- Mart-martwiłem się. - Wydukałem. - Po-pomogę ci g-go ro-rozsiodłać. - Wszedłem do boksu i odpiąłem popręg. Rzuciłem siodło na drzwi boksu i zacząłem odpinać podgardle.
- Czym się niby martwiłeś? - prychnął oparty o boks. Nie odpowiedziałem mu, jedynie na moją twarz wpłynął rumieniec zażenowania. Ściągnąłem ogłowie z głowy kasztana, wypluł wędzidło i odwrócił się w stronę poidła. Wyszedłem z boksu i podałem mu uzdę.
- Wy-wyczyść wędzi-wędzidło... - Wyjąkałem i zabrałem siodło na odpowiedni wieszak.
***
Wsiadłem na Gilberta i zacząłem jego rozgrzewkę. Ogier żwawo stępuje, a ja pozwalam mu się rozluźnić jadąc na luźniejszej wodzy. Gniadosz rozglądał się dookoła, a ja mogłem w końcu odetchnąć świeżym powietrzem w spokoju - sam na sam z Gilbertem.
***
Poklepałem kłusującego ogiera. Cavaletti pokonywał pewnie i zgrabnie, jak na konia skokowego przystało. Przeszedłem do stępa i przejechałem obok stacjonaty, którą mieliśmy za chwilę razem pokonać. Wyjechałem na ścianę i zagalopowałem. Gniadosz sam porwał się na przeszkodę. Jak zwykle przeskoczył ją z dużym zapasem. Potem najechaliśmy na okser, a na końcu pokonaliśmy kopertę. Zrobiłem jeszcze kółko galopu, po czym pochwaliłem gniadego ogiera i przeszedłem do kłusa. Gilbert zarżał w stronę płotu, odwróciłem głowę w tamtą stronę. Mój wzrok napotkał Thomasa rysującego jakieś szlaczki na piasku, ze skwaszoną miną.
<Tom? Weny nie mam, tak trochę (tak bardzo). x)>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz