piątek, 30 grudnia 2016

Od Maxa CD Cole


Dziś nie musiał mnie budzić okropny dźwięk budzika, bo wstałem kilka minut przed ustawioną pobudką. Zdziwiło mnie to, bo wiem, że wczesne wstawanie w moim wydaniu jest niesamowitym wyczynem. Walka z ciepłą kołderką i mięciusią podusią zwykle kończyła się przegraną i dodatkową kilkuminutową drzemką. Dziś jednak obudziłem się z nadmiarem energii, która aż paliła mnie od środka. Zaraz po otworzeniu powiek wyskoczyłem z łóżka. Porwałem rzeczy do ubrania przygotowane na dziś dzień i przecierając oczy ruszyłem w stronę łazienki. Ciuchy położyłem na wiklinowym koszu na pranie i spojrzałem w lustro. Przyjrzałem się swojemu odbiciu, ale po chwili odkręciłem kurek pozwalając płynąć strumieniowi zimnej wody. Nachyliłem się i obmyłem twarz bardziej się rozbudzając. Chwyciłem szczoteczkę do zębów, pastę i wyszorowałem dokładnie zęby. Następnie wskoczyłem w ubrania i wyszedłem z łazienki. Zmierzałem w stronę drzwi, kiedy na sekundę mój wzrok przykuł jeden z moich ostatnich szkiców. Narysowana Sammy spoglądała na mnie z płaskiej kartki. Uśmiechnąłem się lekko i pomyślałem, że gdy wrócę tu z powrotem po porannej przejażdżce z Newtem to będę musiał schować rysunek do teczki. Nie chciałem by się pobrudził bądź zniszczył. Będąc już przy drzwiach chwyciłem narciarską kurtkę i założyłem ją na siebie. Następnie wciągnąłem zimowe jeździeckie buciki na obie stopy i zdjąłem z półeczki nad moją głową czapkę oraz rękawiczki. Bez tych rzeczy nie ma mowy bym ruszył w teren w zimę. Chwyciłem za klamkę i otworzyłem szybkim ruchem drzwi. Wyszedłem na korytarz, cicho je zatrzaskując i przekręciłem w nich kluczyk, który następnie schowałem do kieszeni kurtki. Na korytarzu nie dostrzegłem żywej duszy. Nie żebym spodziewał się kogoś o tej porze. Była 6:42 w sobotę, więc każdy na pewno chciał odespać cały tydzień. Normalnie też bym tak zrobił, ale mój organizm miał jednak inne plany i nie zamierzałem mu się sprzeciwiać. W sumie i tak nie zmrużyłbym już oka. Skierowałem się w stronę szerokich marmurowych schodów i szybkim krokiem wyszedłem na zewnątrz. W oczy od razu rzuciła mi się oślepiająca biel śniegu, która kontrastowała z jeszcze ciemnym niebem. Kiedy podążałem szybkim krokiem w stronę stajni dostrzegłem kilka ciemnych kształtów. Czyli jednak nie tylko ja byłem dziś rannym ptaszkiem. Otworzyłem drzwi stajni i moją twarz owiało ciepłe powietrze i swojski koński zapach. Od razu potruchtałem cicho do boksu Newtona. Widząc jak gniadosz wystawia łeb przez kraty i rży na powitanie uśmiechnąłem się szeroko.
- Cześć, stary – szepnąłem, drapiąc go czule po czole i delikatnie gilgocząc pod gardłem – Gotowy na cotygodniową sobotnią przejażdżkę?
Ogier jakby odpowiadając na moje pytanie prychnął i potrząsnął łbem. Wydawało mi się, że chciał powiedzieć: No i czego tu jeszcze stoisz? Zasuwaj po siodło! Poklepałem go po szyi i szybkim krokiem podążyłem do siodlarni. Zabrałem stamtąd wszystkie potrzebne graty i ponownie znalazłem się przy boksie rumaka. Z lekkim trudem odsunąłem zasuwę i wślizgnąłem się do środka. Cały sprzęt położyłem w rogu i zbliżyłem się do gniadosza. Ten jakby czytając mi w myślach prychnął, zbliżając pysk do mojej prawej kieszeni.
- Chcesz coś dobrego? – zapytałem cicho i nie czekając na odpowiedź wyciągnąłem kostkę cukru – No masz.
Ogier pochłonął przysmak, oblizując dokładnie każdy centymetr mojej dłoni. Zaśmiałem się cicho wycierając oślinioną rękę o bryczesy. Następnie zabrałem się za czyszczenie gniadosza z warstwy kurzu i siodłanie. Po kilkunastu minutach Newt był już gotowy, więc wyprowadziłem go przed budynek stajni. Założyłem na głowę toczek i rękawiczki na ręce, a potem jednym susem wskoczyłem na grzbiet mojego wierzchowca, który nieustannie dreptał w miejscu. Oho, jego też rozpiera dzisiaj energia. Postanowiłem najpierw rozgrzać Newtona na ujeżdżalni, by choć trochę go utemperować zanim wyruszymy w teren. Dałem sygnał aby gniadosz ruszył stępem. Nie trzeba było go długo prosić, bo zaraz ochoczo ruszył do przodu. Kiedy byliśmy na miejscu okazało się, że ktoś już tam ćwiczył. O ile zdołałem przyjrzeć się w panującej szarości zimowego poranka twarzy jeźdźca, rozpoznałem w nim Cole’a. Trudno było go nie znać skoro jest synem właścicieli akademii. W sensie, z widzenia to chyba każdy uczeń go kojarzy, ale przyznam się, że nie miałem okazji się z nim bliżej zapoznać. Zatrzymałem Newtona przy płocie.
- Można? – zawołałem, skracając wodze. Uznałem, że lepiej będzie się zapytać
Chłopak zatrzymał na chwilę swojego kasztana i odkrzyknął, lekko się uśmiechając.
- Jasne.
Usatysfakcjonowany zezwoleniem ze strony Cole’a zeskoczyłem z grzbietu Newta i otworzyłem szeroko bramkę, by gniadosz mógł przez nią przejść. Kątem oka dostrzegłem, że chłopak przeniósł się na drugą połowę ujeżdżalni i trenował z Avengerem ósemki. Zdawało mi się, że tak jego ogier miał na imię. Domknąłem ogrodzenie i po chwili znów znalazłem się w siodle. Postanowiłem zacząć od czegoś najprostszego. Kilka kółek stepu, a potem w kłusie, powoli wprowadzając wolty, slalom i ósemki. Hah, byłoby zbyt pięknie, gdyby Newton zechciał wszystko grzecznie wykonać. Musiał się oczywiście wyrywać do przodu, co skończyło się przejściem w galop.
- Newt, ogarnij się. To ma być rozgrzewka. – zwróciłem się do nabuzowanego ogiera
Ten parsknął tylko i zarzucił łbem, stąpając w miejscu. Westchnąłem, przewracając oczami i ponownie skierowałem konia na ścianę. Skróciłem wodze, czując jak gniadosz próbuje przejść do kłusu. O nie, tak się nie bawimy – powiedziałem do siebie w myślach – chcesz galopu? To masz.
Dodałem łydek, a gniadosz ochoczo ruszył szybkim galopem. Biegł, nie mając najmniejszego zamiaru się zatrzymywać. Przegalopowaliśmy kilka kółek i zrobiliśmy jakieś trzy wolty. Newton czując napięte wodze wygiął szyję w idealny wręcz łuk i skierował jedno ucho do wewnątrz, a jedno na zewewnątrz gotów wykonywać moje polecenia. O to właśnie chodziło. Zadowolony zwolniłem wierzchowca, przechodząc w rytmiczny i sprężysty kłus. Następnie wykonaliśmy kilka ósemek, slalomów, wolt i półwolt zmieniając tym samym kierunek. Po kilkunastu minutach uznałem, że wystarczy rozgrzewki. Poklepałem Newtona po szyi, a ten wypuścił powietrze z płuc, które w starciu z zimnem zamieniło się w parę wodną. Zauważyłem, że Cole również postanowił kończyć i właśnie wyprowadzał swojego ogiera z ujeżdżalni. Pomyślałem, że może miałby ochotę wybrać się z nami na przejażdżkę.
- Cole? Chciałbyś jechać z nami na przejażdżkę? - uśmiechnąłem się przyjaźnie i podjechałem bliżej
Chłopak odwrócił się w moją stronę i zamyślił się na sekundę. 
- Czemu nie. - Cole wzruszył ramionami i odwzajemnił uśmiech.

Cole? Alesz oczyfiście, sze zostane tfoim nofym pszyjacielem :3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz