czwartek, 30 listopada 2017

Od Emerson

Westchnęłam cicho pod nosem i oderwałam policzek od chłodnej szyby samochodu, która zdążyła już całkowicie zaparować. Chociaż w środku było naprawdę ciepło, temperatura na zewnątrz z pewnością nie przekraczała pięciu stopni Celsjusza. Kontrast ten widoczny był na całkowicie zaparowanej szyby od strony pasażera, o którą jeszcze przed momentem się opierałam i która z każdą chwilą zapełniała się coraz większą ilością zawijasów. Jeździłam bezmyślnie palcem po zamglonej powierzchni, próbując zająć czymś myśli, by z mniejszą trudnością znosić ból głowy, który towarzyszył mi od ponad godziny.
- Długo jeszcze? - zapytałam po raz kolejny, jednak tym razem niecierpliwość w moim głosie zastąpiło zmęczenie. Źle znosiłam podróże, szczególnie wtedy, gdy trwały one dłużej niż dwie godziny. A ta była zdecydowanie dłuższa. Liam za to wyglądał, jakby w ogóle nie czuł senności. Nucił cicho pod nosem, wystukując rytm palcami na kierownicy, a na jego ustach błąkał się uśmiech.
- Właściwie… zostały nam niecałe dwa kilometry - zerknął szybko na nawigację, a ja jęknęłam w duchu. Mięciutki wcześniej materiał szarego, dużego swetra zaczął mnie nagle drażnić. 
- Czyli przy tej prędkości jakieś pięć minut - westchnęłam po raz kolejny, ściągając z siebie koc, gdy nagle zrobiło mi się gorąco. Dotąd przeprowadzka nie była dla mnie czymś realnym, zdawała się być odsunięta w czasie nawet w momencie, gdy jechaliśmy na lotnisko. Tym bardziej później, kiedy wylądowaliśmy w Londynie. Dopiero teraz, gdy minęliśmy znak szkoły, spięłam się, a poprzednie zniecierpliwienie podróżą zastąpiło czyste zdenerwowanie. 
Zauważywszy moje napięcie, Liam ścisnął ręką moje kolano w uspokajającym geście, jednak wywołało to odwrotny skutek, bo podskoczyłam wystraszona. 
- Sorry. Nie masz się czym martwić, Em. To tylko kolejna szkoła - spojrzał na mnie przelotnie, by znowu skoncentrować się na prowadzeniu. Wjechaliśmy właśnie na akademicki parking, jednak mój brat nie wyskoczył od razu z samochodu, jak to miał w zwyczaju. Zgasił silnik i obrócił się w moim kierunku.
- Mówisz tak, jakbym zmieniała ją co chwilę - przewróciłam oczami, nie mogąc powstrzymać złośliwości. 
- Fakt. Ale w tym momencie zachowujesz się jak totalny odludek. Wyluzuj troszkę. 
Tym razem tylko zmrużyłam oczy, przyglądając mu się przez chwilę.
- Dupek z ciebie, wiesz? Powinieneś mnie motywować.
Twarz Liama rozświetlił szeroki uśmiech, którym obdarzył mnie tuż przed tym, jak otworzył drzwi i wyszedł z samochodu.
Nie miałam innego wyboru, niż pójść w jego ślady i zacząć zanosić torby do swojego pokoju. Klucze odebraliśmy już wcześniej, gdy przyszły wraz z wiadomością o pozytywnym rozpatrzeniu naszych wniosków. Muszę przyznać, że to bardzo dobry pomysł, bo przybyli uczniowie nie muszą marnować czasu na podpisywanie dokumentów po przyjeździe czy właśnie odbieranie kluczy.
- Liaaaaam - skrzywiłam się podnosząc własną walizkę, która zdawała się nabrać wagi podczas podróży. - Zaniesiesz mi bagaże do pokoju? Mogę wziąć twoją torbę, jest lekka.
Chłopak uniósł brwi, a kiedy zrozumiał, że mówię poważnie, westchnął.
- Okej. Zaraz do ciebie przyjdę. 
Posłałam mu najładniejszy na jaki potrafiłam się zdobyć uśmiech i przerzuciwszy sobie przez ramię torbę, ruszyłam w kierunku budynku. Stawiałam ostrożnie stopy na kolejnych stopniach, uważając, by się nie potknąć. Sturlanie się ze schodów, by leżeć w gipsie przez pierwszy dzień nie należy do wymarzonych sposobów spędzenia wolnego czasu przeznaczonego na poznanie akademii. Oczywiście nic nigdy nie może iść po mojej myśli. Przez rozsunięty zamek z torby wypadły mi dwie książki, po które - chcąc nie chcąc - musiałam się wrócić. Nie przewidziałam jednak, że podeszwa mojego trampka nie powstrzyma mnie przed poślizgnięciem. Klapnęłam na tyłek - na szczęście spadłam z wysokości tylko trzeciego stopnia. Jakież było moje zdziwienie, gdy za moimi plecami rozległ się cichy śmiech, ewidentnie należący do przedstawiciela płci męskiej. Niewiele myśląc chwyciłam leżącą na ziemi książkę i rzuciłam nią w śmieszka. Niestety chybiłam, a lektura uderzyła o ścianę. 
Podniosłam się niezdarnie. 
- Nie waż się ruszyć, spróbuję jeszcze raz.

no więęęc: Adam? Liam?

Od Anastasi cd. Oliego

- Nawet jeśli ci zabronię, to i tak się nie posłuchasz. - Wzruszyłam ramieniem. Byłam mu naprawdę wdzięczna za to, że został ze mną. Bałam się burzy, wiem że to może brzmieć dziecinnie, ale najzwyczajniej w świecie się bałam. Nigdy nie miał kto mnie przed nią obronić, zawsze byłam sama. To silnie odbiło się w mojej psychice i zostawiło trwały ślad, który mam nadzieję, że kiedyś zniknie. Gdyby nie Oli, pewnie nie przespałabym nocy, albo zaraz wylądowała w gabinecie pielęgniarki. To w jaki sposób się zachowywał.. był inny. Gdybym nie wiedziała, że to on, nawet nie przemknęłoby mi to przez myśl, że mógł być taki.. czuły, opiekuńczy? Po prostu został w momencie, gdy bardzo potrzebowałam czyjejś obecności. Bez żadnych podtekstów, czy głupkowatych wybryków, które są typowe w zachowaniu chłopaka. Może jednak nie był on taki zły.
- Nie śpij. - Szturchnęłam go w ramię, siadając na łóżku. Odgarnęła jedną ręką włosy i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Dziś już nie wyglądało tak strasznie. Przez żaluzje w oknach do pokoju wpadały pojedyncze promienie słońca, nadając mu przytulnego charakteru.
- Jeszcze pięć minut - mruknął, wtulając twarz w poduszkę - albo tak z dwie godzinki.
- Nie przesadzaj, już dziewiąta.
- A wiesz, co dzisiaj jest? - Spytał, unosząc na chwilę głowę. - Niedziela, a to oznacza długi sen.
- Okej. - Wzruszyłam ramionami.
- Serio? - Zmarszczył brwi, niezbyt wierząc, że pozwolę mu najzwyczajniej w świecie położyć się spać.
- Serio, ja w tym czasie pójdę się przebrać.
Wstałam z łóżka i pierwsze co podeszłam do ogromnej szafy. Dzisiaj nie padło zdanie nie mam się w co ubrać, bo bez problemu wyszukałam coś pasującego na zwykłą, leniwą niedzielę. Wzięłam szary dres i weszłam do łazienki, gdzie szybko się ogarnęłam i ubrałam.
Wyszłam z łazienki, odruchowo zerkając na zegarek. Cóż.. moje "ogarnięcie się" wcale nie było takie szybkie, bo zajęło mi około godziny, a Oli wciąż spał w najlepsze. Po tym, co się wydarzyło, chyba jednak mogę stwierdzić, że go lubię. Nie sądziłam, że może być taki.. inny. Nie tak nieznośny jak wcześniej.
~~*~~*~~
Gdy Oli już wstał i miał wychodzić, cały czar prysł, gdy z jego ust padł kolejny dwuznaczny i według mnie obleśny komentarz. Widocznie taka jego natura, ale ten Oli, który był wczoraj, zdecydowanie bardziej mi się podobał. Zastanawiało mnie tylko, jaki jest naprawdę. Czy wczoraj tylko udawał? A może właśnie taki jest naprawdę? Eh.. można gdybać i gdybać, ale jaki to ma sens?
- Smacznego. - Usłyszałam i zaraz podniosłam głowę znad miski płatków owsianych. Przede mną stała Camilla, a zaraz obok Jules - jej brat.
- Dzięki. - Odwzajemniłam jej uśmiech. Rodzeństwo odsunęło krzesła i usiadło razem ze mną przy stoliku. Udało mi się zrobić mały wywiad, bo w końcu musiałam zrobić Julesowi paczkę na Mikołajki, a kompletnie go nie znałam. Camilla uznała, że żeby nie było mi za łatwo, będę musiała sama się czegoś o nim dowiedzieć, a ona mi tylko w tym pomoże.
Po posiłku mogłam już spokojnie stwierdzić, że wiem, co mu kupię. Zostało mi tylko pojechanie do miasta i wybranie odpowiedniego prezentu, więc taki też był mój plan na resztę dnia. Wróciłam do pokoju, by w związku ze zmianą planów przebrać się w coś bardziej wyjściowego. Ostatecznie wybrałam czarne spodnie, botki na obcasie, szary golf, a do tego biała, cieplutka kurtka z futerkiem na kapturze. Spakowałam wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy to torebki i wyszłam z pokoju, pamiętając oczywiście o zamknięciu drzwi na klucz.
Odwróciłam się i aż podskoczyłam w miejscu, gdy zobaczyłam przed sobą Oliego. Jak on to robi, że pojawia się tak nagle?






Oli?
krótkie, bo wena gdzieś uciekła..

Emerson Kincaid i Walking on Sunshine

[Buźki użyczyła Violett Beane]
Motto: "Be careful making wishes in the dark, can't be sure when they've hit their mark"
Imię: Emerson. Dziewczyna uwielbia widzieć zaskoczenie na twarzach nowo poznanych osób, które albo nigdy nie słyszały takiego imienia, albo uważały je za męskie. W takich chwilach prosi najczęściej o zwracanie się do niej per "Emmy". Skrótu "Emma" nie znosi.
Nazwisko: Kincaid, kojarzone najczęściej z jej ojcem Marshallem - założycielem Kincaid Consolidated, jednej z największych firm w stanie Massachusetts, która jest jednocześnie czołowym producentem zaawansowanej technologii w całej Ameryce.
Płeć: Kobieta
Wiek: 15.02.1997r. (obecnie 20 lat)
Pochodzenie: Stany Zjednoczone, stan Massachusetts, a dokładniej Boston.
Pojazd: Nie posiada swojego samochodu, korzysta z auta starszego brata.
Pokój: 52  
Grupa: I
Poziom: Średnio zaawansowany, a Emmy nie ma ambicji na więcej. Jazdę konną traktuje bardziej jako hobby niż faktyczny pomysł na przyszłość, w której widzi siebie jako CEO w firmie ojca.
Koń: Walking on Sunshine. Klacz została nazwana na cześć jednej z ulubionych piosenek dziewczyny, jednak wołanie wierzchowca pełnym imieniem bywa kłopotliwe. Emerson zazwyczaj zwraca się do wierzchowca po prostu Sunshine.
Rodzina: Alyssa Kincaid - matka, mają ze sobą naprawdę dobre relacje, mimo iż po wyprowadzce z domu spotykają się dużo rzadziej niż wcześniej. To właśnie po Alyssie dziewczyna odziedziczyła niebywałą serdeczność i życzliwość.
Marshall Kincaid - ojciec, świetnie się dogadują. Od samego początku mężczyzna kładł duży nacisk na edukację córki, jednak jego wymagania i częsta surowość nie wywołały między tą dwójką żadnego niepozytywnego zgrzytu. Obecnie bardzo ją wspiera, starając się pozostać stałą częścią życia swojej "małej córeczki".
Archie Andrews - starszy brat. Ta dwójka jest przykładem niemalże fanfictionowego rodzeństwa. Dobre relacje nie przeszkadzają im w przekomarzankach i złośliwościach, które oboje uwielbiają. Emerson przez bardzo długi czas - z niewiadomego powodu - uważała brata za geja i nadal uwielbia z tego faktu żartować, szczególnie przy jego znajomych. Jednak nawet to nie może równać się z jej miłością do opowieści z dzieciństwa, które w większości są kompromitujące. Co prawda dla ich obu, ale ten szczegół Emmy zgrabnie pomija.
George Andrews - ojciec biologiczny Archiego, widzieli się kilkakrotnie i chociaż mężczyzna sprawiał wrażenie sympatycznego, Emerson nigdy nie poczuła, że chciałaby go poznać. Szczerze mówiąc nie ma nawet do tego powodu.
Relacje: Nowa w akademii. Jedyną osobą, którą zna jest jej brat.
Aparycja: Emerson z tłumu ludzi w swoim wieku nie wyróżnia się niczym szczególnym, co niezmiennie wywołuje u niej irytację. Bo kto nie chciałby być olśniewająco pięknym? Przy jej niecałych stu sześćdziesięciu  centymetrach można ją określić jako niskiego dziewczynę o raczej szczupłej sylwetce. Emmy regularnie ćwiczy, by utrzymać dobrą formę i ładne kształty, jednak nie należy spodziewać się u niej mięśni, jakie widzi się na tumblrze. Musiałaby zrezygnować z niezdrowego jedzenia, która uwielbia. Na wąskie ramiona dziewczyny opadają miękkimi falami jej czekoladowe włosy, które wyglądają, jakby nie potrafiły się zdecydować czy chcą być proste, czy falowane. Przeplatane są one  zarówno ciemniejszymi, jak i jaśniejszymi, naturalnymi  pasemkami, a ich ilość zależy zazwyczaj od ilości światła.. Zazwyczaj Emmy zostawia włosy rozpuszczone, pozwalając im na swobodę, jednak zdarzają się dni, kiedy spina je w wysoki koński ogon. Luźne brązowe kosmyki okalają jej prostokątną twarz nadając jej łagodności, a czoło zakrywa równo przycięta grzywka. Kończy się ona troszkę nad łukowatymi brwiami. Oczy Emerson są - według niej samej - jej największym atutem. Duże, o tęczówkach, których kolor zwraca uwagę. Najłatwiej nazwać je piwnymi, bądź zielono-szarymi, ale kiedy im się przyjrzeć, można dostrzec, że różne plamki brązu, błękitu, szarości i zieleni nie łączą się ze sobą. Przypominają wylane na płótno farby, których jedynie kontury zdają się mieszać. Należy dodatkowo wspomnieć, że nie mają one bardzo intensywnej barwy. Przypominają raczej zdjęcie, na które nałożono czarno-biały filtr o dużej przezroczystości. W skrócie, zdają się być przygaszone. Otoczone są przez długie, gęste rzęsy, które Emmy często podkreśla jeszcze czarnym tuszem. Pod zwyczajnym, niewartym większej uwagi nosem, znajdują się pełne, ładnie wykrojone usta o brzoskwiniowo-malinowej barwie, które wygięte są zazwyczaj w życzliwym, delikatnym uśmiechu.
Jeśli zaś chodzi o styl ubioru Emerson, nie ogranicza się ona do konkretnych schematów. Lubi zarówno spodnie, jak i spódnice lub sukienki, jednak te ostatnie zakłada, jeśli jest w naprawdę dobrym humorze. Poza tym uwielbia wszelakie bluzy i swetry. Dziewczyna ma prawdziwego bzika na punkcie butów, których ma mnóstwo. Większość to zwykłe adidasy i trampki.
Charakter: Zacznijmy może najpierw od imienia dziewczyny. Emerson w wolnym tłumaczeniu oznacza "syna pracowitości", co utwierdza wielu w przekonaniu, że imię to pasuje do niej idealnie. Od dziecka miała wpajane, że na sukces nie przyjdzie do niej sam, nawet, gdyby poprosiła o pomoc tysiące spadających gwiazd lub znalazła czterolistną koniczynkę. Takie myślenie nie tylko ją zmotywowało, ale zmieniło również w realistkę. Jest bardzo ambitna, a osiągnięcie wytyczonego wcześniej celu bardzo ją podbudowy wuje i motywuje do dalszej pracy. Porażki, co logiczne, znosi niezbyt dobrze, jednak potrafi się po nich podnosić, by przygotować się lepiej do kolejnej z prób. To jedna z cech, które ceni sobie jej ojciec. Nie stawia sobie również nieosiągalnych celów. Nigdy nie chciała być we wszystkim najlepsza, woli być wszechstronna na trochę bardziej niż przeciętnym poziomie. Jak już wspomniano, to realistka, która potrafi na chłodno i na spokojnie przeanalizować daną sytuację, by sprawdzić swoją pozycję. Nigdy nie zaniża, a tym bardziej zawyża prawdopodobieństwa na sukces, potrafi to wyważyć. Tutaj od razu nasuwa się kolejna część jej charakteru, czyli inteligencja. Emerson to osoba bardzo rezolutna i bystra, a cechy bywają bardzo przydatne w życiu. Nigdy nie miała większych problemów z nauką, a także radziła sobie z dodatkowymi zajęciami. Jednakże mimo tej inteligencji zdarza jej się popełnić całkiem spore gafy w towarzystwie. Czasami po prostu nie myśli nad tym, co zamierza powiedzieć i chociaż dla niej samej nie zabrzmiało to poważnie, dla kogoś innego mogło to zabrzmieć jak obraza. Do Emmy dociera to dopiero po dłuższym czasie, więc bardzo często najzwyczajniej w świecie nie rozumie, czym uraziła drugą osobę. Nie pomaga w tym fakt, że Emerson ma problemy z przeprosinami. Przyznanie się do błędu nie jest dla niej żadnym wyzwaniem, ale kajanie się owszem. Ona sama nie rozumie dlaczego, tak już po prostu ma. Emmy jest osobą przeważnie miłą i życzliwą, jednak jak powszechnie wiadomo, zdarzają się wyjątki od reguły. Bywa bezczelna, jednakże do takiego zachowania trzeba ją sprowokować, sama z siebie bardzo rzadko wykazuje się arogancją. Nowo poznane osoby zazwyczaj odbierają ją jako bardzo wesołą osobę i nie mylą się, bo dziewczyna uwielbia wszelakie żarty, a jej twarz przez większość czasu rozświetla uśmiech. Jednak uważniejszy obserwator zauważy, że mimo powłoki serdeczności jest też zdystansowana. Rozmawia, ale stara się unikać tematów dotyczących jej samej albo jej rodziny. Odsuwa od siebie ludzi, gdy ci chcą ją zbyt szybko poznać, ponieważ w takich momentach czuje się przytłoczona. Ona sama nazywa to metodą małych kroczków i nigdy nie czuje się winna, gdy kogoś przez to odpycha. Lubi czuć swobodę, a wywieranie na niej nacisku jedynie pogarsza sprawę, bowiem Emerson należy do osób raczej upartych. Współgra to dobrze z jej ambicją, ale jest zbędne, gdy ktoś próbuje jej pomóc na przykład przez dobrą radę. Jeśli dziewczyna ma swoje zdanie, bardzo trudno namówić ją do jego zmiany albo chociaż niewielkiego odstępstwa. Może właśnie przez to Emmy nigdy nie miała ogromnej grupy znajomych. Jej znajomości ograniczały się do kilku zaufanych przyjaciół, których dobrze znała i którym naprawdę potrafiła zaufać. Mała ilość znajomych nigdy nie była dla niej problemem, bowiem dziewczyna jest samotnikiem. Od razu trzeba zaznaczyć, że to co innego niż odludek. Emerson nie czuje konieczności przebywania w towarzystwie innych ludzi, robi to, kiedy ma ochotę, a kontakty międzyludzkie nie sprawiają jej najmniejszych trudności. Za swoją największą wadę dziewczyna uważa brak organizacji, który jest najczęstszą przyczyną jej problemów. Choćby robiła sobie tysiące notatek na temat swoich obowiązków do wykonania niezmiennie zdarza jej się o czymś zapomnieć. Dlatego właśnie, by normalnie funkcjonować nakleja sobie kolorowe karteczki na meblach, lustrze i drzwiach. Taki sposób pozwala jej przychodzić w miarę przygotowaną na zajęcia.
Emmy jest osobą bardzo tolerancyjną zarówno na tle religijnym, rasowym, jak i seksualnym, a brak tej cechy u innych okropnie ją irytuje. Najzwyczajniej w świecie nie potrafi zrozumieć ludzi, którzy dyskryminują innych pod względem spraw, które od nich nie zależą. Dziewczyna bardzo chciałaby należeć do grona ludzi o spokojnym usposobieniu, ale niestety tak nie jest. By opanować lub spowolnić gnające po głowie myśli i naprawić zszarpane nerwy musi włożyć w to dużo wysiłku i cierpliwości. W momentach, kiedy jej się nie uda, przypomina prawdziwą bombę zegarową, która w każdej chwili może wybuchnąć. Wtedy lepiej jest trzymać się od niej z daleka.
Zainteresowania: Emerson wręcz przepada za sportem wszelkiego rodzaju, chociaż nie we wszystkich dyscyplinach sobie radzi. Kiedyś trenowała siatkówkę i koszykówkę, ale były to czasy podstawówki i high school. Obecnie skupia się jedynie na bieganiu i jeździe konnej. Jako dziecko uczyła się również w szkole muzycznej, gdzie grała na dwóch instrumentach; pianinie i gitarze, jednakże pierwszy stopień ukończyła jedynie z tym pierwszym. Towarzyszyły temu lekcje wokalne. Jedne z jej ulubionych zajęć dodatkowych, na które chodziła w swoim życiu Emmy to te odbywające się w szkole językowej. Młoda Kincaid potrafi mówić płynnie w trzech językach; francuskim, hiszpańskim i szwedzkim. W domu bardzo często bawiła się z bratem w "The Voice". Polegało to na tym, że rodzice i ewentualni goście siadali na obrotowych fotelach i podczas występów karaoke obracali się w kierunku dzieci i oceniali ich umiejętności. Na koniec bili brawo małym piosenkarzom. W czasach nastoletnich Emmy do gustu bardzo przypadł hip hop i taniec współczesny, dlatego przez okrągłe trzy lata chodziła na zajęcia z tym związane. Skończyła z aktywnością tego typu, gdy ta zaczęła ją nudzić. Sporo czasu spędza też na oglądaniu seriali na Netflixie, w szczególności The Flash i Arrow. Jej kolejną serialową miłością jest Glee, niezbyt dobry, ale na pewno wciągający musical.Uwielbia też filmy i każdy wolny weekend próbuje spędzić w kinie. Po części jest to też zasługą popcornu, bowiem Emerson uwielbia jedzenie w każdej postaci. I tutaj objawia się kolejna z jej pasji, a mianowicie gotowanie. Nie jest w tym zbyt dobra, jednak brak odpowiednich umiejętności nie przeszkadza jej w spędzaniu w kuchni dużej ilości czasu. Na szczęście istnieje coś takiego jak muffiny z paczki, a w pieczeniu ich dziewczyna jest prawdziwym mistrzem. Obecnie ogromną miłością zapałała do fotografii i na jednej z wyprzedaży garażowej udało jej się kupić wiekowy aparat, dzięki któremu potrafi uzyskać szczególny efekt na zdjęciach, które od razu zwracają na siebie uwagę. To niewielki objaw sentymentalizmu Emmy.
Inne:
x x x x
> uwielbia wszystkie potrawy zawierające w sobie makaron
> ma nawyk zwracania się do każdego pełnym imieniem, skrótów używa okazjonalnie i niechętnie
> uwielbia wszystko, co ma woń kwiatów i owoców, właśnie z tego powodu w jej pokoju porozstawiane są dziesiątki świec zapachowych.
Kontakt: Anonim, kontakt jedynie na czacie.
Inne pupile: Emerson zawsze marzyła o króliku, ale uznałaby, że zbyt często zapominałaby go nakarmić i woli oszczędzić biednemu uszatemu cierpień.


Imię: Walking on Sunshine
Płeć: Klacz
Rasa: Pochodzenia Sunshine naprawdę trudno się doszukać, a określenie jej dokładniej rasy jest jeszcze trudniejsze. Emerson najczęściej mówi, że jest to pół-anglik.
Data urodzenia: 24.11.2010, obecnie żwawa siedmiolatka
Charakter: Sunshine jest niemalże kopią swojej właścicielki, a z tego faktu śmieje się większość osób, które znają je obie. Z tą różnicą, że klacz jest bardziej otwarta. Osobowością bardziej przypomina psa niż konia. Jest bardzo wierna i oddana, by zadowolić jeźdźca zrobi wszystko co w jej mocy, choćby miała to przypłacić własnym dobrem. To ogromny pieszczoch i łakomczuch, który tylko czeka na smakołyki. Często potrafi posunąć się nawet do szantażu - np. zabierając komuś nakrycie głowy by wymienić je na coś do jedzenie. Przypadków takiego zachowania zanotowano całkiem sporo. Klaczy nie można odmówić odwagi, żaden okser nie jest dla niej za szeroki, żadna stacjonata za wysoka. Jednakże będąc koniec Emerson nie ma zbyt dużego pola do popisu.
Specjalizacja: Rekreacja
Umiejętności: Po swoich rodzicach klacz odziedziczyła bardzo dobre predyspozycje skokowe, a dzięki regularnym treningom bardzo rozwinęła swoje umiejętności nie tylko w tym kierunku, ale również w ujeżdżaniu i biegach przełajowych, które uwielbia. Da się zauważyć, że dużo lepiej jej idzie na treningach, które odbywają się na świeżym powietrzu, klacz nie przepada za halami. Emmy próbowała kiedyś ścigać się na grzbiecie Sunshine, ale klacz nie odnosiła w tym znacznych sukcesów, więc młoda Kincaid odpuściła sobie tę konkurencję.
Właściciel: Emerson Kincaid

Archie Andrews i Twilight Sparkle

Buźki użyczył KJ Apa

Motto: "Who cares when someone's time runs out? If a moment is all we are
Or quicker, quicker
Who cares if one more light goes out?
Well I do"
Imię: Archie. Chłopak nie przepada za zdrobnieniami jego imienia, chociaż nawet nie jest do końca pewny, czy takowe istnieją.
Nazwisko: Andrews
Płeć: Mężczyzna
Wiek: Urodził się 27 kwietnia 1996, więc obecnie liczy sobie 22 lata.
Pochodzenie: Stany Zjednoczone, Boston
Pojazd: Range Rover
Pokój: 9
Grupa: II
Poziom: Średnio zaawansowany
Koń: Twilight Sparkle
Rodzina: Alyssa Kincaid - matka, mają ze sobą dobry kontakt, jednak Archie wciąż ma jej za złe, że odeszła od ojca. Pomimo wszystko dogadują się całkiem dobrze, chłopak po jakimś czasie zrozumiał jej decyzję, ale do tej pory nie przekonał się, co do swojego ojczyma.
George Andrews - biologiczny ojciec, mają ze sobą naprawdę dobry kontakt i bardzo często ze sobą rozmawiają. George od rozwodu starał się ani trochę nie zaniedbać syna swoją nieobecnością i spędzał z nim każdą wolną chwilę. Bardzo żałował tego, że rozstał się z Alyssą, ale jej zdrada nie pozwalała mu na poprawę kontaktów i z czasem udało mu się na nowo ułożyć życie.
Emerson Kincaid - młodsza siostra, czyli jednocześnie najważniejsza kobieta w jego życiu. Są niczym wzorcowe rodzeństwo z młodzieżowych filmów, czy książek, aczkolwiek od czasu do czasu nie szczędzą sobie wyzwisk i złośliwych komentarzy. Nie ma nic lepszego, od robienia sobie na złość, czy robienia wstydu przy znajomych, jednak zawsze wiedzą, że mogą na siebie wzajemnie liczyć.
Marshall Kincaid - ojczym, nowy mąż Alyssy i ojciec Emerson. Archie do tej pory go nie zaakceptował mimo, że mężczyzna naprawdę bardzo się stara.
Caroline Walker - partnerka George’a, ojca Archiego. Nie zdążyli się jeszcze zbytnio poznać, ale jak na razie wydaje się bardzo sympatyczna.
Relacje: Jest nowy w Morgan Univeristy, przyjechał razem z siostrą - Emerson.
Aparycja: Archie mierzy niewiele ponad 1,80 m, ma umięśnione i wysportowane ciało. Bardzo dużo biega, bez względu na porę roku, czy dnia. Wystarczą mu dobre buty i strój, by bez chwili zastanowienia wyjść na zewnątrz i udać się w przynajmniej półgodzinną przebieżkę. Siłownia jest stałym miejscem jego odwiedzin i nie robi tego, by w jakiś sposób komuś zaimponować. Po prostu sprawia mu to przyjemność.. endorfiny i te sprawy.
Raczej nie wyróżnia się zbytnio z tłumu, pomijając jego rude włosy, które jednak mimo wszystko zwracają na siebie uwagę. Jego brązowe tęczówki to ideał nie jednej dziewczyny.  Nie można również zaprzeczyć, że chłopak jest naprawdę przystojny i uderzająco podobny do swojej mamy - poza oczami, które są identyczne, jak jego ojca. Jego ciała nie pokrywają żadne tatuaże, ale Archie planuje je wykonać w najbliższym czasie.
Nie ukrywa też, że bardzo zwraca uwagę na to, co ubiera. Ma swój styl, którego się trzyma, jednak ciągle go trochę modyfikuje.
Charakter: Archie to osoba uwielbiająca sypać sucharami na prawo i lewo. Czasem staje się to aż żałosne, jednak Emerson zawsze uda mu się rozbawić, bez względu na to, jak okropny był żart. Ma swoje poczucie humoru, które trzeba przyznać, jest dość specyficzne i nie każdemu przypasuje, a może inaczej, nie każdy je zrozumie. Jest bardzo, ale to bardzo towarzyski. Nie ma większego problemu z nawiązaniem kontaktu z nieznajomą mu do tej pory osobą, nie widzi w tym nic złego. Jest otwarty na ludzi i nowe znajomości, jednak bardzo trudno zdobyć jego zaufanie. Do tej pory udało się to tylko jemu przyjacielowi i Emerson, której bezgranicznie ufa, w końcu siostra, to  jednak siostra. Gdyby nie mógł jej zaufać, przestałby pożyczać jej samochód, co praktycznie w każdej ich kłótni jest najsilniejszym argumentem. Kilkukrotnie “przejechał się” na ludziach mimo to, nie wpłynęło to zbytnio na jego charakter. Stał się po prostu bardziej uważny w dobieraniu przyjaciół.
Zdecydowanie można nazwać go osobą ambitną i pracowitą. Zawsze stawia poprzeczkę bardzo wysoko, chcąc udowodnić samemu sobie, że jest w stanie coś zrobić. Być może też chce pokazać ojczymowi, że świetnie radzi sobie bez żadnej jego pomocy. Chłopak pomimo tylu lat spędzonych w jednym domu z Marshallem wciąż go nie polubił. Nie potrafi zaakceptować tego, że w pewnym sensie rozbił on ich rodzinę, wdając się w romans z Alyssą. To ciągle gdzieś tam w nim siedzi i uprzykrza mu życie, chociaż teoretycznie dawno już się z tym pogodził, to jednak wciąż nie jest takie proste, jak może się wydawać. Bardzo kocha swojego biologicznego ojca i zdecydowanie wolałby, aby matka wciąż z nim była. Marshall naprawdę się stara, ale Archie zdaje się tego nie zauważać.
Archiego można określić typem romantyka. Jest czuły i bardzo opiekuńczy, co według jego siostry jest wielką wadą, bo ciągle ją pilnuje i sprawnie odstrasza wszystkich adoratorów dziewczyny. Jeszcze nigdy nie trafiła na takiego, którego Archie by zaakceptował i.. zawsze miał rację, zarzucając im różne rzeczy. Ma naprawdę dobrą intuicję, której ufa i która zwykle prowadzi go w odpowiednie miejsce. Jest gotowy do dużych poświęceń dla osób, które są mu bliskie. Trzeba też dodać, że często chętnie dołącza się do różnych akcji charytatywnych, niezależnie od celu, na który mają być przekazane dane fundusze. Każdy, kto potrzebuje pomocy, powinien ją otrzymać.
Jest świetnym motywatorem, potrafi ochrzanić kogoś w taki sposób, że ten zamiast się załamać, od razu weźmie się do pracy. Ta cecha jest pewnie ściśle związana z jego otwartością i szczerością, bo - nie ukrywam - jest szczery, zwykle aż do bólu. W końcu lepsza najgorsza prawda, niż najlepsze kłamstwo. Mówi co myśli, chociaż czasem powinien się powstrzymać i najpierw dokładnie przemyśleć to, co zamierza powiedzieć.
Odnosząc się do Archiego-romantyka chcę dodać, że chłopak nigdy nie kryje się ze swoimi uczuciami. Okazywanie ich, nie sprawia mu problemu, po prostu robi i mówi to, co czuje. Trzeba niestety dodać jeszcze, że potrafi być z niego naprawdę ogromna wredota. Kiedy ktoś kogo nie lubi zbyt często będzie pojawiał się na jego drodze.. cóż.. tak jak z wyrażaniem uczuć, bardzo dobitnie wyrazi swoją opinię na temat tej osoby. Skory do bójek, czego doświadczył chyba każdy były chłopak jego siostry, którą chroni jak oczka w głowie i nikt nie ma prawa jej zranić.
Zainteresowania: Chłopak uwielbia sport, niezależnie od dyscypliny. Szczególnie upodobał sobie futbol amerykański, piłkę nożną, koszykówkę, biegi, siatkówkę, lacrosse i oczywiście jeździectwo. Stara się ciągle poszerzać swoje umiejętności, często próbuje nowych dyscyplin w poszukiwaniu kolejnego hobby.
Na równi z szeroko pojętym sportem może z czystym sumieniem postawić muzykę. Archie śpiewa już od najmłodszych lat i od dawna wiąże z tym swoją przyszłość. Brał udział w wielu konkursach muzycznych i zwykle zajmował na nich wysokie miejsca.
Razem z siostrą uczęszczał na lekcje tańca współczesnego - przez jakiś czas chodzili też na towarzyski, jednak nie przypadł im obojgu do gustu.
Inne: 
1 | 2 | 3
>Nie używa “przepraszam”, a zastępuje je słowem “wybacz”.
>Odkąd tylko pamięta gra na gitarze i wychodzi mu to całkiem nieźle, chociaż początki były naprawdę trudne.
>Ma głowę do nauk ścisłych, a w szczególności biologii, chemii i matematyki.
>Jego ulubiony kolor to fioletowy.
>Serialomaniak.
>Uwielbia czytać, a w swoim pokoju ma pokaźną ilość książek różnych gatunków.
>Każdego dnia, gdy nie może obudzić swojej siostry, śpiewa przy jej łóżku The lazy song tak długo, dopóki nie wstanie.
Kontakt: Ziuta2704

autor: Emmy Erikson
Imię: Twilight Sparkle, jednak Archie zwykle nazywa ją po prostu Twilight.
Płeć: Klacz
Rasa: Koń fryzyjski
Data urodzenia: 12.09.2012 [5 lat]
Charakter: Twilight to przede wszystkim bardzo żywiołowa i wybredna klacz. Często miewa swoje humorki, które odbijają się na jakości treningu, który nie może być wykonany w stu procentach, gdy co chwilę zwiewa do środka ujeżdżalni i nie można jej upilnować. Zwykle stara się współpracować z jeźdźcem, jednak gdy ktoś nowy spróbuje ją dosiąść, musi być na początku bardzo ostrożny. Klacz szybko wyczuje jakiś słaby punkt i wystarczy chwila nieuwagi, by wyrwała się spod jego kontroli. Najlepiej współpracuje się z nią na oklep, wtedy łatwiej daje się kierować. Archie wysunął już teorię, że Twilight nie przepada za siodłem i dlatego bez niego jest dużo “grzeczniejsza”
Kiedy trafi jej się dobry dzień.. ah.. każdy mógłby pozazdrościć wtedy takiego konia. Nie gryzie, zwykle nie bryka i przede wszystkim - na chwilę obecną - niczego się nie boi. Przyczepa, burza, czy chociażby kałuże robią na niej większego wrażenia.
Specjalizacja: Ujeżdżenie
Umiejętności: Największym plusem jest fakt, że klacz bardzo szybko się uczy, ale niestety jest leniwa. Kiedy nie ma na coś ochoty, na marne są wszelkie wysiłki jeźdźca.
Właściciel: Archie Andrews

wtorek, 28 listopada 2017

Od Imanuelle C.D. Zaina

Ta rozmowa wydała mi się jakoś wybitnie podejrzana. Miałam cichą nadzieję, że tym razem wujek nie będzie prawił mojemu kolejnemu koledze morałów, jakby był co najmniej kandydatem na mojego męża... Czy ja właśnie określiłam Zaina jako mojego kolegę? Proszę co się tutaj stało... Po kilku minutach tupania w miejscu, postanowiłam do nich wyjść.
- Nie przesadzaj wujku i tak byłeś w Londynie - prychnęłam stając obok Zaina, który aż zadrżał na dźwięk mojego głosu.
- Wejdź do środka słońce - uśmiechnął się wujek.
- Mogę papierosa? - zagadnęłam, nie zwracając uwagi na jego wcześniejsze słowa.
- To chyba naturalne, że nie - prychnął, a ja tylko wzruszyłam ramionami. Sięgnęłam do dłoni Zaina, z której wyciągnęłam papierosa i się zaciągnęłam, po czym mu go oddałam. - Jak matka.
- Jak ojciec - rzuciłam do niego.
- Zawsze brałem przykład od starszego brata. Chodźmy do tej dyrekcji, bo mnie oskarżą o demoralizację młodzieży i częstowanie narkotykami - mruknął, gasząc niedopałek.
- Może nie będzie tak źle - wzruszyłam ramionami.
- Nie odzywaj się do mnie, to będzie twoja kara, bo nie mam jak ci zablokować wszystkich kont, a szlaban dać bez sensu - jęknął i otworzył drzwi wejściowe, puszczając mnie w nich.
- Sam jest pan bez sensu, panie Hale - prychnęłam, wchodząc do budynku.
- To prowadź... Zain - zwrócił się do chłopaka z uśmiechem, a on posłusznie jak mały piesek ruszył do dyrekcji. Zrównałam z nim krok.
- Mam nadzieję, że cię za bardzo nie wystarszył - powiedziałam cicho do chłopaka, a on zerknął na mnie ze wzrokiem błagającym o mówienie ciszej, a także pełnym grozy. - Czyli jednak... a prosiłam...
- Naprawdę? - zdziwił się nagle.
- No jasne - przesunęłam dłonią wzdłuż jego pleców, w geście pocieszenia... właściwie to uspokojenia. Zaraz po tym usłyszałam ciche mruknięcie z tyłu.
- Przecież pan się do mnie nie odzywa, panie Hale - zachichotałam.
- Ale do niego się nadal odzywam - ostrzegł.
- Nie radzę próbować - odwróciłam się do niego. Zatrzymał się tuż przede mną i spojrzał na mnie z góry.
- Wykapana matka - mruknął. - Poczekajcie tutaj - rzucił i ku naszemu zaskoczeniu sam trafił do gabinetu dyrektorki.
- Czy on już kiedyś tutaj był? - zapytał Zain, kiedy wujek zniknął za drzwiami.
- Nie wydaje mi się... - zmrużyłam oczy. - A jeśli był, to nic mi na ten temat nie wiadomo.
- Szczerze mówiąc, twój wujek nadawałby się na czarne charaktery w horrorach - jęknął chłopak, siadając na jednym z krzesełek, które rzędem stały pod ścianą. Podeszłam bliżej i stanęłam przed nim.
- Czasem tak ma. Nie potrafię mu wytłumaczyć, że rola nadwrażliwego rodzica już dawno wyszła z mody...
- Nie wychodzi wychowywanie wujka? - zaśmiał się.
- Uważaj, bo jak wyjdzie, to bez problemu mogę mu to powtórzyć - posłałam mu całusa w powietrzu, a od tylko się skrzywił i naburmuszył jak małe dziecko, któremu zabrało się lizaka.
- Jesteś okrutna... - burknął pod nosem.
- Przykro mi Zain, jednak samotna dziewczyna bez rodziny, musi znaleźć sposób na obronę. To jest taki mój własny, nowatorski - odparłam odchodząc od niego i krążąc po korytarzu.
- Stary i przereklamowany - prychnął, bawiąc się palcami, ze wzrokiem wlepionym w podłogę, jakby znajdowało się tam coś bardzo interesującego. Ja zauważyłam tylko piasek, który pewnie opadł od butów, zgrai ludzi, która tędy przeszła w ciągu dnia.
- Prędzej ty będziesz przereklamowany dla show-biznesu, niż ten sposób na obronę, w tej dżungli, którą ludzie bogaci, podobni tobie, nazywają rajem - skrzyżowałam ręce. Raptownie uniósł głowę i spojrzał na mnie z oburzeniem.
- Dlaczego akurat tacy jak ja? Co to znaczy tak w ogóle? - unosił się najwyraźniej dumą. - Pochodzisz z rodzina szlacheckiej, więc dlaczego siebie do tego nie zaliczyłaś?
- Może dlatego, że oprócz tego, że byłam w takich miejscach jak slamsy w Indiach lub fawele w Brazylii, to przez ten okrutny świat straciłam rodzinę? - wzruszyłam ramionami, jednak po chwili oparłam się o ścianę i spuściłam głowę. Nie obchodziły mnie już włosy, które opadły mi na twarz.
- No dobrze - odparł. - W twoim życiu wydarzyła się wielka tragedia, której ci może już nic nie wynagrodzi, ale to nie znaczy, że możesz od razu skreślać wszystkich innych, rozumiesz? Niektórzy też przeżywają takie sytuacje. I nie możesz nienawidzić tych, który tego nie przeżyli.
- Mogę. Jednak... ja im tylko... zazdroszczę - wycedziłam wreszcie. Zgarnął moje włosy za ucho, a ja uniosłam głowę. Kiedy na niego spojrzałam, delikatnie się uśmiechnął. Tak łagodnie, uspokajająco.
- Zazdrościsz? - zapytał niepewnie. Pokiwałam głową. Tak wiem, że to obrzydliwe... - Nie masz czego. To ci ich nie odda...
- Czy ty właśnie zaczynasz mi wbijać w głowę, swój poradnik pozytywnego myślenia? - uniosłam brew z niedowierzaniem.
- Może trochę... ale bardzo mało - wzruszył ramionami z uśmiechem.
- Jesteś niemożliwy. A ja nie jestem gotowa na takie, nawet delikatnie wbijanie mi morałów odnośnie mojej żałoby. Jasne? - mruknęłam.
- Jak twoje włosy - wyszczerzył się jeszcze bardziej, a ja przewróciłam oczami.
- Nienawidzę cię za to porównanie - pokręciłam głową, co go jednak nie zniechęciło.
- Co będzie z tą nauczycielką? - w ułamku sekundy zrobił się pozornie bardzo poważny. Wzruszyłam ramionami, a on westchnął. - A można nieco jaśniej?
- Cóż... Myślę, że wujek delikatnie, jak to on, wytłumaczy im, że był to brak profesjonalizmu, sytuacja całkowicie niepotrzebna i która tak naprawdę, nie powinna się pojawić... A później nie wiem - odparłam, a on zmarszczył brwi. - W sensie, no wiesz, nie mówiłam wujkowi, że ma ją wyrzucić albo nie wrócę do domu, czy czegoś podobnego. Tylko, że nie chcę, aby to się kiedykolwiek powtórzyło.
- Więc ma całkowicie wolną rękę?
- Tak - pokiwałam głową.
- A myślisz, że byłby w stanie przedstawić sprawę tak, że by ją wyrzucili? - miałam wrażenie, że nie tylko o to mu chodziło, że w tym pytaniu było jeszcze inne, głębsze dno.
- Myślę, że wujek byłby w stanie wiele zrobić, gdy sprawa dotyczy mnie - zerknęłam na niego, patrzył jakby delikatnie przestraszony w stronę drzwi, przez co wyglądał jeszcze bardziej słodko niż zazwyczaj. Tylko podejść i pogłaskać go po tych jego mięciutkich, czarnych włosach.
- Jesteście jak jakiś ród Draculi, strach się zbliżać - mruknął, a ja cicho śmiałam się.
- Bez przesady, no może wujek wygląda na wampira, ale ja? - zatrzepotałam rzęsami.
- Wszystkie tak mówią... a później budzisz się z resztką krwi - westchnął.
- Mam dziwne wrażenie, że nie mówisz teraz o wampirach - uśmiechnęłam się.
- Może, ale ktoś mi kiedyś powiedział, że ceni swoją prywatność...
- I postanowiłeś wziąć przykład? - zerwałam mu z uśmiechem. - Powinieneś być już przyzwyczajony...
- Nie da się do końca być przyzwyczajonym. Wychodzisz gdzieś z przyjaciółką z dzieciństwa, która przypadkiem spotykasz na ulicy, robią ci zdjecia, piszą w gazetach, że to twoja nowa miłość i musisz się tłumaczyć setkom ludzi, że to bzdury - westchnął. - Sława nie jest taka idealna.
- Nie jest - powtórzyłam tylko. Przed ciszą uratował nas wujek, który mile żegnając się, wyłonił się zza drzwi z szerokim uśmiechem.
- Załatwione - odparł jakby rozbawionym tonem. - Poza tym, muszę przyznać, że ta wasza dyrektorka, to naprawdę miła kobieta, całkiem dobrze mi się z nią rozmawiało...
- Wujku! - przerwałam mu, a on raptownie zamilkł i z nadal otwartymi ustami spojrzał na mnie.
- Słucham kochanie? - zapytał.
- Co z tą nauczycielką? - skrzyżowałam ręce na piersi. Naprawdę nie interesowało mnie to, że romansował z dyrektorką. Przede wszystkim liczyła się moja sprawa, poza nią, to mógłby romansować czy spać z kimkolwiek by chciał. Nie jestem jego niańką, a on jest dorosłym mężczyzną w separacji. Jego żony i ich córki już praktycznie nie pamiętam, ciekawe jak było z nim...
- Ma cię przeprosić i nie będzie uczyć waszej grupy. Pani dyrektor zaproponowała bardziej drastyczną opcję, jednak nigdy nie podobało mi się wywieranie aż tak dużego wpływu na niezależną placówkę.
- Dziękuję - podeszłam do niego i przytuliłam się do niego.
- To może ja zostanę do wieczora? - uśmiechnął się uroczo.
- Nie możesz - odparłam stanowczo.
- Mogę - odparł i zmierzył Zaina od stóp do głowy. - Zostanę.
- Masz spotkanie za trzy godziny. Mówiłeś w tamtym tygodniu, że to ważne, że mam ci o tym przypomnieć i że od tego zależy jakiś tam ważny kontrakt ważnego klienta - wypowiedziałam jednym tchem.
- Musisz? - westchnął.
- Czasem muszę wujku - wzruszyłam ramionami. - Taka moja rola, żeby przypominać ci o wszystkim... wujku...
- Nie. Nie, żadnych próśb - uniósł dłonie w obronnym geście.
- Ale... - zaczęłam.
- Wychodzę! - puścił mnie i ruszył szybkim krokiem w stronę drzwi.
- Chyba wygrałam - szepnęłam do Zaina, który spojrzał na mnie jak na wariatkę. Przewróciłam oczami. - Wujku, poczekaj!
- Nie zamierzam - był już prawie przy drzwiach.
- Czyli to jeden z genialnych sposobów Imanuelle Hale na pozbycie się nadwrażliwego wujka? - uniósł brew.
- Nie na pozbycie się. Na delikatnie wytłumaczenie, że praca i kariera nie jest mniej ważna ode mnie, tylko ja sobie sama poradzę - wzruszyłam ramionami.
- Nienawidzę tego gestu - mruknął.
- To muszę go częściej używać - puściła mu oczko.

Zain?

niedziela, 26 listopada 2017

Od Zaina cd. Imanuelle

Westchnąłem ciężko, na samą myśl o przyjściu do pokoju Imanuelle. Nie żebym się denerwował czy coś w tym rodzaju. Absolutnie nie. Po prostu, miałem przeczucia. Nie dość, że musiałem się tłumaczyć przy dyrektorce, która na całe szczęście zgodziła się na mój układ, to zapewne będę musiał wszystko wyjaśnić przy wujku dziewczyny. Niby nie mam problemów z nawiązywaniem kontaktów, ale w sposób jaki Imany wymówiła nazwę osoby z jej rodziny, delikatnie mnie zaniepokoiło. Delikatnie. I nie bardziej. Na pewno nie. Stanąłem przed drzwiami z numerem 44 i zapukałem. W końcu nie byłem pewien czy faktycznie tam jest. Dziewczyna otworzyła mi, zanim jednak wszedłem do środka, przebiegłem spojrzeniem po pomieszczeniu. Jaki to był błąd. W takich sytuacjach pokój po otwarciu drzwi powinien być cały widoczny, a nie tylko część, która mnie najmniej interesuje.
Zadowolony wszedłem do środka, ciesząc się, no bo dlaczego nie, że właściwie jestem pierwszy.
- To w końcu jesteś sama panno hrabianko? - zaśmiałem się i skierowałem wzrok w stronę okna. Pamiętacie jak nazwałem moje odczucia delikatnym zaniepokojeniem? Ta... Teraz to już uczucie niebezpieczeństwa połączone z przyspieszonym biciem serca na sam widok mężczyzny odwracającego się niczym w zwolnionym tempie w moją stronę. I po co ja otwieram usta zanim nie zbadam dokładnie sytuacji? No po co? A było trzeba zostać w tej Kalifornii i zająć się swoimi sprawami.
- Witaj Zain - momentalnie mnie zatkało, gdy jego głos wydawał się jak tysiące malutkich noży wbijanych prosto w moje poczucie bezpieczeństwa. Nie miałem pojęcia co odpowiedzieć i jak się zachować, a co najgorsze... Imany to wszystko widziała. Usiadła na skraju łóżka, unosząc delikatnie brwi jakby w poinformowaniu mnie, że stosownie byłoby się również przywitać.
- Cze... znaczy dzień dobry - skłoniłem delikatnie głowę, nie wypowiadając już nic więcej. Nawet jeśli miałem cokolwiek powiedzieć, to chyba nie dałbym rady. To zabrzmiało jak z horroru. Brakowało tylko jakiegoś narzędzia zbrodni w ręce. Oprócz tego wszystko się zgadzało.
- Siadaj - wskazał fotel przy oknie. To był ewidentnie rozkaz. Chyba u nich to rodzinne.
- Dziękuję, ja... postoję przy drzwiach - kątem oka widziałem jak Imanuelle spuszcza głowę z uśmiechem. Dla mnie to nie było śmieszne.
- Nie wydaje ci się, że stosunkowo za daleko jesteś i możesz mnie nie usłyszeć? - ja pana doskonale słyszę, a nie wiem czy będę w stanie słuchać, gdy znajdę się niemal obok.
- Ma pan rację - wydusiłem z siebie i z ostrożnością, jaką nigdy przedtem nie posiadałem podszedłem i usiadłem. Cały sztywny i spięty, wyczuwając podświadomie ciepło... nie, jak dla mnie zimno bijące od mężczyzny. Odszedł parę kroków, jakby doskonale wiedział, że ludzie przy nim mogą czuć się niekomfortowo. Albo tylko ja.
- Więc o co chodzi z tą bluzą? - uniosłem spojrzenie, otwierając usta i nabierając głęboko powietrza do płuc, jakby to był mój ostatni dech w życiu. Zanim jednak się odezwałem, uprzedziła mnie Imany.
- Wujku. Najpierw sprawa nauczycielki. Sprawę bluzy już ci wytłumaczyłam - z powrotem zamknąłem usta, wpatrując się w postać mężczyzny. Próbowałem wyszukać między nim, a dziewczyną jakiegoś podobieństwa i faktycznie, byli do siebie podobni w pewnym aspektach fizycznych, może nie za dużych, ale co do pochodzenia nie miałem wątpliwości. Są kurde jakąś rodziną szlachecką. I po co ja się pcham w takie tarapaty?
- Podobno obydwie te rzeczy się ze sobą łączą - odpowiedział spokojnie i jeszcze raz zmierzył mnie spojrzeniem. A mogłem zażyczyć sobie jakiś ładny nagrobek, bo czuję, że umrę tu na zawał. Mój organizm przestał poprawnie funkcjonować już od pięciu minut.
Dalej dyskutowali, odzywałem się tylko wtedy, gdy faktycznie wymagali ode mnie odpowiedzi. Mało było takich rozmów, gdzie odzywam się prawie wcale albo tylko wtedy, gdy jestem pytany. Miałem wrażenie, że wzrok wujka Imany utrzymywał się na mnie non stop, tylko w pewnych momentach zwracał całą uwagę na bratanicę. W połowie rozmowy, przeprosił nas i wszedł do toalety. Teraz albo nigdy...
Mężczyzna znikł za drzwiami. Tak jak mój delikatny uśmiech z twarzy. Natychmiast odwróciłem się do dziewczyny, chcąc podejść bliżej, ale w ostatniej chwili rezygnując z tego czynu. Dlaczego? Odpowiedź nasuwa się sama. Jego normalne spojrzenie powodowało u mnie o wzrost ciśnienia, a co dopiero, gdy będę stał obok niej. Matko, a co dopiero ją dotknąć.
- Zwariowałaś? - odezwałem się cichym krzykiem. Dziewczyna rzuciła mi pytające spojrzenie, gdy pochlałem się jak najdalej do przodu w jej stronę aby mnie słyszałam, bo nie zamierzałem mówić głośniej niż szeptem.
- Ale o co ci chodzi? - wzruszyła ramionami, ale doskonale wiedziałem, że w środku cała się trzęsie ze śmiechu.
- Czy ty naprawdę próbujesz mnie zmolestować? I to swoim wujkiem?
- Ej... bo mu naskarżę - uniosła palec do góry i mi nim pogroziła. Byłem obecnie bezbronny, więc nawet nie zamierzałem się sprzeczać. Porozmawiamy sobie później, panno hrabianko.
- Dzięki, ale i tak czuję się martwy w środku - mruknąłem, opierając pierwszy raz od początku rozmowy plecy o fotel.
- Zainuś, czyżby twoja pewność siebie gdzieś się ulotniła? - nadal jest w środku, ale schowana za narządem, który obecnie próbował opanować całą sytuację, waląc niczym młot w mojej klatce piersiowej. Całe szczęście, że tego nie słychać.
- Nie. Stwierdziła, że aż tak nie zamierza się narażać - prychnąłem, nerwowo poruszając kolanem.
- Daj spokój. Przecież cię nie zje - powtórzyła drugi raz to samo zdanie ze stołówki. Łazienka jest całkiem niedaleko mnie. Obliczając; wyjdzie stąd z jakimś narzędziem i mnie zabije. Z całą pewnością. Przecież za całą tą sytuację odpowiadam ja. Byłem jej głównym powodem i skutkiem. W dodatku zdany jedynie na pomoc ze strony Imanuelle.
- Żebyś się przypadkiem nie zdziwiła. Wiec, że kończymy z naszą znajomością - rozejrzałem się po pokoju.
- Serio? - zatrzymałem spojrzenie na niej i postarałem się uśmiechnąć. Słodka była.
- Nie. Żartuję. Ale to nie zmienia faktu, że... - drzwi od łazienki się otworzyły, a ja przygryzłem wargę, aby z siebie nic już nie wydusić. Nic, co mogłoby mnie narazić teraz na natychmiastową śmierć.
- Pójdziemy do nauczycielki, a potem do dyrektorki i wszystko wyjaśnimy. Żeby było jasne... wszyscy - nadal wpatrywał się w punkt na podłodze - Ale zanim gdziekolwiek pójdziemy, mogę prosić cię na słowo? - i tu spojrzał na mnie. Pokiwałem głową i wstałem. Otworzył drzwi od pokoju i przepuścił mnie pierwszego. Błagam po raz drugi, nie zabijaj mnie. Będę miły, będę grzeczny i poukładany. Właściwie nie wiem dlaczego odczuwam taki respekt, ale to było straszne.
Wyszliśmy na zewnątrz. Mężczyzna opierając się o ścianę budynku, wyciągnął ze swojej kieszeni paczkę papierosów i zapalił. Rozejrzał się dookoła, dopiero po jakimś czasie zwracając na mnie swoje spojrzenie.
- Palisz? - no i co ja miałem mu powiedzieć? Tak żeby dać mu powód do szybszego skreślenia mnie, czy nie, aby skłamać, a on i tak by się wkrótce dowiedział?
- Dziękuję - więc wybrałem trzecią opcje, jak odmówienie. Chociaż nie wiem czy najlepszą. Kiwnął głową i zaciągnął się. Nie znoszę momentów ciszy. Szczególnie w takich rozmowach.
- Nie sądziłem, że moja bratanica wpakuje się już pierwszego dnia w takie kłopoty... i to przez dopiero co poznanego chłopaka - uniosłem spojrzenie, uważnie lustrując go wzrokiem. Zwiesił rękę z dymiącym papierosem w dół i bez emocjonalnym spojrzeniem oczekiwał chyba odpowiedzi.
- To miało wyjść nieco inaczej.
- Dla Imany jestem jej jedyną rodziną, pewnie zdążyłeś się już o tym przekonać i dowiedzieć - chwila przerwy - Ona dla mnie również - dopowiedział, a ja odwróciłem spojrzenie, patrząc na budynku akademii oraz widoczny w dali las - Na pewno nie chcesz? - spuściłem wzrok na paczkę, którą wyciągał w moją stronę mężczyzna. Aż tak widać po mnie zdenerwowanie? Skrzywiłem się raczej z niepewności, ale ostatecznie zabrałem od niego jednego i zapaliłem - Dopóki Imany nie powiedziała na ciebie złego słowa, do tego czasu nie mam żadnego problemu - zaciągnąłem się - Ale miała już kilku chłopaków. Więc nadal zamierzasz zaciągać ją w puste, ciemne, w dodatku zamknięte miejsca, czy może pomożesz jej się odnaleźć w nowej szkole? - proszę pana, tylko jest jeden mały problem... gdybym tylko mógł spędzić z nią cały dzień bez uszczerbku na duszy - Nie jestem twoim wrogiem, ale nie lubię, gdy ktoś wciąga ją w kłopoty, z których potem ja muszę ją ratować - i z całym szacunkiem, ale też nieco zdołałem wyprosić od dyrektorki.
- Rozumiem - pokiwałem głową, nie wiedząc co dalej powiedzieć. Wcale nie chciałem źle, a tym bardziej aby to wszystko przybrało taki obrót i aby jej wujek fatygował się aż z Liverpoolu.

Imanuelle?

Od Isabelle cd. Harry'ego

Ten post jest skrócony tylko i wyłącznie dlatego, aby pokazać Wam, że jestem najgrzeczniejszym przedstawicielem społeczności tego bloga i pragnę aby świat nie demoralizował się bardziej nie tylko przez treść (żadnej tutaj nie znajdziecie jeszcze, pff), ale i przez obrazki. Dziękuję.

Powrót do domu dwójki nie do końca trzeźwych ludzi, który był położony całkiem daleko od mieszkania Alyssy, nie był najlepszym pomysłem, ale ja mówiłam, że Harry nie pije. Oczywiście Ali musiała wygłosić swój punkt widzenia, przedstawić mi argumenty, które łatwo obaliłabym, gdyby tylko nie była pijana. Kłócenie się z nią, gdy we krwi ma tyle promili okazywało się syzyfową pracą, która kończyła się niczym konkretnym. A nawet potrafiła się obrazić, za to, że nie potrafię się z nią zgodzić. Czasem była okropna, ale i tak ją uwielbiam.
- Wiesz jakbyś spalił to miałabym problemy. Moja ciocia nie jest moją mamą. To straszna pedantka, kochana pedantka, ale nie mając w życiu stałego mężczyzny, ceni swój dom jako coś w rodzaju świętego miejsca, katedry, ogrodu myśli czy nawet właśnie drugiej połówki. Myślisz, że dlaczego jest tu tak czysto i Nate nie zamierzał mnie tu puszczać? Szczególnie z tobą - zmierzyłam go spojrzeniem, gdy zapinał swoje spodnie. Odwrócił głowę i mimo tego, że próbował ukryć uśmiech, niezbyt mu to wyszło.
- Twój brat zgodził się na to abyś była tu sama ze mną? - sięgnął po koszulkę w zamiarze założenia jej, ale szybko mu ją wyrwałam z rąk i rzuciłam na fotel z tyłu. Ciocia by się załamała. Założyłam ręce na jego szyję i uśmiechnęłam się dumnie. Nadal byłam zadowolona z tego, że udało mi się tego dokonać. A namówienie Nathaniela równało się z cudem, będącym ogromną łaską z jego strony. Za każdym razem robił mi łaskę jeśli chodziło o facetów. Nawet nie zadawałam pytań czy będzie dla nich miły, bo nawet jak potwierdzał, to potem mierzył ich takim spojrzeniem jakby mieli właśnie kraść skarb. Zawsze mówił mi, że jestem jego największym skarbem i wtedy wybaczałam mu wszystko za co byłam tylko zła.
- To dla ciebie szczęście. Nawet nie wiesz ile musiałam wyzwolić z siebie werwy żeby go namówić. Ile musiałam go pilnować żeby przypadkiem nie zabrał ciebie na stronę i nie wyjaśnił parę oczywistych dla niego spraw, po których każdy uciekał z krzykiem - zrobiłam smutną minę. Harry odsunął głowę, marszcząc brwi. Miałam utrzymać poważny wyraz twarzy, ale nie potrafiłam. Widząc ten delikatny strach w jego oczach.
- Rozumiem, że gdy będziemy wracać do akademii to już nie będziesz chciała wpadać do domu? - zapytał niepewnie, ale po chwili podniósł kąciki ust.
- Zobaczymy. To zależy jak się będziesz sprawował i czy będzie grzeczny - wzruszyłam ramieniem i cmoknęłam go w policzek - I nie zakładaj koszulki, tak o wiele lepiej wyglądasz - wyszeptałam, stając na palcach by tylko dosięgnąć jego ust. Coraz mniej przeszkadza mi, że jest taki wysoki. Objął mnie w pasie z jeszcze szerszym uśmiechem.
- Co się stało z moją grzeczną Isabelle?
- Została w Anglii... no może we Francji...
- To znaczy, że jak wrócimy to... - przyłożyłam palce do jego ust i pokręciłam głową.
- Jak wykraczesz to na pewno.
- Dobra, ale ja też mam warunek - pociągnął mnie z powrotem na łóżko, cicho roześmianą z uniesioną brwią do góry. Ten uśmiech nie oznaczał nic dobrego, a ja nie miałam szans się wyrwać i weź tu żyj spokojnie - Ty zostajesz również w samych spodenkach.
- Ale będzie mi zimno... - skrzywiłam się - Mogę chociaż bluzę?
- No dobra, ale wtedy ja też mogę założyć na siebie coś, gdy zrobi się chłodniej - odpowiedział twardo.
- Ale ty, a ja to nie to samo. Równouprawnienie istnieje tylko w prawie - roześmiał się razem ze mną.
- Tu jest tak ciepło i niepodobnie do Anglii, że wątpię abym miał ochotę cokolwiek na siebie zakładać.
- I bardzo dobrze... - wyszeptałam - A teraz idź robić mi śniadanie skoro się zaoferowałeś - zeszłam z niego i zepchnęłam z łóżka. Pokręcił głową i zszedł na dół.
Spojrzałam na zegarek, jakby w godzinę, którą zobaczyłam przed chwilą nadal nie mogła uwierzyć. Niemożliwe, że już druga. Bardziej opłacałoby się pójść do jakiejś restauracji w okolicy niż robić śniadanie. Tym bardziej śniadanie. Ale jest kilka problemów. Zapewne żadnemu z nas nie chce się wyjść z domu. Po drugie, na pewno nie wyszłabym nieogarnięta, a zanim bym to zrobiła to trochę minie. Po trzecie nie w takim stroju, a nawet jakby mój mi nie przeszkadzał, to z zazdrością Harry'ego, o której przekonałam się zeszłego wieczoru, na pewno nigdzie bym tak nie wyszła. Nie będę mu mówić jak chodziłam w wakacje rok temu, bo się chłopak mi załamie.
Ruszyłam do łazienki, biorąc szybką kąpiel i po ubraniu się, z powrotem opadłam na łóżko, sięgając po telefon i pisząc szybką wiadomość do chłopaka z informacją, że właściwie mógłby się pośpieszyć. Przy okazji napisałam też do Alyssy aby sprawdzić czy żyje i nie próbuje zaprzyjaźnić się zbyt długo z łazienką.
- A królowa to na dół nie zejdzie!? - krzyknął z dołu Harry.
- Chodź do mnie kotku! - usłyszałam cichy śmiech - Tutaj jest o wiele wygodniej niż na tamtych krzesłach, mimo swojego mięciutkiego podbicia! - chłopak wszedł do pokoju z tacą i przechylił głowę. Z uśmiechem wstałam, podeszłam do niego i zabrałam śniadanko.
- Ale to też dla mnie - zauważył. Odłożyłam tacę na stolik - I miałaś nie zakładać koszulki - zmrużyłam oczy.
- Jak będę chciała to się podzielę - podszedł bliżej - I... ja tu żadnej koszulki nie widzę.
- Issy... kłamczuchu jeden...
- Ale ja jej nie mogę zdjąć - roześmiałam się. Skrzyżował ręce na klatce z pytającym spojrzeniem. Wyczekiwał odpowiedzi? - Nie mogę ci powiedzieć dlaczego, bo dbam o twoje zdrowie w związku z sercem.

Od Imanuelle C.D. Zaina

To było miłe. Mimo wszystko, to było miłe. Kiedy odprowadził mnie do bosku Nogitsune, cały czas walczyłam ze sobą, żeby się do niego ponownie nie przytulić. Był taki... nieważne. Po prostu muszę przestać o tym myśleć. W końcu ma dziewczynę, jest znany i takie tam... A ja jestem sierotą. Na to słowo zawsze ściska mnie w dołku. Jestem sama... No dobrze, nie jestem. W końcu mam wujka Petera. Ciekawe kiedy przyjedzie...
Wiatr rozwiewał moje włosy na wszystkie możliwe strony. Musiałam wyglądać jak małe blond tornado, jednak nie miałam ochoty ich zgarniać. Zwyczajnie byłam przybita i nawet ten malowniczy widok mi nie pomagał. Jadąc przez łąki przypominały mi się okolice naszej posiadłości niedaleko Liverpoolu. Tam znajdował się nasz dom, który spłonął. Zostały tylko gołe ściany, fragmenty piętra i schodów w holu, po których kiedyś zjeżdżałam wraz z Theo. Tam na chłodniejszej północy, trawy nie były koszone, więc sięgały ludziom po kolana i łagodnie kołysały się, jakby chcąc dorównać w gracji falom morza, które otaczało naszą wyspę. Ciemna zieleń, szary granat nieba, na którym o tej porze roku, zawsze stały czarne puszyste chmury. Ciemność, dostojność, potęga i władza. Tak widziałam mój własny kawałek Anglii. Dosłownie mój własny, ponieważ zostałam jedyną dziedziczką majątku ojca oraz rodziny matki. Mamy z wujkiem spisaną umowę, ponieważ nie jest tylko moją rodziną, ale także moim prawnikiem i to on zajmuje się formalnościami związanymi z majątkiem. Za to jeśli chodzi o dom... Nie miałam jeszcze odwagi, aby tam wrócić. Koń zarżał, unosząc niespokojnie łeb. Zerknęłam na niebo. Nie ma takiej statystycznej możliwości, że nie będzie padać. Postanowiłam więc wrócić do akademika, w końcu i tak zbliżał się koniec wydawania obiadu, a wolałabym wejść tam sama i z dumną, a nie wniesiona na siłę przez Zaina, choć nie powiem, to mogłoby być całkiem przyjemne. Skorzystam innym razem. Albo nie. Lepiej nie. Zaprowadziłam Nogitsune do boksu, zdjęłam z niego rząd i trochę obtarłam sianem, aby na pewno nie był mokry. Zaniosłam rzeczy do siodlarni, ostatni raz pogładziłam konia, po czym poszłam do swojego pokoju. Mimo wszystko wolałam się przebrać zanim pójdę na stołówkę. Kocham konie, ale ich zapach i jedzenie, to nie idealny pomysł.
W pokoju nadal było czuć magnolie. To ulubiony zapach wujka jeśli chodzi o kwiaty. Mi też się spodobał, a on śmiał się, że to po prostu kwestia genów. Zdjęłam ubrania i podeszłam do szafy, z której wyciągnęłam czarne leginsy i bokserkę. Myślę, że będzie pasować do "bluzy wujka". Ponownie się ubrałam, wciągnęłam na nogi najzwyklejsze czarne tenisówki, złapałam z telefon i wyszłam. Zielona kochana diodka oświadczała, że dostałam wiadomość.
Zain: Gdzie jesteś?
Zain: Mam zacząć cię szukać?
Zain: Miałaś przyjść!
Zain: Imanuelle Hale, oświadczam, że jak zaraz się nie pojawisz na stołówce, to idę cię szukać!
Zain: Idziesz już?
Śmiejąc się weszłam na stołówkę i... Nagle poczułam wzrok wszystkich, skierowany na mnie. Rozejrzałam się. Miałam rację. I nienawidzę Zaina. Dopóki go nie widzę przynajmniej. Zarzuciłam moimi długimi, blond włosami do tyłu i z uniesioną głową ruszyłam przez stołówkę. Na szczęście w pewnym momencie zobaczyłam przy jednym ze stolików znajomą twarz bruneta. Od razu skierowałam tam moje kroki.
- Cześć - uśmiechnęłam się do Harry'ego i Isabelle.
- Za grę damy powinnaś dostać Oskara - zaczął klaskać w dłonie Zain.
- Chyba już ustaliliśmy, że ja nie muszę udawać czy grać, bo jestem damą - mruknęłam.
- W sensie? - zainteresował się Harry.
- To panna hrabianka - zaśmiał się brunet, a ja złapałam za jego widelec i podjadłam mu trochę sałaty.
- Właściwie, to są podejrzenia, że moja rodzina wywodzi się od książąt krwi królewskiej, jednak po pożarze domu są małe problemy z dokumentami, ponieważ część uległa zniszczeniu, więc prace nad tym zostały wstrzymane, mój pakistański uchodźco - uśmiechnęłam się.
- Nienawidzę cię - odparł wielce obrażony i wyrwał mi z dłoni widelec. Oparłam na tej dłoni podbródek.
- Z pełną wzajemnością i nie oddam ci tej bluzy.
- Widziałem, że ta biała plamka na rękawie to nie przypadek - uniósł widelec do górych Harry, mówiąc jak prorok.
- Brawo Sherlocku - przekręcił oczami Zain.
- Ja tam go podziwiam - odparłam. - Przystojny, dobrze ustawiony, inteligentny... Anglik.
- Ty specjalnie z tym Anglikiem, co? - mruknął mój sąsiad.
- Owszem - zaczęłam wystukiwać palcami dłoni rytm jakiejś piosenki. Właściwie nawet nie myślałam nad tym, co to za utwór. Wiedziałam tylko, że go bardzo dobrze znałam.
- Cause I wanna touch you baby
And I wanna feel it too
I wanna see the sunrise
on your sins just me and you - zanucił Zain.
- Co? - zdziwiłam się i spojrzałam na niego, jak na wariata.
- Wystukujesz to - zauważył Harry.
- Nie da się ukryć - poparła go Isabelle.
- Bzdury - mruknęłam i dalej zaczęłam coś wystukiwać. Miałam nadzieję, że to jednak nie będzie tym razem piosenka tego uchodźcy.
- Co ty taka zniecierpliwiona? - zdziwił się. - Powinnaś zjeść.
- Widzisz, nie mogę jeść, kiedy na coś czekam, a aktualnie... Może nie przerazi was to do takiego stopnia, abyście przestali się do mnie odzywać... ale nie mogę się doczekać, aż zniszczę tej nauczycielce karierę i życie... - uśmiechnęłam się wrednie. Jednak byli przerażenie. - Nic nie poradzę, kwestia genów. Mojej rodziny się nie rusza, bo się skończy na stosie, a kat właśnie tutaj jedzie.
- Twój wujek? - zapytał Zain.
- Owszem. Będziesz musiał do nas dołączyć.
- Muszę? - jęknął brunet.
- Mam wrażenie, że się go boisz. Jeszcze go przecież nie poznałeś - zaczęłam się śmiać.
- Nie sądzę, aby to spotkanie pozytywnie wpłynęło na tą relację... - odparł.
- Przecież cię nie zje - prychnęłam.
- Na pewno? Czasem mam wrażenie, że ty dochodzi do granicy wytrzymałości i zaraz mnie zagryziesz...
- Co?! - zdziwiłam się. - Tylko raz miałam ochotę cię zastrzelić. Wtedy na siłowni. Nie masz pojęcia jak cierpliwą osobą jestem. Właściwie to mało o mnie wiesz. A już byłam stereotypową blondynką, a teraz hrabianką, jakby to było coś obraźliwego - zauważyłam.
- Wiem tyle, że bez problemu jesteś w stanie mnie urazić, nazywając uchodźcą, a przecież jestem Brytyjczykiem!
- A ja baletnicą! - wystawiłam mu język. Nagle zadzwonił mój telefon, a ja aż podskoczyłam w miejscu. Odebrałam. - Słucham?
~ Jestem pod Akademią, wyjdziesz? - odezwał się wujek, a ja odetchnęłam z ulgą.
~ Jasne już idę wujku - odparłam i się rozłączyłam. Wskazałam palcem na Zaina. - Jeszcze nie skończyliśmy. Widzę cię w moim pokoju za pół godziny, tak?
- A jak nie? - skrzyżował ręce na torsie.
- To zostaniesz jedyną ofiarą swojej głupoty - warknęłam.
- Czego? - aż się zapowietrzył.
- Nie martw się Zainuś, do twarzy ci z tą lekkomyślnością - cmoknęłam go w policzek. - Dwadzieścia dziewięć minut! - po tych słowach szybko wstałam i pewnym krokiem poszłam przed akademik. Tam na parkingu, przy swoim czarnym, cudownym, wyremontowanym Fordzie Mustangu z 1969 stał wysoki mężczyzna, który zawsze przypominał mi tatę, choć był od niego kilka lat młodszy. Od razu rzuciłam mu się na szyję.
- Mam nadzieję, że nie przybyłem za późno - odparł od razu.
- Cóż... - odstawił mnie na ziemię i uważnie mi się przyjrzał. - Chyba jednak za późno...
- A dlaczegóż to? - krzyżował ręce.
- Ładny płaszcz - zauważyłam.
- Mało subtelna zmiana tematu, słońce - zmrużył oczy mówiąc to, a ja się skrzywiłam.
- Za późno, ponieważ w mało delikatny sposób zostałam zmuszona to wyjawienia mojej klasie, że jestem sierotą...
- Zmuszona? - uniósł brew.
- Mogłabym po prostu dać w twarz nauczycielce i wyjść, ale uniosłam się dumą i teraz tego żałuję - spuściłam głowę, a on mnie objął ramieniem.
- Coś na to poradzimy - pogładził moje włosy. - Nie martw się. Skąd masz na sobie męską bluzę.
- Oficjalnie to twoja bluza. Nieoficjalnie... wytłumaczę ci to... W pokoju - uśmiechnęłam się promiennie. Ten przenikliwy wzrok wujka nie robił na mnie większego wrażenia, ponieważ znalazł go na wylot i sama się go nauczyłam. Z czasem stwierdziłam nawet, że to dosyć użyteczna umiejętność. Wujek przewrócił oczami w ten swój charakterystyczny, bardzo irytujący sposób, jakby nie miał już do mnie siły i zgodził się na rozmowę wewnątrz. Przeszliśmy do mojego pokoju, po którym od razu po odwieszeniu płaszcza, mężczyzna rozejrzał się za innymi częściami męskiej garderoby, którą pewnie spodziewał się tutaj zobaczyć.
- Więc... czyja to bluza? - zagadnął mnie, tonem jakby mówił do od niechcenia.
- To bluza... Kolegi z grupy - wyjaśniłam siadając na krawędzi łóżka, założyłam nogę na nogę, jak to zwykłam przy wujku.
- Tak po prostu ci ją dał? I właściwie co to znaczy, że to oficjalnie moja bluza? - dalej się rozglądał.
- Bo widzisz, Zain oprowadzał mnie po szkole...
- Zapewne wieczorem, skoro macie przez to kłopoty - mruknął wujek.
- Tak... Poszliśmy do auli, gdzie chłopak wpadł na dosyć oryginalny pomysł...
- Aby? - dopytywał.
- Aby zatańczyć wujku - pokręciłam głową, a on wypuścił powietrze z ust. - Wejście zabezpieczył bluzą, aby nas nie przyłapano i abym nie miała nieprzyjemności, jednak później wychodząc innym wejściem, zapomnieliśmy o niej.
- Rozumiem...
- Jednak oficjalnie to twoja bluza, którą zgubiłam w stajni po treningu, a oni chcą nam wcisnąć uszkodzenie mienia, ponieważ ktoś po lekcjach pomazał szkielet w sali biologicznej, a to nie byliśmy my - odparłam.
- Więc mam delikatnie wytłumaczyć dyrekcji, że to nie wy? - uniósł brew.
- Chyba tak... Zaraz przyjdzie Zain, to to omówimy. Przede wszystkim, zrób coś z tą nauczycielką, która próbowała mnie wyśmiać i zmusiła do odpowiedzi grożąc naganą do dyrektora, przez co również naraziła mnie na ośmieszenie oraz inne nieprzyjemności - odparłam.
- Lepiej. To już rozumiem i wiem co mam zrobić - przewrócił oczami, wyglądając przez okno. Ktoś zapukał do drzwi, wstałam więc i podeszłam, aby je otworzyć. Stał za nimi Zain. Rozejrzał się po pokoju i nie zauważył wujka, więc szeroko się uśmiechnął i pewnie wszedł do środka.
- To w końcu jesteś sama panno hrabianko? - zaśmiał się i nagle umilkł.
- Witaj Zain - odparł wujek, odwracając się od okna.

Zain?

od Oliego cd Anastasi

W momencie w którym zgasło światło miałem ochotę się zaśmiać ale nagły dotyk zbił mnie z tropu. Dłoń dziewczyny nerwowo zaciskała się na mojej.
-Nastia?
-Nic .. Nie mów -Wymamrotała ale brzmiała jak by się odrobinę dusiła.
-Boisz się ?
-N.. Nie -Nie widziałem jej twarzy ale na sto procent spuściła oczy. Westchnąłem i sięgnąłem do kieszeni, telefon miał jeszcze około 40 % więc mogłem oświetlić jej trochę dzisiejszy wieczór. Kliknąłem i struga światła wypłynęła z mojego telefonu, najechałem  jasnością na jej twarz, zmrużyła oczy i zasłoniła je wolną ręką.
-Nie ma za co.. Masz -Wepchnąłem jej telefon i czekałem co zrobi dalej. Nabrała dwa głębokie oddechy i.
-Mogę wejść z tobą jak bardzo tego chcesz -Zaproponowałem z uśmiechem.
-Okay-Wymamrotała. Czekaj co? Chyba mocno jej właśnie odbiło bo zgodziła się przebierać w mojej obecności.  Wystawiłem rękę i w mocno pokazowym geście przyłożyłem jej do czoła.
-Nie no temperatury nie masz -Wymamrotałem i popatrzyłem na nią z lekko zmarszczonymi brwiami.
-Choc po prostu...Tylko nie patrz -Była dziwnie cicha i kiedy kolejny grzmot zabrzmiał zacisnęła dłoń na moim przedramieniu, bardzo mocno.
-Ej.. ej , spokojnie jestem tu tak?-Delikatnie złapałem jej rękę i zacząłem rysować niewielkie kółeczka kciukiem na wierzchu jej dłoni. Słyszałem jej urwany oddech i widziałem jak dłoń w której trzyma telefon trzęsie się. Sięgnąłem i zabrałem jej go z ręki. Delikatnie przyciągnąłem trzęsące się ciało do siebie i objąłem ją.
-Hej.. Przecież jesteś bezpieczna tak? Jestem tutaj, nie jesteś sama, nic ci się nie stanie, jesteś pod dachem, jesteś bezpieczna -Powtarzałem jej to cicho do ucha jak modlitwę i delikatnie głaskałem jej plecy. Odsunąłem sie delikatnie kiedy wydawała się być spokojniejsza.
-Przebież się, nawet tu, nie będę patrzył ok? Ale nigdzie nie idę -Uśmiechnąłem się lekko i przeniosłem źródło światła tak ,ze oświetlało mi twarz od dołu . Cicho prychnęła i pociągnęła nosem.
-Ok.. Dzięki  Ale masz siedzieć tyłem -Wymamrotała.
-Jak bym w życiu cycka nie widział -Westchnąłem ale zrobiłem to o co mnie prosiła, a raczej to co kazała mi zrobić. Po chwili kaszlnęła cicho dając mi do zrozumienia ,że wolno mi się odwrócić.
-No i super.. Zostaję na noc tak btw-Uśmiechnąłem się patrząc jak mój telefon płacze bo zostało mu zaledwie 3 %.
-Em... Nie nie zostajesz -Wymamrotała i uniosła brew.
-Emm zostaję? Mam.. no i nie mam -Zacząłem mówić ale mój telefon zapłakał właśnie ostatni raz i zgasł, pozostawiając nas ponownie w ciemnościach, cicho pisnęła.
-Zostaję bo nie trafię po ciemku do siebie.. Nie chcesz chyba zebym spadł ze schodów i sobie coś uszkodził co? No i jednak burza trwa w najlepsze więc chyba przydam się jeszcze -Powiedziałem robiąc mały krok do przodu i delikatnie łapiąc ją za ramię.
-Ok.. Ok to ma sens. ale nie śpisz ze mną i jakikolwiek.. Jakakolwiek próba -Zaczęła ale nie skoczyła bo kolejny bardzo głośny grzmot wydobył z niej tylko cichy jęk.
-Ta ta.. -Burknąłem i powoli usadziłem nas na jej łóżku, miękki materac ugiął się pod naszym ciężarem.
-Nie boisz się burzy?-Wymamrotała cicho w trakcie wczołgiwania się pod kołdrę. Położyłem się obok niej na kołdrze i przyłożyłem jej rękę do mojej piersi. Serce mi biło jak szalone.
-Boję sie.. Nie tak jak pewna osoba w tym pokoju ale nie lubię jak grzmi -Przyznałem. To zabawne jak po ciemku wszystkie wyznania były łatwiejsze. 
-To.. To czemu nie skaczesz.. -Wymamrotała i odstawiła rękę chowając ją pod kołdrę.
-Bo nie chcę, bo nie mogę, ktoś musi być dzielny w tym pokoju co ?-Uśmiechnąłem się sam do siebie i słuchałem jak ona wydaje z siebie ciche " Pfff"
-Dobra idź spać, tak najlepiej walczyć z lękiem -Westchnąłem i odwróciłem się do niej plecami.  Leżeliśmy w ciszy i ciemności którą na zmianę zakłócały grzmoty i błyski. Nastia jest śmieszna, niby się na mnie wkurza ale mnie lubi, widać to było jak na dłoni, inaczej nie pozwalała by mi na tak dużo. Sam fakt ,że siada ze mną na śniadaniu, rozmawia ze mną oznaczał ,że jednak coś tam do mnie czuje. Pal sześć już pociąg seksualny, mogłem sobie znaleźć przecież kolejną łatwą i przyprwadzić na no do pokoju, ona mnie nie za to ,że doprowadziłem ją do świetnego orgazmu i to mnie dziwiło.
-Oli.. -Cichyszept wyrwał mnie z przemyśleń. Mruknąłem w odpowiedzi.
-Możesz... Mógł byś mnie przytulić?-Pytanie zbiło mnie z tropu. Odwóciłem się do niej i powoli objąłem jej bok ramieniem. Przytuliła się do mnie i cicho odetchnęła.
-Dzięki -Wymamrotała.
-Nie ma za co? Dobranoc -Pogłaskałem jej bok i sam starałem się usnąć. Osóbka zagadkta zaczynała usypiać a ja słuchałem deszczu i wiatru, pogoda się odrobinę uspokoiła i odpuszczała.
Czułem jak powieki robią się coraz cięższe i cięższe aż w końcu.. Udało mi się usnąć.O dziwo miałem bardzo ładny sen, spacerowałem po lesie i natrafiłem na jeziorko. Było ładne, lilie i nenufary pływały po powierzchni i całość zdawała się być idealnie letnia. Nagle z wody wynurzyła się Nastia. Miała glony wplecione we włosy i rozmazany makijaż, wyglądała jak panda. Obok niej pojawiały się twarze dziewczyn z którymi zdarzyło mi się spędzić noc, wszystkie wyglądały jak syreny, miały lekko zielonkawą skórę i błękitne oczy. Wystawiały przed siebie ręce w geście który zapraszał mnie do dołączenia do ich sielanki, powoli wszedłem do wody i ... 
-Oli dusisz mnie -Cichy jęk do mojego ucha i pacnięcie w ramię wyrwało mnie ze snu. 
-huh Co?.. śpij syrenko -Wymamrotałem i przytuliłem do siebie osóbkę która prychnęła i kopnęła mnie w kolano.
-Ała! -Poderwałem się i rozejrzałem po.. Nie moim pokoju? Ah.. Okay, składam fakty, nie jestem ani u siebie ani nad tym pięknym jeziorkiem. Jestem w pokoju Nastii.
-Syrenko ?-Podniosła brew patrząc na mnie z niedowierzaniem, miała potargane włosy i nadal lekko napuchnięte od snu oczy.
-Zabronisz mi?-Westchnąłem i ponownie położyłem się w nadziei ,że pozwolone mi zostanie spać jeszcze chwilę..
<Nastia?>


Od Zaina cd. Imanuelle

Jak można być tak niedelikatnym? Szczególnie jeśli chodzi o stosunek nauczyciela do ucznia. To pytanie było stanowczo nie na miejscu i nie w danej sytuacji. Poza tym czego ono miało niby dotyczyć? Zbadania sytuacji czy stanowisko rodziny nie zagraża pozycji nauczycielskiej? Bo tak to odebrałem. Była jednak druga strona. Moja strona. Nie wiedziałem co właściwie o tym myśleć. Dlaczego ona się wstawiła? Po co właściwie całą winę wzięła na siebie tym samym narażając się właśnie na taką sytuację?
W klasie momentalnie zapadła cisza, a po szybkim wyjściu dziewczyny tylko ciche szmery było słychać w niektórych miejscach pomieszczenia. Niezwykle irytujące komentarze zapewne lały się jak woda z prysznica, tylko różnica polegała na tym, że nie tak delikatnie jak ona, lecz ciężko pozostawiając ślady na skórze. Ludzie są głupi i nie posiadają za grosz empatii w sobie, szczególnie jeśli chodzi o obcego człowieka. Oczywiście, że nie wszyscy, ale z przykrością trzeba stwierdzić, że zdecydowana większość. Usłyszałem cichy chichot.
Tę jedyną rzecz nie lubię w kobietach. Nieodpowiednie tematy, które obierały za swoje przednie i być może to tylko wina ich natury, ale niezwykle irytująca.
- Możesz się zamknąć? Ta sytuacja bynajmniej nie jest śmieszna - odwróciłem się, mówiąc spokojnie. W końcu nigdy nie powiedziałem tak do jakiejkolwiek kobiety, nawet jeśli nie zasługiwała na szacunek. Kobieta to kobieta i tyle co do definicji.
- Zain... - spojrzałem na Harry`ego, posyłającego mi wymowne spojrzenie. Wstrzymałem oddech, nie wiedząc co właściwie mam powiedzieć. I nie zamierzałem długo nad tym myśleć. Usiadłem przodem do tablicy, zwieszając głowę. Nie dam rady tu siedzieć.
- Muszę wyjść, sorry - mruknąłem i wstałem, szybko przepraszając również zdezorientowaną nauczycielkę, gdy wychodziłem z sali i zamykałem za sobą najspokojniej jak tylko potrafiłem drzwi. To nie tak miało wyglądać i oczywiście wyszło wszystko odwrotnie. Ja jednak naprawdę mam w sobie coś co odwraca wszystko o sto osiemdziesiąt stopni.
Stanąłem na środku korytarza i rozejrzałem się dookoła w poszukiwaniu znajomej postaci Imany, choć oczywiste było, że wychodząc wcale nie planowała zatrzymać się tuż przy drzwiach sali lekcyjnej. Albo nawet w szkole. Postanowiłem pójść do pierwszego, najbardziej możliwego miejsca, w którym mogła się znajdować. Niby oczywiste mogły być słowa, które powinienem jej powiedzieć, ale taka prawda, że kompletnie nie wiedziałem co mówić. Nie lubiłem takich sytuacji i starałem się ich unikać, ale one niezwykle mnie lubią i nie chcą się odczepić. Natręctwo.
Podszedłem do numery czterdzieści cztery całkowicie spontanicznie. Nie wiem co zrobić, gdy otworzy. Zapukałem w drzwi, ale nikt mi nie odpowiedział. Tak naprawdę nie miałem pewności czy tam jest czy nie, ale przyjąłem do siebie, że może być teraz rozgoryczona, wkurzona czy nawet delikatnie podłamana. Pożerają mnie wyrzuty sumienia i coś jeszcze... Nie zamierzam tego nazywać, bo wiem, że jeśli nadam temu właściwą nazwę to wpakuję się w jeszcze większe kłopoty. I to na tle emocjonalnym.
Pokręciłem głową i postanowiłem wrócić do klasy zanim nauczycielka popadnie w ostateczną furię. Wyszedłem z akademika, lecz zanim nacisnąłem na klamkę od drzwi budynku szkolnego, spojrzałem w bok na ścieżkę prowadzącą do stajni. To bez sensu, chociaż wiele ludzi tam chodzi... I tak tam pójdę, to oczywiste. Zawróciłem, podchodząc do wielkiego budynku z boksami. Wszedłem do środka i już w wejściu widząc kogoś przy boksie. Stanąłem, obserwując ją z daleka. Skierowała się w stronę siodlarni. W tym samym momencie wolnym krokiem, przemierzyłem wzdłuż ściany boksów, zatrzymując się tylko na chwilę przy tabliczce z ozdobnym napisem Morrigan. Powinien być jeszcze dopisek "Nie podchodź, bo gryzie, menda jedna". Przejechałem dłonią po ciepłej szyi klaczy, która nasypała na mnie trzymane w pysku siano. Według niej to pewnie odpowiednie przygotowanie do rozmowy. Dziękuję ci kochanie za upiększenie. Po co mi fryzjer czy stylista, skoro mogę mieć niezawodnego na wyciągnięcie ręki?
Otrzepałem się, idąc śladem Imanuelle i rzeczywiście zastałem ją, rozglądającą się po pułkach. Nie ukrywam, że widząc jej blond włosy w wejściu do stajni, odetchnąłem z ulgą.
Wcale nie! Tylko... trochę.
I to zaprzeczenie zmusiło mnie do kolejnego ruchu. [...]
- Jakiego współczucia? - próbowała mnie odepchnąć, ale w miarę skutecznie jej to utrudniłem. Wiem, że ludzie nie oczekują współczucia. Nawet nie chcą zaczynać tematu. Jednak to normalny odruch drugiego człowieka, który posiada w sobie wrażliwość, emocje i uczucia. Po jakimś czasie puściłem ją. Odwróciła się przodem do mnie i zmierzyła spojrzeniem. Tym przenikliwym, choć mogłem w nim wyczytać, że to wszystko ją ruszyło, choć doskonale to ukrywała. Być może nawet przede mną, poniekąd zamieszanym w całą sytuację - Nie patrz tak na mnie, nie powiem nic.
- Okey - wzruszyła ramieniem, odpowiadając obojętnym, a raczej zawiedzionym tonem. Ja z to byłem zawiedziony, że odpuściła. Nie żeby to hyła forma pocieszenia, ale chyba muszę obrać inną taktykę.
- Po prostu... głupio mi. Przyznałaś się do czegoś, do czego... - dlaczego to jest takie trudne do wyduszenia z siebie? Strasznie nie lubię się przyznawać przed kimś, ale chyba moim największym problem jej przyznanie przed samym sobą - ...do czego ja nie miałem odwagi sam się przyznać. Dlaczego nie poprosiłaś nauczycielki o wyjście i dopiero wtedy wyjaśnienia całej sytuacji? Na korytarzu, w cztery oczy? - nie mając co zrobić z rękoma, skrzyżowałem je, wbijając wzrok w dziewczynę. Przewróciła oczami, kręcąc niezauważalnie głową i odwracając ją gdzieś w bok.
- Myślisz, że chciałam ogłosić całej klasie to, że właściwie jestem sierotą? - zadała pytanie retoryczne i sięgnęła szczotki. Skoro tak, nie będę odpowiadał, ale nie zrezygnuję z zadania innych pytań, które bezpośrednio dotyczą głównego tematu,
- Dlaczego się za mną wstawiłaś? Nie wydaje mi się, że jesteś osobą, która nie myśli o konsekwencjach swojego czynu - głośno westchnęła, nieumyślnie sprawdzając czy wszystkie rzeczy do czyszczenia są w środku. Chyba tylko dlatego że by się czymś zająć.
- Po prostu to nie była twoja wina - słabe wytłumaczenie, bo obydwoje wiemy, że to nieprawda. Matko, właśnie przyznałem się do błędu.
- Owszem, częściowo - właściwie to ta odpowiedź była bardziej skierowana do mnie, do mojego ego, które sam obecnie naruszyłem. Biedactwo, chyba będzie musiało iść do psychologa specjalisty.
- Przeszkadza ci to, że przyznałam się za ciebie? Skoro tak, mogę tam wrócić i wszystkiego się wyprzeć, zwalając winę na ciebie - zamierzała wyjść, ale zagrodziłem jej przejście, opierając rękę o framugę drzwi. Zatrzymała się tuż przed nią, unosząc nieco podbródek, jednak nie spojrzała na mnie, tylko wbiła spojrzenie gdzieś w punkt przed sobą. Chciała wyglądać na dumną i podziwiałem ją za twardość, którą w sobie posiada, ale żaden człowiek nie składa się z muru. Pochyliłem się nad jej ramieniem.
- Może nie oczekujesz współczucia, a ja nie oczekuję, że to ode mnie przyjmiesz - powiedziałem pół szeptem - Ale przykro mi z powodu twojej rodziny i całej tej sytuacji - spuściła głowę, którą przed chwilą tak dumnie trzymała uniesioną do góry. Natychmiast ją podniosłem i skierowałem w swoją stronę - I przepraszam, że cię w to wpakowałem, choć nie było to moim zamierzeniem...
Thank you Imanuelle,
my only and wonderful queen
who always saves my life
...
and my heart story write
couse this confusing story it's your glory - zanuciłem to co mi przyszło do głowy nad jej uchem. Błagam, nie odchylaj ust. Nic nie mów, bo nie chcę aby moje sumienie i to coś się odzywało. Zrobiła to, a ja natychmiastowo zacisnąłem zęby, napinając mięśnie twarzy.
- Nie wstawiłam się za tobą tylko dlatego żebyś teraz mnie przepraszał. Ale nie spodziewałam się, że spełnisz moją prośbę co do wyśpiewania podziękowań - powiedziała, unosząc delikatnie kąciki ust.
- Może mnie za takiego nie uważasz, ale przestrzegam obowiązków i co do przeprosin to właśnie uważałem je za taką małą konieczność - uśmiechnąłem się - Nie lubię, gdy ktoś ponosi karę za mnie.
- Teraz to już trochę chyba za późno - uniosła brew i szczotki w ręce - Przyszłam do Nogitsune, obiecałam mu czyszczenie i spędzenie trochę czasu - zachichotałem pod nosem i odsunąłem się, uwalniając jej podbródek od swojej dłoni.
- Rozumiem, że nie jestem mile widziany podczas przyjemności? - wydęła wargi i pokręciła zdecydowanie głową.
- Dla niego jesteś obcy - powiedziała z udawanym smutkiem - Poza tym oprychał twoją bluzę, znaczy wujka bluzę, więc raczej cię nie lubi - pociągnąłem nosem i przepuściłem ją.
- Cóż, jakoś sobie poradzę. Najwyżej znajdę kogoś kto mnie pocieszy - nie widziałem jej reakcji, bo szła odwrócona w stronę boksu, ale mam nadzieję, że się uśmiechnęła. Miała ładny, przyjemny dla oka uśmiech. Nie ważne w jakiej postaci. Zanim jednak podeszła, złapałem ją za rękę. Odwróciła głowę - A przyjdziesz chociaż na obiad do stołówki? Bo pewnie dzisiaj już na zajęciach się nie pojawisz - zastanowiła się.
- Nie wiem... - skrzywiła się, unosząc spojrzenie - Mój wujek ma przyjechać - przechyliłem głowę.
- Zaniosę cię tam siłą jeśli się nie zgodzisz. Znalazłem ciebie tutaj to i znajdę w porze obiadowej.
- To groźba?
- Tak - odpowiedziałem od razu - Nie przejmuję się jak to będzie wyglądać.
- Może przyjdę - wiedziałem, że nie potwierdzi stuprocentowego przyjścia, ale i ta odpowiedź mi odpowiadała. A z tym przyniesieniem wcale nie żartowałem - Wracaj do klasy, w tym tygodniu opuściłeś dużo zajęć, jeśli się nie mylę.
- W takim razie widzimy się na stołówce - posłałem jej ostatni uśmiech - Oj tam dużo... nadrobię to - odwróciłem się, wychodząc ze stajni. W wejściu do szkoły natknąłem się na Harry'ego, który natychmiast zadał mi pytanie dotyczące mojego pobytu. Co miałem ukrywać, powiedziałem mu, że szukałem Imany, ale nie zdradziłem czy ją znalazłem. Zresztą, wcale o to nie pytał. Skupiliśmy się raczej na obstawianiu czyj obiad wyląduje na ziemi.
Szliśmy na kolejna lekcję, gdy na korytarzu pojawiła się dyrektorka. Uśmiechnąłem się, mówiąc szybkie dzień dobry i szedłem dalej. Chwila... do głowy przyszedł mi pomysł. Nie wiem czy należy on do tych genialniejszych czy tylko "genialniejszych", ale to mogło się udać. Trąciłem chłopaka w ramię.
- Dyrektorka - powiedziałem z entuzjazmem jakby mnie przed chwilą olśniło. Właściwie to mnie olśniło.
- Owszem i co z tego? - Harry uniósł brew, a ja wyszczerzyłem się szeroko.
- To, że pora pokazać swoje umiejętności negocjacyjne - pewnie nic z tego nie zrozumiał. Odwróciłem się i pobiegłem za kobietą.
- Ale lekcje!
- Mamy ich po kilka w ciągu pięciu dni! - krzyknąłem na pożegnanie i zniknąłem za rogiem, doganiając natychmiast panią Stewart. Uniosła spojrzenie delikatnie zaskoczona.
- Pani dyrektor... bo ja mam do pani bardzo ważną sprawę i bezzwłocznie muszę z panią porozmawiać - stanąłem przed nią z uśmiechem. Od początku ją lubiłem, poza tym już nie raz bywałem u niej po przeróżnych akcjach. Wdaje mi się, że obydwoje siebie lubimy.
- Tak jak niecałe dwa tygodnie temu? - uśmiechnęła się. Nie wnikajmy w to, co chciałem dwa tygodnie temu. Nie ważne.
- Nie. Tym razem to coś o wiele bardziej ważnego - skinęła głową, a ja podziękowałem w duchu, że się zgodziła.
- Chodźmy do mojego gabinetu. Muszę odłożyć te papiery - ruszyłem równo z nią, w nadziei, że uda mi się jeszcze to wszystko skierować na inny tor.
~*~
Wyjaśniłem jej wszystko. Powiedziałem całą prawdę, no może pomijając kilka szczegółów, o których nie powinna wiedzieć, i które uważałem za zbędne. Głównie skupiłem się na obronie Imanuelle, bo uważam, że jej się to po prostu należało. Po skończeniu i tak skróconej historii, przyłożyłem plecy o oparcie krzesła i wstrzymałem oddech.
- Narąbałem sobie, prawda? - dyrektorka zwróciła na mnie spojrzenie znad papierów, unosząc brew. Nabrałem głośno powietrza do płuc, próbując się uśmiechnąć w ramach przeprosin - Przepraszam... znaczy nagrabiłem. O to chodziło... - uśmiechnęła się delikatnie rozbawiona.
- Wiesz, że ja nie mogę tego zostawić bez konsekwencji? - westchnąłem ciężko i pokiwałem głową.
- Wiem - przeciągnąłem, rysując palcem po poręczy krzesła - Ale to naprawdę nie jej wina i uważam, że nikt nie powinien ponosić aż tak poważnych konsekwencji za moje głupie pomysły - kobieta niezauważenie pokiwała głową. Zrobiłem ten sam ruch, tylko że spuściłem swoje spojrzenie.
- Powiem ci w najbliższym czasie co postanowię - odpowiedziała, a jej subtelny uśmiech nadal nie schodził z twarzy - I wezmę pod uwagę twoją dumę - zaśmiałem się i wstałem.
- Dziękuję najmocniej - ukłoniłem się i podszedłem do drzwi w zamiarze wyjścia, jednak zanim to zrobiłem, zatrzymałem się przed nimi - Ahm, pani dyrektor? - kobieta podniosła głowę i spojrzała wyczekująco. Wiedziałem o co chcę prosić, ale nie miałem pojęcia jak to ująć. To tak idiotyczne jak koncert trzy lata temu - Proszę jej nie mówić, że to ja miałem niejako wpływ na wszystko i prosiłem panią o to wszystko.
- Nie chcesz się pochwalić? - pokręciłem głową.
- Ktoś kiedyś mi powiedział, że pokora w niektórych sytuacjach jest potrzebna i nie raz przydatna - pożegnałem się i wróciłem na lekcje. Plus taki, że tą nieobecność mam usprawiedliwioną.
~*~
Wszedłem do stołówki, siadając obok Harry'ego, który usilnie próbował namówić na coś Isabelle. Twierdzę, że bezskuteczna robota. Jej się nie da przekonać i tyle. Sięgnąłem po kawałek sałaty z talerza chłopaka, gdy był skupiony na dziewczynie, ale i tak to zauważył.
- Ej! To moje jedzenie, z dala od niego - szybko przełknąłem pożywienie.
- Toż przecież ja nic nie zabrałem...
- Harry, ale ja już nie mogę tego zjeść - jęknęła Issy i skrzywiła się.
- Masz zjeść i koniec.
- Ja mogę za ciebie zjeść - wzruszyłem ramieniem, na co tylko się rozpromieniła.
- O tak, proszę - przesunęła w moją stronę talerz i wystawiła język w stronę Harry'ego.
- Nie! Issy... stanowczo zabraniam.
- To sobie zabraniaj dalej. Ja się najadłam - odpowiedziała obojętnie.
- Widzieliście Imany? - przerwałem im ten początek sprzeczki, nabijając na widelec mój podarowany obiad. Zwrócili na mnie spojrzenie.
- Nie. I wątpię żeby się pojawiła - uniosłem spojrzenie.
- Dlaczego?
- Bo rano wyglądała na poruszoną, być może dlatego? - dopowiedziała Issy. Zmarszczyłem brwi. Pojawi się. Inaczej naprawdę ją znajdę - Brooke cię szukała.
- Mnie? - zdziwiłem się.
- No chyba mówię?
- O co chodziło?
- Czy ja czytam w myślach?
- Obecnie to ty masz jeść - wtrącił Harry.
- Nie zmuszaj mnie, bo dosiądę się do kogoś innego, a twoja zazdrość pęknie i się wyleje - oparła podbródek o rękę i wyciągnę się w stronę chłopaka. Spuściłem głowę, śmiejąc się cicho aby nie oberwać morderczym spojrzeniem.

Imanuelle?

sobota, 25 listopada 2017

Od Milesa C.D. Joshuy

- Nie powiedziałem ci... - nabrałem powietrza w usta i powoli je wypuściłem, zastanawiając się - Ponieważ jeszcze tego nie wiem, Joshuo.
- Jeszcze? - uniósł brew, ponownie upił trochę wody ze szklanki. To szkło to jednak ma szczęście. Tak bez najmniejszych problemów te mięciutkie usteczka mogą go dotykać i nikt nie zwróci na to uwagi. Nikt poza takim napaleńcem, którym jestem ja. Nie oszukujmy się, akurat panowanie nad popędem seksualnym przy Joshu, to nie jest dziedzina, w której jestem mistrzem. Najgorszy egzamin w Akademii Lotniczej wydawał się przy tym bułką z masłem.
- Jeszcze. Wszystko bowiem zależy od wielu czynników, a przede wszystkim...
- Od tego co powie twoja mama - skończył ze mnie z uśmiechem. Zamknąłem usta i ścisnąłem je w wąską kreskę.
- Czy ty właśnie próbujesz mnie w jakikolwiek sposób ukuć? - zdziwiłem się. - Tak zależy to tego co powie mama, ponieważ jak ustaliliśmy, jest chora, a mi zależy na jej zdrowiu oraz tym bardziej życiu, ponieważ to moja mama - odparłem nerwowo. Może nawet trochę za nerwowo, ponieważ zapanowała między nami długa, krępująca cisza, mącona tylko hasałem z zewnątrz domu. W końcu chłopak oderwał wzrok od szklanki i spojrzał na mnie. Skrzywił się i westchnął. Odłożył obok siebie szklankę i powoli podszedł do mnie. Stanął blisko mnie, a ręce ułożył na moich biodrach.
- Przepraszam Miles. To... to nie miało tak wyjść. Nie chciałem - odparł smutno, nie patrząc mi w oczy.
- To ja jestem zbyt nerwowy - mruknąłem. - Ale martwię się. Powinieneś to zrozumieć. Też miałeś kogoś kogo bardzo kochałeś i go straciłeś. Tylko ty się tego nie spodziewałeś, a ja każdego dnia żyję w strachu, że więcej nie usłyszę jej głosu - po moim policzku spłynęła łza, którą szybko wytarłem wierzchem dłoni.
- Wiem, prze... - przerwałem mu te słowa pocałunkiem. Delikatnie złączyłem nasze usta, przyciągając go subtelnie do siebie, aby oparł się o mnie biodrami.
- Przestań Josh. Teraz będę mieć wyrzuty sumienia - wytłumaczyłem po pocałunku.
- Zaraz, zaraz. To ja mam wyrzuty sumienia, że to powiedziałem - zdziwił się.
- No widzisz i teraz obaj je mamy. Trzeba coś z tym zrobić - przesunąłem dłońmi po jego torsie. Uśmiechnął się, patrząc na to co robię.
- W takim przypadku, któryś z nas mógłby przepraszać, a skoro mamy obaj wyrzuty sumienia, to niemożliwe - westchnął, robiąc smutną minkę.
- Możemy się co jakiś czas wymieniać... Tylko obawiam się, że nie mamy już na to czasu - odparłem, ponieważ zauważyłem nad jego ramieniem, że za oknem pojawił się samochód rodziców. Zawsze uważałem, że to strasznie urocze, że ojciec zawsze odwozi, a później przywozi mamę... a może martwi się nie mniej ode mnie?
- Zamierzasz im kiedyś powiedzieć... o nas... znaczy naszym układzie? - szepnął, domyślając się, o co mi chodziło.
- Cóż... obawiam się, że w aktualnej sytuacji, mama mogłaby mnie nazwać małym szataństwem i zmusić do rzeczy, na które na razie przynajmniej nie jestem gotowy, a może nigdy nie będę gotowy - wyjaśniłem, gładząc jego policzek.
- Więc udajemy grzecznych, małych chłopców? - zachichotał, składając na moich ustach jeszcze jeden, szybki pocałunek. Zaśmiałem się.
- Przecież my zawsze jesteśmy bardzo grzeczni... Jeszcze - szepnąłem mu do ucha i przygryzłem jego płatek, a przez niego przeszedł dreszcz.
- Groźba czy obietnica? - szepnął.
- Zdecydowanie obietnica i zdecydowanie szaleńczo, zmysłowo przyjemna i obezwładniająca obietnica, mój przystojniaku... A wiesz co jest najlepsze?
- Co takiego?
- Że niedługo znajdziemy się pośrodku pustkowia sam na sam i nikt nie będzie nam przeszkadzał - szepnąłem i odszedłem od niego, siadając po chwili przy stole. Akurat rodzice weszli do domu, żywiołowo o czymś rozmawiając.
- Cześć chłopcy - powiedziała mama, po wejściu do kuchni. Od razu podeszła do mnie, zgarnęła moje włosy i pocałowała mnie w skroń, uśmiechnąłem się szeroko. Podeszła do Joshuy, ale się zawahała. - Miałbyś coś przeciwko...
- Ja bym miał - wtrąciłem, przygryzając policzek od wewnątrz i robiąc zazdrosną minę.
- A kto by tam słuchał tego co ty tam mruczysz - jego również pocałowała ku mojemu najwyższemu zdziwieniu. Otworzyłem szeroko usta ze zdziwienia.
- Mamo! To dla ciebie obcy chłopak! - zauważyłem, a tata znikąd pojawił się w drzwiach.
- U wyczuwam ciekawą dyskusję - zaśmiał się, jednak oboje z mamą spiorunowaliśmy go wzrokiem, więc tylko machnął ręką i zniknął, prawdopodobnie poszedł się przebrać.
- Jaki obcy, przecież to Joshua - wzruszyła ramionami, co mnie niezwykle zirytowało. - Mieszka u nas już kilka dni, więc nie dokładnie jest obcy. Poza tym... Miles... możesz takie rzeczy wmawiać ojcu, ale kobiety mają szósty zmysł i wyczuwają nim uczucia.
- Jasne - prychnąłem. - Zdziwię cię, ale zazwyczaj do kolegów czuję przywiązanie, sympatię i zaufanie.
- Wtedy też tak mówiłeś - zauważyła, podchodząc do mnie i mierzwiąc mi włosy. - Zauważam pewne odpowiedniki zachowań w obu sytuacjach.
- Jesteś okropna!
- Ciesz się, że zostawiam ci wolną rękę do wyjaśnienia tej sytuacji - zaświertogała.
- No właśnie nie do końca - mruknąłem. - Stawiasz mnie niejako przed faktem dokonanym.
- Tylko troszeczkę - zaśmiała się, zaglądając do lodówki i szukając w niej czegoś.
- Tylko troszeczkę bardzo mocno - odparłem mrucząc niezadowolony.
- To chyba samo sobie zaprzecza - zauważył Joshua, a moja mama wybuchła śmiechem.
- I ty też Joshuo przeciwko mnie? - zapytałem.
- Powinno być Brutusie - zmarszczył brwi, a moja mama ledwo trzymała się ze śmiechu na nogach.
- Nienawidzę cię - mruknąłem do niego.
- A w to akurat nie uwierzę - wzruszył ramionami.
- Mówiłam! - krzyknęła triumfalnie mama.
- Do niczego się nie przyznaję i każdy sąd mnie uniewinni! - wrzasnąłem i jak poparzony wybiegłem z kuchni na korytarz, gdzie wpadłem na tatę.
- Przed czym uciekasz Milesik? - zapytał, przyglądając mi się uważnie.
- Przed odpowiedzialnością, powagą, zmuszaniem do okazywania uczuć oraz oblężeniem mojej bezpiecznej twierdzy - wytłumaczyłem gorączkowo.
- Kto cię oblęża? - zapytał poważnie.
- Ci dwaj spiskowcy z kuchni - mruknąłem. - Tato, muszę uciekać, ale mam nadzieję na sojusz.
- Oczywiście, a teraz idź, a ja będę cię osłaniał - puścił mnie, a ja minąłem go i wbiegłem na górę, pokonując w jednym skoku parę schodków. Przeleciałem przez korytarz i wpadłem do swojego pokoju. Chyba byłem bezpieczny. Miałem przynajmniej taką nadzieję. Westchnąłem patrząc na torby. Tak bardzo nie chciało mi się wyjeżdżać, z drugiej strony tak bardzo chciałem znaleźć się na tym pięknym pustkowiu z Joshuą... Rzuciłem się na łóżko, twarzą do pościeli. Ta moja mama to jednak sprytna konspiratorka. Czy naprawdę było po mnie widać, że Josh mi się podoba? Nie wydaje mi się, w końcu on nie wygląda, aby wcześniej to zauważył. Z drugiej strony mama zna mnie na wylot i wspierała mnie, kiedy byłem z Adrienem. Dosyć późno jej o tym powiedziałem, ale to niewiele zmieniło w naszej relacji. Z czasem ją tylko i wyłącznie wzmocniło. A teraz strzela mi w kolano. Przecież wie, że nikomu nie powiedziałem o Adrienie i skoro mnie tak dobrze zna, to powinna wiedzieć, że tym bardziej nie powiem o nim Joshowi. Przecież to proste jak drut, aż boli.
W końcu po długim czekaniu usłyszałem ciche, charakterystyczne skrzypnięcie moich drzwi.
- Miles? - szepnął chłopak wchodząc do pokoju. Cicho zamknął za sobą drzwi. Przekręciłem głowę, układając policzek na ciepłej pościeli.
- Co? Uznali, że najrozsądniej będzie wysłać ciebie, żebyś jakimś magicznym sposobem ściągnął mnie na dół? - zapytał ponuro.
- Właściwie uznaliśmy tak razem w trójkę - usiadł na łóżku obok mnie.
- Całkiem sprytnie... nie mogę powiedzieć... Wiesz, że to pewnego rodzaju test jest?
- Test na to czy jednak coś między nami jest? - zapytał niepewnie.
- W pewnym sensie tak - odparłem, wzdychając. Po chwili raptownie przewróciłem się na plecy, a Joshua uchylił się od mojego niezamierzonego ciosu ręką. - A co właściwie oni ci tam nagadali, co?
- Nic takiego - wzruszył ramionami, a wzrokiem gdzieś uciekł w bok.
- Joshua? - dłonią przekręciłem jego głowę, aby spojrzał na mnie.
- No nic... tak tylko się pytali jak mi się tutaj podoba i... ogólnie...
- Ogólnie? - uniosłem brew.
- Tak... ogólnie...
- Joshua, ja wiem, że ty wiesz, że ja wiem, że ty coś wiesz. Zauważyłem też, że z tego pudła w rogu pokoju, w którym mieszkasz zniknęło pewne zdjęcie...
- Jak? - zdziwił się. - Było głęboko schowane...
- Oj Josh - zacząłem się śmiać.
- Co? - zapytał nadal zdziwiony i trochę jakby zdezorientowany. Uważnie mi się przyglądał, a ja nie mogłem powstrzymać śmiechu.
- Nie mogłem tego zauważyć, ale widziałem jak chowasz jakieś zdjęcie przede mną, a teraz to tylko potwierdziłeś, słońce - uniosłem się i go pocałowałem.
- Więc wiesz, że wiem, ale nie powiesz...
- To trudne Joshua - odparłem. Przygryzłem wargę, a później przeciągle westchnąłem. - Zajmijmy się może najpierw tym, co stanie się w najbliżej przyszłości. Pomińmy rozmowę z rodzicami oraz podróż do tego Swansea i przejdźmy do gwoździa programu. Ty, ja, esencja natury w Snowdonii i dzikie szaleństwo - zacząłem się śmiać.
- Dzikie szaleństwo? - zapytał niepewnie.
- Dzikie i niepowstrzymane - wymruczałem do niego, sunąc dłonią w górę po wewnętrznej stronie jegl uda.
- Jesteś straszliwie zmienny, wiesz? - westchnąłem, spoglądając na moją dłoń i czerwieniąc się.
- Wiem. Jednak patrząc z drugiej strony, jeśli byłbym zawsze poważny to prędzej czy później bym zwariował - wzruszyłem ramionami.

Joshua?