piątek, 31 marca 2017

Od Liama CD Scarlett

Przeczuwałem jednak, że na treningu wydarzyło się coś jeszcze. Byliśmy jednymi z nielicznych, którzy nie mieli treningu lub wcześniej go skończyli. Ja zaliczałem się do tej pierwszej grupy, zaś Scarlett do tej drugiej. Nie będę naciskał.
-Aha...- odparłem tylko- Może... może pojechałabyś ze mną na ten tor crossowy, po zajęciach i treningach? Ostatnim razem jakoś przejazd mi nie wyszedł - posłałem jej uśmiech.
-Z chęcią- odparła i przez chwilę przyglądała mi się jakby chciała coś sprawdzić- Mefistowi przydałaby się taka przejażdżka- podsumowała na koniec
Po skończonym śniadaniu udałem się do pokoju. Miałem zamiar wziąć zeszyty i książki, i udać się w stronę budynku szkoły gdyż zaraz zaczynały się lekcje. Jednak moje plany zburzył widok, który zastał mnie po otwarciu drzwi pokoju. Ujrzałem Chestera wraz z Frugo. Wszytko było poprzewracane do góry nogami. Kołdra, która wcześniej spoczywała na łóżku, leżała teraz na ziemi. Zeszyty oraz książki, które zostawiłem na biurku również leżały na ziemi. Jak ja wychowałem te zwierzęta? Psy patrzyły na mnie zdziwione gdy wszedłem do pomieszczenia. Golden siedział na łóżku, a mieszaniec zaprzestał znęcania się nad poduszką. Zresztą kilka piór przywarło do jego pyska. W rekordowym tempie zaścieliłem łóżko, a raczej zaścieliłem je tym co się dało. Zeszyty i książki, które były w całości wziąłem ze sobą, a resztę odłożyłem na biurko. Zerknąłem na zegarek - 8:10. Zostało mi niecałe dziesięć minut. Świetnie. Chwyciłem kurtkę, ubrałem buty i szybkim krokiem udałem się do wyjścia. Na dworze świeciło słońce i była piękna pogoda. Nikogo nie minąłem po drodze. Zapewne wszyscy siedzieli już w szkole. Zerknąłem w stronę pastwisk. Na większości pasły się konie. Z tego co pamiętałem pierwszą lekcją był angielski. Przekroczyłem próg szkoły. Niektórzy jeszcze czekali na korytarzu na nauczycieli. Więc nie spóźniłem się jeszcze. Pognałem na główny hol gdzie wisiał plan lekcji. Znalazłem szybko swoją grupę i salę. Musiałem wspiąć się na drugie piętro. Doszedłem pod salę. Zapukałem i wszedłem, ale okazało się, że nastąpiła zamiana sal. Sapnąłem cicho i opuściłem salę i skierowałem się do tej, którą wskazał mi nauczyciel. Zapukałem i wszedłem. Nauczyciel zerknął na mnie, a ja przeprosiłem za spóźnienie. Mężczyzna wskazał mi ostatnią ławkę, która była częściowo zajęta przez dziewczynę, która miała spuszczoną głowę i coś rysowała w zeszycie. W pierwszym momencie nie zorientowałem się kto to taki, ale jak odsunąłem krzesło, zorientowałem się, że to Scarlett. Dziewczyna podniosła głowę gdy usiadłem obok.
- Widocznie jesteś skazana na moje towarzystwo- powiedziałem szeptem w stronę dziewczyny
Lekko się uśmiechnęła, a potem zaczęła się lekcja.

*Po lekcjach i treningu*

Trening skokowy nie okazał się wcale taki zły, zresztą Fox uwielbiał tę dyscyplinę tak jak ja zresztą. Prosto po zajęciach skierowaliśmy się, drogą za stajnią, w stronę polany, z której można było dojechać do miasteczka. Oboje stwierdziliśmy, że po treningu skokowym naszym wierzchowcom przyda się luźna przejażdżka, a nie kolejny wycisk na torze.


Scarlett? Wybacz za długość D: ale nie będę przecież opowiadała wrażeń z rannego treningu za ciebie xd

Isabelle Ghate Mortensen i Silverino de Otherness

Motto: Co mnie nie zabije... lepiej niech zacznie uciekać, bo nie ręczę za moje postępowanie i to co trzymam w ręce.
Imię: Isabelle Ghate
Nazwisko: Mortensen
Płeć: Kobieta
Wiek: 31.08.1997r. [20 lat]
Pochodzenie: Adelaide/Australia
Pojazd: Suzuki 600
Pokój: 20
Grupa: I
Poziom: średnio zaawansowany
Koń: Silverino de Otherness
Głos: Digital Daggers
Rodzina:
Richard Mortensen | ojczym | 48 lat | Jedyny odpowiedzialny mężczyzna, który stanął na drodze matki Isabelle, która już w tamtym czasie miała dwójkę dzieci z innym. Jest kochający i posiada poczucie zapewnienia swojej rodzinie odpowiednich warunków. Z Isabelle posiadają dobre relacje, dziewczyna zawsze była z nim szczera. To co między nimi jest to co prawda bardziej rodzaj przyjaźni niż rodziny, ale z całą pewnością przybrana córka ufa mu bezgranicznie.
Lilianne Mortensen | matka | 46 lat | Kobieta po przejściach, a jednak przez cały ten czas starająca się kochać wszystkie swoje dzieci. Stała się delikatną osobą, którą łatwo zranić, jednak odkąd wyszła za mąż z Richardem, nabrała pewności siebie. Dzisiaj jest cudowną mamą czwórki dzieci.
Edward Benson | biologiczny ojciec | 46 lat | Rzeczą, którą wmawia sobie od lat jego córka to, że jest podłym sukinsynem. Bolało ją, że nigdy w życiu nawet nie poprosił o spotkanie ze swoim dzieckiem, a dzisiaj sama cieszy się, że nie miała nigdy okazji go poznać. Nie wiadomo co się z nim dzieje w tej chwili.
Nathaniel Mortensen | starszy brat | 20 lat | Jest rodzonym bratem Isabelle i zarazem jej bliźniakiem, synem Edwarda i Lilianne. Między nimi widać największą więź, dlatego dziewczyna niezwykle mocno tęskni za braciszkiem podczas pobytu w akademii.
Gabriel Mortensen | młodszy brat | 18 lat | Syn Richarda i Lilianne, urodzony rok po ślubie pary. Bardzo zżyty z Nath`em, nie zauważa pomiędzy nimi różnicy krwi. Również z Isabelle mają doskonałe relacje, jednak bardzo podobne charaktery co przyczynia się do nieporozumień między nimi. Ta rzecz jednak nie zmienia faktu iż ta dwójka dogaduje się wyśmienicie.
Olivier Mortensen | młodszy brat | 15 lat | Kolejny, drugi syn Lilianne i jej obecnego męża. Jak to nastolatek w trudnym wieku, najchętniej wszystkich by poprzetrącał. Zrozumienie jednak wyszukuje jedynie u Isabelle, która wspiera go całą sobą. Olivier bardzo często kłóci się z swoim najstarszym bratem, jednak potrafią ze sobą współpracować, a nawet zachowywać jak bracia.
Howard i Hugo Mortensen | młodsi bracia bliźniacy | 10 lat | Ta dwójka podbiła by serca wszystkim i zarazem sprawiła, że ucierpiałaby jedynie psychika normalnego człowieka. Ich głupie pomysły przebijają wszystko.
Melania Richardson | ciotka, starsza siostra Lilianne | 50 lat | Melania od zawsze towarzyszyła swojej młodszej siostrze w życiu, nie pozwalając jej się załamać. Jest kobietą lubiącą wrażenia i jak na jej wiek całkiem energiczną i kochającą ruchliwe życie. Właśnie za to zdobyła ogromną sympatię swojej siostrzenicy, którą przez jakiś czas opiekowała się jak własnym dzieckiem. Jest bezdzietna, dlatego jest niczym druga matka dla dzieci Lilianne. Nigdy nie myślała o małżeństwie i nie raz wspomina, że pozostanie starą panną nie jest dla niej czymś odrzucającym.
Relacje: * znęca się nad Harry'm
* kręci z recepcjonistą na złość Harry'emu
Aparycja: Isabelle to z całą pewnością drobna dziewczyna, która mimo czego ma się czym pochwalić. Nigdy nie należała do osób przysadzistych, chociaż chciałaby przybrać trochę na wadze. Przeszkadza jej fakt, że jest taka chuda i z pewnością zazdrości tym, którzy są w oczach dietetyków idealni. Jednak trudny okres ma już za sobą, zaczęła normalnie jeść i dzięki temu wyszła na prostą. Jej sylwetka jest niezaprzeczalnie ładnie zbudowana. Dziewczyna jest średniego wzrostu, posiada długie nogi z małymi stópkami.
Jej cera jest jasna, mleczna. Na nosie posiada trochę piegów, które ku irytacji dziewczyny są raz bardziej widocznie, innym razem mniej. Duże oczy z brązowymi tęczówkami podkreślają rysy buźki Isabelle dodając jej chyba uroku. Dziewczyna jest szatynką, choć spora ilość osób twierdzi, że to blond, więc ona sama zaczyna mieć wątpliwości, podkreślając swoje brak zdecydowania do ich koloru. Na pewno są proste, trudne do zalokowania i cholernie denerwujące przy mocniejszym powiewie. Sięgają jej do końca łopatki i zazwyczaj dziewczyna przed jazdą, upina je w niestaranny kok bądź jakiś szybki kucyk. W innym przypadku chodzi w rozpuszczonych.
Lubi rzeczy luźne, typu sweterki, jakieś leginsy, ale często ją można spotkać również w jeansach oraz skórzanej kurtce. Jej styl jest zależny od humoru oraz pory roku czy dnia. A kobieta zmienną jest...
Charakter: Ciężko określić osobowość Isabelle, która działa pod wpływem impulsu a pomimo to jest jednak bardziej wycofana od reszty żyjącego wokół niej społeczeństwa. Nie posiada zaufania do obcych, raczej woli im się przyglądać z daleka. Nie poprosi o pomoc, nie ze względu swojej dumy, którą owszem posiada, ale bardziej z przyczyn nieśmiałości i blokady stosunków międzyludzkich. Nie można jej także przypiąć miano skrytej i zamkniętej w sobie, bo dziewczyna wbrew pozorom jest bardzo wygadana i złośliwa. Choć po dłuższym przypatrywaniu się to jej zachowanie względem osoby zależy właśnie od podmiotu rozmawiającego. Jak Kuba Bogu tak Bóg Kubie, więc odnoś się do niej z szacunkiem i kulturą, którą z całą pewnością się odwdzięczy. Nie pozostaje dłużna, więc atakiem odpowie na atak, a pokojem na pokój. "Bądź mądrzejszy i zakończ spór" nie jest jej mottem życiowym, więc będzie dźgała cię widelcem puki to druga osoba nie zrobi pierwszego kroku. Isabelle jest charakterem raczej stonowanym, szanującym chwilę spokoju, a jednak potrzebującym rozrywki i uśmiechu. Woli otaczać się dobrze poznanymi ludźmi, nie jest duszą towarzystwa, w grupie stoi zazwyczaj z boku i raz po raz wypowie jakieś zdanie. Jednak im bardziej starasz się ją jakoś wkręcić to na pewno po jakimś czasie osiągniesz sukces. Dziewczyna po prostu potrzebuje wsparcia, jakiegoś impulsu, za którym mogłaby podążyć. Zazwyczaj nie bywa wyrywna, ma wszystko wcześniej zaplanowane i ustalone. Nie lubi zmian jakie przynosi jej życie oraz niespodziewane zwroty akcji. Niestety jest to nieuniknione. Jednym z niespodziewanych wyborów był właśnie przyjazd do akademii oraz zakup Silverino, z którym dziewczyna jest niezwykle zżyta. Ogólnie rzecz ujmując, bardzo się przywiązuje, nie okazując zbytnio uczuć. Zależy jej na innych, lecz nie łatwo się do tego przyznaje. Musiała być samowystarczalna i nawet poznanie miłości ze strony matki i ojczyma nie zmieniło niezależności od innych. Jest delikatnie zarozumiała, uważając jej rację jedyną i słuszną. Człowiek popełnia błędy i się na nich uczy albo nie. Isabelle należy do grupy ambitnych, chcących osiągnąć szczyty, ale nie raz upadających z łoskotem na tyłek. Jednak zawsze podnosząc się, posiada coraz więcej chęci i siły. Nie łatwo ją zniechęcić od wybranego celu, co zalicza się do cech pozytywnych. W większości przypadków, Bell jest pozytywnie nastawiona do innych, nie szuka urazów i zwad. Konflikty nie są jej żywiołem, omija je szerokim łukiem, ale o swoje będzie walczyć. Nie da sobie wmówić niczego, zazwyczaj doszukuje się prawy bardzo starannie. Nie znosi kłamstwa, choć prawda często boli. Isa to wredna osoba, z przekonaniem tak można ją określić. Przy pierwszej znajomości używa sarkazmu i skutecznie odgania od siebie większość ludzi wbrew nawet swoim intencją. Bo nie są one złe tylko źle odbierane. Złośliwość posiada każdy, w mniejszym czy większym stopniu. A dziewczyna potrafi się otworzyć, kochać i nienawidzić. Taka jej natura.
Zainteresowania: Isa nie byłaby sobą gdyby nie znalazła sobie czegokolwiek innego niż jeździectwo. Oczywiście, stawia ona konie na pierwszym miejscu spośród wszystkich zainteresowań, których ma wystarczająco dla niej. Od dzieciństwa posiadała dryg malarski, ćwicząc swoje rysunki na ścianach domu, w wieku nastoletnim na murach a później płótnach i innych nietypowych tworzywach. Uczęszczała na zajęcia architektoniczne, lubi projektować wnętrza, dlatego umeblowanie własnego pokoju sprawia jej ogromną radość. Kolejne miejsce na liście zajmuje karate. Nasza chudzinka, którą łatwo by połamać, całkiem mocno potrafi dowalić. Co prawda nie trenowała zbyt długo, jednak jakieś tam podstawowe chwyty zna. Posiada ogrom wiedzy mitologicznej. Interesuje ją starożytna Grecja oraz Rzym. Chyba żaden mit nie był w stanie się uchować przed jej wzrokiem.
Inne: 1 | 2 | 3
-Chorowała na anoreksję w wieku czternastu lat, do czego nie przyznaje się nikomu z zewnątrz. Przez to m.in. jest taka chuda i koścista.
-W szkole była najlepsza z przedmiotów ścisłych, brała czynnie udział w wielu konkursach. Proponowano jej miejsce na Oxfordzie, jednak ona odrzuciła tą ofertę, wybierając jednak drogę związaną z jazdą konną.
-Marzyło jej się zostać weterynarzem, posiada dryg do zwierząt. I chyba nadal o tym marzy.
-Nie potrafi grać na żadnym instrumencie, mówiąc, że to jest dla niej istna czarna magia zapamiętać chociażby kilka chwytów na gitarę czy też klawisze na pianinie. I niech lepiej nie zabiera się za talenty muzyczne, bo to rzeczywiście nie jest kierunek dla niej. Za to może poszczycić się rysowaniem i architekturą oraz niesamowitą grą aktorską.
-Pralina to bóstwo, nie smak. A dodać do tego jeszcze sweterki i ciekawy film... Życie idealne.
Kontakt: Silverina
Inne Pupile:
Brittany czyli pies na każde chwile, czy to złe czy dobre. Niespełna roczny zwierzak staje się seryjnym mordercą umeblowania dziewczyny oraz pożeraczem dosłownie wszystkiego -od jedzenia, po kosmetyki i inne niejadalne rzeczy.


[autor: Carina Maiwald] 

Imię
: Silverino de Otherness
Płeć: Ogier
Rasa: Paso Fino
Data urodzenia: 23.03.2010r. [7 lat]
Charakter: Silverino to koń przede wszystkim chętny do współpracy choć znany z indywidualnej osobowości. Jest opanowany i rzadko kiedy sprawia większe problemy, jednak bywa złośliwy i oporny na wszelkie prośby czy pomoce. Nie ma problemu z zapoznawaniem nowego otoczenia czy ludzi, wręcz czasem jego właścicielce wydaje się, że gdyby tylko był w stanie to znalazłby sobie innego przyjaciela. To inteligentny ogier, posiadając w swojej rasie niesamowitą grację i dumę. Posiada łagodny temperament, jest idealnym koniem dla dzieci, których za to nie lubi Isabelle. Dobrze rozumie się z jeźdźcem, spełniając starannie każde jego oczekiwanie, jednak trzeba mierzyć się z jego peruwiańskim charakterem - potrafić zdobyć jego zaufanie.
Specjalizacja: Ujeżdżanie i rekreacja, choć nadawałby się idealnie na wystawy 
i parady.
Umiejętności: Silverino jest straszne czuły na wędzidło, 
gdy coś mu nie pasuje w ułożeniu rąk jeźdźca natychmiast zaczyna 
brykać i wymachiwać nerwowo głową. Dziewczyna nie używa pomocy gdyż są zbędne. Ogier doskonale wie co ma robić, nie trzeba dawać mu wiele znaków. Oprócz stępu i galopu, dysponuje on trzema wyjątkowymi rodzajami chodów - paso fino, paso corto i paso largo - charakterystycznymi dla jego rasy. Pierwszy to wysoki, zebrany krok paradny. Drugi powolny foulee, o prędkości pośredniej między skróconym a wyciągniętym galopem. Dla paso fino charakterystyczna jest pełna wigoru akcja przednich kończyn oraz potężny napęd zapewniany przez silne, tylne nogi przy obniżonej linii zadu. Dosiadanie Silverino okazuję się niezwykle wygodne, ponieważ wstrząsy związane z ruchem są absorbowane przez grzbiet i zad zwierzęcia. Negatywną cechą ogiera jest jedynie niechęć związana z szurającymi rzeczami, przy których się płoszy.
Właściciel: Isabelle Ghate Mortense
n

czwartek, 30 marca 2017

Od Zain`a cd. Brooke

Nie myślałem, że dziewczyna zdolna jest do pozytywnej oceny. Nie ukrywając zadowolenia rysującego się na mojej twarzy, poklepałem mielącą wędzidło karą i ukłoniłem delikatnie przed swoją obecną instruktorką Brooke. Nastąpiła jej kolej. Usiadłem wygodnie w siodło, puszczając wodze i dając Mori wszelki luz, oparłem dłonie na kolanach, obserwując ruchy konia towarzyszki.
Widać było niezwykłą grację w ich ruchach, zresztą odkąd zainteresowałem się końmi, te wspaniałe zwierzęta rasy arabskiej zachwycały mnie niesamowicie. W tamtym momencie przypomniałem sobie mój ostatni wyjazd do rodzinnego państwa, którym jest Pakistan. Byłem wtedy dzieckiem kiedy spotkaliśmy się z naszym wujkiem Mustafą. Prowadzi on stajnię gdzie hoduje konie arabskie. Czułem się wniebowzięty gdy pozwolił mi dosiąść jednego. Uśmiechnąłem się pod wpływem wspomnienia, z którego wyrwał mnie widok upadającej dziewczyny. Automatycznie wyprostowałem się, spoglądając na to jak bardzo ucierpiała. Jednak szybko się podniosła i chwyciła za wodze swojego wierzchowca, podchodząc w moją stronę, zanim zdążyłem cokolwiek zrobić.
-Mocno się potłukłaś? - dopytałem ostatni raz, gdy wsiadała z powrotem na konia. Odwróciła w moją stronę głowę, jednak jej myśli kręciły się całkiem wokół czegoś innego.
-Nie, zawsze piasek to piasek - wzruszyła ramionami. Zawróciłem Morrigan w stronę oczekującej na nas instruktorki.
-Racja. Zawsze mogłaś upaść zgrabnym tyłkiem na asfalt - zacisnąłem usta w złośliwym uśmiechu, od razu kierując w stronę Brooke przepraszające spojrzenie.
-Od kiedy jesteś taki bezpośredni? - uniosła brwi, zatrzymując Tikani obok oczekującej innej pary.
-Odkąd pamiętam, pomijając kilka sytuacji. Ale chyba to dobrze?
-Szczerość nie jest w dzisiejszych czasach zbyt cenioną rzeczą - dziewczyna skrzyżowała nadgarstki, przekładając wodze do lewej dłoni. Pokiwałem głową, starając się odpowiedzieć, jednak pomijając przerwanie mojej myśli przez słowa instruktorki, nie wiedziałem zbytnio co. Aż się sam zdziwiłem.
-Zawsze można zastąpić ją czymś innym, niekoniecznie kłamstwem - szepnąłem, nachylając się w jej stronę. Pokręciła głową z ledwo widocznym uśmiechem i skierowała skupienie na kobietę.
Stanęła przed nami, poprawiając sobie nałożoną na ramiona bluzę i popatrzyła zadowolonym spojrzeniem po niedużej grupie.
-Obserwowałam wasze poczynania, ale to do was należy ocenienie swojego rówieśnika i podanie argumentu do oceny. A więc kto pierwszy? - blondynka rozejrzała się z swoim naturalnym uśmiechem- Panie Malik?
-Nie wątpię, że Brooke oraz Tikani należy się porządne pięć plus - pokiwałem głową, przymykając oczy - Nie wątpię w ich starania, były pewne w tym co robią i z perspektywy sędziów wyglądało to starannie i dokładnie. Poza tym, posiadają determinację i talent, a to nie każdy ma - mój wzrok błądził po okolicy, a ja w pełnym skupieniu starałem się dobierać odpowiednie słowa.
-Dziękuję - kobieta ukłoniła lekko głowę i przeszła z pytaniem do reszty.

Do rozpoczęcia koła artystycznego pozostała godzina i piętnaście minut. Stanowczo za dużo żeby zebrać się do pokoju i siedzieć tam w ciszy. W ostatniej chwili zatrzymałem Brooke, odpychając ją od zamierzeń powrotu do stajni.
-Mam pomysł. Zwiedźmy konno tereny. Szczerze mówiąc, nie orientuje się zbytnio jeszcze co wokoło się znajduje, a podobno warto - zachęciłem ją, gładząc podgryzającą moją kurtkę Morrigan.
Brooke podniosła na mnie spojrzenie, zastanawiając się przez chwilę. Czyżby się wahała?
-Chyba aż na tyle cię jeszcze nie irytuję, co? - uśmiechnąłem się szeroko - Korzystajmy z dnia puki jest jasno.
-Mianujesz się moim przewodnikiem? - brunetka wskoczyła śmiało na konia, delikatnie ściskając łydkami Tikani w boki.
-Wiesz... jestem nie tylko idealnym partnerem do treningów, wspaniałym piosenkarzem, ale również idealnym oprowadzaczem - przejechałem dwoma palcami po podbródku, uśmiechając się nonszalancko. Chyba pierwszy raz zobaczyłem na twarzy towarzyszki tak szeroki uśmiech.
-No dobrze, panie doskonały. Prowadź więc - wyciągnęła przed siebie dłoń - A obiecuję ci, że jeśli się zgubimy to się tobie oberwie - zagroziła, siadając już bardziej wyluzowana w siodle i ostatecznie ruszyła przede mną.
-Grozisz mi? - zdążyłem tylko krzyknąć.

Brooke?
To zgubienie się to tak jakby propozycja do cd. opka xdd

Od Olivii C.D. Lewisa

Chłopak prowadził mnie pod pomieszczenie, w którym byłam kilka minut temu, żeby przerwać nieco niezręczną ciszę przedstawiłam się. Również to zrobił, zapewne tylko z grzeczności, ale nie przeszkadzało mi to, jest tu tyle osób, że nawet nie będziemy się później na siebie natykać. Zmarszczyłam brwi, słysząc jego twardy akcent, sam się nieco zmieszał i mruknął tylko, że jest Niemcem.
- Nie wyglądasz - rzuciłam bezmyślnie.
- To jak wygląda typowy Niemiec? - prychnął. Zadarłam głowę nieco do góry, by przyjrzeć się jego twarzy.
- Myślałam, że każdy z was ma wytatuowaną swastykę na czole - odparłam nieco sarkastycznie. Nie zaśmiał się, ale lekko drgnął mu kącik ust. Widać było po nim, że nieco wyluzował. - Byłam w Niemczech ostatnio na dłużej, średnio na pięciu poznanych facetów, czworo było blondynami - dodałam po chwili, przysięgam, naprawdę tak było.
- Robiłaś dane statystyczne? - uniósł z pobłażaniem brew. Uśmiechnęłam się lekko.
- Tak na oko - wzruszyłam ramionami po raz kolejny tego dnia. Zatrzymaliśmy się wreszcie pod sekretariatem.
- To tutaj - wskazał na drzwi i już miał zamiar odejść, ale go zatrzymałam.
- No tak, ale ja pytałam cię o sekretarkę - oparłam się o ścianę, a on odwrócił się z głośnym westchnieniem, faktycznie, wyglądał na zamyślonego, gdy prosiłam go o pomoc, mógł nie zrozumieć do końca o co mi chodzi.
- A skąd mam niby wiedzieć? - przewrócił oczami. - Wyglądam jakbym miał jakiś radar w głowie?
Zacisnęłam usta w wąską kreskę, nie pokazywałam tego po sobie, ale zaczął nieco mnie irytować.
- Dobrze, przepraszam, nie chciałam zawracać ci głowy - powiedziałam chłodno - jakoś sobie poradzę.
Prychnął tylko pod nosem, ale wtedy zza jego pleców wyłoniła się siwowłosa kobieta.
- Och, Lewis? Tak? Dobrze, że tu jesteś, mam dla ciebie małą sprawę - uśmiechnęła się sympatycznie - a ty skarbie? Jesteś tutaj nowa? - zwróciła się zwracając na mnie uwagę. - Przepraszam, że musiałaś czekać, pilne sprawy - miała tak ciepły i miły dla ucha głos, że od razu wybaczyłam jej, że niosła dwa wielkie kawałki ciasta i kawę, zdziwiłam się, że dała radę to wszystko utrzymać na jednej ręce. Drugą opiekuńczo chwyciła mnie w talii i wprowadziła do środka.
- Ty musisz być... - zastanawiała się głośno, przeglądając leżące na biurku kartoteki. - Och, wszystko mam takie pomieszanie - usiadła głęboko w fotelu, a ja rozejrzałam się. - Olivia, dobrze...
Podałam jej kartę zdrowia i dokumenty Phillipe'a, z zastanowieniem głową, zgarnęła je i włożyła do koszulki. Podpisałam jeszcze jakieś oświadczenie i wręczyła mi klucze.
- A ty mi nadal nie oddałeś podpisanego regulaminu co do pokoju - sekretarka zwróciła się wreszcie do czekającego chłopaka. Potarł w zamyśleniu szczękę.
- A tak, zaraz przyniosę, mam ją u siebie - skinął głową.
- Zaprowadzisz przy okazji Olivkę do pokoju.
- Niee, to nie będzie konieczne - rzuciłam szybko i podniosłam moją torbę z ziemi.
- Oj uwierz, będzie, na początku można się tu zgubić - zaśmiała się, a wtedy zadzwonił telefon. Odebrała, a my wyszliśmy z pomieszczenia, nie odzywałam się przez chwilę, potem usłyszałam charakterystyczny dźwięk mojej walizki. Rozejrzałam się, to Paul. Skończył wreszcie gadać i postanowił mi pomóc.
- Boże, zgubić się tu można - wyszczebiotał, nieświadomie powtarzając słowa starszej kobiety - wszedłem do jakiejś kotłowni, gdy cię szukałem - zachichotał. Boże drogi, nie powinnam się wstydzić moich znajomych, ale w niektórych momentach...
Zaraz potem wyciągnął rękę do Lewisa.
- Cześć, Paul, miło mi poznać - uśmiechnął się najbardziej urzekająco jak potrafił. Przy brunecie wydawał się jeszcze większym kurduplem niż jest na co dzień.
- No, Lewis - kiwnął tamten, ściskając jego rękę.
- Jezu, Babii, uśmiechnij się wreszcie, wyglądasz jakby ci kij w dupę wsadzili - Paul poklepał mnie z zaskoczenia po policzku - wybacz za nią, czasami jest bardziej rozrywkowa - zwrócił się tym razem do chłopaka. Tamten prychnął z kpiną pod nosem, a ja wbiłam zażenowane spojrzenie w ścianę. Paul nawijał radośnie przez całą drogę korytarzem, zupełnie nie widząc napiętej atmosfery. Lewis niechętnie, ale zaprowadził mnie pod pokój, szybko się okazało, że byliśmy sąsiadami. Och, jak cudownie. Otworzyłam drzwi i weszłam wraz z Paul'em do środka, pokój był jasny i prosto urządzony. W rogu stało łóżko z błękitną pościelą i szafka nocna, błękitne były również zasłony w oknach. W myślach zaczęłam sobie planować, jak się tutaj urządzę. Mimo wszystko lubiłam akademiki.
- Już zdążyłaś się z nim pokłócić? - od razu zmienił ton - dziewczyno...
- Nie pokłóciliśmy się - zmierzyłam go spojrzenie - nie muszę od początku szukać sobie najlepszych przyjaciół.
- Czemu nie?
- A po co? Poza tym średnio wierzę w przyjaźń damsko-męską, jest tu z 30 innych dziewczyn, nie mam się o co martwić - zaczęłam męczyć się z suwakiem walizki, muszę wreszcie zainwestować w nową.
- Och, nie miałem na myśli przyjaźni - zaśmiał się głośno, spojrzałam na niego pogardliwie.
- Nie mam żądzy seksualnej do każdego napotkanego nieznajomego, TAK JAK NIEKTÓRZY - prychnęłam podobnie jak Lewis. Paul zachichotał, a potem skupił się znowu na swoim smartfonie. Zagryzł wargę czytając wiadomość, a potem nagle musiał wyjść.
- Mama kazała mi zrobić pranie - wytłumaczył się pospiesznie, pocałował mnie w policzek i energicznym krokiem opuścił budynek. Nie wytrzymałam, widząc go jeszcze przez okno napisałam mu szybko sms'a.

do Paul:
z kim sie bzykasz?

Czekając na odpowiedź zastanowiłam się, jak wyglądają stajnie, postanowiłam pozwiedzać troszkę okolicę. Zabrałam telefon i wyszłam.

od Paul:
z pralką
do Paul:
raczej na pralce
od Paul:
zaproponuj taki inwazyjny sposob nawiazywania znajomości Lewisowi

Wybuchnęłam głośno śmiechem, idąc wpatrzona w ekran urządzenia, dopiero teraz zobaczyłam owego chłopaka. Odwrócił się marszcząc brwi, w ręku ściskał ten papier dla sekretarki.

Lewis?

Od Juliet cd Andy

-Nie do końca - odpowiedział i zbliżył się do mnie, ujmując moją dłoń - Mi zależy bardziej.
Miałam wrażenie jakby mówił innym językiem. Jakby to co przed chwilą powiedział nie wyszło z jego ust, było tylko wytworem mojej wyobraźni. 
- Mówisz poważnie? Ja....um.... myślałam- pokroiłam głową starając wszystko sobie poukładać. Andy zaśmiał się przyciągając mnie bliżej.
- W końcu Cię zatkało 
- Zepsułeś wszystko - walnęłam jego klatkę piersiową - Mi zależy bardziej 
- Mhmm, ze starszymi się nie dyskutuje - zmrużyłam oczy, starając się wymyśleć jakiś uszczypliwy komentarz. Tyle że tym razem nic nie przychodziło mi do głowy.
- Wiesz co? - szepnęłam - Nie zostawiaj mnie 


- Nie mam zamiaru - przytuliłam się do niego ze wszystkich sił 
- Co jest takiego w Tobie, co sprawia, że tak wspaniale jest trzymać Cię w ramionach?- spytał żartobliwym tonem, odsunęłam się na tyle, aby spojrzeć na jego twarz 
- Ma się  to i owo - uśmiechnęłam się dumnie
- I do tego ta skromność - pokęcił z niedowierzaniem głową 
- Ej Ty nie jesteś lepszy - wyswobodziłam się z jego objęć, podeszłam do szafy i wyjęłam z niej kurtkę 
- Gdzie idziesz? 
- Zwierzaki same się nie wyprowadzą - odwróciła się do niego, Andy pokiwał głową wymijając mnie i otwierając drzwi. 
Poprawiłam włosy i wyszłam zaraz za chłopakiem. Ares wyleciał jako pierwszy, a kot szedł dumnym krokiem tuż zanim. 
- Ona mi kogoś przypomina - Andy szturchnął mnie w ramie 
- Jesteś wredny - pisnęłam biorąc kotkę na ręce.
- O mój Boże! - krzyknął Andy, a co aż podskoczyłam - Samą ją wzięłaś.
Nic nie odpowiedziałam, jedynie uśmiechnęła się delikatnie pod nosem. Wyszliśmy z akademii kierując się w stronę lasu. Andy odpiął Ares'a ze smyczy, kiedy tylko zniknął zarys budynku. Odstawiłam Amfitryt'yne, która od razu poleciała za psem i zaczęła się wygłupiać. Wraz z Andy'm szliśmy wolnym krokiem, co trochę ocierając się ramieniem. Mimo, iż panowała cisza było przyjemnie? Dzisiaj dużo się wydarzyło i wydaje mi się, że każdy z nad musi się zastanowić i przyswoić sobie, że być może zależy nam na sobie zdecydowanie w innym aspekcie niż przyjaźń. Tylko co może się kryć "lubię Cię" czy "zależy mi bardziej". Spojrzałam na niego i nerwowo przełknęłam śline.
- Andy? Lubisz mnie, ale jak? Znaczy się na czym stoimy? - zatrzymałam się zerkając na jego twarz
- Wiesz, to nie takie proste. Nie potrafię znaleźć słowa, ktore może to opisać - wzruszył ramionami 
- Rozumiem - szepnęłam
Przez chwilę znowu zaplanowała cisza, która i tak nie trwała długo. Andy musiał chyba się trochę zastanowić 
- Zakochiwać się! - krzyknął stając naprzeciwko mnie - Szukałem słowa mocniejszego od "lubić",ale słabszego od "kochać". - śmieje się raz jeszcze, ale tym razem jakby z ulgą. Objął mnie i pocałował w skroń. - Zakochuje się w Tobie, Ju. - szepnął przy moich ustach.
- Nie są to za mocne słowa? - zarzuciłam ręce na jego szyi
- Samą możesz to ocenić. - uśmiechnął się cwaniacko, zmniejszając odległość między nami. Najpierw poczułam jego oddech, następnie delikatne musnięcie ust chłopaka. Które z sekundy na sekundy zaczęło sie pogłębiać. Objęłam go jeszcze mocniej, a jego ręce z mojej twarzy powędrowały na talię.
- Nie mogę - szepnęłam kiedy poczułam język na swoich wargach
Odsunęliśmy się od siebie łapiąc oddech, Andy objął mnie ramieniem i ruszyliśmy dróżką. W pewnym momencie zdaliśmy sobie sprawę, że straciliśmy z oczu zwierzęta.
- Ares! Wracaj tu! - krzyknął, nawet się zbytnio nie przejmując.
Musiał mu naprawdę ufać.
Oczywiście pies zaraz przyleciał, a za nim Amfitryt'e. Zwróciliśmy i nieco szybszym tępem wracaliśmy do akademii. 
                      ~~~~~~~~~~~~
Weszłam na ostatni schodek i zmęczona oparłam się o ścianę naprzeciwko drzwi Andy'ego. 
- Miał być spacer, a nie bieg kto będzie pierwszy 
- Wcale nie biegliśmy, po za tym to ja powinienem narzekać. Palę od kilku lat - zaczął się śmiać, pokręciłam głową 
- Później do Ciebie przyjdę - powiedziałam podchodząc do swojego pokoju 
- O nie, nie. Dopiero co tam byłaś i plakałaś - złapał mnie za talię wpychając do swojego pokoju. 
- Andy! Nie mogę cały czas tu siedzieć!
- Oczywiście, że możesz - mruknał kładąc się na łóżku - Teraz ja Cię potrzebuje - poklepał miejsce obok siebie. Pokiwałam głową z uśmiechem kładąc się w jego ramionach.
- W czym mogę ci pomóc? - zaczęłam bawić się jego koszulką
- Będziesz musiała umyć Ares'a
- O nie! Nie, nie! - poderwałam się do góry - Jestem umówiona - złapał mnie za rękę ciągnąc z powrotem na łóżku 

- Przecież żartowałem - wybuchnął śmiechem, zamykajac mnie w uścisku.



Andy?

Od Lewisa C.D. Olivii

Jeśli w tamtym momencie miałbym powiedzieć, czego najbardziej nienawidzę, powiedziałbym, że biurokracji i wszelkiego rodzaju urzędów. Mój ostatni pobyt w Niemczech, z którego wróciłem dosłownie tydzień przed przyjazdem tutaj, spowodował olbrzymią konfrontację z tą znienawidzoną sferą życia, ponieważ konsulat miał problem z jakimś moimi dokumentami. Niewiarygodne, że robią mi problemy, jeśli mam także obywatelstwo Brytyjskie. Przez nich musiałem jechać do Londynu i w ten sposób spóźniłem się na zajęcia kilka dobrych godzin. Przed wejściem rozmawiał przez telefon jakiś chłopak, zerknąłem na niego, a ponieważ go nigdy w życiu nie widziałem, nie zatrzymując się wpadłem do budynku akademii. W środku zobaczyłem ponownie kogoś nowego. Dziewczyna stojąca przed gablotą z pucharami, była średniego wzrostu, szczupła, kiedy się odwróciła w moją stronę, nie mogłem nie zauważyć, że jest ładna, a przede wszystkim nie miała na sobie kilograma tapety. Tak przynajmniej to wyglądało. Na dosłownie ułamek sekundy nasze spojrzenia się spotkały, szansa, jeśli coś chce. Cóż wykrakałem. Nie to, że jakoś mi to wybitnie przeszkadza, ale nie przepraszam za pomaganiem innym ludziom, chyba, że robię to sam z siebie. To całkowicie odrębny przypadek.
- Przepraszam - odparła, zbliżając się - nie wiesz, gdzie może być sekretarka?
Zatrzymałem się po chwili, kiedy dotarło do mnie, że jestem jedyną osobą, do której może się teraz zwracać. W końcu byliśmy sami. Zgarnąłem z czoła włosy. O co ona pytała? Jej głos dobiegał do mnie, jakby spod wody... a tak sekretarka.
- Sekretarka? - zapytałem, a ona pokiwała głową i spojrzała na mnie dziwnie. Choć muszę przyznać, że nie zachowywałem się najnormalniej. - Mmmm... jasne. Przepraszam. Zamyśliłem się i w pierwszej chwili nie dotarło do mnie, o co pytasz. Jesteś nowa, tak?
- Inaczej nie pytałabym o sekretariat.
- W sumie racja - przetrałem dłonią twarz. Ogarnij się Lewis. - Chodźmy.
Kiedy dziewczyna zrównała się ze mną, obróciłem się w lewo i skierowałem się w stronę sekretariatu.
- Tak poza tym, to jestem Olivia - odparła.
- Lewis - odparłem z nadzwyczaj niemieckim akcentem, co nawet mnie samego zaskoczyło, mam tak tylko w bardzo stresujących sytuacjach, do których ta na pewno się nie zaliczała. Dziewczyna zmrużyła oczy. - Jestem Niemcem przede wszystkim - warknąłem.
- Nie wyglądasz.
- To jak wygląda typowy Niemiec? - prychnąłem.

Olivia?

Od Brooke CD Zaina

Zadzwonił dzwonek oznajmiający koniec ostatniej przerwy i zaczynający ostatnią lekcję. Poczłapałam leniwie do klasy. Pierwszy dzień, a już mam dosyć.

*15:30 też zaczynam robić przeskoki xd*

Za równe pół godziny miałam zacząć trening. Nie miałam zamiaru się spóźnić. Powędrowałam więc do łazienki z ciuchami do jazdy. Zabrałam brązowe bryczesy i białą bluzkę z długim rękawem. Doskonale wiedziałam, że po dzisiejszej wizycie w stajni nie będzie nadawała się do niczego - jedynie do porządnego wyprania. Jednak za bardzo mnie to nie obchodziło. Gdy wyszłam z łazienki pierwsze co mnie spotkało to wzrok Everiny. Sunia wpatrywała się we mnie. Przykucnęłam, a ona od razu podbiegła do mnie, merdając ogonem. Pogładziłam Ev po głowie. Była chyba jedyną istotą, która mnie rozumiała. Głaszcząc sunie uświadomiłam sobie fakt, że przez to całe zamieszanie, które zawsze jest na początku, nie była ona jeszcze na długim, porządnym spacerze.
- Jak wrócę pójdziemy na długi spacer- powiedziałam przyciszonym głosem do psa, który patrzył na mnie tak jakby wszytko rozumiał.
Założyłam buty do jazdy i wzięłam bordową kamizelkę.

Po przekroczeniu progu stajni, udałam się od razu w stronę siodlarni. Wzięłam siodło, ogłowie oraz bordowy czaprak. W sam raz pod kolor mojej kamizelki. Nie to żebym to planowała czy coś. Dochodząc do boksu ujrzałam siwy łeb, który wyłonił się zza drewnianych, drzwiczek boksu. Klacz spojrzała w moją stronę i parsknęła zniecierpliwiona. Czyżby czekała na trening? Podchodząc coraz bliżej nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Odłożyłam sprzęt przed boksem, w przeznaczonym do tego miejscu. Uchyliłam drzwiczki aby móc wejść do środka. Pogłaskałam klacz po pysku. Oczywiście sierść klaczy była zakurzona, a miejscami brudna i posklejana. Tikani wyglądała jakby nie dbano o nią od kilku długich dni. To był właśnie minus posiadania konia z tak jasną sierścią. Westchnęłam tylko i od razu zabrałam się za czyszczenie mojej podopiecznej. Mimo, iż musiałam dużo częściej powtarzać te czynność jakoś mi nie zbrzydła, ani nie zniechęciła. Owszem na początku mojej podróży z jeździectwem nie chciałam się zbliżyć nawet do konia, ale w końcu wylądowałam w tej oto szkole. Bardzo przywiązałam się do tego konia. Mimo tak krótkiej współpracy dogadujemy się ze sobą jakbyśmy znały się od dobrych kilku lat. Pod koniec rozczesałem grzywę i ogon. Minęło ponad dziesięć minut. Wychyliłem się z boksu i chwyciłam czaprak oraz ochraniacze. W pierwszej kolejności założyłam na nogi siwki ochraniacze. Wolałam zabezpieczyć jej nogi przed nieprzewidzianymi sytuacjami na treningu skokowym. Następnie na grzbiet zwierzęcia zarzuciłem czaprak, potem siodło, a następnie założyłam ogłowie.
- Pięknie- odparłam gdy Tikani stała grzecznie w boksie, cała osiodłana.
Wyprowadziłam ją z boksu i skierowaliśmy się w stronę wyjścia. Zerknęłam na zegarek. Zostało mi dziesięć minut na rozgrzewkę. Wjeżdżając na parkur, ćwiczyło już na nim kilka osób. Przywitałam trenerkę, która stała przy bramie. Oznajmiła mi przy okazji, że dzisiejszy trening, głównie będzie się składał z pracy w parach. Kiwnęłam głową na potwierdzenie, że słyszałam z kim będę w parze - Zain. Wjechałam w głąb placu. Jechałam na luźnej wodzy aby klacz mogła się rozluźnić przed jazdą. Rozejrzałam się dyskretnie, patrząc na twarze i zachowanie innych jeźdźców. Widać, że niektórzy trenowali tu już dość długo. Ujrzałam również przeszkody, a raczej dwa mniejsze tory po obu stronach placu. Byłam ciekawa co dzisiaj będzie na treningu i czemu trenerka podzieliła nas na pary. W końcu dobiła 16, a obok mnie pojawił się Zain na swojej karej klaczy.
- Zgadnij z kim jesteś w parze - podjechał do mnie stępem
- Dostąpił mnie zaszczyt - powiedziałam z lekkim rozbawieniem w głosie
- A owszem. Jestem idealnym partnerem do treningów - odparł dumnie i uśmiechnął się
Na znak trenerki ustawiliśmy się przed nią parami tak jak nas dobrała.
- Mam nadzieję, że już się rozgrzaliście- uśmiechnęła się na początek- A więc dzisiaj pobawicie się w trenerów, w ustalonych dwójkach- zerknęłam kątem oka na chłopaka, jakoś mi nie pasował do tej roli
- Każde z osobna przejedzie tor, a na podsumowanie druga osoba będzie wypatrywać ewentualnych błędów i powie o swoich przemyśleniach- dodała
Wszystkie pary rozjechały się w swoje strony. Zresztą zauważyłam, że na dzisiejszym treningu nie było wcale tak wielu osób.
- Kto zaczyna?- spytałam gdy zbliżaliśmy się do przeszkód
- Mogę zacząć- zaproponował
Skinęłam głową na potwierdzenie. Tor nie był długi - składał się z zaledwie 5 przeszkód. Trzech stacjonat, z czego każda była wyższa od drugiej, następnie okser i... coś co przypominało mur. Cholera. Zerknęłam w stronę w stronę gdzie stał drugi tor. Tam też coś podobnego. Zain zaczął swój przejazd. Nie wiem ile już trenują, ale szło im całkiem nieźle. Zaliczyli tylko jedną zrzutkę na najwyższej stacjonacie, z powodu lekkiej nieuwagi chłopaka. Po zaliczonym przejeździe podjechał do mnie i czekał na moje zdanie.
- Nie zabiłeś się, więc jak na razie jest dobrze- powiedziałam- A no i następnym razem wypadałoby się bardziej skupić- powiedziałam i wskazałam na stacjonatę
- Wiem mój błąd- przyznał się
- Ale pomijając tylko tą jedną zrzutkę było całkiem nieźle- powiedziałam i spojrzałam na chłopaka
Zain wyraźnie ucieszył się z mojej obiektywnej i pozytywnej oceny. Teraz była moja kolej. Doskonale wiedziałam, że Tikani nie pokona muru. Od zawsze miała z tym problem, dlatego babcia nie puszczała jej na zawody. Cmoknęłam na klacz, a ta od razu ruszyła. Starałam się aby miała jak najwięcej luzu w pysku, który był u niej szczególnie wrażliwy. Pokonałyśmy pierwsze dwie przeszkody bez trudu. O następną, najwyższy okser, klacz zawadziła tylnymi kopytami, ale na całe szczęście nie zaliczyłyśmy zrzutki. Jeszcze tylko okser i mur. Dawałam klaczy, pewne znaki. Może w końcu się przełamie. Pokonałam okser. Zbliżałyśmy się do przeszkody. Musnęłam delikatnie łydkami boki siwki. Tikani pewnie zbliżała się do muru, lecz i tym razem odmówiła skoku. Zatrzymała się gwałtownie, a ja złapałam się za grzywę klaczy. Gdy byłam pewna, że na tym koniec, samica oderwała się od ziemi i zakołysała na tylnych nogach. Na początku się trzymałam, ale coś poszło nie tak i koniec końców znalazłam się na ziemi. Tikani odeszła od muru na bezpieczną odległość i stanęła za mną. Wstałam i otrzepałam się z piasku. Odwróciłam się do klaczy. Patrzyła na mnie przepraszającym wzrokiem. Pogładziłam samicę po szyi i chwyciłam za wodze. Skierowałam się w stronę Zaina, który siedział wygodnie w siodle na swoim wierzchowcu.
- Tak wiem nie za dobry przejazd- wyprzedziłam opinię chłopaka
Ten przewrócił oczami.
- A tak poza tym wszytko gra?- spytał
- Już nie raz zaliczyłam glebę- odparłam i na powrót wsiadłam na wierzchowca- A poza tym zawsze jest problem z murem- powiedziałam na koniec i wzruszyłam ramionami
Niedługo potem trenerka zawołała wszystkich do siebie.

Zain? Czy znowu zakończyłam tak, że będzie to dla cb wyzwanie? xd

Od Olivii do Lewisa

Po raz trzeci wybieram numer do Paul’a i czekam, aż wreszcie będzie łaskaw odebrać. Wysłuchuję jeszcze jakichś pięciu sygnałów, aż wreszcie odzywa się jego głos.
- Babii? Tak? – pyta zdyszany.
- Nie zapomniałeś o czymś? – wzdycham głośno, słyszę jakieś szumy i dziki chichot. – Co ty tam w ogóle robisz?
- Jezu, tak, tak – woła panicznie – przepraszam, zapomniało mi się, ech! – mówi jakby się od czegoś odpędzał, znowu ten chichot – za 5 minut jestem u ciebie!!! – i się rozłączył. Stoję przez chwilę zdezorientowana jeszcze przez chwilę z telefonem przy uchu, a potem wzruszam ramionami i chwytam za walizkę. Schodzę po schodach i wracam jeszcze po torbę. Mama przejęta chodzi po domu, myje jabłko i wciska mi go na siłę w ręce.
- Jezu, mamo – uśmiecham się smętnie – przypominam ci, że wyjeżdżam na obrzeża, i że prawie całe poprzednie dwa lata spędziłam sama w Niemczech.
- No, tak, tak, ale ja nie mogę przeżyć faktu, że jesteś już taka duża – pociąga nosem i obejmuje mnie mocno. Klepię ją po plecach i odwzajemniam uścisk.
- Będę wpadać w weekendy, obiecuję – widzę przez okno, że Paul już zaparkował pod bramką, a teraz kieruje się w stronę drzwi. Otwieram i całuję go w policzek, widzę jaki jest jeszcze rozgorączkowany. Wchodzimy do przedpokoju, chłopak wita się z moją mamą, a ja w tym samym czasie zbieram ostatnie pierdoły, później czekam jeszcze z jakieś 15 minut, bo nie mogą się nagadać, oni się uwielbiają. Podejrzewam, że gdyby spytać która jej koleżanka jest jej ulubioną, to powiedziałaby, że właśnie Paul.
Nie mogąc już wytrzymać, chrząkam głośno i ciągnę go za rękaw bluzy.
- Zależy mi trochę na czasie – przypominam im o swoim istnieniu.
- Już, już – żegnają się wreszcie, zakładam na siebie płaszczyk i podnoszę moją torbę, chłopak pomaga mi z walizką i po chwili jesteśmy przy aucie.
- Dziadek mi dzwonił rano, że Phillipe’a przywiezie ten jego stajenny, Beniamin, koło 13, także weź tam ładnie dopilnuj wszystkiego, jakby co, to do niego zadzwoń jeszcze, dobrze? – mama ostatni raz mnie przytula, a potem udaje, że ociera łzę.
Wsiadamy do samochodu i odjeżdżamy, pogłaśniam nieco muzykę.
- Co to były za piski, zanim przyjechałeś? – pytam. Chłopak zmienia bieg, a na jego policzkach pojawiają się lekkie rumieńce.
- Nieważne – uśmiecha się nerwowo i zaciska ręce na kierownicy. Gdybym dobrze go nie znała, i nie wiedziała, że za żadne skarby się nie przyzna, to dociekałabym dalej. – Zmień płytę, tej już słuchałem dwa miliony razy – spełniam jego prośbę i już po chwili śpiewamy razem naszą ulubioną piosenkę.
W końcu mijamy zabudowania Londynu i wjeżdżamy na jakąś spokojną drogę, byłam tu nie tak dawno, ale wieczorem i nie miałam okazji docenić uroku miejsca. Przejeżdżamy przez bramę, w oddali majaczy się imponująca stajnia i inne budynki.
- Przytłaczające miejsce – stwierdza Paul. Wzruszam ramionami.
- Czy ja wiem? Każdy uniwersytet w Anglii wygląda jak jakiś je bany Hogwart – słysząc to prycha śmiechem pod nosem i parkuje. Parę osób kręci się po placu, ale nikt nie zwraca na nas zbytniej uwagi. Zabieram moje rzeczy i kierujemy się w stronę jakiejś recepcji, sekretariatu, w międzyczasie do Paul’a dzwoni telefon, a on zupełnie ignorując moją obecność, pogrąża się w rozmowie. Wzdycham głośno i sama próbuję się zorientować co i jak, w końcu trafiam pod odpowiednie pomieszczenie, ale w środku nikogo nie ma. Zaciskam usta w wąską kreskę, no cóż, elitarny uniwersytet.
Rozglądam się i zerkam na zegarek, jest koło 11, dlatego wszyscy są na zajęciach. Czekam na kogokolwiek, dla zabicia czasu oglądam gablotkę z pucharami. Większość z nich należy do Steward’ów. Po chwili słyszę trzask drzwi, odwracam się z myślą, że to Paul, ale on najwyraźniej wciąż ucina sobie pogawędkę. To inny, bardzo wysoki chłopak, łapię jego spojrzenie, więc postanawiam to wykorzystać.
- Przepraszam – mówię i zbliżam się do niego – nie wiesz gdzie może być sekretarka?
Chłopak w zamyśleniu przeciąga dłonią po włosach, a ja czekam na odpowiedź.

Lewis?

Olivia Babii-Wellings i Phillipe

Motto: "Najlepsza zemsta to spektakularny sukces"
Imię: Olivia, choć wiele osób zwraca się do niej Babii
Nazwisko: Babii-Wellings
Płeć: Kobieta
Wiek: 23 kwietnia 1999 [18 lat]
Pochodzenie: Londyn, Wielka Brytania.
Pojazd: brak.
Pokój: 30
Grupa: III
Poziom: średnio zaawansowany.
Koń: Phillipe
Głos: Karmina
Rodzina:
Agatha Babii-Wellings - trzydziestodziewięcioletnia mama dziewczyny, pracuje w branży hotelarskiej, jest osobą sympatyczną, gadatliwą i bardzo towarzyską, świetnie dogaduje się ze znajomymi córki.
Ernest Wellings - ojciec dziewczyny, ma czterdzieści lat, to mężczyzna stonowany i opanowany, podobnie jak ona, Olivia jest jego ukochaną córeczką. Rzadko przebywa w domu ze względu na swoją pracę kierowcy.
Watson Babii - dziadek Olivii, emerytowany jeździec wysokiej klasy, aktualnie mieszka w okolicznym miasteczku i posiada własną, dość prestiżową hodowlę koni hanowerskich. Olivia parcie na sukces oraz miłość do kopytnych odziedziczyła zdecydowanie po nim.
Aparycja: jest to dziewczyna średniego wzrostu, liczy sobie jakieś 169 centymetrów, posiada zwykłą kobiecą figurę, zdarza się jej narzekać na swoje piersi, sądzi, że są za duże i że często przeszkadzają jej podczas uprawiania sportu. Jej włosy naturalnie są mysie, ale farbuje je na ciemny brąz, są dość niesforne i lubią się falować pod wpływem wilgoci, sięgają jej do szyi, czasem spina je w kok. Potrafi przyjąć zupełnie bezemocjonalny wyraz twarzy, z którego nie można nic wyczytać. Jej oczy są koloru ciemnoniebieskiego, to po nich można poznać jakiekolwiek uczucia dziewczyny. Nos ma prosty i leciutko zadarty do góry, a usta pełne, zazwyczaj pomalowane jakąś delikatną cielistą pomadką. Z reguły ma na sobie zwyczajny makijaż, tusz, podkład, korektor i coś do brwi, aczkolwiek nie jest dramatem dla niej pokazanie się bez niego. Ma też lekką obsesję na punkcie swoich paznokci, kiedyś je obgryzała, ale przestała i teraz są jej oczkiem w głowie, zawsze długie, czyste i pomalowane.
Szafa Olivii jest dość różnorodna, ubiera się w dość dziewczęce, dopasowane i eleganckie ubrania, takie jak koszule, marynarki czy sukienki, nie znaczy to jednak, że nie można spotkać jej w zwykłych jeansach i t-shircie. Oczywiście na treningi ubiera zwykłe, sportowe ubrania, bluzy, koszulki i legginsy lub bryczesy.
Można również zwrócić uwagę na jej chód - zawsze chodzi pewnym, tanecznym i miłym dla oka krokiem.  
Charakter: jest niezwykle ambitna i zawzięta, skupiona na swoich jasno określonych celach, uparcie do nich dąży, bywało, że po trupach, ale raczej preferuje uczciwą grę, ma wtedy przynajmniej pełną satysfakcję ze zwycięstwa. Jest niesamowicie zdolna, mimo młodego wieku ma na koncie wiele sukcesów, zawdzięcza to przede wszystkim własnemu talentowi, ale również ciężkiej pracy. Inteligentna i bystra, mało rzeczy sprawia jej problemy, z reguły angażuje się we wszystko, czego się podejmuje. Jest bardzo pewna siebie, można nawet pokusić się o stwierdzenie, że dumna, zna po prostu swoją wartość i nie obchodzi jej zdanie innych, już dawno się na nie uodporniła. Chętnie podejmuje wyzwania. uwielbia rywalizację.
Niezależna, uważa, że nie potrzebuje nikogo do szczęścia, bo sama jest z siebie zadowolona. Niestety gdy już do kogoś przywyknie, to robi się apodyktyczna i zazdrosna. Te dwie cechy często bywały destrukcyjne w wielu jej relacjach, pojawiły się kiedyś, po niezbyt miłym incydencie w jej życiu. Jest przyzwyczajona do tego, że ludzie często się od niej odcinają gdy nie umieją ich zaakceptować lub poskromić. Czyni to z niej osobę dość trudną.
Kolejna rzecz, która może rzucić się w oczy to jej niezwykłe opanowanie, potrafi podejść do wszystkiego chłodno, na spokojnie i ocenić sytuacje trzeźwym okiem. Nigdy nie krzyczy, ani nikogo nigdy nie uderzyła, uważa przemoc za uwłaczającą. Jedyne co potrafi wytrącić ją z równowagi to porażka, bardzo rzadko zdarza się jej przegrywać i ciężko to znosi.
Olivia nie unika ludzi, ani nie jest aspołeczna, ale nikomu się nie narzuca, nie bywa również przesadnie miła. Nie ma problemu z odezwaniem się do kogoś jako pierwsza, czy z poznaniem nowych osób. Docenia każdą pomoc, którą otrzymuje i zawsze stara się odwdzięczyć.
Jest nieco niezdarna, może i nie wywraca się na prostej drodze, ale często o coś zahaczy lub o coś się uderzy, lubią za nią chodzić również jakieś bardzo dziwne, lub głupie sytuacje losowe. Co ciekawe, to wszystko znika, gdy tylko usiądzie na koniu.
Zainteresowania: od dziecka jest to przede wszystkim jazda konna, przepada za niemal każdą formą ruchu, grami zespołowymi, szczególnie siatkówką, a także sportami zimowymi i rolkami. Uwielbia podróżować, ma na swoim koncie sporo zwiedzonych europejskich krajów. Oprócz tego lubi sobie po prostu potańczyć.
Inne:
Potrafi grać na fortepianie.
Biegle mówi po niemiecku, ponieważ ostatnie dwa lata spędziła w Niemczech.
Aktualnie ma rok przerwy, który spędza w Morgan University, wcześniej należała do prestiżowego niemieckiego klubu jeździeckiego znanego jako Ost-Mitarbeiten Reitkunst, ale na polecenie trenera musiała wrócić do Anglii.
Ma lekką obsesję na punkcie czystości.
Ma bardzo słabą głowę do alkoholu.
Uwielbia znajdować się na dużych wysokościach.
Kocha chodzić na wesela... Parę razy zdarzyło się jej wkręcić na taką imprezę na przysłowiowy "krzywy ryj".
Nie je słodyczy.
Kontakt: *Anonim*

[by Ilona van Baalen]
Imię: Phillipe
Płeć: wałach
Rasa: koń hanowerski
Data urodzenia: 3 czerwca 2007 [10 lat]
Charakter: to koń pojętny, inteligentny i zdolny, a także przyjacielski i raczej ufny, czasami jest problem, by sprowadzić go z pastwiska i lubi przeszkadzać podczas czyszczenia. Jest wielkim żarłokiem, uwielbia smakołyki i potrafi zjeść wszystko, od zeszłorocznej trawy do kanapek z szynką, dlatego trzeba bardzo go pilnować.
Razem z Olivią od kilku dobrych lat tworzą świetną, sukcesywną i zgraną parę, jest do niej bardzo przywiązany.
Specjalizacja: skoki
Umiejętności: przoduje zdecydowanie w skokach, aczkolwiek dobrze radzi sobie także w wyścigach, oprócz tego zna kilka figur z dresażu.
Właściciel: Olivia Babii-Wellings

Od Lewisa do Brooke

Mówili, że to całkiem blisko - pomyślałem na kolejnym zakręcie. Musiałem się wychylić, żeby nie wypaść z drogi i ponownie poczułem ból w boku. Stara rana się odzywa, ale miałem nadzieję, że nie przeszkodzi mi ona w doprowadzeniu do porządku Santiago. Po ostatniej próbie zrzucenia, a może nawet zabicia mnie, obiecałem mu, że sielanka się skończyła. Jeszcze jakieś miasteczka mi brakowało... pewnie nie ma więcej niż dwa tysiące mieszkańców. Już zbierałem w sobie całe pokłady mojej życzliwości, aby zapytać kogoś o drogę, kiedy zobaczyłem drogowskaz. No nareszcie! Szybki zakręt, dobre kilka kilometrów i wjechałem na teren uniwersytetu. Zsiadłem z motocyklu, zdjąłem kask i dopiero spojrzałem na budynek. Taka mieszanka całej kultury uniwersyteckiej w Wielkiej Brytanii. Pod tym względem wolałem Niemcy. Koniec rozmyślania, na to przyjdzie czas. Schowałem kluczyki do kieszeni i ruszyłem w stronę budynku. Wpadłem do środka nie zatrzymując na niczym spojrzenia, rozejrzałem się za jakimś sekretariatem lub czymś podobnym, jednak nie znalazłem odpowiedzi. Dodatkowe, cudowne utrudnienie? Było pusto. Jakby z nicości pojawiła się obok mnie jakaś kobieta, w poważnym wieku.
- Pomóc w czymś? - zapytała melodyjnym głosem.
- Właściwie to szukam sekretariatu, dopiero przyjechałem. Nazywam się Lewis Draxler - odparłem.
- Draxler? To pana rzeczy dziś przywieziono?
- Owszem, ja miałem jeszcze kilka formalności w konsulacie niemieckim. Mam nadzieję, że nie zrobiło to większych kłopotów.
- Cóż... ma pan dość ciekawego konia - uśmiechnęła się. - Myślę, że pobyt tutaj zrobi dobrze na waszą relację.
- Problem w tym, że nasza relacja jest do zniesienia. Szanujemy się. Tylko przy obcych robi tą szopkę - przyznałem.
- Jednak nie wyglądasz, jakby ci to bardzo przeszkadzało.
- No nie... taki zbieg okoliczności i cech charakteru - odpowiedziała mi tylko uśmiechem.
- Część mieszkalną znajdziesz idąc tamtym korytarzem - dodała po chwili wskazując dłonią. - Po drodze będzie recepcja, pewnie pusta. Weź sobie kluczyk z numerem 28.
- Dziękuję - nie czekając na jej odpowiedź, ruszyłem przed siebie. Trzymając się wskazówek kobiety dotarłem jasnym, doskonale oświetlonym i przytulnym korytarzem pod drzwi, na których widniał numer zgadzający się z tym przy kluczyku. Otworzyłem drzwi i niemal natychmiast odpowiedziało mi głośne warknięcie. - Aisha, chodź. Idziemy obejrzeć do miejsce.
Aisha to moja ukochana sunia. Dostałem ją jako szczeniaczka, kiedy z ojcem odwiedziliśmy dalekie zakątki Syberii. Największą i właściwie jedyną wadę w niej stanowi to, że jest mieszanką husky'iego z wilkiem, co z kolei oznacza, że czasem włącza jej się dziki instynkt. Pomimo, że wychowałem ją od małego i niewiele czasu spędziła w dziczy, bywają chwilę, kiedy zastanawiam się, na ile mogę jej zaufać.
Kiedy wyszliśmy wreszcie poczuła się bezpiecznie. Przywitała się ze mną, a skoro tutaj jestem, to to miejsce jest już jej. W dość spokojnym tempie kierowaliśmy się do stajni. Po drodze oglądałem wszystko, zwracałem uwagę na możliwie najwięcej detali, chcąc jak najszybciej oswoić się z tym miejscem. Od obserwacji i łączenia wszystkich dróg ze sobą wyrwała mnie Aisha, która delikatnie zbyt głośno zawarczała. Zawsze mnie zdziwiło, dlatego nie nauczyła się szczekać. Albo wyje albo warczy. Zwariować można. A tak, warto także wspomnieć o wstraszonej dziewczynie, która jakimś zbiegiem okoliczności właśnie niczego nieświadoma, wychodziła zza drzwi.
- Mógłbyś opanować swojego psa? - zapytała.
- To nie pies - odparłem całkowicie spokojnie.
- A co, może osioł?
- Wilk. Psy szczekając. Wilki i ogólnie te z dużym procentem wilczej krwi wyją lub warczą.
- Znawca psów widzę - odgarnęła z twarzy kosmyk włosów i założyła je za ucho.
- Raczej staram się coś widzieć o tym co mnie interesuje - przekręciłem oczami. - Aisha cię po prostu nie zna, a zwierzęta obronne raczej w takich sytuacjach, właśnie tak reagują.

Brooke?

Ingrid Bøndevik i Lile Prinsen

 
Motto: Nie jestem szalona, jedynie wyjątkowa!
Chociaż... Może jednak jestem szalona?
Poczekaj, muszę omówić to z moim jednorożcem
Imię: Ingrid (In, Ing, Ingi)
Nazwisko: Bøndevik
Płeć: Kobieta
Wiek: 17 maja (18 lat)
Pochodzenie: Norwegia; Hammerfest
Pojazd: Wszędzie jeździ koniem, dosłownie. 
Pokój: 31
Grupa: II
Poziom: Średnio zaawansowany
Koń: Lile Prinsen
GłosMiyotan
Partner: Bywa samotna, jednak nie wie czy ktokolwiek by ją zechciał
Rodzina:
Matka- Laraib Bøndevik
Ojciec- Asleiv Bøndevik
Brat- Emil Bøndevik
Siostra- Sunantha Bøndevik 
Aparycja: Ingrid jest wysoką, szczupłą dziewczyną. Ma długie i szczudłowate nogi. Jest dość blada, policzki są zazwyczaj lekko różowawe, nawet jeśli nie nałożyła na nie różu. Jej nos jest duży, usta zazwyczaj pokryte słabo widocznym błyszczykiem są wąskie. Oczy duże i okrągłe, naturalnie koloru szafiru, jednak In zazwyczaj nosi szaro-fiołkowe soczewki. Brwi są wymodelowane. Włosy są pofarbowane, kiedyś kasztanowe teraz przypominają siano. Jakoże nie zawsze ma czas i ochote ponawiać farbowanie, widoczne są odrosty. Ma gładkie rysy twarzy, słabo zaznaczone kości policzków i średnio wystający podbródek. 
Zazwyczaj ubrana w naprawdę niemodne swetry, można powiedzieć że ma na ich punkcie fioła. Ściąga je jedynie w temperaturze 30 stopni celsjusza. Jeśli chodzi o to co ma na dole. Zawsze, nie licząc oczywiście czasu kiedy siedzi na końskim grzbiecie, nosi podarte jeanse. Na nogach nosi czarne, skórzane sztyblety, nie ważne czy idzie do stajni czy do sklepu na zakupy. 
Charakter: Ingrid jest bardzo skryta. Potrafi całe dnie przesiedzieć sama w pokoju. Zawsze ma na wszystko czas, mimo że nie jest leniwa, po prostu często się spóźnia. Jest bardzo nieśmiała i skryta, często boi się obcych. Trudno jej przełamać pierwsze lody. Jednak kiedy poznacie, dosłownie wejdzie ci na głowę. Będzie na prawdę nieznośna, bardzo trudno się od niej uwolnić. Jednak od zawsze woli towarzystwo swoich wymyślonych przyjaciół (wróżki, jednorożce i inne takie). Kiedy nikogo z nią nie ma, rozmawia z nimi na głos. W towarzystwie które jest jej dobrze znane nie jest wcale szarą myszką, ma wielkie poczucie humoru. On jednak nie trafie do każdego, gdyż dziewczyna upodobała sobie właśnie czarny humor. Czasem mówi cytatami z filmów, anime lub książek, które często ogląda.
Zainteresowania: Kocha grać na skrzypcach, od dziecka zresztą. Jeździ też na łyżwach, kiedy żyła jeszcze w Norwegii i była mała jeździła po zamarzniętych stawach. Kiedyś też była mistrzynią w ujeżdżaniu reniferów.
Inne
- Jej rodzice hodują renifery, kiedy była mała wmawiali jej że robią to dla Świętego Mikołaja.
- Kiedyś została zaatakowana przez kota. Do tej pory boi się tych zwierząt.
- W jej rodzinnym domu opiekowała się osieroconą sową, jednak pewnego razu na strych zakradł się lis i zabił młodego ptaka.
- Jej pasją jest grafika komputerowa (przeróbka zdjęć, rysowanie na komputerze oraz proste animacje).
- Kiedy była mała, miała problem z nawiązywaniem przyjaźni, miała sporo wymyślonych przyjaciół z którymi spędzała całe dnie przez co była nazywana wariatką, dalej niektórzy ją tak nazywają. 
- Trudno jest jej się z kimś rozstać.
Kontaktkaia123
Inne Pupile:  Elsker  ~ Dwuletni samiec szczura.~


Dronning  ~ Trzyletnia samica płomykówki ~


Fort Vinden ~ Siedmioletnia sunia Charta Rosyjskiego (Borzoi), emerytowana mistrzyni europy w wyścigach tej rasy ~



Imię: Lile Prinsen, imię to oznacza "Mały Książę" w języku norweskim.
Płeć: Wałach
Rasa: Koń Fiordzki z krwi i kości.
Data urodzenia: 24.10.2012 [5 lat]
Charakter: Lile jest wałachem spokojnym i dość łatwym. Nie wyrywa się do przodu. Na padoku biega i strzela barany, zaczepia inne konie lekko gryząc je. Gdy tylko Ingrid pojawi się przy płocie przybiega i zaczyna się łasić niczym kot. Zaczyna wsadzać pysk do kieszeni dziewczyny żeby tylko dorwać jakiś smakołyk. Kiedy zaczyna się czyszczenie koń zaczyna podszczypywać dziewczynę. Kiedy jest na padoku staję się prawdziwym aniołkiem. Jest posłuszny i grzeczny, nie wierzga ani nie staję dęba. Jego chód jest lekki ale bardzo wybija. 
Specjalizacja: Jako, że ma jedynie 137 cm w kłębie jest koniem typowo rekreacyjnym.
Umiejętności: Wałach nie jest szybki, jednak dość wytrzymały. Nie skacze wysoko, jego rekordem jest raptem 80 cm. Dlatego jest koniem typowo rekreacyjnym. Trochę po galopuje, trochę poskacze i czasem zrobi jakąś prostą figurę ujeżdżenia. 
Właściciel: Ingrid Bøndevik

Od Yekateriny

Miałam w planach spędzić tę sobotę w łóżku z laptopem i zacząć oglądać jakiś serial. Jednak to wszystko zepsuła pewna biało-szara kupka futra. Kiedy miałam sięgnąć za laptopa pouczyłam że klawiatura jest mokra, powąchałam swoje palce i z głośnym dźwiękiem uderzenia puściłam komputer. Wytarłam palce w pościel i gdyby wzrok mógł zabijać moja kicia byłaby już martwa. Nie wierze, to coś naszczało mi na MacBook'a. Nie było co się rozczulać, jedyne co mi zostało to iść potrenować z Gavim. Było jeszcze wcześnie więc może hala będzie wolna. Pośpiesznie ubrałam pierwsze lepsze bryczesy i sweter, skarpetki i wzięłam toczek. Spięłam włosy w niechlujny kucyk i tylko nałożyłam na twarz trochę korektora pod oczy, żeby nie wyglądać jak zombie. Założyłam sztyblety i sztylpy. Wyszłam z pokoju i zeszłam ze schodów, po drodze porwałam tylko kromkę chleba z stołówki w której powoli zbierali się ludzie. Jedząc swoje "śniadanie" zmierzałam w stronę stajni, błagam tylko żeby Gavilian nie wpadł na to, że błoto to najlepszy przyjaciel konia. Otworzyłam drzwi do stajni, panował tak półmrok, światło wpadało jedynie przez górne drzwiczki prowadzące do małych padoków dla każdego konia. Podeszłam do boksu mojego księcia. Wałach skubał siano zawieszone w siatce na ścianie boksu. Cmoknęłam a koń momentalnie odwrócił się w moją stronę. Wyciągnęłam z kieszeni kawałek marchewki. Koń z zadowoleniem parsknął i podszedł do mnie, chwycił zębami warzywo, a ja pogładziłam go po jedwabistej, złocistej sierści. Kiedy zwierze skończyło jeść przysmak założyłam mu kantar i wyprowadziłam przed boks. Nie było najgorzej, było kilka sklejek na grzbiecie i pod popręgiem, ale zawsze mogło być gorzej. Chwyciłam za zgrzebło i zaczęłam dokładnie czyścić każdą nawet najmniejszą sklejkę, kiedy skończyłam wzięłam szczotke z miękkim włosiem żeby oczyścić sierść konia od kurzu i innych tego typu brudów. Kiedy Gavi już lśnił czystością przyszedł czas na najbardziej znienawidzoną czynność wałacha (chwila napięcia); czyszczenie kopyt. Złapałam za staw pęcinowy wierzchowca, cmoknęłam kilka razy ale koń nie reagował. Całym swoim ciężarem naparłam na nogę wałacha. Kiedy w końcu dał za wygraną wyczyściłam dokładnie cały brud uważając by nie zahaczyć o strzałkę.
Zostawiłam na chwile konia samego, poszłam do siodlarni po sprzęt. Wzięłam swój brązowy popręgi, siodło i ogłowie. Potem podeszłam do swojej szafki gdzie wisiały wszystkie moje czapraki. Ściągnęłam z wieszaka
różowy i zamknęłam ją na klucz który wsadziłam do kieszeni. Podeszłam do Gaviliana i zaczęłam go siodłać, kiedy wszystko co miało być na grzbiecie już tam było, zorientowałam się że nie mam ochraniaczy. Wróciłam do siodlarni, wzięłam brązowe ochraniacze na przednie i tylne nogi. Wracając wzięłam jeszcze dwa smaczki dla konia z pojemnika który zawsze stał w siodlarni, wsadziłam je do kieszeni bryczesów.
Wróciłam do konia i skończyłam go siodłać, podciągnęłam mu popręg do końca. Wyprowadziłam go ze stajni. Poprowadziłam wałacha na hale.
Otworzyłam drzwi i weszłam razem z Gavilianem do środka, zostawiłam otwarte wejście. Podeszłam do krzyżaka który był tam postawiony, lekko go obniżyłam, miał coś koło 50 cm na środku. Następnie ruszyłam w stronę stacjonaty, tą akurat podwyższyłam na wysokość 80 cm. Położyłam przed nią jednego drążka. Potem zrobiłam jeszcze jednego oksera wysokości 70 cm i piramidkę której najwyższa przeszkoda miała około metr. Na koniec ustawiłam jeszcze drążki do cavaletti. Wróciłam do Gaviego, energicznie grzebał kopytem w piasku. Uśmiechnęłam na widok zachowania wałacha. Poklepałam go po szyi i jeszcze raz poprawiłam popręg. Wsadziłam nogę do strzemienia i podciągnęłam się, kiedy siedziałam już w siodle ustawiłam sobie długość strzemion. Zaczęłam stępować. Zrobiłam najwolniejszym chodem trzy kółka, potem ruszyliśmy spokojnym kłusem. Najechałam na trzy drążki położone na środku hali. Wierzchowiec dostawał łydkę przed każdym drągiem, podnosił wysoko nogi więc nie potknął się ani razu. Wałach zachowywał się dziś bardzo spokojnie, wykonywał wszystkie polecenia a jego ruchy były płynne. Nie wyrywał się do przodu ani nie zachowywał się jakby przed chwilą uciekł z psychiatryka. Mimo ze było to aż dziwne postanowiłam później to wykorzystać. Teraz wyładuje swoją energie, a potem, kiedy już będzie spokojniejszy poćwiczymy te zło które nazywane jest ujeżdżeniem. Popędziłam konia do galopu. Zrobiłam jedno kółko zanim najechałam na krzyżaka. Dałam łydkę Gaviemu by go pobudzić jakieś trzy metry przed przeszkodą,
zaczęłam liczyć kroki konia. Wałach wybił się w idealnym momencie, potem z gracją wylądował po drugiej stronie przeszkody. Poklepałam zwierze po szyi i nakierowałam na oksera. Kazałam wałachowi przyspieszyć, wykonał moje polecenie. Zaraz przed przeszkodą poprawiłam przysiad. Koń wybił się a potem z gracją wylądował. Nie zwalniając nakierowałam rumaka na okser. Znowu pokonał przeszkodę bez żadnego problemu. Została nam tylko jednak przeszkoda. Zbliżaliśmy się do piramidy. Koń gwałtownie przyspieszył i wybił się trochę za wcześnie, mimo to wylądował wręcz idealnie. Zwolniłam i poklepałam Gaviego po szyi. Wtedy do ujeżdżalni ktoś wszedł


<Ktoś? Błagam niech tym razem ktoś odpisze>

środa, 29 marca 2017

Od Naomi do Liama

Wstałam dość wcześnie, niż przypuszczałam, albowiem gdy spojrzałam na ekran telefonu wybiła 5:55 . Już o tej godzinie słońce wspięło się wysoko nad horyzont, przez co chętniej odrzuciłam kołdrę i poczłapałam do łazienki. Cały czas myślałam o zachowaniu Mefista. Lecz dębowanie to tylko cząstka jego charakteru. Gorączkowo modliłam się, aby na dzisiejszym treningu nie pokazał tego, na co go stać.
 Po szybkim ogarnięciu się w łazience ubrałam dziś na jazdę swoje ulubione białe bryczesy, czarne sztyblety z czapsami, niebieską koszulkę z napisem "Perfect Jump" oraz z uwagi na pogodę wiosenną granatową kurtkę. Tak ubrana pobiegłam do stajni, aby zdążyć zrobić rozgrzewkę Fantastic'owi na lonży. W całym budynku było troszkę tłoczno, przez co nie czułam się komfortowo.
Wbiegłam niczym strzała do siodlarni po sprzęt. Dobrym ułatwieniem dla mnie było najzwyklej zostawić skrzynię ze szczotkami przed boksem ogiera. Z siodłem, czaprakiem i ochraniaczami na rękach oraz lonżą i ogłowiem na ramieniu wyszłam z siodlarni, kierując się do boksu karusa.
Ogier widząc w moich rękach cały sprzęt, parsknął na mnie złowieszczo i wycofał się na swój własny padok. Z lonżą w rękach poszłam w ślad za ogierem. Jedyna opcją aby go złapać było zapędzenie go w róg. Lecz sprytny Dancer wie, jak mną manipulować.
Zalana potem biegałam w te i wewte za ogierem. W końcu poddałam się i rzuciłam na środek wybiegu lonże w geście kapitulacji. Obracając się na piętach, wróciłam do środka budynku i usiadłam na beli siana obok odłożonego sprzętu. Odwrócona plecami do wejścia na padok, czekałam.
Po chwili usłyszałam powolny stukot kopyt oraz oddech konia na karku. Odwróciłam głowę w stronę Mefista stojącego za mną, z lonżą w pysku. Pogłaskałam go czule po pysku i szyi.
Gdy zobaczyłam, że zostało mi niecałe 15 minut do porannego treningu, spięłam się i jak najszybciej wyczyściłam i osiodłałam wierzchowca. Nie starczyło mi już czasu na jakąkolwiek rozgrzewkę poza czworobokiem, bez obecności innych koni. Wierzyłam w to, że trening ujeżdżenia przesiedzę bezpiecznie w siodle.
Z wodzą w ręce i ogierem u boku wyszłam ze stajni, kierując się na czworobok. Po drodze napotkałam płot,który pomógł mi wspiąć się na grzbiet Mefista. Cały czas w pamięci tkwi bolesne wspomnienie, jak wsiadałam pierwszy raz na Dancer'a z odbicia i lekko zdezorientowany ogier uciekł w pole, zostawiając mnie z poobijanym tyłkiem.
Na czworoboku było już dużo koni z jeźdźcami na grzbietach, ustawionych w szeregu. Również do nich dołączyłam, lecz z pewnym odstępem. Nie chciałam, aby Mefisto zaczął ogierzyć i próbować zdominować konia stojącego obok.
Po chwili na czworobok wjechała nasza trenerka ujeżdżenia, pani Morgan. Na początku zarządziła kilka okrążeń stępem, kłusem i galopem przed nauką podstawowych figur. Podczas rozgrzewki jechałam na końcu, wypatrując Liama. Fantastic Dancer wyczuł, że nie skupiam się na kontrolowaniu nim. Zarzucił łbem, ciągnąc za wędzidło.
 -Smith, gdzie ty masz palcat? Po to on jest aby okiełznać takie konie!- krzyknęła trenerka.
 Palcat. Gdyby Mefisto widział w mojej ręce palcat, dawno leżałabym na ziemi pokiereszowana. Ogier panicznie boi się palcatów, ostróg i innych pomocy jeździeckich. Już jako źrebak był maltretowany za agresywne zachowanie, co pogłębiło nieufność i agresję wobec obcych. Dlatego został porzucony w starej stodole na pastwę losu,bo nikt nie chciał podejmować się jego tresurze.
Dancer otoczony ze wszystkich stron wykorzystał chwilę i wierzgnął z całej siły ,powodując że utraciłam równowagę i poleciałam nad szyją konia.
Dzięki, Mefisto...
 Wstałam i otrzepałam się z piachu. Gdy zobaczyłam, jak koń szuka drogi ucieczki pomiędzy łańcuchem koni, a instruktorka zbliża się do niego,  aby złapać za wodze, ogarnęło mnie przerażenie. Ile sił w nogach podbiegłam do ogiera, aby złapać go i wyprowadzić w spokojne miejsce.
Nagle pani Morgan podeszła do mnie, patrząc na mnie tak,jakbym kogoś zabiła.
-Panno Smith, wie pani jakie zagrożenie stanowi ten koń?! Gdzie ma pani palcat, który obowiązuje na lekcjach ujeżdżenia? Jeśli nie potrafi pani nad nim zapanować, to najlepiej będzie aby...- nie dokończyła swojego kazania, bo puściły mi nerwy.
- Fantastic Dancer nie jest groźny! Nie będę używała palcatu, aby powodować u niego strach tylko po to, aby pani była zadowolona! I najlepiej będzie, aby zajęła się pani własnym koniem!- wykrzyknęłam kobiecie wszystko w twarz, przez co zrobiło mi się trochę głupio, bo usłyszeli to inni. Lecz widać że słowa wprawiły panią Morgan w osłupienie.
Cała trzęsłam się z furii i złości, lecz czułam wewnętrzny triumf. Nie pozwolę nikomu mówić o moim koniu, że jest niebezpieczny. Chwyciłam za wodze Mefista i wróciłam do stajni, gdzie szybko ściągnęłam sprzęt z jego grzbietu. Ogier był cały spocony, a w jego oczach cały czas kryło się przerażenie. Objęłam spoconą szyję karusa, powodując napływ łez. Dałam upust emocjom. Fantastic stał grzecznie, dając mi ochłonąć i wyrzucić z siebie negatywne emocje.
Dopiero teraz poczułam, jak ogromnie jestem głodna. Cały czas obejmując szyję karego ogiera, zaczęłam delikatnie masować okrężnymi ruchami palców mięśnie konia. Powoli rozluźniał się, przymknął lekko powieki i oparł pysk na moim ramieniu. Pocałowałam go czule, cały czas głaskając i przemawiając uspokajająco do niego. Opuściłam po cichu jego boks i skierowałam się do stołówki.
  W stołówce pustki. Parę osób siedzących niedaleko spojrzało na mnie, jak na wariatkę, lecz nie przejęłam się tym zbytnio. Usiadłam przy tym samym stoliku co wczoraj. Od razu zajęłam się sałatką. 
Lecz po chwili do stolika dosiadł się ktoś, mianowicie - Liam. Usiadł na przeciwko mnie. Spojrzałam na niego lekko zdziwiona.
- Jak tam? Panie spóźnialski?- spytałam z lekkim żartem w głosie i nałożyłam na widelec sałatkę.
Chłopak zmierzył mnie wzrokiem.
- Nawet nie wspominaj- odparł po chwili- A w ogóle- Jak tam pierwszy trening? Dużo mnie ominęło?- spytał.
Wzruszyłam ramionami.
-Powiedzmy, że dużo cię nie ominęło.-odparłam beznamiętnym tonem, ukrywając prawdę.- Oprócz tego, jak Mefisto dostał szału i zrzucił mnie z siodła, instruktorka wytknęła mi że Dancer to niebezpieczny koń a ja za to nakrzyczałam na nią- pomyślałam,lecz nie powiedziałam tego na głos.
-Aha...- podsumował Liam, zabierając się za swoje śniadanie.- Może... może pojechałabyś ze mną na ten tor crossowy,po zajęciach i treningach? Ostatnim razem jakoś przejazd mi nie wyszedł.- posłał mi uśmiech.
-Z chęcią- odparłam, wbijając w niego badawcze spojrzenie.- Mefistowi przydałaby się taka przejażdżka.

Liam???? ( tak wiem, możeszmnie zabić za to, ale no cóż.. ;3  x3)
PS: Scarlett powie Liam'owi o tym co się naprawdę wydarzyło na treningu podczas przejazdu przez tor ;)

Od Zain`a cd. Georgii

Wyłożyłem pierwsze rzeczy z walizki, rozkładając je wokoło siebie. Stworzyłem coś w rodzaju pola minowego, bo przedmioty wręcz walały się po całej podłodze, uniemożliwiając przejście. Jedynie kotka nie przejmowała się porozkładanymi ubiorami, ostrząc sobie na niektórych pazurki i pozostawiając swoją szarą sierść. Gdy dorwała moją ulubioną bluzę, trzeba było dociągnąć ją od tego morderstwa. Uniosłem ją w górę, próbując odczepić przyczepiony do pazurów ubiór. Uratowałem jej życie, siadając na łóżku i kładąc sobie Shari na kolanach.
-Nie wolno drapać, mówiłem przed wyjazdem. Jednak chyba potrzebujesz takiego monitoringu jakim były moje siostry - przejechałem dłonią i chudziutkim grzbiecie zwierzęcia- Tylko na chwilę - odparłem, kładąc się na łóżku i przymykając oczy. Po chwili powieki jednak stały się tak ciężkie pod wpływem głośnego mruczenia Shariki przy moim uchu, że je zamknąłem. I chyba zasnąłem, zapominając całkowicie o pobycie Georgii w moim pokoju.
Obudził mnie jednak skrzyp drzwi. Otworzyłem jedno oko, spoglądając z uśmiechem na skrzywioną minę dziewczyny. Przeniosła na mnie swoje oczy.
-Próbujesz się dyskretnie wymknąć? - przekręciłem głowę, ostrożnie zdejmując sobie kota z szyi i ramienia.
-Nie. Coś ty... Nie chciałam was budzić - wzruszyła ramionami, tłumacząc się.
-Ja wiem, że moje towarzystwo jest męczące, ale żeby uciekać... - zaśmiałem się, potem zaciskając usta i opierając brodę o splecione dłonie.
-A żebyś wiedział, że próbowałam - przewróciła oczami, omijając poszczególne sterty ubrań i innych rzeczy.
Spuściłem wzrok, patrząc to na stopy to na puste, otwarte szafy.
-Poczuj się mym niewolnikiem. Nie wypuszczę cię dopóki mi nie pomożesz. Jak już wpadłaś do paszczy lwa to się nie uwolnisz - uklęknąłem przed walizkami i odłożyłem jedną pustą gdzieś w kąt. Oczywiste, zamiast jej od razu schować, robię sobie więcej roboty. Dlaczego nie?
-Skoro stawiasz tak sprawę... Chyba nie mam wyboru? - uniosła bezradnie ręce do góry i podeszła, siadając po drugiej stronie.

-Skończone - opadłem na łóżko, przygniatając Sharikę, która chyba obrażona przeniosła się na parapet gdzie ostatnie padały promienie dzisiejszego słońca.
-Więcej nie mogłeś spakować - Georgia zamknęła szafę i załapała się pod boki, stwierdzając.
-Nie. Rodzinie zabrakło walizek. Wziąłbym wtedy ze sobą jakieś słodycze - wyszczerzyłem się, siadając- Wyobrażasz sobie torbę pełną słodyczy? Postać idealna pod każdym względem - przewróciłem oczami.
-To zwalniasz mnie już z pełnienia obowiązków?
-Niech będzie - kiwnąłem głową- Jutro rano wybieram się na małą wycieczkę po terenach. Wypadałoby zapoznać Morrigan z dalszym otoczeniem- o ile dobrym pomysłem jest wypad do lasu - tak czy inaczej, jeśli chcesz możesz skoczyć razem z nami. Będziesz moim zabezpieczeniem w razie upadku na twardą ziemię bądź zderzeniem z przypadkowo rosnącą brzozą na drodze.
Dziewczyna uniosła brwi w uśmiechu. Zrobiłem zdziwioną minę, mówiąc jej, że normalny jest widok głowy konia nade mną, który właśnie całkiem przypadkiem zrzucił mnie z siebie.

Georgia? c;

Od Zain`a cd. Brooke

Przemiła osóbka. Aż by się chciało przemierzyć cały świat z taką osobowością. Jednakże nie zaprzeczyła. A to najlepszy argument do tego by nie ustępować.
Zrównałem się z dziewczyną, podśpiewując sobie usłyszaną gdzieś z dali piosenkę. Popatrzyła na mnie kątem oka, mierząc mnie chłodnym spojrzeniem. Uśmiechnąłem się, puszczając do niej oczko. Zostałem jedynie porażony myślą, widniejącą na jej twarzy i mówiącą co ja robię w takim towarzystwie?.
Weszliśmy do stajni, przykuwając uwagę niektórych kopytnych.
-Nie jesteś zbyt rozmowna - zacząłem, spoglądając w stronę boksu Morrigan. Jest cicho. Za cicho.
Brooke westchnęła, zapewne przewracając oczami i wzruszyła ramionami. Czyżby kolejna krótka odpowiedź?
-Nigdy nie byłam zbyt wygadana w przeciwieństwie do moich rówieśników - zmierzyła mnie spojrzeniem- Po prostu większość przemyśleń zostawiam sobie. Nie potrzebnie wywodzić się na każdy temat - stanęła obok białej arabki, która wychyliła głowę zza boksu i dotknęła chrapami dłoni dziewczyny. Brooke ucałowała swojego wierzchowca w chrapy.
-Naucz mnie tej sztuki rozmawiania z ludźmi - oparłem się ramieniem obok i spojrzałem w oczy konia, który przeniósł spojrzenie na mnie.
-Obawiam się, że nie ma już ratunku- pokręciła głową. Jej kąciki ust delikatnie się podniosły. Było to ledwo widoczne, bo odwróciła od razu głowę, otwierając boks i wchodząc do środka.
Uniosłem brwi, kręcąc głową, jednak nie zaprzeczając. Cóż, być może w pewnym sensie ma rację.

*Poniedziałek, godzina 13:20* (przeniosłam nas w czasie, bo totalnie brak pomysłu xd)
Dziesięć minut do końca lekcji. Moje oczy nieustannie wpatrywały się w zegarek wiszący na ścianie, co nie uszło uwadze Pana Marka, który od przeszła piętnastu minut spoglądał na mnie spojrzeniem nauczyciela oczekującego jeszcze chwilę uwagi na koniec. Jednak z drugiej strony doskonale rozumiał chęć wyjścia z klasy i udania się na spoczynek. Poniedziałek. Prócz treningów i lekcji zajęcia dodatkowe. Nie byłbym sobą gdybym nie wybrał sobie kółka muzycznego i artystycznego. Bo przecież mój "artyzm" przewyższa każdego znanego malarza.
Zakończenie lekcji przyszło w miarę szybko. Nie zastanawiając się ani chwili czy aby pozostać jeszcze przez minutę, ulotniłem się z sali w stronę swojego pokoju. Plan na dziś? Nic specjalnego. Zjeść obiad, trening, zajęcia i spać. Naturalnie przed spaniem są jeszcze inne ciekawe zajęcia, które zapewne zajmą mi połowę nocy, kolejnej jak zresztą, nieprzespanej.
-Kici kici, gdzie się podziałaś cukiereczku - rzuciłem kurtkę na łóżko, przeczesując sobie włosy. Kotka podleciała mi pod nogi, przez co o mało jej nie poturbowałem. Takie małe, a już czyha na twoje życie.
-Mamy problem... - wziąłem zwierzaka na ręce, patrząc na pustą szafę, gdzie powinna znajdować się chociażby sucha karma - Chyba będziesz musiała przejść jednodniową głodówkę - pogłaskałem ją po główce, siadając na podłodze i patrząc na uszykowane rano rzeczy do konnej jazdy. Kotka skuliła się pomiędzy moimi nogami. W ramach wspólnoty pocierpię i również nie pójdę na obiad. Jeden dzień nie zaszkodzi. Być może wieczorem uda mi się skoczyć po kryjomu na miasto.

*15:50, a Zain nadal nie gotowy na trening. Jakżeby inaczej...?*
Ledwo co zdążyłem się ubrać. Wypadłem z pokoju jak poparzony, zapominając nawet o zamknięciu go na klucz, który zapewne został w środku. O ile uda mi się w dziesięć minut oporządzić tego karego diabła to jest szansa, że te pierwsze zajęcia nie staną się moją jedną z życiowych porażek. Otworzyłem boks Mori, która obojętnie na wszystko co się dookoła niej działo, wlepiała spojrzenie w dal. Nerwowo spojrzałem na zegarek. Siedem minut. Siedem!? Niepunktualność widocznie była cechą, z którą jest mi dane się zmierzyć.

*16:00, zdążyłem i nawet nie było tak źle*
-Równo szesnasta! - krzyknąłem z daleka do trenerki, która popatrzyła na zegarek z delikatnym uśmiechem- Wiem, wiem... ale przynajmniej jestem w pełni przygotowany - zatrzymałem klacz przy kobiecie, poprawiając strzemiona.
-Dzisiaj jesteśmy podzieleni na dwójki. Twoja para już pewnie czeka - blondynka poklepała Morrigan po szyi.
Spojrzałem w stronę Brooke, uśmiechając się pod nosem.
-Zgadnij z kim jesteś w parze - podjechałem stępem. Dziewczyna spojrzała na mnie, unosząc jedną brew do góry.
-Dostąpił mnie zaszczyt - w jej głosie dało się słyszeć cień rozbawienia.
-A owszem. Jestem idealnym partnerem do treningów - uśmiechnąłem się szeroko, poprawiając wodze w dłoni.

Brooke?
Chyba nie jest tak źle xd

Od Carmen C.D. Jonatana

Pogłaskałam psiaka.
-Nie wiem... Nie jestem w tym zbyt dobra - próbowałam się wymigać.
Chłopak uniósł brwi co sprawiło że odruchowo wzruszyłam ramionami.
-O Boże... Może po prostu nazwij go Kilf? To podobne do Killer, ale nie jest brutalne tak samo jak ten psiak - uśmiechnęłam się do zwierzaka.
W tej chwili Voice byłby pewno pełen zazdrości. Na polu zrobiło się ciemno. W Akademii świeciło się kilka świateł tak samo jak w stajni. Na czworoboku trenował jakiś zdesperowany uczeń. A my staliśmy i po prostu milczeliśmy.
-Nie mam nic przeciwko - odezwał się chłopak po chwili.
Ruszyliśmy do budynku mieszkalnego. Przyszedł czas na upragniony sen. Ostatnio mi go brakowało przez naukę do szkoły. Pani od języka hiszpańskiego z mojej starej szkoły była bezwzględna. Zadawała więcej nić ludzki mózg jest w stanie pojąć i skalkulować. No i jeszcze praca aktorki i piosenkarki pod pseudonimem... To ciągłe ukrywanie się przed paparazzi. Życie wysysało ze mnie życie. Jonatan odprowadził mnie pod pokój, aby potem zniknąć w ciemnym korytarzu. Otwarłam drzwi. Przywitało mnie radosne szczekanie białej kulki. Zaśmiałam się. Gdyby nie nadopiekuńczość Raffaele'a, może byłby ro mój drugi dom...
***
Po lekcjach poszłam do Quintano. Mara chciała iść ze mną, ale obiecała wcześniej Cole'owi że pojedzie z nim żeby trenować New Day'a. Raffe zaginął w akcji pod tytułem "Ucieczka przed panią Smith". No a ja zostałam sama. Od wczorajszego wieczoru nie widziałam Jonatana, ale w chwili gdy zobaczyłam jak brudny jest Quinto - myślałam jedynie o tym żeby go wyczyścić. Zaprowadziłam konia pod myjnię i przygotowałam wiadro z wodą, gąbkę i mydło. Koń niechętnie przyjął tortury, aby po piętnastu minutach mnie ochlapać. Skarciłam go spojrzeniem i cała mokra wróciłam do pracy. Nawet nie zorientowałam się gdy od tyłu zaszedł mnie Jonatan.
-Nie strasz uczciwych ludzi - mruknęłam.
-A ty nie pozwalaj koniu się myć - zaśmiał się.przewróciłam oczami.

Jonatan? Znowu bez gifów a reszcie odpiszę jak skończę opko Wielkanocne... Nieważne, i zdobędę więcej weny.