wtorek, 28 lutego 2017

Od Cole'a do Anastazji

Wjechałem na żwirową drogę prowadzącą w stronę akademii. Pogoda z dnia na dzień stawała się ładniejsza. Zaparkowałem przed budynkiem akademii i wysiadłem z jeepa. Było sobotnie, ciepłe popołudnie. Nie da się przepuścić takiej okazji. Na pastwisku niedaleko ujrzałem Avenger'a pasącego się z kilkoma innymi końmi. Podszedłem do płotu. Ogier po kilku chwilach ujrzawszy moją osobę, podszedł leniwym krokiem do płotu. Szturchnął mnie przyjaźnie w ramię swoim pyskiem i parsknął cicho. Pogładziłem zwierzę po pysku i uśmiechnąłem się mimowolnie.
Zostawiając ogiera na chwilę na dworzu, wróciłem do stajni po linkę od kantara, aby potem ponownie wrócić i zabrać ogiera do budynku stadniny. Avenger był rozluźniony i zapewne ucieszy się z małego wyjazdu w teren.
Wprowadziłem konia do boksu.
Wyczyściłem szybko konia i rozczesałem grzywę oraz ogon. Kilka razy stajennym korytarzem przemknęło kilka osób. Nowych jak i mi znajomych. Zostawiłem ogiera w boksie i poszedłem do siodlarni po sprzęt. Wychodząc z pomieszczenia musiałem na kogoś wpaść, a może to ktoś wpadł na mnie? Nieistotne. Zdarzyło mi się to już któryś raz i zapewne nie ostatni. Nie trudno było na kogoś wpaść w takim miejscu jak siodlarnia.

Anastazja? Był plan i pomysł, ale trudniej z jego realizacją Xd

poniedziałek, 27 lutego 2017

Od Quinlan CD Will'a

*Następny dzień*
Jęknęłam, słysząc irytującą melodyjkę, która wydostawała się z mojego telefonu. Na oślep zaczęłam przeszukiwać ręką szafkę nocną. Po chwili urządzenie znalazło się w mej dłoni. Uchyliłam powieki, aby spojrzeć na wyświetlacz i dowiedzieć się w końcu, po co ustawiłam budzik na... Chwila... Która to godzina? Spojrzałam niechętnie na zegar wiszący na ścianie. Jęknęłam ponownie, widząc, że jest dopiero piąta rano. Co ja robię ze swoim życiem... Zaraz jednak zwróciłam swoją uwagę na telefon. Wyłączyłam tę jakże irytującą melodię i przeczytałam tytuł alarmu, Trening. Aaaa! No przecież! Obiecałam sobie zacząć ćwiczyć po powrocie do akademii. No cóż. Trzeba zrzucić to, co przybrało się podczas świąt. I to właśnie dzisiaj miałam zacząć. Dobra. Dam radę. Odłożyłam telefon na bok i powoli zwlekłam się z łóżka. Zgarnęłam już wcześniej przyszykowany strój - czyli trochę za dużą koszulkę z krótkim rękawem, legginsy i bieliznę - w ręce. Następnie ruszyłam do łazienki. Po jakiś piętnastu minutach byłam gotowa. Normalnie trwało to dłużej... Jednak tym razem stwierdziłam, że nie będę robić makijażu. Zajmę się tym po treningu. Związałam jedynie włosy gumką. Zgarnęłam bluzę z krzesła i założyłam ją. Byłam gotowa. Wzięłam jeszcze telefon, słuchawki i klucz od pokoju. Od razu "podłączyłam się" do źródła muzyki i włączyłam ostatnio stworzoną przez mnie playlistę. Wyszłam z mego miejsca zamieszkania. Zamknęłam drzwi na klucz i odwróciłam się w stronę wyjścia z budynku. Na razie powoli ruszyłam przed siebie. Nagle drzwi jednego z pokoi otworzyły się przede mną. Gwałtownie zahamowałam, nie chcąc dostać nimi w twarz. Zamrugałam szybko zaskoczona. Po chwili jednak drzwi zamknęły się. Przede mną ukazała się dość znajoma sylwetka. Na początku nie potrafiłam powiedzieć nic więcej oprócz tego, że jest to mężczyzna. Dopiero po jakiejś minucie zauważyłam, że był to Will. Uśmiechnęłam się pod nosem i szybko dogoniłam go. Szłam obok niego... Ale nie zauważył mnie.
- Co tutaj robisz o takiej godzinie? - odezwałam się w końcu.
Will gwałtownie zatrzymał się i odwrócił w moją stronę. Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Następnym razem uważaj z drzwiami... Chyba że twoim hobby jest łamanie innym nosów, bo jakby nie to, że wyhamowałam to, to by mnie właśnie czekało - dopowiedziałam kiedy chłopak nadal się nie odpowiadał.
Jego oczy się lekko powiększyły, a usta delikatnie uchyliły. Po chwili jakby otrząsnął się z szoku.
- O boże... przepraszam - powiedział i chciał kontynuować, ale cóż... Przerwałam mu.
- Dobra. Nie ma sprawy. Ale nadal nie dostałam odpowiedzi - powiedziałam z udawaną, poważną miną.
- Jakie pytanie? - zapytał.
- To, przez które mnie zauważyłeś - przewróciłam oczami i dodałam. - Pytałam o to, co tutaj robisz o takiej godzinie.
- Mógłbym zapytać cię o to samo - tym razem od razu się odezwał.
- Byłam pierwsza - pokazałam mu język, a Will zaśmiał się.
- Nie mogłem spać, więc postanowiłem pójść do Blackie'ego - powiedział i dodał. - No to teraz ty.
- No cóż. Trzeba trzymać formę. Szczególnie po świętach... Więc postanowiłam zacząć biegać - odpowiedziałam z dumą w głosie. - W sumie... To może chciałabyś pójść ze mną? Jakbyśmy wrócili, to potem poszlibyśmy do koni.
- W sumie... Nie mam nic do stracenia. Mogę iść - uśmiechnął się do mnie.
Dokładnie przyjrzałam się jego ubiorowi.
- Na pewno chcesz w tym biegać? - zapytałam niepewnie. - Wiesz... Ja bym na twoim miejscu założyła coś bardziej.... Przewiewnego... I co najwyżej bluza. Może i mamy zimę, ale gwarantuję ci, że w pewnym momencie będzie ci mega gorąco.
- Zaraz wracam - powiedział tylko.
Westchnęłam i oparłam się o ścianę. Na szczęście nie musiałam długo czekać. Już po kilku minutach Will znowu był obok mnie. Odbiłam się od ściany. Ruszyliśmy przed siebie. Po chwili byliśmy na zewnątrz i zaczęliśmy "truchtać" przed siebie.
*Półtorej godziny później*
Wróciliśmy przed bramę akademika, gdzie przystanęliśmy na chwilę. Obydwoje byliśmy w jakimś stopniu zmęczeni. Czułam ból niektórych mięśni. Jednak nie przeszkadzał mi on. Można by powiedzieć, że był to taki dobry ból. Z uśmiechem spojrzałam na Will'a. Miał na sobie bluzkę na ramiączkach, a bluza, która wcześniej znajdowała się na jego ramionach, była teraz przewiązana w pasie. W sumie moja też. Przybiliśmy sobie piątkę i ruszyliśmy do wnętrza budynku. Kiedy już mieliśmy wchodzić do środka, na drodze stanęła nam osoba, której już wczoraj zdążyliśmy podpaść. Znaczy się William. Mnie wtedy nawet nie zauważyła. A była to sekretarka o imieniu Lilian.
- Co wy tutaj robicie o tej godzinie? - zapytała, patrząc się na nas podejrzliwie.
- No wie pani... Musieliśmy mózgi dotlenić, abyśmy w ciągu dnia uruchamiali czasami szare komórki i nie wchodzili pani w drogę. A co gorsza śpiewali koncerty - powiedziałam z niewinnym uśmieszkiem. Czułam na sobie wzrok chłopaka, ale zignorowałam to.
- Niech wam będzie. Idźcie do swoich pokojów pókim dobra - powiedziała i odsunęła się z przejścia.
Szybkim krokiem przemknęliśmy obok kobiety. Będąc spory kawałek za nią, usłyszałam głos Will'a.
- Co gorsza śpiewali koncerty? Nie podobało ci się, jak pięknie śpiewałem - zapytał i wydął wargę.
- Byłeś wspaniały - zaśmiałam się i dodałam. - Ale to był najłatwiejszy sposób na pozbycie się tamtej kobiety.
Tym razem obydwoje zaśmialiśmy się. Po chwili znaleźliśmy się pod drzwiami od pokoju chłopaka. Przystanęliśmy tam. Will wyciągnął z kieszeni klucz i otworzył pomieszczenie. W międzyczasie ściągnęłam gumkę z włosów. Potrząsnęłam głową i rozczochranymi włosami oraz uśmiechem na ustach spojrzałam na Williama.
- No to na razie - powiedziałam i odwróciłam się, powoli odchodząc.
- Do zobaczenie - usłyszałam chłopaka.
W tym momencie odwróciłam się i "posłałam" mu buziaka. Następnie z powrotem ruszyłam przed siebie, śmiejąc się. Po chwili znalazłam się przy moim pokoju. Wyciągnęłam klucze i otworzyłam nimi drzwi. Zaraz weszłam do środka. Odłożyłam na komodę klucze oraz telefon ze słuchawkami. Następnie po prostu rzuciłam się na łóżko z westchnięciem. Sama nie wiem, kiedy usunęłam...
*Dwie godziny później*
Obudziłam się jakiś czas później. Ziewnęłam przeciągle. Moje oczy nadal pozostawały zamknięte. Splotłam dłonie i wyciągnęłam ręce za siebie, rozciągając się. Po chwili postanowiłam zwlec się z łóżka. Powoli otworzyłam oczy. Zamrugałam szybko, chcąc przyzwyczaić się do jasnego światła. Kiedy już mogłam normalnie patrzeć, podniosłam się do pozycji siedzącej. Westchnęłam, widząc, że nadal jestem w ubraniach, które miałam na "treningu". Wstałam i od razu skierowałam się do szafy. Przydałoby się przebrać. Po chwili zastanowienia zdecydowałam się na czarną koszulkę z krótkim rękawkiem, jeansy i czarną, skórzaną kurtkę. Zgarnęłam ciuchy i poszłam z nimi do łazienki. Szybko przebrałam się, a ubrania z treningu wrzuciłam do kosza na pranie. No cóż. Nie miałam zamiar na drugi dzień chodzić czymś przepoconym. Następnie stanęłam przed lustrem. Spojrzałam na swoje odbicie. Trzeba by coś ze sobą zrobić. Na początku nałożyłam makijaż. Wyglądał on w miarę naturalnie. Znaczy się, nie licząc tego, że jak zwykle miałam usta pomalowane fioletową szminką. Potem zabrałam się za fryzurę. Stwierdziłam, że od czasu do czasu mogę wyglądać inaczej. Zatem, zamiast zostawić rozpuszczone włosy, zaplotłam z nich dwa warkocze, które to przerzuciłam do przodu. Wyszłam z łazienki i dopiero teraz spojrzałam na zegarek. Była godzina dziewiąta czterdzieści dwa. Czyli zdążyłam już przegapić śniadanie... Westchnęłam. Przydałoby się wybrać na miasto coś zjeść. Dobra. Jedziemy. Założyłam okulary oraz czarne vansy. Zgarnęłam torebkę, do której wrzuciłam telefon, słuchawki, portfel i chusteczki, a do rąk wzięłam klucze. Wyszłam z pokoju i zamknęłam za sobą drzwi. Klucze schowałam do torebki i ruszyłam przed siebie. Po chwili znalazłam się na parkingu, gdzie znajdował się mój samochód. Wsiadłam do niego i odpaliłam silnik. Ruszyłam w stronę miasta.
*Jakiś czas później. W mieście*
Zatrzymałam się pod jedną z miejscowych kawiarni. Zgasiłam silnik i wysiadłam z auta. Zamknęłam je na przycisk przy kluczyku i skierowałam się do budynku. Popchnęłam drzwi. Te otworzyły się z dźwiękiem dzwoneczka, który wisiał przy nich. Rozejrzałam się wokół. Było tu całkiem przytulnie. Ludzi niewiele. Spojrzałam na ladę. Stała przy niej jakaś blondynka. Nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat. Westchnęłam i podeszłam tam. Zamówiłam latte macchiato na wynos. Po chwili miałam ją w ręce. Wyszłam z kawiarni. Następnie skierowałam się do sklepu, który znajdował się po drugiej stronie ulicy z nadzieją, że znajdę tam jakąś kanapkę. Kiedy znalazłam się w środku, od razu zaczęłam przeszukiwać półki. Po chwili znalazłam odpowiedni dział. Wybrałam ciemną bułkę z serem. Poszłam z nią do kasy. Zapłaciłam i wyszłam ze sklepu. Nie mając zbytnio ochoty wracać do samochodu, podeszłam do prowizorycznych barierek, znajdujących się przy kawiarni. Usiadłam na nich i zaczęłam spożywać moje prowizoryczne śniadanie. Kiedy skończyłam jeść kanapkę, a mej kawy zostało mniej więcej połowa, rozejrzałam się wokół. Ulica. Sklepy. Samochody. William. Znowu ulica. Kolejne auta. Chwila! William? Mój wzrok od razu skierował się w stronę chłopaka. Szedł chodnikiem z jakimś workiem w ręce. Ciekawe co to było... Jednak z takiej odległości nie potrafiłam stwierdzić, co mogło się w nim znajdować. Nagle przed Willa wybiegło małe dziecko z soczkiem w kartoniku w ręce. Rozglądało się energicznie na boki.
- Mamo? - usłyszałam dziecięcy głosik.
Wtem maluch gwałtownie się odwrócił i chciał pobiec dalej, ale natrafił na małą przeszkodę. No może nie aż taką małą... Mianowicie. Maluch wpadł na Williama przy okazji wylewając soczek na chłopaka. Widziałam na twarzy Will'a mieszankę zaskoczenia i dezorientacji. Zaśmiałam się głośno na ten widok. Chyba dopiero teraz Will zauważył mnie. Szybkim krokiem podszedł do mnie.
- Z czego się tak śmiejesz? - zapytał, mrużąc lekko oczy.
- Hm... Pomyślmy... Z ciebie - powiedziałam, nadal się śmiejąc.
- Jak możesz - od razu odpowiedział Will. Jego oczy nadal były przymrużone.
Nagle moją uwagę zwrócił płacz. Ignorując Williama rozejrzałam się wokół. Po chwili zauważyłam tamtego malucha. Siedział na ziemi w miejscu gdzie zderzył się z chłopakiem. W jego rączce spoczywał pusty kartonik, a z oczu płynęły łzy. Z ust wydobywało się ciche łkanie. Szybko wyrzuciłam opakowanie po kawie i zeskoczyłam z barierek. Podeszłam do dziecka i przykucnęłam przy nim.
- Co się stało? - zapytałam opiekuńczo.
- Ch-chce do ma-mamy - wypłakał chłopczyk.
- Nie płacz. Zaraz ją znajdziemy - powiedziałam i przytuliłam malucha.
Ten wtulił się we mnie nadal płacząc. Westchnęłam i podniosłam chłopczyka. Z dzieckiem na rękach zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu jego rodzicielki. Niestety jak na złość nie widziałam nikogo na ulicy.
- Gdzie ostatnio widziałeś mamę? - zapytałam malucha.
- N-nie w-wiem... Chcę d-do mamy - płakała dalej.
Westchnęłam i podeszłam z nim do Will'a. Chłopak dziwnie się na mnie patrzył.
- Co się tak patrzysz? - zapytałam, przesuwając uspokajająco dłonią po plecach dziecka.
- Co ty tak właściwie robisz? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Yy... Próbuję pomóc temu dziecku. Przecież nie zostawię go na pastwę losu - powiedziałam jakby to było oczywiste i lekko potrząsnęłam głową.
Chłopak już nic nie powiedział.
- Mama! - usłyszałam nagle krzyk dziecka.
Szybko zwróciłam na nie całą swoją uwagę. Maluch wyciągał rączki gdzieś za mnie. Od razu odwróciłam się. W oczy rzuciła mi się pewna kobieta. Widziałam jak nerwowo rozgląda się wokół i próbuje zaczepiać przechodniów. Niepewna podeszłam do niej.
- Przepraszam. Czy to może pani syn? - zapytałam.
Kobieta od razu spojrzała w moją stronę.
- O boże... Tak... Dziękuję, że znalazłaś go - powiedziała z wyraźną ulgą.
- Nie ma za co. Zresztą można powiedzieć, że sam do mnie przyszedł.
Jeszcze chwilę rozmawiałyśmy. Potem wróciłam do chłopaka. Jednak nie siedzieliśmy długo razem. Każdy z nas rozszedł się w swoją stronę.
*Pora kolacji*
Szłam powoli korytarzem w stronę stołówki. Było już po dziewiętnastej czyli pora kolacji. Tym razem postanowiłam się pojawić na posiłku. Moją głowę zaprzątały najróżniejsze myśli. Nagle zamyślona wpadłam na kogoś. Szybko odsunęłam się i spojrzałam na tą osobę. Musiałam lekko podnieść głowę. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Przede mną stał Tiago. Mój starszy brat. Bez zastanowienia przytuliłam go. Ten odwzajemnił uścisk i zaśmiał się. Po chwili odsunęłam się.
- Co ty tutaj robisz? - zapytałam od razu.
- A no przyjechałem sobie - uśmiechnął się zadziornie.
Spiorunowałam go jedynie wzrokiem.
- No ale taka prawda. Stwierdziliśmy, że też tutaj przyjedziemy się uczyć - wzruszył ramionami.
- Okej... Ale chwila... Czekaj... Stwierdziliśmy? - zapytałam niepewnie.
- Em... No bo... Nie przyjechałem tu sam? - Tiago nerwowo przesuwał ręką po karku. - William... Znaczy się Harry też się zdecydował.
Miałam wrażenie, że moje oczy od razu się zaświeciły. Mój mały braciszek też tutaj był. Uśmiechnęłam się. Niech ja tylko skończę kolację. Od razu pójdę go odszukać. W sumie to przy okazji dorwę Ti i obu spiorę tyłki za to, że nawet mi się nie przyznali do swego przyjazdu tutaj.
- Idziesz ze mną na stołówkę? - zapytałam po chwili brata.
- Okej - powiedział jedynie.
Ruszyliśmy w kierunku wcześniej wspomnianego pomieszczenia. Po chwili dotarliśmy na miejsce. Przez drzwi przepychało się mnóstwo osób. Westchnęłam i pokręciłam głową niedowierzająco. Przecież jedzenie im nie ucieknie. 
Weszliśmy do środka. Rozejrzałam się wokół. Mój wzrok momentalnie zatrzymał się na znajomej sylwetce. Harry. Siedział odwrócony tyłem, lekko zgarbiony, a twarz miał ukrytą w rękach. Wręcz zapiszczałam i szybkim krokiem podeszłam do braciszka. Widziałam jak kuli się bardziej. Ignorując ten odruch ciasno oplotłam ramionami ciało chłopaka.
- Co ty robisz? - dopiero teraz zauważyłam siedzącego obok chłopaka.
- Witam się z braciszkiem! - mimo wszystko powiedziałam podekscytowana i pocałowałam Hazze w czoło.
- Nie mówiłeś, że masz taką ładną siostrę - powiedział z uśmiechem kolega mego brata..
Spojrzałam na niego, a ten puścił mi oczko. Trochę się speszyłam i po chwili przestałam tulić Harry'ego.
- Quinlan - przedstawiłam się, rzucając krótki uśmiech chłopakowi.
- Thomas - mruknął.
Po chwili do stolika podszedł Tiago. Poczochrał Harry'ego po głowie i przywitał się.
- Cześć braciszku - po chwili dodał. - Jak ma na imię twój przyjaciel?
- Thomas - przedstawił się chłopak.
Wtem chwycił on za telefon i wstał od stolika. Pokiwał głową i poszedł najprawdopodobniej po jedzenie. Wtedy dostaliśmy swoje pięć minut.
- Kim on jest? Jak długo się znacie? To twój znajomy, przyjaciel czy może ktoś więcej? Poznałeś go tutaj czy może już wcześniej? Nie powinieneś plątać się w związki w tym wieku. Czy to na pewno odpowiednie towarzystwo dla ciebie? Kim są jego rodzice? - wypytywaliśmy na zmianę z Tiago.
- S-stop. P-przestańcie - powiedział Harry z poważną minę.
- Odpowiedz. My się tylko o ciebie troszczymy Hazza - odpowiedziałam i ponownie pocałowałam go w głowę.
- Nie p-potrzebuję n-niańki. J-jestem już p-pełnoletni - mruknął obrażony.
- Ależ wiemy to. Po prostu martwimy się o naszego małego braciszka - powiedziałam.
- Z-zostawcie mnie - powiedział nieco głośniej.
Wtem wrócił ten jego kolega. Thomas jeżeli dobrze pamiętam. Usiadł na swoim miejscu i spojrzał po naszych twarzach.
- A wy nie jesteście głodni? - zapytał.
- Właśnie. N-nie jesteście g-głodni? - zapytał Hazza.
- Ależ oczywiście. Właśnie idziemy po jedzenie. A ty z nami - powiedzieliśmy równocześnie z Tiago.
Wzięliśmy Harry'ego za ręce i zaprowadziliśmy go do kolejki. Po chwili odebraliśmy nasze posiłki. Na początku szliśmy razem. Jednak zaraz zauważyłam jak William  macha do mnie. Uśmiechnęłam się szeroko i powiedziałam Tiago, że pójdziemy tam aby dłużej nie męczyć młodszego. Ruszyliśmy w tamtym kierunku. Kiedy dotarliśmy usiedliśmy przy stoliku.
- Will to Tiago. Mój starszy brat. Tiago to Will. Mój... przyjaciel - przedstawiłam ich sobie, chociaż końcówki byłam niepewna.
Posiłek minął nam w bardzo przyjemnej atmosferze.
*Jakiś czas później. Pokój Harry'ego*
Wraz z Tiago czekaliśmy w pokoju naszego młodszego braciszka. Tak łatwo nie mogliśmy odpuścić.
- N-nie możecie z-zostawić mnie w-w końcu w spokoju - westchnął Hazza patrząc na nas błagalnie.
- Nie. Jesteś naszym małym braciszkiem i musimy się tobą opiekować - powiedziałam i uśmiechnęłam się słodko.
- J-jestem p-pełnoletni. M-mam prawo r-robić co chcę. P-przestańcie mnie w-wiecznie pilnować - odpowiedział i założył ręce na piersi.
- Nie ma nawet takiej mowy. Dopóki mamy tylko taką możliwość będziemy się tobą zawsze opiekować - powiedziałam poważnie.
- Z-zostawcie m-mnie. T-to, że się j-jąkam i m-mam zaburzenia l-lękowe n-nie oznacza, że m-macie m-mnie t-traktować jak j-jakiegoś n-niepełnosprawnego - mówił zdenerwowany, a w jego oczach stanęły łzy.
- Ale Hazza. My cię tak nie traktujemy - zaczęłam swoją wypowiedzieć.
Jednak szybko mi przerwano.
- N-nie kłam! O-od z-zawsze traktowaliście m-mnie jak ko-kogoś g-gorszego! J-jak kogoś k-kto nie p-potrafi s-sam n-nic zrobić! J-jestem t-taki sam j-jak wszyscy! N-nie róbcie z-ze m-mnie kaleki! - wykrzyczał, a po jego policzkach zaczęły spływać łzy.
- Ale Harry... - odezwał się w końcu Tiago.
- C-co Harry?! C-co Harry?! O-odczepcie s-się w k-końcu ode m-mnie! - krzyknął i szybko odwrócił się na pięcie.
Hazza wybiegł z pokoju. Przez pierwszą chwilę byliśmy całkiem zdezorientowani. Jednak zaraz wybiegliśmy za chłopakiem. Musieliśmy go odnaleźć. Po jakimś czasie wyszliśmy na zewnątrz. Rozglądaliśmy się wokół. Zauważyłam Thomasa. Podeszłam do niego z zamiarem zapytania o brata.
- Widziałeś gdzieś może Harry'ego? Bo wybiegł gdzieś i nie możemy go z Tiago znaleźć... - odezwałam się.
Na twarzy chłopaka pojawił się psychopatyczny uśmiech, a po chwili zaczął mówić.
- A może to, że "zniknął" - użył tu cudzysłowiu manualnego. - to wcale nie jest przypadek? Może chowa się przed wami? - powiedział, a uśmiech nie znikał mu z twarzy.
- To nie twoja sprawa - warknęłam - to wiesz gdzie on jest czy nie? - spytałam już bardziej stanowczo.
- Nie - odpowiedział i uniósł lekko brew.
Tupnęłam nogą oburzona, odwróciłam się na pięcie i odeszłam. Boże... Jak ten chłopak mnie wkurzał. Po chwili stałam przy Tiago.
- Coś wątpię w to, że go znajdziemy. Wracajmy - powiedział mój starszy brat.
Westchnęłam, ale kiwnęła  głową zgadzając się. Każdy z nas ruszył do swojego pokoju. Będąc już przed drzwiami zorientowałam się, że coś jest nie tak. Chciałam pukać, ale po co to robić w swoim pokoju? Zaraz zauważyłam, że był to pokój Willa. Westchnęłam, ale w końcu zapukałam. Drzwi otworzyły się niemalże natychmiast.
- Quinlan? - powiedział zaskoczony chłopak i dodał. - Co tutaj robisz?
Wzruszyłam ramionami i zrobiłam zbolałą minę.
- Co się stało? - zapytał Will.
- Mój ukochany, młodszy braciszek ma mnie dość. Do tego stopnia, że uciekł i najprawdopodobniej chowa się przede mną - powiedziałam i wydęłam wargę.
- Ej. Nie martw się. Będzie okej - powiedział chłopak i odgarnął mi włosy.
- Ech... Niech ci będzie. Ale niech tylko się okaże, że nie będzie dobrze to będziesz miał przechlapane - powiedziałam z poważną miną.
Ten jedynie pokręcił głową i gestem ręki zaprosił mnie do środka. Weszłam niepewnie i rozejrzałam się wokół. Mój wzrok stanął na kanapie. Podeszłam do niej i opadłam na nią. Po chwili Will także tu przyszedł. Położył się wzdłuż kanapy, a głowę dał na moje kolana. Po chwili sama z siebie zaczęłam opowiadać. Mówiłam o wszystkim co się zdarzyło. O obu konfrontacjach z Harry'm.
- Czyli można powiedzieć, że zachowywałaś się jak mama swego brata - powiedział Will i uniósł lekko głowę.
Zaśmiał się opadając. Zirytowana po prostu zrzuciłam go z siebie. Chłopak z hukiem opadł na podłogę.
- Za karę masz mnie jutro zabrać do kina i na lody. I nie wymiguj się, że jest zima. Chcę lody - powiedziałam mrużąc oczy i robiąc obrażoną minę.

Will? 
Mam nadzieję, że to 3115 słów zrekompensuje ci przynajmniej po części długi czas czekania na opo...

1000 postów!

Hej ludziki, jak tam Wam poniedziałek zleciał? Ogólnie chciałam Wam mega podziękować w imieniu swoim oraz pozostałych adminów, że tak aktywnie udzielacie się na blogu. To już 1000 postów! No ponad, bo łącznie z tym jest ich aż 1017. Oby tak dalej!



Maksieł :3

Od Seleny cd. Bastiana

Gdy tylko wróciłam z zajęć od razu udałam się do swojego pokoju. Powoli wykańczała mnie szkoła i późniejsze treningi, jednak chciałam tu przyjechać, więc muszę się do tego dostosować. Rzuciłam plecak w kąt pokoju i wyłożyłam się wygodnie na łóżku. Aron od razu postanowił pójść w moje ślady i położył się obok, szturchając nosem moją dłoń, żebym zaczęła go głaskać. Byłam tak zmęczona, że jedyne o czym teraz marzyłam, to pójść spać, jednak nie pozwoliło mi na to pukanie  do drzwi.
- Przecież jest otwarte - burknęłam pod nosem, będąc pewna, że to mój brat.
Podeszłam do drzwi i od razu zaczęłam się modlić, żeby wcześniejsze słowa, były wypowiedziane wystarczająco cicho.
- Dzień dobry. - Uśmiechnęłam się do pani Ruby.
- Witaj Selena, mam do ciebie małą sprawę. Masz dzisiaj czas? - spytała, obdarzając mnie serdecznym uśmiechem.
- Tak, oczywiście. Poza treningiem nie mam żadnych innych planów, a coś się stało?
- Ostatnio miałaś oprowadzić nową uczennicę, jednak ci się to nie udało, więc dostajesz szansę, żeby się zrehabilitować - zaśmiała się - Niedługo przyjedzie nowy uczeń, nazywa się Bastian. Mogłabyś go oprowadzić?
- Oczywiście, nie ma sprawy.
Nie mam pojęcia dlaczego się zgodziłam, to oznacza, że raczej nie będę mogła się teraz wyspać.
- Może być o 16? - spytała, na co kiwnęłam głową, a kobieta podziękowała cicho i życzyła mi miłego dnia. 
~*~
Chwilę przed godziną czwartą ubrałam się i zostawiając Arona w pokoju, wyszłam przed budynek akademika, gdzie miał się pojawić nowy uczeń. Nie zastałam tu nikogo, jednak po chwili dostrzegłam nieznanego mi do tej pory chłopaka, zmierzającego w stronę parkingu.
- Hej - zawołałam, a chłopak po chwili się odwrócił - Czy to ty jesteś tym nowym? Bastian jak mniemam. Jestem Selena, witaj na naszym uniwersytecie.
- Miło poznać, piękna. - Uśmiechnął się całując wierzch mojej dłoni.
- Mi również bardzo miło cię poznać. - Uśmiechnęłam się nieśmiało, a przez jego gest, byłam wręcz pewna, że moje policzki oblały się rumieńcem. - Mam nadzieję, że spodoba ci się w Morgan University.
- Ja również. - Odwzajemnił uśmiech.
- To co, może zwiedzanie zaczniemy od toru wyścigowego, a potem pójdziemy na parkur. Dzięki tobie zwolnili mnie dzisiaj z popołudniowego treningu, więc mamy dużo czasu - zaśmiałam się, ruszając spokojnym krokiem w stronę toru.
~*~*~*~ 
Zwiedzanie skończyliśmy w akademiku, a przez te niecałe dwie godziny, zdążyłam dowiedzieć się sporo o chłopaku. Pochodził z Nowego Jorku, uwielbiał sport, a do MU przyjechał bardziej z przymusu, niż z własnej chęci. Powiedział też, że z drugiej strony nawet się cieszy z tego wyjazdu, bo przyznał, że jest tu bardzo ładnie, aczkolwiek widziałam, że coś go męczy.
- Um.. wszystko w porządku? - Spytałam.
- Tak, a czemu miałoby nie być? - odpowiedział szybko
- Jesteś trochę przybity, wydajesz się smutny.
- No właśnie, tylko wydaję. - Uśmiechnął się.
Niepewnie odwzajemniłam uśmiech i po chwili zauważyłam jak Luke wychodzi ze stajni.
- O! To Luke, mój brat, mogę was sobie przedstawić. - Uśmiechnęłam się delikatnie kierując w stronę stajni.
- Luke to twój brat? - spytał lekko zdenerwowany.
- Um.. tak, ale nie jesteśmy biologicznym rodzeństwem - odpowiedziałam trochę zdziwiona jego reakcją.
- Wiesz co, zapomniałem zabrać coś z samochodu.. zaraz wrócę.
Chłopak szybko zniknął mi z pola widzenia, a ja już wiedziałam, że coś jest nie tak.


Bastian?

Od Nialla cd. Charlotte

Rano obudził mnie głośny dzwonek mojego telefonu, sygnalizujący nową wiadomość. Przetarłem twarz dłonią i dopiero w tym momencie, poczułem tępy ból głowy i o wiele silniejszy ból nosa.
Cholera, przejebałem.
Zmarszczyłem brwi i sięgnąłem po komórkę, leżącą na szafce nocnej. Dwie wiadomości od Luke'a i jedno nieodebrane połączenie. Westchnąłem ciężko i kliknąłem ikonkę wiadomości, otwierając jednocześnie jedną z nich.
"Przejebałeś stary"
Brawo Luke, dokonałeś odkrycia roku. Doskonale wiem, że przejebałem i to po całej linii. Otworzyłem drugiego SMSa, który również był od Hemmingsa.
"Mam nadzieję, że dobrze wiesz, co powinieneś teraz zrobić. A twój samochód stoi już na parkingu przy akademiku."
Wziąłem głęboki wdech i odpisałem mu jedynie wiem, dzięki. nie było mnie stać na nic więcej. Zerknąłem na zegarek, który wskazywał właśnie godzinę siódmą i zrozumiałem, że nie mam zbyt dużo czasu. Od razu zerwałem się z łóżka i poszedłem umyć zęby. Po kilkunastu minutach byłem już gotowy do wyjścia, zawiązałem sznurówki, a gdy opuściłem już swój pokój zastałem na korytarzu Luke'a.
- Na kacu nie pojedziesz sam - mruknął i udał się w stronę schodów.
- Nie mam kaca - jęknąłem niechętnie podążając za nim.
Szybko znaleźliśmy się w samochodzie, a jakiś kwadrans później byliśmy już na obrzeżach miasta. Dokładnie pokierowałem Luke'a do kwiaciarni, w której byłem ostatnio, a jego poprosiłem o kupno czekoladek, bo byłem wręcz pewny, że nie wrócimy do akademika na czas.
- Jakie?
- No czekoladki, po prostu.
- Ale jakie? Mleczne, gorzkie, z nadzieniem, bez nadzienia, z alkoholem..
- Bezalkoholowe - przerwałem mu - Dobra, czekaj, lepiej sam wybiorę.
Wszedłem do kwiaciarni, a starsza kobieta stojąca za ladą od razu posłała mi szeroki uśmiech.
- W czym mogę pomóc?
- Potrzebuje bukiet, musi być piękny i duży.
- Przeprosiny? - spytała, mimo, że chyba od razu była tego pewna.
- Dokładnie - odpowiedziałem.
- Zaraz znajdziemy coś idealnego. - Uśmiechnęła się przyjaźnie.
Kobieta przez długi czas oglądała i pokazywała mi różne kwiaty, opowiadając jednocześnie o ich znaczeniu. Wybrałem bukiet, który od razu wpadł mi w oko, składał się głównie z białych i różowych róż. Podziękowałem i zaraz po zapłaceniu, szybko pobiegłem po czekoladki, których oczywiście nie mogło zabraknąć!
~*~*~*~
Dotarliśmy do akademika spóźnieni, śniadanie zaczęło się jakieś 10 minut temu, więc nie tracąc czasu na powrót do pokoju, udaliśmy się od razu na stołówkę. Luke usiadł przy stoliku z Miraną, Theo i resztą "paczki", a ja od razu udałem się w stronę miejsca Charlotte. Dziewczyna właśnie skończyła jeść i przeglądała coś w swoim telefonie. Wiedziałem, że większość uczniów uważnie się przygląda, bo przecież koleś z bukietem kwiatów, czekoladkami i to nie w dzień walentynek, jest wielką sensacją. Gdy podszedłem bliżej jej stolika, dziewczyna uniosła wzrok, a widząc mnie miałem wrażenie, że ma ochotę zapaść się pod ziemię. 
- Przepraszam za wczoraj. - Skrzywiłem się i usiadłem naprzeciw niej.
- I myślisz, że jak kupisz kwiatki, to o wszystkim zapomnę? - Uniosła brwi.
- Niee.. ale mam też czekoladki. - Uśmiechnąłem się szeroko. 
Charlie wywróciła oczami i już chciała wstać od stołu, jednak ją zatrzymałem.
- Przestań, ludzie się patrzą - burknęła cicho. 
- No to niech sobie patrzą. - Wywróciłem oczami. - Charlieee, mam cię przepraszać na kolanach?
- Bardzo śmieszne.
Zignorowałem jej odpowiedź i wstałem z krzesła po to, aby zaraz uklęknąć na jedno kolano. Na twarzy Charlotte dało się dostrzec kilka emocji na raz, zaczynając od strachu, przez złość do solidnego wkurwienia.
- Niall, wstań - powiedziała ostro.
- Charlotte, przepraszam za wczoraj, nie chciałem żeby tak wyszło. Nawet nie podrywałem tej dziewczyny! 
- Głupi jesteś, wstawaj - powiedziała, pukając palcem w czoło.
- To ona do mnie przyszła i spytała, czy postawię jej drinka, a wtedy podszedł jej facet. Chciał się bić, a na trzeźwo bym tego nie zrobił. 
- Ja pierdole, zrobię wszystko tylko wstań, proszę cię.
Zauważyłem, jak na jej policzkach pojawia się delikatny rumieniec, który nie wydawał się być spowodowany złością. Od razu szeroko uśmiechnąłem się na jej reakcję.
- Wybaczysz mi? - Spytałem z nadzieją. 
- A możesz wreszcie wstać? 
- Odpowiadasz pytaniem na pytanie? 
- Tak.. nie... ym... tak, wybaczę ci, ale na litość boską wstań!
- Słodko wyglądasz jak się rumienisz. - Uśmiechnąłem się i wstałem dając jej kwiaty i czekoladki. Dziewczyna odwróciła wzrok mrucząc cicho coś w stylu "ludzie się patrzą", na co ponownie wywróciłem oczami. Charlie czasem za bardzo przejmowała się opinią innych, a raczej tym, że ją zauważają. To nie było tak, że nikt nie chciał się z nią zadawać, ona po prostu tego nie chciała. Bynajmniej coraz częściej zaczynałem odnosić takie wrażenie. Nie przeszkadzało mi to, że odrzuca od siebie ludzi, wręcz przeciwnie, była bardzo ciekawą osobą, którą, żeby poznać, trzeba się trochę bardziej postarać. Polubiłem ją, nawet bardzo i nie ukrywam tego, jestem jedną z nielicznych osób, z którymi Charlotte utrzymuje lepsze kontakty w MU i jestem z tego zadowolony. Okej, moja cholerna i upierdliwa upierdliwość, która w moim przypadku naprawdę istnieje spowodowała to, że ze sobą rozmawiamy, ale..  mniejsza z tym. Chciałem, żeby Charlie widziała we mnie przyjaciela, kogoś komu może zaufać, a nie tylko upierdliwego i durnego Nialla. Nie mam pojęcia, w którym momencie zaczęło mi zależeć na niej bardziej, niż tylko na koleżance. Dobra, okej, wiem dokładnie od którego momentu zaczęło mi zależeć na niej jeszcze bardziej, jednak wolę zatrzymać to dla siebie. Obawiam się, że Charlotte mogłaby źle to odebrać i puff. Z tego zamyślenia i chwilowego odpłynięcia, wyrwał mnie głos dziewczyny.
- Możemy już stąd wyjść? 
- Ym.. tak, jasne. 
Dziewczyna ominęła mnie i ruszyła w stronę wyjścia, a ja podążyłem zaraz za nią. 
- Niall? 
- Tak?
- Jak twój nos? - spytała, a w jej głosie można było usłyszeć troskę, którą chyba próbowała ukryć. 
Nie dziwię się jej, zasłużyłem na to i nie powinna się tym przejmować.
- Trochę boli, ale jest w porządku.
- Um.. to dobrze, wiesz co? Mam jeszcze jedno, ważne pytanie. - dramatyczna chwila ciszy - Wiesz, że do twojego pokoju idzie się w drugą stronę? - spytała, wskazując na korytarz. 
- Wiem, ale do twojego idzie się tam. - Wyszczerzyłem się, kiwając głową w odpowiednim kierunku. 
- Dzisiaj niedziela i jest cholernie wcześnie, a ja jeszcze nie zdążyłam się do końca ogarnąć.. - zaczęła, jednak po chwili jej przerwałem.
- Okej, nie ma problemu. W takim razie przyjdę za pół godziny, wierzę, że zdążysz - zaśmiałem się, zmieniając kierunek w dół schodów.
Charlotte spojrzała na mnie, jakby chciała powiedzieć coś w stylu...
- Jesteś niemożliwy Horan. - O! Dokładnie coś w takim stylu.
Charlie nie była w stanie ukryć delikatnego uśmiechu, który właśnie wkroczył na jej twarz.
Uśmiechnąłem się i puściłem jej oczko, a żadne z nas już się nie odezwało i oboje udaliśmy się w swoje strony.
W moim pokoju przywitało mnie głośne i radosne szczekanie Cory. Suczka podbiegła do mnie od razu prosząc o pieszczoty, a ja pogłaskałem ją po głowie. 
- Chociaż ty się wyspałaś - westchnąłem i zaraz potem opadłem na łóżko. 
Oczywiście nie mogłem teraz zasnąć, bo przecież za niecałe pół godziny miałem iść do Charlotte, aczkolwiek.. to chyba było silniejsze ode mnie. 
~*~*~*~
Gdy się obudziłem była już godzina pierwsza, czyli jednak minęło dużej niż tylko pół godziny. Podniosłem się leniwie z łóżka i poszedłem do łazienki poprawić włosy, bo przecież same się nie ułożą. 
W momencie, gdy już udało mi się to jakoś ogarnąć, naciągnąłem buty na nogi i wyszedłem z pokoju. Przez całą drogę, która przecież nie była aż tak długa, sporo myślałem, w sumie to o wszystkim. O tym jak układa się mojemu bratu z jego narzeczoną, kiedy wreszcie wezmą ślub, jak radzą sobie rodzice.. jednak moje myśli, szybko zeszły na tematy związane bezpośrednio ze mną i tym co dzieje się teraz. Nie zdążyłem już nic więcej przemyśleć, bo znalazłem się przed pokojem Charlie. Zapukałam kilkukrotnie do drzwi z jednak zamiast odpowiedzi usłyszałem śmiech dziewczyny. Wszedłem do środka, a Charlotte uniosła wzrok znad laptopa, wyjmując jedną słuchawkę z ucha.
- Rozmawiam, zaraz kończę, możesz poczekać jeśli chcesz - odezwała się i zaraz skoncentrowała swoją uwagę na laptopie.
Usiadłem przy biurku i lepiej przyjrzałem się Charlie. Wyglądała inaczej, co najpewniej było
spowodowane tym, że miała założone okulary, a ja pierwszy raz je zobaczyłem. Z czy bez i tak wyglądała pięknie, co nie podlegało żadnej dyskusji. Spróbowałem skupić swoją uwagę na Jeffreyu, który właśnie próbował stoczyć pojedynek z moją sznurówką, jednak chcąc, nie chcąc słyszałem jej rozmowę. 
- Nie wierzę, jak mogli przegrać ten mecz... dokładnie, jest świetnym zawodnikiem... tak, jasne, ty jesteś najlepszy - zaśmiała się - ... ja też tęsknię... nic nie stoi na przeszkodzie, żeby przyjechać w odwiedziny... tak, pamiętam to... musimy to kiedyś powtórzyć... ja muszę już kończyć, buziaki, pa...
Po chwili wyjęła obie słuchawki z uszu, odłożyła laptopa, a zaraz potem zdjęła swoje okulary. 
- Z kim rozmawiałaś? - spytałem, biorąc szczeniaka na kolana.
- Czy to aż takie ważne? - Zmarszczyła brwi.
- Po prostu pytam, z kim?
- Z kolegą - odpowiedziała, trochę zdziwiona moją dociekliwością.
- Jak się nazywa?
- Nie znasz go.
- Jak się nazywa? - powtórzyłem beznamiętnie.
- Matthew, ale po co ci to wiedzieć? Niall, o co ci do cholery chodzi? 
- Skąd się znacie? 
- Czy to jakieś przesłuchanie? - zaczynała się denerwować. 
- Kim on dla ciebie jest? - nie dawałem za wygraną. 
- Chwila, chwila - powiedziała, a jej rysy twarzy nagle złagodniały - Czy ty jesteś zazdrosny? 
- C-co?
Czy ja naprawdę byłem zazdrosny? O cholera, oczywiście, że byłem, ale dlaczego? Ugh.. przecież nie mogłem się jej do tego przyznać.


Charlie? c;


Od Juliet do Andy'ego

Cała noc nie mogłam spać, dziwnie jest kiedy opuszczać swój dom z którego nie ruszałaś się od dziecka. A teraz jestem w Londynie i za kilka godzin będę w akademii, którą tak bardzo chwali moją mama. Wyobrażałam sobie, każdy szczegół mojego przybycia do niej, ale za zawsze   kończy się to inaczej. Raz mam wielkie wejście, gdzie wszyscy się we mnie wpatryują. Później  przemykam jak cicha myszka, żeby nikogo nie zobaczyć. A ten co powtarzał się wiele raz, że zrobiłam z siebie debilke i wywinęłam orła na lodzie. I jak mam się nie denerwować?
Spojrzałam na zegarek, który wskazywał za pięć 10. Powoli wyszłam z łóżka i od razu poszłam ubrać się w ciuchy i ogarnąć moja twarz.
- Ju, chodź na śniadanie, mamy 20 minut!- usłyszałam poirytowany krzyk taty.
- Idę! - roztrzepałam włosy i poszłam do  małej kuchni, która wczoraj służyła nam jako salon
- Musisz się pospieszyć, dobrze wiesz, że jedziemy za miasta, a pół czasu będziemy stać w korkach - przewróciłam oczami i zaczęłam jeść płatki
- Skończę, pozbieram kosmetyki i jedziemy - zanim zdążyłam zareagować wstał od stołu i poszedł do łazienki, gdzie jak mogę się domyśleć zbiera moje rzeczy. Pokiwałam głową i dojadłam śniadanie.
- Idę to zanieść i już tam poczekam - wzięłam torebkę i upewniłam się, że mam telefon i portfel. Następnie założyłam ciepłą kurtkę i owinęłam się szalikiem.  Weszłam do widy i nacisnęłam guzik na parter, ostatni raz spojrzałam na pokój hotelowy i drzwi się zatrzasnęły. Tata siedział już w taksówkę i cały czas spoglądał na zegarek. Wypuściłam powietrze i zajęła miejsce z tyłu. Kierowca od razu włączył się w ruch, a ja spojrzałam na tatę, który bacznie mnie obserwował.
- Co? - warknęłam
- Po prostu, zobaczymy się dopiera w wakacje
- Zawsze możesz przyjechać, albo jak....
- Mam nadzieję, że nie będą do mnie dzwonić, że źle się zachowujesz. Nie chcę powtórki z ostatniej szkoły, jasne?
- Miałeś mi tego nie wypominać!
- Trakuj to jako pouczenie. Trzymaj się z dala od kłopotów - zacisnęłam pięści
- Jak zawsze - uśmiechnęłam się do niego i oparłam głowę o zimną szybę
- Dream będzie przed nami, ciocia z nią jedzie - pokiwałam głową, przez co uderzyłam się w głowę, złapałam się za czoło
- Kur... - zostałam szturchnięta
- Słownictwo - podniosłam ręce w górę, a kiedy się odwrócił wystawiłam język. Wyjęłam telefon i słuchawki, gdzie włączyłam pierwsze lepsze wideo. Ważne żeby przestać myśleć o akademii.
~~~~~
Wyjechaliśmy na teren mojego obecnego domu i mogę stwierdzić, że dam sobie rade. Po prostu wszystko wyglądało pięknie, a biały puch który przykrywał budynki nadawał temu miejscu tajemniczości. Otworzyłam drzwi i pewnie stanęłam na ziemi. Rozejrzałam się dokładnie, a w tym czasie zostały wyjęte moje walizki.
- Masz tu klucze i kartkę z numerem pokoju, jak się rozpakujesz a nie będziesz wiedziała co i jak pójdź do sekretariatu. - podał mi je i przysisnął do siebie - Będę tęsknić.
- Ja też - uśmiechnęła - Ale jak nie chcesz spóźnić sie na samolot to powinieneś już iść.- Pokiwał głową i wszedł do samochodu. Nie czekając aż odjedzie poszłam do stajni, gdzie właśnie głowę wychyliła Dream.
- Hej malutka, jak czujesz ? - pogłaskałam ją po grzbiecie. - Zobaczysz spodoba ci się tu - wprowadziłam ją do boksu i upewniłam się, że został zamknięty.
- Przyjdę wieczorem- ostatni raz ją pogłaskałam i wyszłam. Szłam wolnym krokiem, starając się unikać lody, ale co? Oczywiście noga musiała mi się powinąć. Starałam się utrzymać równowagę, jednak wiedziałam jak to się skończy. Zamknęłam oczy i czekałam na upadek. Stało się coś zupełnie innego, poczułam rękę na tali, a następnie stałam na własnych nogach. Spojrzałam w górę i napotkałam piękne błękitne oczy.
-Em.. dziękuję - mruknęłam - Juliet - wyciągnęłam rękę w jego stronę
- Andy - odpowiedział ściągając ją.
Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że cały czas się mu przeglądam.
- Masz ładny tatuaż - powiedziałam niepewnie, w końcu coś musiałam prawda? Nie ważne, że widziałam tylko górną część.
- Dzięki - złapał się za szyję.
Jasne, nie podtrzymuj konwersacji. Sama sobie poradzę.
- Miło było poznać, ale muszę iść się rozpakować - obdarzyłam go lekkim uśmiechnęłam i podeszłam do swoich walizek. Podniosłam jedną i prawie bym  się przewróciła. Znów poczułam ręce na swoje tali i wybuchnęłam śmiechem.
- Do trzech razy sztuka, co? - spojrzałam w jego stronę, pokiwał głową
Czy on się w ogóle uśmiecha?
- Pomogę Ci, tylko przypilnuj mogę psa- mrugnął do mnie, podają smycz do zwierzęcia. Wzięłam ją i spojrzałam wymownie na psa. Andy złapał dwie walizki w ręce a jedną wsadził pod pachę. Ja spojrzałam na psa i pochyliłam się w jego stronę - Masz fajnego właściciela,  ale nie wchodzimy sobie w drogę - szepnęłam stukając go po główce. Cicho warkną, ale ukrywałam to kaszlnięciem. Trzeba sobie jakość radzić...
- Który pokój? - wyjęłam kartkę z kurtki i na nią spojrzałam
- 61
- To koło mnie, będziesz miała znajomą osobę obok siebie - weszliśmy do budynku i od razu skierowaliśmy się w stronę schodów.
Nawet nie wiesz jak się cieszę z tego powodu...
Postawił walizki koło drzwi i odebrał swojego psa. Wyjęłam klucz i wsadziłam go do zamka, następnie przekraczając.
- Jeszcze raz dziękuję - uchyliłam drzwi
- Nie ma sprawy. Jak będziesz tego potrzebowała to daj znać.
- Po prostu bądź gdzieś w pobliżu - uśmiechnęłam się - Do trzech razy sztuka - Jasne, do zobaczenia
- Do zobaczenia - wtargałam bagaże do pokoju i zatrzasnęłam drzwi. W końcu mogłam  dobrze rozejrzałam się po moim nowym pokoju. Nie był za duży, ale za mały też nie. Biurko stało obok okna z balonem, a pojemna szafa naprzeciwko. Łóżko jednoosobowe znajdowało się w centralnym punkcie. Wystarczy, że ozdobie je po swojemu i poczuje się jak u sobie. Uśmiechnęłam się zadowolona i zaczęłam się rozpakowywać. Kiedy położyłam ostatnie książki na biurku, pokoju nabrał już wyrazu. Jutro zabiorę się za zawieszenie plakatów i wyłożenia kosmetyków i biżuterii.
Odwróciłam się w stronę okna i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że zapadł już wieczór. Czyżbym nie zdążyła na kolację ? Ups, innym razem.
Zarzuciłam kurtkę i zamknęłam pokój. Prawie w podskokach szłam do mojej klaczy, prawie, ponieważ nie chciałam pogłębić uczyć z twardą powierzchnią.
- Przyszłam skarbeczku - weszłam do niej i mocna ją przytuliłam - Jak Ci miną dzień, co ? - wziełam grzebień i zaczęłam ją czesać - Obiecuje, że jutro pójdziemy na wycieczkę. Musimy poznać teren - walnęłam mnie głową w ramie, uznałam to za jej odpowiedź. Spojrzałam na nią i szeroko się uśmiechnęłam. Dream wydawała się weselsza, chyba zmiana otoczenia dobrze jej zrobiła. Wyjęłam telefon i chciałam zrobić jej zdjęcie. Jednak usłyszałam cichy szelest i zmrużyłam oczy. Kto spaceruje o tej porze i w taką pogodę. Nie wliczając mnie. Zaczęłam podchodzić w stronę drzwi z szczotką w dłoni, jakoś trzeba się bronić. Rozejrzałam się w obie strony, nic nie widziałam. Gdy usłyszałam szczeknięcie podskoczyłam przestraszona i rzuciłam przedmiotem przed sobie. Ktoś cicho jęknął....

Andy? :D

Noah i Harry odchodzą!

Powód: Brak pomysłu na postać
Chciałabym jednak przekazać, że mimo, że nie będę już nimi pisać to nadal będą oni chodzić do akademii. Można powiedzieć, że zostawiam ich jako takie postacie NPC.

niedziela, 26 lutego 2017

Od Mirany cd. Luke'a

- Cieszę się, że cię poznałam, panie Hemmings. - wyszeptałam seksownie
- Bardzo mi miło z tego powodu, panno Evans. - chłopak uśmiechnął 
Uśmiechnęłam się szeroko, przygryzając wargę Luke'a. Przez dłuższy czas trwaliśmy w namiętnych pocałunkach, robiąc przerwy tylko w wtedy, gdy zaczynało brakować nam tchu. Czułam jak ciśnienie zaczęło wzrastać.
- Luke - szepnęłam - Zostaniesz dzisiaj ze mną? Nie chcę spędzać tej nocy sama...
- Bardzo chętnie. - Uśmiechnął się składając pocałunki na mojej szyi
Luke przytulił mnie mocno, po czym wziął na ręce i przeniósł na moje łóżko. Zaczęliśmy się śmiać, gdy swobodnie opadliśmy na łóżko.
Leżeliśmy tak przez chwilę, ale to trwało zdecydowanie za długo i po chwili znowu zaczęliśmy składać na swoich ustach namiętne pocałunki, które praktycznie nie miały końca. Byłam strasznie
szczęśliwa, a w oczach chłopaka zobaczyłam ten błysk. Luke ściągnął z siebie koszulkę, a potem zdarł ze mnie moją koszulę. Leżałam już tylko w czarnej, koronkowej bieliźnie, a chłopak  zaczął mnie całować po biuście schodząc niżej. Potem ja zaczęłam całować go po szyi zostawiając coraz niżej malinki, idąc aż do pępka. Ciśnienie wzrastało coraz bardziej, to było cudowne uczucie i chciałam żeby trwało wiecznie i miałam nadzieję, że do czegoś dojdzie, ale w tym momencie do mojego ukochanego zaczął dzwonić telefon.
- Przepraszam kochanie, ale muszę odebrać. To z zespołu mają mi przekazać informacje dotyczące najbliższego koncertu. - powiedział spuszczając smuto głowę, jakby miał wrażenie, że mnie zawiódł
- Nie martw się założę się, że jeszcze nie raz będziemy mieli okazję. - posłałam mu uroczy uśmiech i pocałowałam go
Luke odebrał telefon, ubrał koszulkę i wyszedł z pokoju na korytarz gdzie był troszkę lepszy zasięg. Usiadłam na łóżku i ubrałam na siebie koszulę. W czasie nieobecności chłopaka zrobiłam nam pyszne kakao i całą górę tostów. Po 30 minutach Luke w końcu wrócił.
- Mira tak strasznie cię przepraszam. Nie chciałem żeby tak to się skończyło.... - powiedział przytulając mnie
- Nie martw się, na pocieszenie zrobiłam kakao i tosty. - uśmiechnęłam się
- To co powiesz w takim razie na serial? - zaśmiał się 
- Świetny pomysł, ostatnio wciągnęłam się w "The 100" co ty na to?
- Żartujesz chyba?! Uwielbiam ten serial! - powiedział szczęśliwy chłopak
Ułożyliśmy się wygodnie i odpaliliśmy 3 sezon na laptopie zajadając się jedzeniem, które przygotowałam. Nasz seans trwał mniej więcej do 4. Luke wyłączył laptopa i poszliśmy spać przytuleni do siebie.
*   *   *   *
Obudziliśmy się o 13. To była idealna noc. Chłopak, którego kocham i serial, który uwielbiam. Czy mogło być coś lepszego? Chyba nie. Ogarnęliśmy się dość szybko i zabraliśmy Xarę i Arona na spacer. Biedne psiaki nie były od wczoraj. Kiedy wychodziliśmy z akademika zamarłam. Zobaczyłam przed nami Bastiana z dwoma walizkami i psem. Miałam wrażenie, że moje życie zawala się po raz drugi.



Luke?? ^^

Od Pameli do Andy'ego

Budzik nie zdążył dziś zadzwonić, bo zanim jego irytujący odgłos rozbrzmiał w moich uszach, i w całym mieszkaniu, wyłączyłam go. Ta noc była jedną z gorszych - już od dobrych kilku tygodni nie miałam aż takich realistycznych koszmarów, a tu nagle znowu... Wciąż się powtarzają. Schemat ciągle jest taki sam. Dziś przynajmniej powstrzymałam płacz i mój brat nie musiał przychodzić do mnie w środku nocy, żeby mnie uspokoić. Podziwiam go, że ma do mnie taką cierpliwość - naprawdę jest aniołem.
 Spałam zaledwie dwie godziny, ale już dłużej nie mogłam znieść tej bezczynności. Dobijało mnie leżenie na łóżku w całkowitym bezruchu, wpatrując się w sufit przy nikłym świetle niebieskawej lampki nocnej i słuchając miarowego tykania zegara w kształcie kota, który zawisł na przeciwległej ścianie jakieś pół roku temu. Owinęłam się puchatym, różowym kocem, niegdyś należącym do Aidy, przełożyłam Joy'a z mojego brzucha na poduszkę i opuściłam moje łóżko. Zabranie koca było dobrym pomysłem, bo w mieszaniu panował niesamowity chłód. Podeszłam do grzejnika i dotknęłam go dłonią, ale pożałowałam tego, bo nagromadziło się na nim sporo "kotków" z kurzu, które teraz były na mojej dłoni. Zimny. Znów zepsuło się ogrzewanie.  Powoli i bardzo ostrożnie, uważając na skrzypiącą podłogę, wyszłam z pokoju. Zrezygnowana powlekłam się do łazienki, by z rana wystraszyć się własnego odbicia w lustrze. I faktycznie, było tak źle jak się spodziewałam. Cera bledsza niż zwykle, opuchnięte powieki, oczy zaczerwienione, a pod nimi sino-szare cienie. Paradoksalne jest to, że w ciągu dnia przysypiam na stojąco, a nawet chodząc, a cierpię na bezsenność. Lubię spać, ale tylko wtedy, kiedy nie jestem sama, albo za dnia. Wtedy mi się udaje.
Przemyłam twarz zimną wodą, bo oczywiście ciepłej nie było, oraz umyłam zęby, by wreszcie wziąć się za nakładanie lekkiego makijażu. W zasadzie nałożyłam tylko tyle, by zakryć mój stan emocjonalny, te worki pod oczami wszystko zdradzały. Nie chcę, żeby Theo martwił się o mnie. Stella też bardzo się mną przejmuje, a przecież wiem, że oboje mają inne problemy. Nie chcę dokładać im więcej.
 Byłam już spakowana, więc, nie mając zbyt wiele do roboty, wzięłam się za przygotowywanie śniadania. Nie wiedziałam na co będą mieć ochotę, dlatego zrobiłam naleśniki i tosty francuskie z serem. Zawsze lubiłam gotować, ale czasem nie miałam już na to siły, w zasadzie najczęściej właśnie tak się działo. To kolejny paradoks - bardzo lubię gotować, ale nienawidzę jeść. Byłam w połowie pracy, a była siódma, czyli zaraz wszyscy zaczną wstawać. Theo ma być w pracy na dziewiątą, chyba, że znów mu coś wyskoczy. Stella nie pracuje, bo nie może znaleźć sobie pracy, ale pewnie Aida postawi ją wcześniej na nogi.
 Nie myliłam się - po półgodzinie rozległ się płacz małej i zaraz potem głosy Theo, który zaczął się ubierać do pracy, i Stelli. Nie czekałam długo na to, by się zjawili, ale na szczęście zdążyłam skończyć robienie śniadania i w tej chwili wpatrywałam się w kawałek naleśnika na moim widelcu, próbując zmusić się do przełknięcia choćby tego małego kęska, by nie niepokoić nikogo.
 - O, już nie śpisz? - zagadnęła Stella, wchodząc do pomieszczenia z Aidą na rękach.
W odpowiedzi skinęłam tylko głową i zmusiłam do bladego uśmiechu. Nie czułam się najlepiej. Dziś miałam wyjechać na Uniwersytet Morgan, ale to wcale mi się nie uśmiechało. Wolałabym zostać z nimi i żyć tak, jak żyłam do teraz, jednak nie mogę całe życie zawracać im głów. Muszę stanąć na nogi, a oni muszą w końcu ode mnie odetchnąć.
 - Hej, Pam, mówię do ciebie! - Theo pomachał mi dłonią tuż przed nosem, na co prychnęłam cicho.
 - Zamyśliłam się. - odparłam tylko, nadal wpatrując się w kawałek jedzenia nabity na widelec, który jakby utknął w połowie drogi do moich ust.
 - Dobrze się czujesz? - zapytał, a ja tylko skinęłam głową, uparcie gapiąc się na to jedzenie - Wszystko w porządku? - zadał kolejne pytanie, łapiąc mnie za dłoń spoczywającą na stole.
Podniosłam wzrok znad widelca i, siląc się na kolejny uśmiech, spojrzałam mu w oczy.
 - W porządku. Nie martw się. - wzięłam kawałek naleśnika do ust, zmuszając się do przełknięcia, nienawidzę uczucia, kiedy przełykam. - Tylko trochę się denerwuję... Wiesz, dziś wyjeżdżam.
 - Och, moja mała siostrzyczka dorasta. - wyszeptał, teatralnie ścierając z policzka niewidzialne łzy.
Wychyliłam się przez stół i trzepnęłam go w ramię, kara musi być. Nie tylko ja wpadłam na taki pomysł, bo Stella w tym samym momencie pacnęła go w tył głowy.

Pociąg mknął po torach z zawrotną szybkością. Obserwowałam przez okno przedziału smugę barw - różnych odcieni szarości aż do bieli. Cały krajobraz rozmywał się w jedną wielką wstęgę niezidentyfikowanych rzeczy, które nie miały tożsamości. Obok mnie w transporterze spał spokojnie Joy, który nigdy niczym się nie przejmował, czego zawsze mu zazdrościłam. Taki królik to ma fajne życie - tylko śpi i je, z przerwami na mizianie i głaskanie, które ludzie zapewniają mu z niebywałą przyjemnością. On nie musi się niczym martwić ani niczym przejmować, w zasadzie nic go nie obchodzi. Fajnie mu. Za to mnie w tej chwili zżerał strach. Od środka. Żałowałam, że nie pozwoliłam odprowadzić się na peron - Theo pomógłby mi się uporać z moimi emocjami, ale teraz nie chcę do niego dzwonić i go martwić. Jest w pracy, więc powinien skupić się właśnie na niej i tylko na niej. Czułam się źle, ale nie mogę ciągle na nim polegać, muszę wreszcie zacząć radzić sobie sama. Trzeba zacząć myśleć pozytywnie - tam ludzie mnie nie znają, więc nie będą patrzeć na mnie przez pryzmat przeszłości, w ich głosie nie będę dosłuchiwać się litości. Zaczynam od nowa.
 Kilkugodzinna podróż była dla mnie zaskakująco wyczerpująca, mimo iż wcale mi się nie dłużyła - wręcz przeciwnie, upłynęła zaskakująco szybko. Zawsze kiedy chcę coś odwlec czas przyspiesza. Nawet rozwrzeszczana banda rozpieszczonych bachorów nie przeszkadzała mi tak, jakbym się tego po sobie spodziewała. Naprawdę te potwory były nieznośne. Trójka, a robiła tyle rabanu co przynajmniej dwa tuziny normalnych dzieci. Kiedy jeden z chłopców przyklejał gumę do żucia do włosów swojej siostry ich matka nawet nie zareagowała. Ale ja nie zwracałam na to zbyt dużej uwagi. Żołądek ściskał mi się ze stresu i to była jedyna rzecz, którą byłam w stanie odczuć w tej chwili. Brakowało mi powietrza, ale nawet nie byłam w stanie ruszyć się, by uchylić okno. Nie chciałam, żeby ktoś z przedziału zwrócił mi uwagę na chłód jaki panuje na zewnątrz. Nie miałam podstawy, żeby bać się otworzyć to cholerne okno, ale i tak się bałam, nawet wtedy, gdy zdałam sobie sprawę z bezsensowności takiego zachowania. Dlatego do końca podróży dusiłam się w tym ciasnym przedziale. Musiałam wyglądać naprawdę źle, bo w pewnej chwili jakiś starszy pan zapytał się mnie czy dobrze się czuję. Odpowiedziałam, że tak, ale, jak nietrudno się domyślić, kłamałam.

 Kilka godzin później stałam przed bramą wjazdową mojego nowego domu. Jeju... ale dziwnie to brzmi. Albo brzmi dziwnie tylko w mojej głowie. Mimo wszystko nie próbowałam wypowiedzieć tego na głos, by się przekonać. Wzięłam kilka głębokich wdechów i powoli ruszyłam żwirowaną drogą, ciągnąc za sobą dwie  duże walizki. Trochę ciężko było mi iść, ale jakoś sobie poradziłam, choć przyszło mi na myśl, że chciałabym to zobaczyć z perspektywy kogoś innego, bo na pewno wyglądam komicznie. Dalej się bałam, ale myśl, że mam coś do zrobienia bardzo mi pomagała. Chciałam szybko dotrzeć do budynku i załatwić wszystkie sprawy związane z zakwaterowaniem.

 Cicho zapukałam do drzwi opatrzonych napisem "SEKRETARIAT". Odczekałam kilka minut i zapukałam ponownie, bo niestety, nie uzyskałam odpowiedzi. Stałam wpatrując się w drzwi jeszcze jakieś kilkadziesiąt sekund. Ja to zawsze mam takie szczęście. Zorientowałam się mniej więcej gdzie znajduje się akademik i, oczywiście bez klucza do pokoju, ani nawet przydziału, udałam się w jego stronę. Wolę czekać tam niż tutaj. Poczułam jak mój telefon wibruje lekko, więc wyciągnęłam spojrzałam na niego. SMS od Theo - Wszystko w porządku? Nawet się nie zastanawiając odpowiedziałam, że tak. Nie chcę go martwić.
 Usadowiłam się wygodnie na schodach przed drzwiami akademika. Oparłam się o jedną z walizek, a na drugiej położyłam nogi. Wyciągnęłam Joy'a z transportera i zaczęłam go głaskać, kładąc na kolanach. Poprawiłam sukienkę, która lekko się podwinęła i włożyłam na uszy słuchawki. Nigdy nie patrzyłam na tytuł piosenki - wybierałam losową palylistę i po kilku pierwszych nutach starałam się zgadnąć tytuł, to jedna z naprawdę bardzo niewielu rzeczy, w których byłam dobra. Tak zrobiłam i tym razem i już po pierwszej nucie poznałam piosenkę Black Veil Brides - Heart Of Fire. Zaczęłam poruszać nogą w rytm muzyki.
I wtedy stało się coś naprawdę bardzo dziwnego - zobaczyłam jak Andy Biersack idzie sobie spokojnie w moim kierunku i, tak jak ja, ma na uszach słuchawki. Jezu, ze mną jest na prawdę coś nie tak, bardzo nie tak. Spojrzałam jeszcze raz. I BYŁ. Nadal szedł w moim kierunku, na jego twarzy widziałam ten jego charakterystyczny uśmiech.
 Ogarnij się.
 On jest normalnym człowiekiem.
Spojrzałam automatycznie na swoje dłonie, nie chcąc, by już pierwszego dnia ktoś uznał mnie za szurniętą. Nagle poczułam jak coś zimnego szturcha mnie w ramię. Spojrzałam w tamtym kierunku i moim oczom ukazał się duży czarny pies. Momentalnie zerwałam się na równe nogi, przyciskając do siebie Joy'a.  I oczywiście potknęłam się na stopniu i upadłam na swoje walizki, robiąc koło siebie niezłe zamieszanie. Słuchawki zsunęły mi się
 - Błagam zabierz go! - pisnęłam cicho.
Nie myślałam racjonalnie i nie obchodziło mnie, że to stworzenie ma na sobie kaganiec. Chciałam tylko, żeby ktoś go ode mnie zabrał. Andy patrzył na mnie z nieco ironicznym uśmiechem, ale minę i tak miał nieodgadnioną.
 I to się nazywa dobre pierwsze wrażenie...
 Mimo wszystko chłopak podszedł do mnie, ściągając z uszu słuchawki.
 - W porządku? - zapytał z tym samym uśmieszkiem.
 - Będzie w porządku, kiedy go weźmiesz. - wymruczałam cicho, nie mając nawet śmiałości na niego spojrzeć. Byłam zajęta obserwacją dobermana, który, nie wiem jak i czemu, ale stanowił dla mnie potencjalne zagrożenie. To dawało mi pretekst, żeby nie utrzymywać z chłopakiem kontaktu wzrokowego.
Czułam jak moje policzki płoną z zażenowania. Chciałam zniknąć. Świetne pierwsze spotkanie z idolem, nie przeżyłam czegoś takiego nawet we śnie.

Andy?^^

Od Bastiana do Seleny

Jechałem do tej jebanej akademii od dłuższego czasu. Nie miałem pojęcia jak teraz będzie wyglądało moje życie. Jak ojciec mógł mi to zrobić? Z dnia na dzień zdecydował o tym, że mnie tutaj wyśle. Nie zapytał mnie nawet o zdanie tylko zaszantażował, że odetnie mnie od kasy. Do cholery mam przecież 20 lat i własne zdanie. Zawsze miał mnie gdzieś, a teraz nagle zdecydował o całym moim
życiu. Najgorsze jest to, że na uniwersytecie uczy się Mirana i ten jej laluś Luke. Nie byłem już zazdrosny o nich, byłem wściekły bo dopiero wyjaśniliśmy sobie wszystko i miałem nadzieję, że więcej się nie zobaczymy i pewnie vice versa, a teraz mamy tak po prostu mijać się na korytarzach? Masakra... Przecież kiedy Mira mnie zobaczy chyba zejdzie na zawał. Ona mnie szczerze nienawidzi i nie dziwię jej się ani trochę. Byłem skończonym dupkiem, i wiem, że nie zmienię się szybko, a tak na prawdę nie chcę się zmieniać. Lubię dominować w związku i tyle, taki już jestem. Czułem ogromnego stresa więc od razu zapaliłem fajkę i uspokoiłem się.
Kiedy w końcu dojechałem do akademii, muszę przyznać, że zrobiła na mnie wrażenie. Już sam parking świetnie wyglądał. Wyszedłem z auta i razem z Koksem poszedłem do przyczepy, żeby wyprowadzić Efendiego. Kiedy był za długo wewnątrz przyczepy bardzo mocno się denerwował. Zanim tutaj przyjechałem dostałem całe wytyczne: Co? Gdzie? I jak wygląda na tym uniwersytecie. O 16 miał się zjawić ktoś kto mnie oprowadzi. Spodziewałem się jakiegoś leszcza więc najpierw poszedłem z koniem do stajni i zaprowadziłem ogiera do boksu, który całkiem szybko znalazłem. Potem udałem się po resztę rzeczy mojego konia i odniosłem je do mojej szafki w siodlarni.
Zegarek w telefonie wskazywał dopiero 14.30 więc uznałem, że dobrym pomysłem będzie się rozpakować i znaleźć pokój. W końcu nie będę czekał na kogoś przez półtorej godziny na parkingu prawa? Zabrałem moje 2 walizki i plecak z bagażnika i razem z Koksem na dziedziniec kampusu. Było tam na prawdę ładnie tak nowocześnie i starodawnie za jednym razem. Dosłownie paradoks.
Szedłem w stronę akademika kiedy zamarłem. Zobaczyłem Miranę i Luke'a wychodzących z budynku trzymających się za ręce. To było strasznie niezręczne. Szybko odwróciłem wzrok i dalej szedłem przed siebie mijając tą dwójkę nie okazując jakichkolwiek emocji.
Kiedy wszedłem do budynku ukazał mi się nowoczesny ogromny hall i szerokimi schodami prowadzącymi na górę. Miałem już swój kluczyk więc od razu wyszedłem po schodach. Na 3 piętrze znalazłem mój pokój. Na drzwiach był spory numer 67. Pokój był bardzo duży i przestronny.
Rozpakowałem się w niecałe 40 minut i padłem zmęczony na łóżko. Zacząłem myśleć o całej sytuacji z Miraną i Luke'iem. Co teraz? W głowie miałem mnóstwo myśli. Leżałem tak przez półgodziny kiedy doszedłem do wniosku, że nie będę się teraz nimi przejmować tylko pójdę na spotkanie z osobą, która miała oprowadzić mnie po całym kompleksie.
Idąc na parking gdzie mieliśmy się spotkać wyobrażałem sobie, że pierwszą osobą którą poznam będzie napalony na mnie gej. Na całe szczęście myliłem się.
- Hej ty jesteś tym nowym? Bastian jak mniemam, Selena witaj na naszym uniwersytecie. - krzyknęła piękna dziewczyna wołająca zza moich pleców
- Miło poznać piękna. - posłałem jej uśmiech jak z okładki i ucałowałem w dłoń
"Może ten uniwersytet nie będzie taki zły"pomyślałem.



Sel?

Od Andy'ego do Juliet

Dzień zaczął się dość zwyczajnie, poza silnym bólem głowy, który nie pozwolił nawet ruszyć mi się z łóżka. Postanowiłem odpuścić sobie dzisiejsze zajęcia, bo raczej i tak nic ciekawego mnie nie ominie. Miałem tylko nadzieję, że do treningu poczuję się lepiej. Musieliśmy nadrobić braki, których niestety trochę się nazbierało, a Hephaestus ostatnio bardzo chętnie ze mną współpracował, więc nie mogłem tego zaprzepaścić.
- Ares - mruknąłem cicho, a pies zaraz znalazł się przy moim łóżku - Podaj mi tamtą torbę.
Wystarczyło, że wskazałem na przedmiot, a Ares od razu ruszył w jego stronę i biorąc w żeby kawałek materiału, przyciągnął go do łóżka. Poklepałem go delikatnie po głowie, co jak go nauczyli poprzedni właściciele, było dla niego wielką pochwałą i zacząłem szukać jakiś tabelek.
Zawsze miałem przy sobie coś silnego i przeciwbólowego, liczne, częste oraz głośne koncerty są męczące i często odbijają się również na zdrowiu. Bóle głowy pojawiały się czasem przed lub w trakcie koncertu, więc trzeba było szybko sobie z tym radzić. Poza tym, nawet gdybym zapomniał składować tabletki, na pewno zrobiłaby to moja mama, która wciąż nie może zrozumieć, że jestem już dorosły. Kocham ją i nie przeszkadza mi jej lekka nadopiekuńczość, wiem, że robi to z troski.
Gdy udało mi się wreszcie znaleźć niewielkie pudełko poszukiwanych tabletek, wyjąłem dwie z opakowania i sięgnąłem po butelkę wody, stojącą na szafce nocnej. Miałem głęboką nadzieję, że są wystarczająco silne, by poradzić sobie z moim bólem głowy. Po połknięciu ich położyłem się z powrotem na łóżku i obserwowałem jak za oknem zaczyna padać deszcz. Przy tak niskiej temperaturze, deszcz nie oznacza nic dobrego. Zaraz zacznie zamarzać i znów warstwą lodu pokryje chodniki, tworząc prywatne lodowisko Morgan University, tak, że praktycznie uniemożliwi poruszanie się. Oczywiście pracownicy dają z siebie wszystko i gdy tylko przestanie padać, zrobią z tym porządek.
Z resztą, czym ja się przejmuję? Na chwilę obecną i tak nie planuję ruszać swojego tyłka dalej, niż do stołówki. Może, ale to może, pójdę później na trening, a zajęcia muzyczne.. no właśnie, dzisiaj są zajęcia muzyczne. Okej, na nie pójdę, jeżeli przestanie mnie w końcu boleć głowa. Czemu tak źle się czuję? Nie mam pojęcia, być może zmiana otoczenia, stres związany z wciąż nową dla mnie szkołą, prawie całkowita zmiana stylu życia, albo po prostu łapie mnie jakaś choroba. Poza tym, ostatnio bardzo mało sypiam, co również może odbijać się na moim zdrowiu.
Zerknąłem na zegarek wiszący przy biurku i orientując się, że jest godzina 8, postanowiłem odpuścić sobie również śniadanie i pójść jeszcze spać, z nadzieją, że po krótkiej drzemce poczuje się lepiej.
~ * ~ * ~ * ~
Obudziłem się, a raczej dźwięk mojego telefonu, około godziny 13. Wyciągnąłem rękę po komórkę, a na wyświetlaczu zobaczyłem numer mojej matki.
- Tak? - odezwałem się przykładając telefon do ucha.
- Cześć synku. Obudziłam cię? - spytała zmartwiona.
- Nie, tak czy siak muszę już wstać.
- Jejku, już godzina 13, czemu ty nie jesteś na zajęciach?
- Źle się czułem, ale już mi lepiej. - Przetarłem twarz dłonią, chcąc się jakoś rozbudzić.
- A byłeś u pielęgniarki? Dali ci jakieś tabletki? Może powinieneś jechać do lekarza...
- Mamo - przerwałem jej - Jest w porządku.
- Eh.. no dobrze, w sumie dzwoniłam, żeby się zapytać co u ciebie, jak sobie radzisz w nowym miejscu.
- Jest dobrze, myślę, że zostanę tu dłużej, niż na początku zakładałem.
- Uśmiechasz się więcej?
- Mamo - jęknąłem.
- No co? Chociaż mi powiedz, że nie ubierasz się cały czas na czarno.. proszę.
- Jeżeli to, że tak powiem cię uszczęśliwi - zaśmiałem się.
- Eh.. Andy, Andy. Dobrze, ja już muszę kończyć, tata chce jechać na zakupy. Zadzwoń jak będziesz miał czas. Pa synku, kocham cię. 
- Ja ciebie też mamo, cześć - powiedziałem i rozłączyłem się.
Chyba wypadałoby już wstać, zanim się ogarnę, pewnie i tak jak zawsze spóźnię się na obiad. Zwlokłem się z łóżka, a bóle głowy na szczęście już minęły. 
Pierwsze co zrobiłem zaraz po ubraniu się i względnym ogarnięciu, to udałem się na balkon, żeby zapalić. Teoretycznie regulamin MU zabrania palenia, jednak nikt nie powinien mnie tu zauważyć. Nie mam ochoty wychodzić specjalnie na dłuższy spacer i się z tym ukrywać, przecież nie wywalą mnie za to. Chyba. 
Cudem zdążyłem na obiad, a niedługo po posiłku udałem się na trening. Dzisiaj poszliśmy całą grupą na tor wyścigowy, a Hephaestus poczuł się jak w swoim żywiole. Wyjątkowo chętnie współpracował i nie pozwalał zostawać sobie w tyle. Dzielnie brnął do przodu i skończyliśmy wyścig jako jedna z trzech najlepszych par. 
Odstawiłem ogiera do boksu i po rozsiodłaniu go i odniesieniu całego sprzętu wróciłem do siebie. Szybki prysznic dodał mi energii i zniwelował uczucie zmęczenia, spowodowane wyczerpującym treningiem. Przebrałem się i zauważając błagalny wzrok Aresa, postanowiłem wyjść z nim na spacer. Naciągnąłem na siebie buty i kurtkę, a łapiąc po drodze klucze wyszedłem na zewnątrz. Denerwował mnie przykaz zakładania psom kagańców, Ares może i wyglądał groźnie, jednak zazwyczaj był potulny jak baranek. To znaczy, mnie się słuchał, innych niekoniecznie.  
Wyszliśmy na dwór, a pies od razu ruszył w stronę ścieżki, którą zawsze chodzimy. Mnie jednak zainteresowało zamieszanie, powstałe w okolicy stajni, więc postanowiłem sprawdzić najpierw co się dzieje. Obawiałem się, że któremuś z koni coś się stało, jednak zaraz zrozumiałem w czym rzecz. Właściciel był oburzony i pierwszy raz widziałem jak krzyczy na pracowników. Nie przygotowali boksu, a ktoś nowy ma zaraz przyjechać, a oni tłumaczyli się tym, że musieli przygotować chodniki, bo było zbyt ślisko.. Szybko wzięli się do pracy, a ja zauważyłem, jak na parking wjeżdża samochód z przyczepą. Stajenny i właściciel od razu udali się w stronę nowo przybyłej osoby, żeby pomóc z wyprowadzeniem konia oraz zaniesieniem sprzętu do siodlarni.
Ares zaczął się już niecierpliwić, a ja odpiąłem mu smycz. Kaganiec zdejmę dopiero, gdy będziemy poza terenem akademii, żeby nikt nie mówił, że stwarzam niebezpieczeństwo. Niebezpieczeństwo stwarzała warstwa lodu, na której nawet Ares miał problemy z utrzymaniem równowagi. Już mieliśmy ruszyć w stronę ścieżki, gdy usłyszałem krzyk właściciela.
- Andy, chodź proszę nam pomóc.
Mruknąłem pod nosem kilka przekleństw i poszedłem w stronę parkingu. Z samochodu wysiadła dziewczyna i od razu potruchtała w stronę akademika. Gdy byłem już blisko, pan Sam podał mi dwa siodła i poprosił o zaniesienie ich do siodlarni co od razu wykonałem. Spojrzał niezadowolony na Aresa, który nie był już na smyczy, a ja mruknąłem cicho, że ma kaganiec. 
Gdy wykonałem już swoje zadanie z boksu wyszła właśnie owa dziewczyna. Od razu szybkim krokiem udała się w stronę wyjścia. Po zrobieniu kilku kroków na śliskiej powierzchni, straciła równowagę i gdyby nie fakt, że byłem dość blisko, zaliczyłaby nieprzyjemne spotkanie z chodnikiem. Przytrzymałem ją w talii, a po chwili stanęła już o własnych siłach.
- Em.. dziękuję - mruknęła odwracając się w moją stronę - Juliet - wyciągnęła rękę w moją stronę.
- Andy - odpowiedziałem ściskając jej dłoń.


Juliet?

Juliet Simms i Dream

Motto: "Jeśli jest noc, musi być dzień, jest łza jest uśmiech."
Imię: Juliet
Nazwisko: Simms
Pochodzenie: San  Francisco, California, USA
Pojazd: Preferuje chodzenie pieszo 
Pokój: 61
Grupa: III
Poziom: Średnio zaawansowany
Koń: Dream
Rodzina: Jeffrey Simms - ojciec (lekarz)
                Emma Simms - matka (weterynarz)
Aparycja: Juliet to długowłosa blondynka, o dużych brązowych oczach. Ma zaledwie 165, co uważa za swoją wadę. Na pierwszy rzut oka, uwagę przykuwają pełne jasnoróżowe usta i mały zadarty nosek. Jest szczupła z lekko zarysowanymi mięśniami. Posiada kilkanaście tatuaży, które na co dzień  stara się zakrywać. Zazwyczaj ubiera się na czarno, ale zdarza się, że założy coś jasnego.
Charakter: Ma bardzo trudny charakter, który zmienia się pod byle pretekstem.Jednak stara się być tą słodką i nieśmiałą. Ma momenty, w których chcę się dobrze zabawić, oczywiście z najlepszym towarzystwem.  Jeżeli chce  to postawi na swoim, a jej zdanie naprawdę trudno podważyć. Jest osobą. którą z pozoru bardzo łatwo zranić. Dlatego z biegiem lat postawiła mur, który ma ją chronić przed ludźmi. który mogą ją skrzywdzić.
Zainteresowania: Jej pasją są oczywiście konie i jeździectwo, odziedziczyła to po swojej mama, która zawsze zabierała ją na wszelkie wyjazdy związane z końmi. Lubi się uczyć i to nie tak, że cały czas siedzi przy książkach. Po prostu przychodzi jej to od ta...
Inne: 1 | 2
 - sama uczy się grać na gitarze z nie najlepszym  skutkiem (ale się stara)
- ma prawo jazdy, którego nie używa, bo nie ma samochodu 
- gdy się stresuje, zawsze palnie coś głupiego 
- nie przepada za psami i kotami 
Kontakt: nie pamiętam swojej nazwy

Imię: Dream
Płeć: Klacz
Rasa: Koń pełnej krwi angielskiej 
Charakter: Jest żywiołowym koniem i często też upartym. Lubi poznawać otaczający ją świat. Jeżeli zacznie się wygłupiać, uspokoi ją tylko marchewka.
Specjalizacja: wyścigi
Umiejętności:  Mocną stroną ą wyścigi,co mówi jej specjalizacja. Dobrze radzi sobie z prędkością. Często bywa uparta 
Właściciel: Juliet Simms

Od Luke'a cd. Mirany

Gdy tylko wyszedłem z pokoju Mirany, od razu pobiegłem do siebie, żeby zabrać klucze od samochodu. Chciałem zdążyć, przed zamknięciem kwiaciarni, którą ostatnio pokazał mi Niall. 
Drogę do miasta pokonałem w niecałe 15 minut i na szczęście sklep był jeszcze otwarty.
- Dobry wieczór. - Uśmiechnąłem się do starszej kobiety, stojącej za ladą.
- Dobry wieczór, w czym mogę pomóc? - Podniosła wzrok znad gazety i obdarzyła mnie przyjaznym uśmiechem. - Piękne kwiaty, dla pięknej dziewczyny?
- Dokładnie.
Kobieta pokazała mi kilka różnych bukietów, a ja zdecydowałem się na ten, który od początku wpadł mi w oko, a składał się on z czerwonych i białych róż. Zapłaciłem i podziękowałem starszej pani, która była bardzo, ale to bardzo sympatyczną osobą. Gdy wsiadłem do samochodu, od razu zerknąłem na zegarek, który wskazywał godzinę wpół do dziesiątej.
~~*~~*~~
Po przyjeździe do akademika zdążyłem jeszcze wziąć szybki prysznic, przebrać się i od razu poszedłem do Mirany.
Zapukałem do drzwi, a po usłyszeniu cichego proszę, wszedłem do środka. Mirana miała na sobie jedynie koszulkę, która sięgała kawałek za jej biodra. Posłała mi nieśmiały uśmiech, a ja odłożyłem kwiaty i podszedłem bliżej, łapiąc ją w pasie i podnosząc do góry. Posadziłem ją na blacie, łapiąc jej nogę pod kolanem i podciągając wyżej. Drugą ręką objąłem ją, jednocześnie mocno przytulając do siebie.
- Jesteś najpiękniejszą dziewczyną na świecie - szepnąłem jej do ucha, delikatnie przygryzając jego płatek.
Policzki Mirany pokryły się uroczym rumieńcem, a na jej usta wkroczył nieśmiały uśmiech.
- Cieszę się, że cię poznałam, panie Hemmings.
- Bardzo mi miło z tego powodu, panno Evans. - Uśmiechnąłem się szeroko. 
Mirana uśmiechnęła się szeroko, przygryzając moją wargę. Przez dłuższy czas trwaliśmy w namiętnych pocałunkach, robiąc przerwy tylko w wtedy, gdy zaczynało brakować nam tchu.
- Luke - szepnęła - Zostaniesz dzisiaj ze mną?
- Bardzo chętnie. - Uśmiechnąłem się składając pocałunki na jej szyi.
Przytuliłem ją mocno, po czym wziąłem na ręce i przeniosłem na łóżko. Zaczęliśmy się śmiać, gdy swobodnie opadliśmy na łóżko.


Mirana?
jak już wspomniałam, choroba wypłukała trochę wenę..