środa, 31 stycznia 2018

Od Joshuy cd. Milesa

Nawet nie wiem dlaczego się temu dziwiłem. Doskonale wiem o co chodzi, ale tak jakbym udawał, że to dla mnie niezrozumiałe. Sam wiem co to znaczy obiecać. Sam wiedziałem co znaczy złamać obietnicę i co w tym przypadku mogłoby się stać. Nic nie wyglądałoby tak samo. Pewnie by mnie tutaj nie było, nawet nie zapoznawszy go. Jeśli w ogóle bym był gdziekolwiek.
Z obietnicami jest tak, że potrafią cię ocalić, ale zarazem zabijając od środka. U każdego działają inaczej, w większości jednak nie pozwalają na swobodę zdarzeń i pozostawiają tym samym ślad po sobie. Tak jak w tym cholernym mieszkaniu. Nie było mnie tu długo, bo wiedziałem, że przebywając w tym miejscu, moja normalność ucieknie, nie pozostawiając po sobie nic. Uciekłem też z domu, bo i tam czułem zagrożenie ze strony wszystkiego. Myśląc, że znajdę wolność w ciągnięciu siebie na samo dno, poczuję swobodę, ale to coraz bardziej mnie zniewalało i utrudniało ruchy. Potem nie miałem nawet siły i ochoty na szamotanie. Przyjąłem taktykę "im mniej się bronisz, tym mniej boli ucisk opatulających, kolczastych ramion. A być może z czasem i one zrezygnują, puszczając". Ale nic tak naprawdę nie dało mi ukojenia duszy, którego nieświadomie szukałem. Ba, nawet odrzucałem myśl, że próbuję się uwolnić, zaprzeczając temu kolejną dawką, kolejnym branym łykiem, kolejnym zaciągnięciem się, jakimkolwiek następnym ruchem. Aż w końcu, po jakimś czasie, pojawiła się obietnica, której złamanie oznaczałoby ogromne wyrzuty sumienia do końca życia, które i tak posiadałem. Dołączyłyby się tylko do tych poprzednich, powiększając całą ogromną, wiszącą, czarną chmurę i kwestią czasu było rozpętanie wichury. Choć ja nie obiecałem się nie zabijać, ale już nigdy do tego wszystkiego nie wrócić. Chociaż to i tak byłoby skazanie na swój koniec, gdybym to zrobił. Więc jednakowoż wychodzi na to samo.
Znów się odnosisz do siebie. Pieprzony egoista z ciebie.
- Fakt, skomplikowane - powtórzyłem, unosząc kubek do swoich ust, jednakowo spuszczając spojrzenie, szukając tylko dogodnego miejsca na jego zawieszenie. Zdałem sobie sprawę, że ja go nie znam, choć powinienem jakąś część. Drobną, malutką, minimalną. A nie wiem o nim dosłownie nic, prócz pomniejszych sytuacji. Jest dla mnie obcy. Z drugiej jednak strony, on o mnie również nic nie wie. To zabawne. Widzimy tylko człowieka takim jakim chcielibyśmy widzieć i odrzucamy inne oblicze jakie nam pokazuje, bo przecież on taki nie może być. Żyjemy w zbyt kolorowym świecie by zobaczyć jego czarno-białe barwy. Wszystko jest proste, tylko to ludzie sobie utrudniają.
Dopiłem kawę, od razu myjąc kubki, bo przecież spędzą tu zapewne kolejnych parę ładnych latek zamknięte w szafce. Mimo, że kupiłem do mieszkanie, jakbym nie miał serca go sprzedać, a z drugiej strony chciałem się go pozbyć, nigdy nie wracać, oddać w cholerę. Poszedłem się spakować, choć tak naprawdę nie było wiele do pakowania. Poza tym ubrań miałem w nadmiarze, wracając z domu, z którego właściwie to pewnie mnie już wydziedziczyli.
Wchodząc do salonu, zatrzymałem wzrok na drewnie bardzo starej, albo mi tylko się tak wydawało, komody. Czas robił swoje. Nie wiem dlaczego właściwie tam podszedłem. Nie wchodziłem do tego pokoju, bo tu najczęściej spędzaliśmy razem czas, uczyliśmy się, wyzywaliśmy ludzi, których nie lubiliśmy, rozwiązywaliśmy konflikty, odbywaliśmy poważne i te mniej poważne rozmowy. To było cholerne centrum tego wszystkiego. Zdjąłem z półki kolorowy zeszyt, przewracając po kolei strony. Był strasznie zakurzony, jak wszystko tutaj wołające o pomstę do sprzątaczki albo chociaż szmatki i wody. Od paru lat nie było ruszane, bo od paru lat nikogo tu nie było. Wiadomo dlaczego co chwilę kicham.
Wytarłem dłoń o koszulkę z warstwy kurzu, nie zwracając uwagi na podchodzącego Milesa.
- Co to? - zajrzał mi przez ramię. Podałem mu zeszyt, niech sobie sam zobaczy.
- Moje stare zeszyty - przejechałem spojrzeniem po półce pełnej książek, które wówczas musiałem trzymać - Jeszcze, gdy chodziłem do szkoły.
- Nie zabrałeś ich ze sobą - to twierdzące zdanie idealnie nadawało się na pytanie, ale nim nie było. To było czyste, nieukrywane stwierdzenie faktu, na które miałbym nawet rozbudowaną odpowiedź. O ile zależałoby mi na jej wypowiedzeniu.
- Nie były mi do niczego potrzebne - wzruszyłem ramionami, patrząc na trzymaną w rękach stertę zszytego, niepotrzebnego papieru, na którym widniały małe literki, napisane czarnym długopisem, czasem staranniej, czasem nie, w zależności od tego jaki wtedy miałem dzień. Robiłem notatki... jak tylko zaczęło mi zależeć nad zdaniem szkoły. Miles zmarszczył brwi i wskazał na rysunek z boku, na marginesie zeszytu. Uśmiechnąłem i uniosłem spojrzenie na niego - A bo ty myślałeś, że byłem pilnym uczniem?
- No wiesz... ja zawsze starałem się być poprawnym... a wnioskując po tym co teraz jest... nie wyglądasz na kogoś nieuważnego - wyciągnąłem dłoń, a chłopak oddał mi zeszyt, który schowałem z powrotem na miejsce.
- Nie zawsze i nie wszystko wyglądało tak jak teraz - westchnąłem, zaraz potem posyłając do niego szybki uśmiech - Lepiej już jedźmy żebyśmy dotarli o normalnej porze - przejechałem ręką po jego ramieniu i wróciłem po swoją torbę.
~*~
Chłopak mimo, że tego nie okazywał i starał się być jak najbardziej obojętny, denerwował się tym, że z nim pojadę. Im dłużej tkwił w tym temacie, tym coraz bardziej robił się podenerwowany, co jakiś czas biorąc głęboki oddech, ukrywając to pod głębokim westchnieniem dla niepoznaki. W końcu widząc jak unika mojego spojrzenia, które od jakiegoś czasu uważnie go śledziło, mimo chyba jego woli, wstałem i założyłem torbę na ramię, rzucając w jego stronę kluczyki, które złapał w rękę i spojrzał na mnie.
- Miles... - przerwałem niemal monolog, w którym jakby sam siebie utwierdzał, że utwierdza mnie w swoim utwierdzeniu. Bez sensu - Poradzę sobie.
- To nie takie łatwe - pokręcił głową, bawiąc się swoją trzymanymi w dłoni kluczykami i westchnął.
- Dam radę - nie raz byłem świadkiem sytuacji, w których ktoś poniża drugą osobę. Może to źle brzmi, może nie wiem i nie jestem świadomy powagi tej sytuacji, w której się znajdę, ale po prostu wiem, że nie zareaguję na to skrajnie negatywnie. Poza tym, to jego rodzina i głupio byłoby nie pojechać, tylko ze względu na wybuchowe rodzeństwo. Podszedłem do niego, całując przeciągle i zabrałem mu torbę z rąk - Nie martw się. Będzie ok - może to nie było zbyt skuteczne, czy nawet pocieszające, ale ważne, że było - Idź do samochodu, a ja zamknę mieszkanie - skinął głową i wyszedł, schodząc na dół.
Przypomniałem sobie moment, w którym powiedział te kilka słów, gdzie przyjdzie moment, który może wszystko zmienić. Zaprzeczyłem temu w myślach. Nie chcę kolejnych zmian, bo one przynosiły mi tylko coraz gorsze zdarzenia, ich konsekwencje odczuwam do dzisiaj. Po prostu nie potrafię w tej sytuacji powiedzieć, że teraz będzie inaczej, bo z doświadczenia wiem, że wszystko pójdzie i się zawali. Moment, w którym wszystko się zmieni. Ale to tak jakbym chciał zatrzymać czas związany z przeznaczeniem, co jest niemożliwe. Bo to co ma się stać musi się stać. A ja od tego uciekam.
- Do zobaczenia Millie - szepnąłem i zamknąłem drzwi, przekręcając ich zamek. Zszedłem na dół, wsiadając do auta i chowając klucze do kieszeni torby, którą rzuciłem do tyłu - Musisz mnie pokierować przy wyjeździe z Aberdeen - zapiąłem pasy i uśmiechnąłem się do niego.
- Myślałem, że twoja orientacja w terenie pozwoli ci na moją drzemkę - zaśmiałem się, opierając głowę.
- Zamierzałeś spać i mnie zostawić? I co po tych dwóch kawach?
- Pójdą w niepamięć na przystanku.
- To z Aberdeen, a potem pozwolę ci chrapać ile chcesz - odpaliłem silnik.
- Nie chrapię - zmarszczył brwi.
- Jasne. Przecież spałem z tobą.
- Nie chrapię - powtórzył.
- Nagram cię - puściłem mu oczko. Prychnął cicho pod nosem.
Droga była długa, a w samym Aberdeen natężony ruch przy wyjeździe. Ogólnie to jakby nagle cała Wielka Brytania się zmówiła i wytworzyła korki. Dopiero w połowie trasy się rozluźniło, ale to wszystko i tak zjadło okropnie dużo czasu.
Przetarłem dwoma palcami oczy, które zaczęły mi same opadać. Przed nami jeszcze sporo kilometrów, a ja usilnie szukałem sposobu w tej sytuacji, jak nie zasnąć. Oparłem dwie dłonie na kierownicy, zaciskając na niej palce. Nie było dobrym pomysłem wyjeżdżanie o późnej porze. Znaczy... nie wyjechaliśmy o późnej porze, ale powinienem uwzględnić, że droga nie jest też krótka. Wiadomo ile jechałem z domu do Londynu, gubiąc się przy tym.
- Miles - szepnąłem, gładząc delikatnie swoją dłonią jego udo. Poruszył się, podnosząc głowę i zmarszczył brwi, powoli odwracając się w moją stronę.
- Co? Coś się stało? - zapytał zaspanym głosem, opuszczając wzrok na moją rękę. Zabrałem ją, z powrotem kładąc na kierownicę. Cicho zaśmiałem się pod nosem, kręcąc w zaprzeczeniu głową.
- Nie, wszystko w porządku. Mam tylko prośbę - kątem oka widziałem jak kiwnął głową - Zmienisz mnie? Muszę się zdrzemnąć, a obecnie całe moje skupienie na drodze coraz silniej ulatnia się w powietrze.
- A gdzie jesteśmy?
- Na wylotówce z Birmingham - rozejrzałem się aby upewnić się.
- Już tak daleko? - zmarszczył brwi, na co pokiwałem głową.
- Trochę czasu minęło.
- Która jest godzina?
- A chcesz koniecznie wiedzieć?
- I tak sprawdzę.
- Czwarta. Właściwie to za chwilę będzie czwarta - podwinąłem rękaw, jakby zegar obok licznika prędkości miał wskazywać nieprawdziwą godzinę.

Miles?

niedziela, 28 stycznia 2018

Od Julesa cd. Milesa

- Czy włosy naprawdę są najważniejszą rzeczą w twoim życiu? - Zmarszczyłem brwi i w ramach przeprosin postarałem się z powrotem ułożyć jego fryzurę.
- Nie, ale na pewno znajdują się w czołówce najważniejszych rzeczy w moim życiu - burknął, czekając aż doprowadzę jego włosy do ładu, co jednak nie było takie proste. - Ugh, zostaw to! Sam poprawię.
Miles pobiegł do łazienki i spędził jakiś kwadrans stojąc przed lusterkiem i poprawiając co chwila swoją fryzurę. Momentami nie rozumiem tego chłopaka, przy mnie nie musi mieć idealnie ułożonych włosów, chyba że obawia się niespodziewanych odwiedzin Josha, to by wszystko wyjaśniało.
- Miles - westchnąłem - zaraz będziesz się kładł, więc naprawdę nie musisz tego robić.
- Chcę dobrze dla ciebie wyglądać, czy to źle? - Wyszedł z łazienki z szerokim uśmiechem przyklejonym do twarzy. Miles, Miles, Miles. Chłopak tyle w życiu wycierpiał, a wciąż potrafi się szczerze uśmiechać, zazdroszczę mu tego. W porównaniu do niego, jestem cholernie słaby i nie ukrywam tego. On ciągle się zastanawia, dlaczego chciałem się z nim przyjaźnić, wydawało mu się to największą zagadką, a.. odpowiedź była prosta. Był inny, traktował mnie normalnie, jak zwykłego kolegę. Cała reszta albo się mnie bała, albo miała do mnie dziwnego rodzaju respekt. Miles był wyjątkowy i naprawdę cieszę się, że mogę mieć takiego przyjaciela, chociaż bardzo często czuję, że na niego nie zasługuję.
- Słuchaj mnie teraz - powiedział, naciągając moje kapcie na nogi. - Jezus Maria! Jakie kajaki! Utopie się w nich zaraz i zobaczysz, że całą winę zrzucę na ciebie. - Pogroził mi pięścią i otworzył drzwi. - Lecę wziąć prysznic, co pewnie trochę mi zajmie, więc jak wrócę, ty też masz już gotowy leżeć w łóżeczku. 
Posłał mi jeszcze raz szeroki uśmiech i wybiegł spokoju. Nasze rozmowy często brzmią dość.. dwuznacznie, więc nie raz już ktoś dziwnie się na nas patrzył, co jak wiadomo oboje mieliśmy w głębokim poważaniu. 
Westchnąłem i leniwie podniosłem się z łóżka, wyjmując z szafy coś do ubrania. O dziwo było już późno, a ja nie odczuwałem większego zmęczenia niż zwykle, ale na niekorzyść działał fakt, że jutro poniedziałek i trzeba wstać na zajęcia... chociaż... jeżeli Miles siłą nie wyciągnie mnie rano z łóżka, bardzo chętnie zostanę w swoim pokoju i spędzę w nim calutki dzień, oczywiście z małą przerwą na obiad i kolację. Odrzuciłem szybko moje plany, bo znając Milesa to dokładnie zadba o to, żebym nie zaspał na lekcje i co najważniejsze na śniadanie. Poszedłem do łazienki i wziąłem szybki prysznic, mając nadzieję, że zdążę przed powrotem mojej ukochanej, słodkiej kluseczki. Jak to dobrze, że nie potrafi czytać mi w myślach, bo za tą kluseczkę najpewniej zginąłbym marnie.
Gdy wyszedłem z łazienki, jeszcze go nie było, jednak ledwo zdążyłem podejść do łóżka, a drzwi otworzyły się z wielkim impetem.
- Miałeś być w łóżeczku, a nie obok łóżeczka! - Zawołał, zrzucając moje kapcie i zamykając od razu drzwi na klucz.
- Widzisz.. nie zdążyłem - odpowiedziałem smutno.
- Proszę mi tu nie wyjeżdżać z miną zbitego szczeniaczka i... - Zatrzymał się na środku pomieszczenia, opierając ręce na biodrach - ...po co ci ta koszulka?
- A tobie?
- O nie, nie, mój drogi. Ja się ubrałem, żeby nie paradować jak zawsze w samych bokserkach, bo ludzie już zaczęli to zauważać.
- Miles... - zacząłem, jednak szybko mi przerwał.
- Umowa to umowa, szkoda, że nie była na paluszek, wtedy nie dał byś rady się wymigać. Zresztą, teraz też nie dasz. - Uniósł dumnie głowę, czekając na moją reakcję. Uśmiechnąłem się widząc jak bardzo się zdeterminował i nie miał zamiaru mi odpuścić. Westchnąłem i jednym ruchem ściągnąłem z siebie koszulkę.
- Lepiej? - Spojrzałem na chłopaka, unosząc jednocześnie brwi.
- Lepiej - odpowiedział dumny i z rozbiegu rzucił się na łóżko. Położyłem się zaraz obok niego i nie musiałem długo czekać, by ta kluseczka wyłożyła się wygodnie na moich plecach.



Miles?

od Oliego cd Anastasi.

Byłem wkurwiony, na tą gierkę którą grał ojciec i na to jak grzecznie wszyscy starali się w nią grać. Przecież to manipulująca ludźmi gnida. Miałem ochotę go uderzyć, to naprawdę by pomogło. Słowa i obecność dziewczyny zarazem jeszcze bardziej mnie denerwowały jak i koiły, czemu? Bo była miła, bo chciała coś zmienić.. I dlatego zarówno miałem ochotę wstać i komuś jebnąć i.. Urządzić jej niebo na ziemi. Nie rozumiałem dziewczyny .. Tfu narzeczone ojca .. Nie był ładny, nie był męski.. Był gnidą. Kiedy ojciec wrócił z rozmowy telefonicznej wydawał się jeszcze bardziej rozluźniony niż zwykle.
-Więc.. Oli, jak się  poznaliście ? -Przysunął do ust kieliszek z winem. Miałem ochotę zetrzeć mu ten uśmiech z twarzy.. Ale mogłem dość mocno skrzywdzić.. A chuj z tym.
-Pieprzyłem.. -Zacząłem ale zostało mi przerwane. Jakaś mała ręka znalazła się na moim kroczu i zacisnęła. Przeniosłem wzrok na właścicielkę która jak gdyby nigdy nic szybko opowiedziała jak to pomogłem jej z lekcjami.. Kolejne kłamstwo Przełknąłem ślinę i zsunąłem dłoń dziewczyny łącząc nasze palce. Miałem być miły tak?
-Oli ci pomógł z lekcjami? Przestań mu tyle dodawać... Pewno coś od ciebie chciał -Zaśmiał się sztucznie ojciec i zawtórowała mu moja nowa "mama".
-Chciałem.. -Warknąłem zacisnąłem rękę na swoim udzie.
-Miałem rację widzisz -Znów ten śmiech.
-Dzień dobry czy mogę przyjąć zamówienie ?-Uśmiechnięta kelnerka pojawiła się obok stolika i.. Kurwa, znam ją. Spałem z nią. Spuściłem głowę i modliłem o to aby mnie nie poznała. Nie byłem jakoś przestraszony konfrontacją z nią ale nie wydawało mi sie to przydatne kiedy jednak już miałem ochotę komuś przypierdolić.
-Ja poproszę o Risotto z owocami morza a dla niej- ojciec wskazał na  swoją laskę- będzie sałatka cezar .
-A dla państwa?-Odwróciła się do nas i kiedy spojrzała na mnie uśmiech spełzł jej  twarzy.
-Będzie makaron z krewetkami -Uśmiechnęła się Anastasia.
-To samo - Podniosłem wzrok i dość sugestywnie nawiązałem z nią kontakt wzrokowy, niech spróbuje .  Uniosłem brew i z miną którą można było określić "wkurzony panicz na włościach "  przeniosłem wzrok na moją macochę. Dziewczyna szybko odeszła od stolika. No i dobrze, była dobra ale jak miała na imię? Nie pamiętam, za to dobrze pamiętam ją na kolanach. N usta wykwitł mi mały uśmiech.
-Co cie bawi synu?-Ojciec wydawał się zaskoczony tym nagłym uśmiechem. Przeniosłem na niego wzrok i wróciłem do mojej mało zadowolonej miny.
-Lepiej?-Warknąłem cicho.
-Anastasi! Więc czym zajmują się twoi rodzice?-Macocha też wyraźnie starała się nie doprowadzić do konfliktu.
Dziewczyna zaczęła opowiadać o swoich rodzicach, nie umiałem sie na tym skupić, nawiązałem kontakt wzrokowy z ojcem i nie miałem zamiaru go zerwać. Nie jestem słaby i nie mam zamiaru odwrócić wzroku  jako pierwszy. W momencie kiedy przy naszym stoliku pojawiła się kelnerka z potrawami ojciec przerwał kontakt wzrokowy, mała wygrana a sprawiła,że miałem lepszy humor. Pod moim nosem został postawiony talerz z makaronem i krewetkami tak jak obiecane.
-Smacznego.. i Oli.. -Zaczęła ale szybko uciszyłem ją  spojrzenie które mogło by zabić.Słowo a złamię zasady.
-Dziękujemy-Wycedziłem literę po literze i wróciłem do mordowania ojca wzrokiem. Wydawał się zaskoczony.
-Znasz kelnerkę Oli?
-Nie.
-Wydawało mi się ,że zna twoje imię
-Dobrze to ująłeś wydawało ci się -Uśmiechnąłem się sztucznie i nabrałem na widelec porcję jedzenia.
<Anastasia?>

Hailey & Lewis - zakończenie historii

Grudniowy, pełny śniegu wieczór. Patrzyłem na migocący w kominku ogień, przechylając kieliszek z odrobiną wina na dnie. Gałązki trzaskały w kominku, a po salonie roznosił się zamach drewna i choinki, która stała w rogu pomieszczenia, przy oknie na drogę. Siedziałem na fotelu, który stał najbliżej tego wspaniałego ciepła. Przytłumione światło, które płynęło od ognia i kuchni powoli zaczynało mnie usypiać, kiedy na oparciu fotela, na którym akurat nie miałem położonej ręki, usiadła Hailey. Spojrzałem w górę na nią, a ona zaczęła bawić się moimi włosami. Nigdy z tego nie wyrosła.
- Chyba skończyłam na dziś - odparła przyciszonym głosem. Pokiwałem głową. Dobrze, że Wigilia, na którą przyjeżdża pół rodziny, jest tylko raz na rok. Kochałem moją rodzinę, czyli dziadków, kuzynów i oczywiście Aleksandra, który znalazł sobie całkiem miłą żonę Grace, którą poznał jak ja na studiach, jednak nie pospieszyli się tak jak my. Ma dwie córeczki, bliźniaczki Sally i Sophie. To takie dwa małe cherubinki. Dziadkowie już mają swoje lata, ale również nie omieszkali przyjechać, podobnie jak rodzice Hailey, oni z kolei przez znaczną odległość od nas. To właśnie oni oraz Aleksander zostali na noc, reszta nie miała daleko to się porozjeżdżali. Sam odwiozłem dziadków.
- To dobrze - objąłem ją ramieniem w pasie. - Oni śpią?
- Nie wiem - westchnęła. - Ale przynajmniej przestali mi się kręcić po kuchni, więc miałam jak ogarnąć to wszystko.
- No to teraz należyty odpoczynek - zaśmiałem się. - Jednak z drugiej strony, dobrze jest jak jest...
- Cóż... - zaczęła, ale nagle usłyszeliśmy tupanie na schodach, co ją powstrzymało. W salonie pojawił się Dylan i opadł na sofę. Dylan to nasz syn. Straszy syn. Wysoki, szczupły, właściwie mojej postawy w jego wieku osiemnastolatek, o ciemniejszej karnacji Hailly, jednak z moimi błękitnymi oczami. Miał naburmuszoną minę i od razu zatopił się w telefonie. Spojrzeliśmy po sobie porozumiewawczo. - Co się stało?
- Nic - mruknął.
- Boże... on jest jak ty w jego wieku. Zero kontaktu ze światem zewnętrznym - jęknęła, a ja cicho się zaśmiałem.
- Ja przynajmniej miałem powód, on... właściwie to chyba nie - wzruszyłem ramionami. - Więc co się stało.
- Zajęły mój pokój - mruknął.
- Kto? - zdziwiłem się.
- Sally i Sophie, a przecież są małe, więc ich nie wyrzucę - dalej mówił złym tonem.
- Oj Dylan... - zaczęła Hailey.
- Nie oj Dylan, on ma racje, a z drugiej strony no to córki mojego młodszego brata i to jedna noc. Prześpij się w gościnnym - odparłem.
- Ja z wami... - mruknęła Hailey.
- Nie wytrzymasz, tak wiemy - odparł, tylko tym razem już się do nas uśmiechając. Hailey coś mruknęła pod nosem, a ja mrugnąłem do niego porozumiewawczo. Chwilę później pojawiła się Rose.
- Też nie możecie spać? - zapytała. Moja kochana córeczka. Owszem, po urodzeniu się Dylana przeszła moja panika i później nie miałem problemu z opieką nad nią.
- Ty powinnaś - odparłem.
- Tato mam dwanaście lat i nie jest jeszcze tak późno - odparła, przewracając oczami jak Hailey.
- Czysta mamusia - szepnąłem, a Dylan tylko pokiwał głową. - Co tam masz?
- Nie powiem - mruknęła.
- Do własnego kochanego taty tak? - zacząłem się śmiać, aż dostałem w ramię od Hailey. - Zawsze musisz mnie bić?
- Nie mów przy mnie o biciu cię - pogładziła moje włosy. Chwilę mi zajęło, zanim domyśliłem się, o co jej chodzi. Minęło tyle czasu. Tylko lat bardziej lub mniej spokojnego życia lub całkiem niespokojnego, kiedy zabieraliśmy im prawa rodzicielskie nad Alexandrem. Są momenty, takie jak te, że zapominam o tym, jak bił mnie ojciec i jak bardzo cierpiałem w dzieciństwie. Moje dzieci nigdy tego nie zaznały. Może potrafiłem i w większości byłem twardym i surowym ojcem, jednak nigdy żadnego z nich nawet ścierą nie zdzieliłem. Oczywiście krzyk to nie przemoc... Krzyk to krzyk. A ja miałem taką magiczną zdolność, że jak krzyknąłem to nawet moi dziadkowie milkli. Doniosły głos i postawa robiły ze mnie wrażenie groźnego. Tylko Hailey nigdy nie milkła... No chyba, że się ze mną zgadzała, a jeśli chodzi o wychowanie naszych dzieci, to zawsze się ze mną zgadzała.

Odejście!

Żegnamy Hailey O'brien i Lewisa Draxlera


Powód: Wyjechali spokojnie (no dobra niespokojnie) do Irlandii, gdzie Hailey urodziła ich syna Dylana. Wzięli ślub i sobie żyli szczęśliwie nękani przez milion ulubionych wujków ich dzieci, z Zainem na czele.

A tak serio, to delikatny brak czasu i moja (Lewis) wina...

sobota, 27 stycznia 2018

Selekcja

Nie da się ukryć, że aktywność strasznie spadła, a więc trzeba coś zmienić.

Jest po raz 4 chyba przeprowadzana więc każdy chyba wie o co chodzi. Pod postem zgłaszacie swoje postaci z końmi do dnia 02.02.18 do godzin porannych. Jeśli nie macie gmaila to piszcie na howrse na konto bloga lub do graczki Arbuz :3
Postaci które się nie zgłoszą zostaną usunięte z Morgan. Postaci nieobecne rzecz jasna nie są usuwane.

Od Zaina cd. Imanuelle

Co jest dla mnie najlepsze? Cóż, faktycznie najlepiej byłoby gdyby ubrała jednak tę bluzkę, tym samym odbierając mi dostęp do jej ciała, tymczasem ja czuję, że powinienem na razie zapomnieć o niej, przynajmniej próbować, a ona i tak będzie mi się bezczelnie śnić.
- Czyli jakbym cię upił bardziej, to zdjęłabyś wszystko? - uniosłem brew z łobuzerskim uśmieszkiem. Dziewczyna zmarszczyła brwi i westchnęła głęboko.
- Nie - mruknęła - I uważaj, bo ten ręczniczek to przypadkowo może się zsunąć - zaświergotała, na co zareagowałem cichym śmiechem.
- A proszę bardzo. Sprawdzimy twoją wytrzymałość, skarbie - przesunąłem spojrzeniem po jej twarzy, na pełne usta, wzdłuż szyi, zatrzymując się na biuście z nadal zarysowanym uśmiechem.
- Popęd seksualny to niebezpieczna gra - zachichotała, wszystko zauważając. Uniosłem spojrzenie, robiąc minę, jakbym nie wiedział o co jej chodzi - Nie moja wina, że czujecie po prostu większą potrzebę. Matka natura nie była sprawiedliwa.
- Matka natura to moja przyjaciółka. Jestem chodzącym ideałem, obrazem Boga na ziemi i nadzieją gatunku ludzkiego. I już posiadam twój słaby punkt - poruszyłem brwiami, gładząc jej ramię - A ja raczej nie zdążam się upijać szybko.
- Tak? A myślałam, że już bredzisz głupoty - zachichotała - Skąd ty bierzesz te wszystkie olśniewające sekwencje na określenie swojej niezwykłości? Uczysz się ich na pamięć?
- To nie ja się uczę tekstów, to teksty się uczą mnie. Dlatego też przypadła mi rola cudownego piosenkarza - zjechałem dłonią z jej ramienia na talię, wędrując wzrokiem za swoim ruchem - I wiele innych wcieleń, równie wspaniałych - pociągnąłem za końcówki na szybko zawiązanej, jedwabnej kokardy na jej brzuchu. Odchyliła usta w zamiarze prawdopodobnie zwrócenia mi uwagi, ale położyłem opuszek palca na jej wargach i pokręciłem głową - Zero seksu. Pamiętam - jej kąciki ust delikatnie się uniosły, a ja pochyliłem się nad nią jeszcze bardziej, aby złożyć na nich pocałunek. Uniosła delikatnie głowę do góry, tym samym sprawiając, że moje usta z jej warg przesunęły się po policzku, przez linię szczęki do szyi. Delikatnie wyczułem jej tętno, jak szybko krew przepływa przez tętnicę. Podpierając się na rękach, zjeżdżałem coraz niżej, ani razu nie dotykając ją niczym innym prócz własnych ust.
Nie chcę aby do tego doszło za szybko. Jednak moje pragnienia wcale mi w tym nie pomagały. Może i jestem uparty, ale cholera... trzymanie siebie nie należy do prostych rzeczy przy takiej dziewczynie.
Jej ciało było niczym rozgrzane żelazo, gdy ponownie uniosła się do góry, delikatnie muskając moją skórę. Jej dotyk mnie palił. Gdyby tylko od zewnątrz... ale on to robił również w środku.
Przejechałem dłonią po wewnętrznej stronie jej uda, odczuwając niemałą satysfakcję, gdy jej ciało delikatnie, jednak wyczuwalnie się spięło. Każda jej reakcja na mój dotyk była niesamowita, z drugiej strony powodowała, że za każdym razem musiałem ganić siebie w myślach... właśnie za swoje myśli. Celebrowałem każdą część jej ciała jakby była leżącą na jedwabiach boginią. Dla mnie tak właśnie obecnie wyglądała. Dumna, władcza, potężna bogini piękności, przy której Afrodyta mogłaby się schować. Delikatna i aksamitna skóra pozwalała mi na przesuwanie po jej ciele swoich ust i palców jak po gładkiej powierzchni. Wiedziałem, że skazuję siebie na mękę utrzymywania swoich pragnień i to będzie miało swój wpływ na późniejszy rozwój zdarzeń.
~*~
Obudziłem się wcześniej, co jest dla mnie wręcz niemożliwe. W moim przypadku to niemal awykonalne. Obróciłem głowę i wciągnąłem powietrze, które zmieszało się wraz z zapachem leżącej obok dziewczyny. Spała na brzuchu z opartymi ramionami, głowę kładąc delikatnie na rękach. Wsparłem się na łóżku, delikatnie podnosząc i patrząc na jej odwróconą twarz. Uśmiechała się delikatnie jakby przyjemny sen nadal nie opuszczał jej głowy. Była tylko w połowie przykryta, a ramiona i plecy przysłoniły jasne włosy. Zgarnąłem kilka kosmyków na bok, tym samym odsłaniając kawałek jej szyi i karku, po czym delikatnie i dyskretnie, aby nie wyrywać jej z transu snu, złożyłem pocałunek na jej plecach i ramieniu. Zauważyłem, że jej uśmiech niewidocznie się poszerza, choć nadal spała.
Wstałem, podchodząc do szafy i tym razem dobrałem ubrania, co ostatnio rzadko mi się zdarza, biorąc po prostu randomowe rzeczy. Przeciągnąłem się, wychodząc z sypialni i zamykając za sobą drzwi. Udałem się w celu rutynowego porannego zajęcia do toalety, spędzając jak co dzień połowę czasu w pomieszczeniu przy lustrze. Oni się mnie pytają jak można tyle czasu spędzić nad samymi włosami. Musieliby mieć takie same by się dowiedzieć i zrozumieć jakie to ciężkie do ułożenia, będąc jeszcze w mojej sytuacji, kiedy praktycznie przez cały dzień powinienem wyglądać dobrze, niemal idealnie. Co oczywiście nie zmienia faktu, że zawsze tak wyglądam. Cud natury.
Zszedłem na dół. Wypadałoby wpaść do miasteczka, po chociażby podstawowe produkty. Na tyle długo mnie tutaj nie było, że przestałem się przejmować, że czegokolwiek może zabraknąć. Gdybym był sam, pewnie zrobiłbym sobie coś na szybko, ale mając takiego anioła, głupio byłoby robić coś na odwal. Ale pierwsze co... kawa. Jedyny możliwy, istniejący napój, pozwalający na przeżycie dnia, tym bardziej poranka. Zawitałem do kuchni, rozglądając się po poszczególnych szafkach, po jakimś czasie, cicho nucąc pod nosem jakiś utwór, który musiałem niedawno usłyszeć.
Rozsiadłem się wygodnie z filiżanką kawy w ręce, opierając nogi na sąsiednim krześle, przewijając w telefonie wszelkie strony i odpisując Harry'emu szybką odpowiedź na pytanie, czy spodobał się prezent. Konspirator jeden. Założyłem na siebie kurtkę i wybrałem się na ponowny podbój miasteczka. Uwielbiałem to miejsce, bo pomimo, że miało wielu gości w swojej południowej części, to mieszkańcy nie zmieniali się. Ten sam uśmiechnięty sprzedawca, który zaczął swoją gadkę po austriacku z impetem używając niezrozumiałych słów, jeśli cokolwiek było tutaj zrozumiałe, potem śmiał się, że nadal nie zamierzam przyswoić chociażby niemieckiego na tyle żeby się dogadać, ja oczywiście odmrukiwałem, że po angielsku też porozmawiamy, wtedy on zaczynał wspominać jak to odwiedziłem go tutaj po raz pierwszy z Lewisem, czyli moim jedynym tłumaczem, z kolei ja automatycznie przechodziłem dalej z pytaniem czy on jest sprzedawcą, czy może brakuje mu kogoś do pogadania. Przemiły człowiek.
Wyrabiając się w niecałą godzinę, wróciłem do domu. Przez cały czas padał śnieg, przez co musiałem się porządnie otrzepać na dworze. Jakże przyjemnie było wrócić do ciepełka. Zaskoczyło mnie, że Imany nadal nie wstała, aczkolwiek wcale nie zamierzałem jej budzić. Przygotowałem śniadanie, sam przegryzając coś w między czasie. Przeczekując jeszcze z jakieś piętnaście minut, w końcu stwierdziłem, że pójdę na górę i delikatnie ją obudzę. Bo każda kobieta chciałaby być budzona wyjątkowo.
Kucnąłem przy skraju łóżka, krzyżując na nim ręce, po czym opierając na nim podbródek. Chwilę popatrzyłem na jej spokojną twarz, na której stosunkowo chłodnym policzku oparłem ciepłą dłoń. Musnąłem jej skórę palcem, gdy powoli otworzyła oczy. Mój uśmiech natychmiast się pojawił.
- Chyba delikatnie zaspałaś - powiedziałem pół szeptem. Imany uśmiechnęła się szerzej, z powrotem zamykając oczy.
- Chyba troszkę tak - przeciągnęła się.
- Dlatego zrobiłem ci śniadanie, ale z racji tego, że mam tendencję do gubienia rzeczy po drodze, nie będę wnosił całej tacy na górę - zrobiła swoją smutną minkę, którą natychmiast powtórzyłem.
- Szkoda... bo mi się tak nie chce ruszyć... - spuściła spojrzenie.
- Chyba mogę na to zaradzić - wstałem, biorąc ją, cicho roześmianą na ręce, szybko składając
pocałunek i wyprostowałem się. Splotła palce na moim karku i zrównała ze mną swoje spojrzenie - Skoro śniadanie nie przyjdzie do pani to pani musi przyjść do śniadania.
- A łazienka? - zapytała.
- Poczeka. Nie ucieknie. A śniadanie wręcz przeciwnie - uśmiechnąłem się, schodząc na dół i będąc już w kuchni, postawiłem na ziemi i pocałowałem.
- Nie całuję się z chłopakami więcej niż dwa razy dziennie - pokręciła głową, uśmiechając się zadziornie. Skrzywiłem się.
- Dziwna zasada. Nie podoba mi się.
- Czy tobie się jakakolwiek zasada podoba? - uniosła brew do góry.
- Jeśli mnie nie ogranicza, owszem. Ale wolę przywileje.
- Czyli jak każdy.
- No to dla mnie zrobisz malutki wyjątek. Bo ja nie zamierzam sobie odpuszczać tejże przyjemności - przyciągnąłem ją jeszcze bliżej siebie. Jej biodra delikatnie uderzyły o mnie, gdy ponownie się nad nią pochyliłem i ująłem ciepłe, zaróżowione usta między swoje. Tym razem jednak pocałunek był dłuższy, a gdy dziewczyna się dołączyła, jeszcze bardziej namiętny niż poprzedni. Gdy odsunęła się, zapewne stwierdzając, że koniec tego dobrego, skrzywiłem się. Zaraz jednak na mojej twarzy pojawił się delikatny, zadowolony uśmiech - Skradnę ci dzisiaj jeszcze jednego - wymruczałem, poprawiając jej opadający od samego początku kosmyk włosów - I następnego, kolejnego także...
- Nie pozwolę się okradać. Nie oddam - uśmiechnęła się szeroko.
- Obiecuję - szepnąłem jej nad uchem - A wiesz, że ja obietnic dotrzymuję - tak naprawdę mógłbym ją całować non stop, ale odczuwając poważną granicę, odsunąłem się. Nie będę ukrywać, że mnie ona pociągała. Nie będę też ukrywał, że z chęcią bym zobaczył jaka jest piękna w całej okazałości, ale po raz pierwszy w życiu dokładnie to w sobie stłamsiłem. Po raz pierwszy w życiu cokolwiek w sobie stłamsiłem. To dla mnie było nie tyle co nowe, ale dziwne - Usiądź.
- A przyniesiesz mi coś do okrycia siebie? - spojrzała znad ramienia na mnie.
- Dlaczego? Jak dla mnie wyglądasz piękne w samej bieliźnie - zmierzyła mnie spojrzeniem. Zaśmiałem się pod nosem i odpychając od szafek, pokiwałem głową, kierując się na górę.

Imanuelle?

piątek, 26 stycznia 2018

Od Juliet cd. Andy

Wydaje mi się, że powoli pogodziłam się z faktem, że Andy mnie nie pamięta. Bo po co mam na siłę zostawiać w przeszłości. Muszę iść dalej i jako tako żyć.  Dlatego, kiedy wspomniał o serialu i o tym małym, ale znaczącym wspomnieniu. Nie byłam w stanie zostać z nim dłużej, wolałam wyjść i postarać się o tym zapomnieć. Andy jest ciekawski i jakaś amnezja tego nie zmieni, ale chyba nie myślał, że będę wstanie spędzać z nim czas, po tym wszystkim….. Wiedząc, że jest z Mirand. Wiedząc, że być może całą miłość jaką do mnie czuł, przekazał właśnie jej. Osobie, która w ogólne na to nie zasługuje. Nie znam jej zbyt dobrze, ale wystarczyło mi kilka wspólnych chwil, żeby stwierdzić jaka jest zarozumiała i zadufana. Ciekawe czy wszystkie modelki takie są? Czy większość zespołów rockowych ma tak dziwnego menadżera? Bo mogę dać sobie rękę odciąć, że on nie chcę ich szczęścia, zrobi wszystko żeby się wzbogacić. I może to głupie, ale podejrzewam, że może mieć coś wspólnego z wypadkiem chłopaka. Nigdy za mną nie przepadała i na każdym kroku chciał przekonać Andy'ego, że nie jestem dla niego odpowiednia. Na pewno los nie jest aż taki sprzyjający. Znajdę dowód, że to on. Nic innego nie mogę zrobić.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*
Czekałam właśnie na telefon od taty, od mojego przyjazdu tutaj rzadko rozmawialiśmy.  On nie miał czasy, a ja…. no cóż, nie miałam ochoty. Wiele się zmieniło w te kilkanaście miesięcy. Tata ożenił się z Jennifer i wcale nie była zła. Wiedziała, że nie zastąpi mi matki i nawet za bardzo się nie starała. Była bardziej jak dobra koleżanka , a mi to bardzo odpowiadało. Nie jestem już małą dziewczynką, która potrzebuje bliskości mamy. Przez lata zdążyłam do tego przywyknąć.
Trzymałam komórkę w ręku, zaczynając liczyć w myślach. Ustalona godzina już minęła, a ja nie rozumiałam co mogło się stać. Zawsze dotrzymuję obietnicy. Ale tym razem nie mogłam nic zrobić, więc  po prostu stwierdziłam, że czas zacząć małe śledztwo.
Zapamiętaj robisz to tylko i wyłącznie dlatego, że chcesz dojść do prawdy. Tylko dlatego.
Wzięłam telefon w razie gdyby dzwonił i otworzyłam drzwi. Stając twarzą w twarz z szatynem. Nagle moja pewność siebie zniknęła, a ja jedynie westchnęłam. Chłopak spojrzał na mnie i lekko się uśmiechnął.
- Właśnie do Ciebie szłam – powiedziałam szybko, bojąc się, że spanikuje.
- Naprawdę? - nie dziwię się, że mi nie dowierza.
- Tak, chciałabym dowiedzieć się czegoś o twoim wypadku, a przy okazji może.... ty o coś zapytasz. – wzruszyłam ramionami, otwierając szerzej drzwi. Andy spojrzał na mnie, chyba sprawdzając, czy nie żartuję, a kiedy mój wyraz twarzy się nie zmienił wszedł do środka i od razu usiadł na fotelu. Ja zajęłam miejsce naprzeciwko jego.
- Co chcesz wiedzieć?- Spytał.
- Wszystko. Złapali sprawcę? Byli jacyś świadkowie? Wiem, że menadżer wszystkim się zajął, ale na pewno ktoś musiał coś widzieć. Andy, Twoim życiem interesują się miliony, śledzą Cię.... Nie wydaje ci się to dziwne? – w mojej głowie było tysiąc myśli na minutę.
- Nie mam pojęcia. Ostatnie co z tego pamiętam, to światła i rozbite szyby. Jechałem sam Richardson powiedział, że po pierścionek zaręczynowy, nic więcej.... – spojrzałam na niego, jakbym nie rozumiejąc jego słów.
Tyle raz mówił mi, że ślub to nie dla niego, że to tylko papierek. To nic nie daje, a teraz..... Wcześniej powiedział, że....
- Mówiłeś, że byłeś z Mirandą już przed wypadkiem? Prawda?
- Tak- odpowiedział szybko.
Był z nią, będąc ze mną. Zna ją większość życia, a mnie.... Z nią był gotów się ożenić. Może to też mu wmówili, może... Czemu to tak boli? Chciałabym poznać prawdę, bo jeżeli to nią jest, to lepsza jest śmierć. Jeżeli okaże się, że zdradzał mnie z nią znienawidzę go. Zrobię to.
- Wszystko w porządku?- pokiwałam twierdząco głową. – Dlaczego pytasz?
- Sam nie wiem. Ciekawość... Nie ma żadnych świadków, bo zawsze dałeś o prywatność i nie wiem jak to robiłeś, zawsze przemieszczałeś się niezauważony –  uśmiechnęłam się , wspominając starego Andy’ego, mojego Andy’ego.
- Na to wygląda. Chcesz coś jeszcze wiedzieć? – przez chwilę myślałam, czy jest coś jeszcze, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Andy nie widząc mojego zaangażowanie, sam przeszedł do pytać. – Ostatnim razem, kiedy tu byliśmy przyjaźniliśmy się.....
- Tak, ale nie rozumiem do czego zmierzasz- wtrąciłam się.
- Spokojnie – zaśmiał się – Nie możemy być nimi? Może od tego trzeba zacząć. - Spojrzał na mnie z iskrami w oczach, nie mogłam go rozczarować.
- W sumie czemu nie.. Zawsze możemy spróbować – uśmiechnęłam się, przynajmniej tak mi się wydaje.- Jest coś jeszcze?
- Spaliśmy że sobą? – wybuchnęłam  śmiechem, to pytanie było głupie.
- To tak jakbyś zadał pytanie pięciolatce, czy lubi słodycze.
- Okej, rozumiem – mruknął, ciągnąć za końce swoich włosów.
- Zostawiamy przeszłość za sobą. Jesteśmy przyjaciółmi – to brzmiało niedorzeczne w moich ustach. Ale od czegoś trzeba zacząć. A dla nas to wydaje się najlepsze. Co nie oznacza, że nie będę miała do niego urazu. Może przejdzie mi, kiedy wyjaśnię całą tą sprawę z wypadkiem? Kto wie. 
Nie myślałam, że jeszcze kiedyś będę spędzała czas z Andy’m i będzie on..... miły. Niemal zapomniałam jaki z niego żartowniś, naprawdę. Potrafi śmiać się ze wszystkiego. Co z jednej strony może być dziwne, ale co tam. To Andy. Pewnie siedzielibyśmy dłużej, ale mój tata raczył zadzwonić, więc dogadałam się z chłopakiem, że przyjdzie trochę później. ~
 Cześć córcia, co u Ciebie? Poznałaś kogoś? - zaczął od razu, kiedy tylko nacisnęłam zieloną słuchawkę. 
~ Hej. Wszystko dobrze, sporo nauki, więc najczęściej siedzę w pokoju. Z resztą wiesz, że nie przepadam za tłumem. 
~ Kiedyś lubiłaś to, z resztą.... Nie chcę cię złościć. 
~ Wiem, tato.. A co u was? Jak tam Billy? – byłam ciekawa co słychać u tego małego psiaka, może nawet bardziej niż u nich. 
~ Rośnie jak na drożdżach. Większość czasu spędza u babci, nie mamy dla niego zbyt dużo czasu. Praca i praca – z dala dobiegł kobiecy głos – Jen cię pozdrawia. 
~ Też ją pozdrów- przygryzłam wargę- Muszę coś Ci powiedzieć. 
Nawet nie wiem czy muszę, chcę po prostu z kimś o tym powiedzieć. Wiem, że tata nie przepada za nim, teraz. Wcześniej go uwielbiał, nawet miałam wrażenie, że bardziej ode mnie. 
~ Coś się stało? Twój były menadżer do ciebie zadzwonił, bo jeżeli tak załatwię to. Może źle się czujesz? Mogę po ciebie przyjechać.... 
~ Nie, nie... Po prostu... jest tu..... Andy – zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, po drugiej stronie nastała cisza, a później krzyk. 
~ Juliet! Chcesz znowu przez to przechodzić? Ile razy ma  złamać ci serce? Widziałem jak cierpisz...
~ To nie tak, miał wypadek, nie pamięta nic. Może to druga szansa? 
~ Chyba przekleństwo – jęknął.
~ Tato!- usiadłam na podłodze przy łóżku. 
~ Rozumiem, kochasz go, ale daj sobie spokój. 
~ Nie rozumiesz, on nic nie pamięta. Nie pamięta mnie, nas.... Nie pamięta naszej kłótni o zaręczynach, nic
~ Byliście? Nie powiedziałaś mi?! 
~ Nie byliśmy. Andy udzielał wywiadu, gdzie powiedział, że ślub to nie dla niego. To nic nie zmienia i nie widzi potrzeby żeby go brać. Pokłóciliśmy się o to. Poważnie. – przekrzykiwałam jego donośny głos. Zanim zdążyłam coś opowiedzieć, moje drzwi zatrzeszczały, nie wiedziałam co mam zrobić. Rzuciłam telefon na łóżku i szybko podbiegłam do nich. Andy pokręcił głową i ruszył wzdłuż korytarza, poszłam w jego ślady, ale on jakby na mnie nie reagował. 
-Poczekaj! – krzyknęłam do jego pleców. Zatrzymał się gwałtownie, ale nie odwrócił się. - Przepraszam... 







Andy? 

czwartek, 25 stycznia 2018

Od Andy'ego cd. Juliet

- Gdybym tylko mógł cofnąć czas... nigdy nie zapomniałem tego, co czułem do ciebie, ale zostało mi wpojone, że to miłość do Mirandy. - Zacząłem, chcąc dokładnie wyjaśnić jej w jakiej sytuacji znalazłem. - Po obudzeniu byłem kompletnie zdezorientowany, szukałem osoby, którą kocham, myślałem jedynie o tym i wtedy pojawiła się Miranda, zachowująca się właśnie jak miłość mojego życia. To.. nie było takie proste, bo pamiętałem ją i wtedy najbardziej się wystraszyłem. Skoro mówiła, że jesteśmy razem, to.. cholera, w ogóle nic przy niej nie czułem, bałem się, że zapomniałem najważniejszą osobę w moim życiu, więc odkąd tylko wyszedłem ze szpitala wpajałem sobie, że ją kocham, bo nie chciałem się przyznać, że nie wiem kim jest, by jej nie zranić. Może w ten sposób bardziej przyczyniłem się do zapomnienia twojej osoby, nie wiem. Matko boska! Pamiętasz Zaklinaczkę duchów? Gdy Jim umarł i został na ziemi jako duch, wszedł w ciało Sama, z którego po wypadku odeszła już dusza. Co się wtedy stało? Sam jednak przeżył, ale nic nie pamiętał, wciąż był tym Samem sprzed wypadku, jednak czuł w sobie miłość do Melindy, której nigdy w swoim życiu nie widział na oczy, a dlaczego? Bo w środku była dusza Jima, jej męża. Trochę namieszałem, wiem, ale chodziło mi o to, że nie pamiętał Melindy, ale czuł, że ją kocha.
- Skąd wiesz, że oglądałam ten serial? - Spytała, marszcząc brwi.
- My... - zacząłem i gdy tylko sobie uświadomiłem o co chodzi, zacząłem się nerwowo śmiać - ...oglądaliśmy go razem, w każdy piątek po pięć odcinków. Cholera, żeby to było takie proste, żeby to wszystko przypomniało mi się na raz, a nie tylko co jakiś czas. - Ostatnie zdanie skierowałem już bardziej do siebie, niż do Juliet. Nawet nie wiem, czy mnie usłyszała, zresztą nie powiedziałem nic istotnego, czegoś, czego już by nie wiedziała. 
- Ja.. ja już pójdę - odezwała się, biorąc przy tym głęboki wdech. Wysiliła się na słaby uśmiech, odwróciła się i złapała za klamkę.
- Zaczekaj - westchnąłem, łapiąc ją za rękę, zanim zdążyła wyjść.
- Po co? - Spytała, a w jej oczach zauważyłem znów pojawiające się łzy.
- Nie chcesz, żebym sobie cokolwiek przypomniał? Juliet.. to nie moja wina, gdybym tylko mógł chciałbym pamiętać, nie potrafię się z tym pogodzić, ze nie mam na to żadnego wpływu.
- Nie wiem, ja... ja po prostu nie wiem, jak by to miało wyglądać. Przypomnisz sobie i co wtedy? Będziemy udawać, że nic się nie stało?
- To zależy.
- Od czego?
- Od ciebie - odpowiedziałem. Kocham ją, co więcej mogę powiedzieć. To idiotyczne, jak można czuć w sobie tak silne uczucie, a... nie pamiętać kogo się nim darzy.
- Myślę, że nie tylko ode mnie. - Wyrwała dłoń z mojego uścisku i wyszła z pokoju.
~~*~~*~~
Przez resztę dnia nie robiłem nic konkretnego, leżałem w łóżku wpatrując się w sufit mając ogromną nadzieję, że zaraz moja pamięć wróci i wszystko będzie jak dawniej. Mhm. Nawet jeżeli by wróciła, nic nie mogłoby być już jak dawniej. Niektórych rzeczy nie da się naprawić, jednak ja wciąż staram się być myśli, że jakoś to będzie. Dopiero wieczorem zebrałem się, by wziąć laptopa i po raz kolejny spędzić pół nocy w Internecie, szukając jakichkolwiek wspomnień. Portale plotkarskie podawały miliardy różnych wiadomości, jednak nie byłem w stanie określić, ile z nich było prawdziwych. Dziwnie się czułem, czytając o rzeczach, których zbyt dobrze nie pamiętałem. Większość z nich była mi znajoma, jednak w głowie wciąż miałem kogoś innego u boku - Mirandę. Jakim cudem udało jej się tak namieszać mi w głowie? Jakim cudem się na to wszystko nabrałem? Chyba powinienem się w końcu z nią skonfrontować, jednak do tego czasu wolałbym mieć trochę więcej wiedzy o moim dawnym życiu, sporo wtedy rozliczę się i z Mirandą i z menadżerem.
Zamknąłem laptopa i odłożyłem na biurko, chcąc pójść na kolację, żeby zaraz potem położyć się spać. Nie miałem siły kompletnie na nic, więc taki plan podobał mi się bardziej, niż przeglądanie portali plotkarskich do samego rana. Naciągnąłem trampki na nogi i przed wyjściem nakarmiłem jeszcze Aresa. Korytarze były puste, zresztą, ilu ludzi można spodziewać się tu podczas ferii? Bardzo wielu uczniów wróciło do swoich domów, lub po prostu gdzieś wyjechało, inni woleli nadrobić zaległości, a jeszcze inni - na przykład ja - postanowili zostać.. bo tak. Przechodząc obok drzwi Juliet, mimowolnie spojrzałem na nie, chcąc przypomnieć sobie jak kiedyś do niej przychodziłem. Miałem już iść dalej, gdy drzwi się otworzyły. 



Juliet?

Odejście!



Żegnamy Camillę Montclare.

Powód: brak czasu





środa, 24 stycznia 2018

Od Anastasi cd. Oliego

- Będzie dobrze - powtórzyłam, mając nadzieję, że dokładnie tam będzie.
- Obawiam się, że nie - westchnął.
- To tylko kolacja, rozumiem, że... możesz mieć do niego pewien uraz, ale unikając tego spotkania możesz jedynie pogorszyć sytuację. Zdążyłam zauważyć, że twój ojciec raczej łatwo nie odpuści, więc po prostu pojedźmy i wróćmy. Zgoda?
- A mam jakieś wyjście? 
- Nie. - Uśmiechnęłam się do niego i wspólnie dokończyliśmy śniadanie. Z faktu, że są ferie w akademii odbywały się jedynie dodatkowe treningi dla chętnych. Jeszcze się na żadne nie zapisałam i z tego co wiem, Oli też postanowił zrobić sobie na razie wolne. Podejrzewam, że dopiero w przyszłym tygodniu któreś z nas wybierze się na zajęcia, a pierwszy poświęcimy na spanie do późna jak większość uczniów, którzy zostali w Morgan. 
Szczerze to przez cały dzień nie robiliśmy nic konkretnego. Poniedziałek,  w którym nie trzeba iść do szkoły i do późnego wieczora oglądać seriale wydaje się idealną możliwością spędzenia wolnego czasu, aczkolwiek czekał nas jeszcze wypad do miasta, bo.. nie miałam odpowiedniej sukienki. Chciałam żeby było to coś eleganckiego, a zabrałam ze sobą raczej nie do końca pasujące do tej okazji ubrania. Zakładanie koszuli było na końcu mojej listy rzeczy możliwych do ubrania, więc decyzja pojechania do miasta była naprawdę kusząca. 
Wiedziałam w jakich stosunkach ze swoim ojcem jest Oli, jednak mimo wszystko należało zrobić dobre wrażenie, bynajmniej tak od najmłodszych lat uczyła mnie mama. 
~~*~~*~~
- Jeszcze możemy się rozmyślić - jęknął Oli.
- Już nie, mamy kawałek drogi do Londynu i powinniśmy już wychodzić - westchnęłam, poprawiając materiał sukienki. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia, chcąc jakoś dodać sobie odwagi, co jednak nie było łatwe. 
- Czy ty się stresujesz? - Oli podszedł do mnie z tyłu i położył dłonie na mojej talii. 
- Troszeczkę i nie musisz mi mówić, że nie powinnam, bo to i tak nic nie zmieni. 
- Nie chcę tam jechać, nie potrafię chociażby udawać miłego wobec mojego ojca. 
- Tylko kolacja, Oli. Pamiętaj, tylko chwila udawania miłego. - Wiedziałam, że to dla niego trudne i bardzo obawiałam się tego, że wybuchnie złością, rozpoczynając kłótnie z ojcem. Nie mogłam do tego dopuścić, ale wciąż nie wiedziałam, jak będę mogła go powstrzymać. 
W Londynie byliśmy idealnie na czas, co niezbyt spodobało się Oliemu. Spotkać z jego ojcem i macochą mieliśmy się już w umówionej wcześniej restauracji. Zatrzymałam samochód na pobliskim parkingu, a chłopak rozejrzał się dookoła.
- Już są - westchnął, odpinając pas.
- Wyluzuj - odpowiedziała. - Bądźmy dobrej myśli.
- Nie potrafię być dobrej myśli, gdy wiem, że on tam jest.
Chciałam jakoś go wesprzeć, ale mimo szczerych chęci, nie potrafiłam. Pochyliłam się, łącząc nasze usta, w krótkim, jednak bardzo namiętnym pocałunku. 
- Chodźmy już, miejmy to z głowy. - Uśmiechnęłam się delikatnie i oboje wysiedliśmy z pojazdu. Oli podszedł do mnie i złapał za rękę, kierując się w stronę wejścia. Wnętrze restauracji robiło naprawdę duże wrażenie, było urządzone w stylu francuskim, co nadawało mu oryginalny klimat.
- Tam są - mruknął cicho kiwając głową w stronę jednego ze stolików.
- Więc chodźmy. - Ścisnęłam delikatnie jego dłoń i razem podeszliśmy bliżej.
Gdy mężczyzna nas zauważył, uśmiechnął się szeroko i podniósł się z miejsca. Kobieta, która mu towarzyszyła również wstała.
- Oli. - Odezwał się podchodząc do chłopaka i porywając go w objęcia. Oliemu niezbyt się to spodobało, ale niepewnie odwzajemnił jego uśmiech.
- Delila. - Kobieta uśmiechnęła się, podając mi dłoń.
- Anastasia. - Odpowiedziałam jej uśmiechem i ścisnęłam jej dłoń. Zaraz potem przywitałam się z ojcem chłopaka i zasiedliśmy wspólnie do stolika, a gdy podszedł do nas kelner, złożyliśmy zamówienie.
- Jak wam idzie w szkole? - Uśmiechnął się mężczyzna.
- Nie udawaj, że cię to obchodzi - burknął Oli.
- Oli - szepnęłam, kopiąc go pod stołem w mogę, po czym zwróciłam się do jego ojca. - W porządku, nauczyciele są bardzo wymagający, ale wystarczy trochę systematyczności w nauce i można bez problemu sobie poradzić.
Uśmiechnęłam się, a Oli mruknął tylko coś pod nosem.
- Nie męczy was taki tryb życia? Chodzi mi o to, że po szkole zaraz macie treningi, potem nauka, raczej nie macie zbyt dużo czasu wolnego.
Widziałam, że Oli znowu planował niegrzecznie mu odpowiedzieć, a ja w jakiś sposób chciałam go zatrzymać, bynajmniej dopóki jego ojciec był miły. Położyłam rękę na jego udzie i powoli sunęłam dłonią w górę.
- Na początku było ciężko, ale można się przyzwyczaić. Wystarczy dobrze rozplanować sobie czas, prawda Oli? - Spytałam kładąc dłoń przy jego kroczu. Matko boska, czemu ja to robię? Nie ważne, ważne, że działa.
Po chwili rozległ się dzwonek telefonu, a ojciec chłopaka przeprosił nas, wstając od stołu i odchodząc na bok. Chyba było to coś ważnego, bo zaraz zawołał do siebie swoją partnerkę. Wykorzystałam moment, by zamienić parę słów z Olim.
- Miałeś być miły - burknęłam, uderzając go w ramię. 
- Ej, próbuje, okej? - Wywróciłam oczami na jego odpowiedź i postanowiłam jakoś go zachęcić do zmiany swojego nastawienia. 
- Jeżeli spróbujesz zmienić swoje zachowanie to... postaram się o niespodziankę dla ciebie. 
- Co masz na myśli mówiąc niespodziankę? - Zmarszczył brwi, zaintrygowany moją odpowiedzią. 
- Spodoba ci się. - Uśmiechnęłam się, przygryzając dolną wargę. 


Oli? 

wtorek, 23 stycznia 2018

Od Milesa C.D. Joshuy

Niewiele myśląc, rzuciłem torbę na łóżko i wyjąłem z niej rzeczy do spania oraz kosmetyki. Westchnąłem, kiedy zerknąłem na Josha, a on nadal stał w tym samym miejscu, rozglądając się nieprzytomnie. Wszedłem do malutkiej łazienki i wziąłem szybki prysznic, ponieważ miałem trochę dosyć tego dnia i chciałem nareszcie usnąć. Skończyć go. Zacisnąłem dłoń w pięść, kiedy drugą myłem zęby, tak całkowicie nieświadomie. Patrząc w lustro zacząłem myśleć o tym jak popchnąłem wcześniej Joshuę, o moich myślach kiedy leżałem jak w amoku na łóżku. Ostatnie dni to jeden amok... otępienie... półświadomość... Spojrzałem na otworzoną dłoń, po której spływała krew. Problemy z agresją? Nie... Problemy z okazywaniem uczuć i ogólnie z uczuciami? Owszem... Zawsze za mało albo za bardzo, jednak przede wszystkim za bardzo. Kochać na zabój, nienawidzić piekielnie, tęsknić cierpiąc katusze... Albo być obojętnym na wszystko, nigdy nie widzieć i nie dostrzegać, cierpiąc w środku i płacząc rzewnymi łzami. Pani Katelyn powiedziała, że powinno mi z czasem przejść, że jak znajdę przyjaciela, znajomych, zacznę się spełniać, będę kochany, znajdę sobie kogoś do kochania, powinno być wszystko dobrze. A nie jest dobrze. Było do poznania Adriena, później było źle, bo ludzie źle mnie postrzegali, więc zacząłem to ignorować, niszczyć smutek w samym zarodku, później przyszła rozpacz, zapamiętanie się. Ból... poczucie winy... Nie chciałem kochać i nie chciałem, żeby ktokolwiek mnie kochał. Bo tak. A ten argument jest najgorszy i podobno tak charakterystyczny dla ludzi, z problemami podobnymi moim. Przepłukałem ranę i okazało się, że nie jest tak źle, jak myślałem, że będzie. Wyszedłem w samych spodenkach nie patrząc na chłopaka. Podszedłem ponownie do torby i wyjąłem z niej bluzę, którą założyłem, resztę spakowałem i postawiłem na ziemię, usiadłem na łóżku. Nagle szatyn jakby się obudził, odsunął się od okna, odchrząknął i podszedł do mnie.
- Mogę? - zapytał, wskazując głową na drzwi do łazienki, a ja pokiwałem. Po chwili zniknął w tamtym pomieszczeniu, a ja zostałem sam. Wczołgałem się pod koc, zwijając się w kłębek i okrywając ciepłym materiałem po sam nos. To wszystko nie miało tak wyglądać. Mieliśmy być młodzi i beztroscy, bawić się kochać, niczym hipisi nowego stulecia. Tylko bez narkotyków. Obrzydzają mnie narkotyki i papierosy. Wyjątkiem jest Jules, ale tylko dlatego, że jest dla mnie jak brat... a nawet bliższy... Jak bliźniak... Tylko ten drugi z dwujajecznych, ten niewydarzony. Tymczasem Joshua jakby coraz bardziej się ode mnie oddalał, albo ja od niego, a ja przez to cierpiałem i się miotałem, a poza tym to się cały czas martwiłem i coraz mniej spałem. Bo się martwiłem... Błędne koło... Kiedy wyszedł wcale nie zwracał na mnie uwagi. Nie byłem zły. Wiedziałem, że po tym co zrobiłem... Nienawidzę mojej niestabilności emocjonalnej. Tak to się nazywało? Właściwie to już nie pamiętam...
- Co ty taki cichy? - zapytał w końcu, z odległości swojego łóżka.
- Bo... nieważne... - westchnąłem. Mam ci wszystko powiedzieć? Mam ci powiedzieć, że to nie jest pierwszy raz kiedy kogoś tak popchnąłem? Że miałem takie problemy, które przekładają się na problemy z agresją?
- Hej Miles... - podszedł do mnie i usiadł na łóżku obok, tuż przed moim brzuchem. Pogładził mnie po włosach. - Małe wyrzuty sumienia? Czyżby?
- Nie małe - westchnąłem.
- Za dużo wzdychasz - odparł.
- Bo się martwię - szepnąłem. Miał tego nie usłyszeć, ale chyba coś nie wyszło. Zmarszczył brwi, przyglądając mi się.
- Czym się martwisz? - zapytał. Zdziwiłem się, ponieważ nie było w tym pytaniu nawet nuty niepewności, tak charakterystycznej dla niego, przy zadawaniu mi pytań. Był niepewny, bał się, a teraz, po tym jak sprawiłem mu ból, nawet jeśli trwał kilka sekund, to jednak to zrobiłem, a on stał się bardziej pewny siebie? Paradoks.
- Mama jest w szpitalu - powiedziałem cicho, po dłuższej chwili. Przygryzł wargę, ale nadal gładził moje włosy, to mnie uspokajało.
- No widzisz, to stres, więc... Więc mogłeś stracić nerwy, tak? - uśmiechnął się delikatnie.
- Jesteś dla mnie za dobry - odparłem smutno.
- Dlaczego?
- Bo może przyjść moment, kiedy ja nie będę. Przyjdzie, bo go czuję. Co wtedy? Nadal będziesz dla mnie dobry... - podniosłem się i przytuliłem do jego pleców. - Dlaczego jesteś dla mnie taki dobry?
- Nie wiem... Po prostu... - powiedział tylko tyle. Tylko tyle. Po prostu. Po prostu mnie pokochał.
- Poznasz pewnie Iana - odparłem nagle, opadając z powrotem na łóżko, krzywiąc się. Spojrzał na mnie i się zdziwił.
- Co w tym złego?
- Ian... Ian nie akceptuje mojej orientacji... delikatnie mówiąc. To nie będzie najmilsze spotkanie. Widzisz różnica między tym spotkaniem, a moim z twoimi rodzicami jest takie, że oni przynajmniej zachowali strzępki zasad, a Ian ich nie ma. Więc będzie źle, ale nie pozwolę mu do ciebie podejść. Słowa, to tylko słowa, tak? Może i ważne czasami, wszystkie obietnice i tak dalej... ale jego opinia wynika tylko z nienawiści, dlatego boli, a nie ma żadnego stałego podłoża. Nie jest ważna.
- A może jednak jest? Może jest prawdziwa? - westchnął.
- Nie jest. Ktoś to nie zna życia, nienawidzi dobrych ludzi, takich jak ty i...
- Adrien, tak? - zapytał.
- Skąd to wiesz? - zapytałem nagle.
- Ja... znaczy... ktoś powiedział, że jestem do niego podobny... i... - zaczął się plątać.
- No już - pogładziłem go po plecach. - Tak. Adriena. Nienawidził go jeszcze chyba bardziej ode mnie. Dlatego nie ma prawa ciebie oceniać, nie ma prawa cię ranić i nie ma prawa sprawiać, że będziesz wierzył w te brednie, bo to tylko brednie. Tak?
- Tak. A kto to...
- Joshua - warknąłem.
- Przepraszam - spuścił głowę.
- To ja przepraszam - uniosłem się i pocałowałem go szybko w usta. - Idźmy spać, skoro mamy być wypoczęci.
- Przestań to wreszcie powtarzać - mruknął, a po chwili się rozchmurzył. - Dobranoc.
- Dobranoc - odparłem, jeszcze raz mnie pocałował i poszedł do siebie.
Przekręciłem się twarzą do ściany. Nowe miejsce... Czyli nici ze spania. Może przynajmniej on się wyśpi. Trochę się kręciłem, wzdychałem. Wypiłem całą wodę jaką miałem otwartą, czyli ponad litr, chodziłem z milion razy do łazienki. Kiedy wróciłem z niej po raz nie wiem który, nagle przy mnie znalazł się Joshua.
- Też nie mogę spać - westchnął, stojąc przede mną, kiedy ja siedziałem na łóżku. Zapaliłem lampkę i spojrzałem w górę na jego twarz.
- Jakbyśmy nie podkreślili wcześniej słowa wypoczęci, to był powiedział, że może nie było nam dane, żeby spać tej nocy - zaśmiałem się.
- Mam kilka...
- Życzeń - odparłem.
- To nie tak...
- Mów - zażądałem.
- Chcę się wyspać, chcę zrobić to czując się bezpiecznie i dobrze i chcę jutro normalnie chodzić bez bólu w miednicy - skrzyżował ramiona.
- Może chciałbyś ty spróbować? - delikatnie pogładziłem jego uda. Pokręcił głową. - Nie napieram. Ale kiedyś to zrobisz. Chciałbym, żebyś kiedyś to zrobił. Żebyś czuł się z tym dobrze...
- Miles - jęknął, przerywając mi.
- A tak, no dobra, tylko bez poczucia winy i takich tam, bo nadal jesteś mój i nadal cię uwielbiam, tak?
- Uwielbiasz? - uniósł brew.
- Nie. Jestem po prostu męską dziwką, która popycha każdego spotkanego na ulicy mężczyznę - przewróciłem oczami. Zachichotał.
- Zawsze to wiedziałem - zaśmiał się, a ja pociągnąłem jego spodenki i ugryzłem jego skórę na biodrze. - Auć! Nie gryź mnie!
- Mogę ci pokazać coś... przyjemnego, co wyłączy ci myślenie, co nie spowoduje bólu i co nas względnie nie zmęczy - uniósł brew. - Tego też Amber nie robiła?
- Nienawidzę cię - mruknął.
- Później będziesz krzyczał coś innego.

~~*~~

Przeciągnąłem się. Raczej spróbowałem, ponieważ po chwili okazało się, że po pierwsze leżę na brzuchu, a raczej na boku i części brzuchu, co dla mnie nie jest normalne i mam kogoś obok. Otworzyłem oczy. Joshua... Na początku chciałem krzyczeć i mówić do niego Adrien, jednak ostatnio nie. PRZERAŻAJĄCE. Pocałowałem go delikatnie. W sumie czułem po wczoraj mały niedosyt... Przygryzłem wargę. Nie myśl o tym. Zboczeniec. Nadal nie miał nic na sobie. Ja byłem ubrany. Bluzę szybko zrzuciłem, ze spodenkami było gorzej i trudniej. Zawisnąłem nad nim, całując go mocniej, namiętniej. Obudził się i wplątał palce w moje włosy.
- Dzień dobry - wymruczałem.
- Dzień dobry. Dziś bez uciekania? - uniósł brew, po chwili dopiero zrozumiałem o co mu chodzi.
- Przepraszam za wtedy. Uciekam z łóżka ludziom, ale wtedy to nie było tak. Nie mogłem spać, miałem koszmary, nie chciałem cię obudzić moim kręceniem się... Tak słodko wyglądałeś śpiąc - uśmiechnąłem się, on też.
- No dobrze panie doświadczony... Ma pan jakiś sposób na obudzenie się? Bo tak mi się dobrze spało, że nie mogę otworzyć oczu - mruknął.
- Mam - pochyliłem się i wymruczałem mu do ucha. - Delikatny seks, zimny wspólny prysznic, a na koniec kawa.
- A to pierwsze jest konieczne? - zaśmiał się. Prowokator.
- Tak, bo inaczej nie będzie punktu drugiego - wzruszyłem ramionami.
- Ale musisz się rozebrać i... - wszedłem w niego, a on zacisnął raptownie palce na moim ramionach. - Musisz to robić z zaskoczenia?!
- Mhm... Słyszałem, że to dalej lepszy efekt - pocałowałem go. - Nie kłóć się. Albo kłóć się. Tak czy tak, jesteś pociągający.

- Nienawidzę kawy bez cukru - mruknął.
- Ja też - wzruszyłem ramionami.
- Wypiłeś już drugą - zauważył, a ja zacząłem się śmiać. Zeskoczyłem z parapetu i podszedłem do niego, żeby go pocałować.
- Widzisz pragnienia trzeba zaspokajać - wzruszyłem ramionami.
- No tak, przecież to takie naturalne, nie? Chcesz seks masz seks, chcesz kawę masz kawę, chcesz narkotyki...
- Nie - odparłem twardo. Spojrzał na mnie zdziwiony. - Nigdy nie brałem. Nawet raz. Nigdy też nie zapaliłem... Nie mógłbym... Nie mógłbym im tego zrobić.
- Komu? - zapytał cicho.
- Rodzicom... ale nie tylko. Wszystkim którym obiecałem żyć.
- Obiecałeś żyć? - zdziwił się.
- Tak. Jakiś czas temu. Obiecałem, że nie zabiję się. Nie zrobię tego powoli przez narkotyki czy papierosy, ale też szybko, na przykład przez skok z okna... Obiecałem. Dlatego nienawidzę obietnic.
- Bo?
- Bo chciałem się zabić, ale nie mogłem, bo obiecałem - wzruszyłem ramionami. - Skomplikowane, wiem.

Joshua?

Od Joshuy cd. Milesa

To był zły pomysł. O matko, jaki to był zły pomysł. Sądząc po tym, że raczej to moja ostatnia wizyta tutaj, bo ani ja, ani oni pewnie nie chcieli mnie tu widzieć, to już nie wpadnę na ten sam po raz kolejny. Ale nie przerwałem mu. Mało tego, widząc ich twarze czerpałem niemal satysfakcję z mówionej im prawdy, choć nie do wszystkiego się utożsamiałem. Jednak unikałem ich spojrzeń z powodu przyzwyczajeń jakie nabrałem przez te kilka lat.
Czekałem w ciszy aż skończy mówić, lustrując go spojrzeniem. Wydawało mi się, że jestem obojętny, zbyt obojętny w takiej sytuacji, kiedy to powinienem okazać więcej emocji podczas takich słów. Moja twarz nie drgnęła, choć w środku ucieszyłem się z tego powodu. Wyjmując ręce z kieszeni, podszedłem bliżej i oparłem zimne opuszki palców o jego policzek.
- Nie jestem zły za to - odparłem, wzdychając - I nigdy nie wiń siebie, albo chociaż spróbuj, bo ja skutecznie ciebie od tego odciągnę - objąłem go ramieniem i przyciągnąłem do siebie. Uniosłem delikatnie wzrok w stronę okien, gdzie rysowała się sylwetka Jasona. Automatycznie odwróciłem wzrok i cofnąłem się parę kroków, unosząc nieco wymuszenie kąciki ust - Jedźmy stąd - poprosiłem - Wiem, że to może dziwnie zabrzmieć, ale muszę sam ochłonąć. To miejsce... nigdy wcześniej tak nie działało - chłopak skinął głową i obszedł auto dookoła, zajmując swoje miejsce. Wrzuciłem torbę na tylne siedzenie, po raz kolejny rzucając spojrzenie w stronę domu. Nie zamierzam tu już nigdy wracać. I nie będę czuł takiej potrzeby, bo nigdy mnie nic tutaj nie trzymało.
Robił się wieczór, a ja nie zjadłem nic od rana. Czasem lubiłem mój brak odczuwania głodu po długim czasie, nigdy nie czułem potrzeby częstego jedzenia, ale teraz mój organizm chyba zaprzeczył samemu sobie i zdecydował się na zmianę przyzwyczajeń.
- Proponuję przystanek przy jakiejś restauracji.
- Głodny?
- Trochę. Zresztą... pokazałeś mi swoje dzieciństwo i okolicę, to teraz ja pokażę ci swoje. Choć to nie dzieciństwo, bliżej mi do dorosłości niż dziecka, ale... restauracje są nadal aktualne - schowałem kluczyki w kieszenie i ruszyłem w stronę miasta - Chodź, zjemy coś na wieczór i wracamy.
- Tylko błagam, nie karm mnie tymi waszymi szkockimi daniami - jęknął, a ja zachichotałem cicho pod nosem.
- A co? Nie smakują ci?
- Nie. Nie o to chodzi... Własna kultura, to własna sztuka, ale jednak odbierana inaczej przez obcych, różnych ludzi.
- Mhm. Jedyne, tradycyjne danie szkockie jadłem u państwa Lennox. Cóż... potem już nigdy nie ruszyłem żadnego. Pani Lennox to starsza kobieta, ale gotować to ona nie potrafi - zrobiłem wymowną minę, kręcąc głową.
- Trauma?
- Nie no... było dobre, nawet zjadliwe... - potarłem kark ze skrzywieniem - Ale nie chcesz wiedzieć co tam znalazłem. Zostawmy ten temat w punkcie na którym obecnie jesteśmy.
- Nie wnikam - pokręcił głową.
Po zjedzeniu kolacji, choć bardziej nazwałbym to obiadokolacją, wróciliśmy do samochodu. Jedyny problem jaki się pojawił to kwestia powrotu. Było późno, bardzo późno. Nawet gdybyśmy się zmieniali w prowadzeniu, to uważałem, że bez sensu się męczyć. Z drugiej strony miałem wahania co do podjęcia decyzji. Znałem miejsce, w którym nie dość, że za darmo moglibyśmy się przespać do rana, to jeszcze wygodnie. Tylko, że to miejsce oznaczało powrót do przeszłości i wspomnienia. Które zresztą dawno powinienem wyrzucić z siebie.
- Jak mi zakupisz nocny zapas kofeiny, to mogę nie spać - uśmiechnąłem się na te słowa.
- Nie no, zawsze możemy skorzystać z mojego mieszkania.
- Naprawdę masz własne mieszkanie? - spytał zdziwiony. Nawet nie wiem czym. Myślałem, że to normalne. Spojrzałem na niego z uśmiechem, który momentalnie się powiększył i kiwnąłem głową, znów wracając wzrokiem na drogę.
- Owszem. Co prawda dawno nieodwiedzane, opuszczone, ale jednak moje - wzruszyłem ramionami.
- Możemy tam pojechać? - no tym pytaniem to mnie zaskoczył. Odwróciłem powoli głowę i przyjrzałem mu się uważnie. Nie wyglądał na specjalnie zaintrygowanego, chociaż bardzo dobrze mogłoby mi się tylko wydawać. Zrównał po chwili ze mną spojrzenie i zmarszczył brwi - Co?
- Nie... nic... - zająknąłem się, chowając nadal zdezorientowane spojrzenie - Nie byłem tam od dawna. Po prostu... myślałem żeby tam spędzić noc, a nad ranem wypoczęci pojechali dalej
- Dlaczego tak dziwnie podkreśliłeś wypoczęci? - uniósł brew.
- Ja? Pokreśliłem? Nie, wydaje ci się. Normalnie powiedziałem. Dostaniesz osobne łóżko.
- Co? - delikatnie się uniósł.
- A co myślałeś, że w kawalerce są jakieś większe możliwości? Wielkie łóżka jak w hotelu?
- No wiesz, to w końcu twoje mieszkanie.
- Nie spodziewaj się jednak wielkiego opływania w luksusach jak w poprzednim domu. To zwykłe, proste mieszkanie, jak na moje możliwości ówczesnego kupna jakiegokolwiek.
- Więc... nie mieszkałeś zawsze tam wraz z Samanthą i Jasonem? - pokręciłem głową, domyślając się, że to pytanie wymaga wyjaśnień. Nie chciałem go zagłębiać w to wszystko, bo to po pierwsze pogmatwane, po drugie nieciekawe, po trzecie jak dla mnie nudne i powtórzę się, ale skomplikowane.
- Widziałeś jakie jest ich podejście. Nie będę ci tego tłumaczyć na tle całego mojego życia, bo to zbyt uderzające w przeszłość, wyszedłbym na ogromnego sentymentalistę, a nie chcę cię zanudzić. Kupiłem to mieszkanie, bo... - no dalej Josh. Tłumacz się, skoro już zacząłeś mówić. Najgorsze jest jednak to, że w moim życiu wszystko jest konsekwencją albo wynikiem czegoś. Co stawia mnie również w sytuacji, w której musiałbym wyłożyć cały felieton o mojej przeszłości, a to akurat nie jest wygodne. Ani też odrobinę ciekawe - Po prostu musiałem je kupić. Nie tylko dla siebie, ale też dla kogoś. Była potrzeba, a że stoję zawsze przy kasie i stać mnie na małą kawalerkę, to zdecydowałem się pomieszkiwać tutaj - Miles siedział cicho, nie wiem czy kalkulował sobie tą istotnie pogmatwaną wypowiedź, czy tylko próbował zrozumieć ogólnie, cicho mruknął pod nosem i odwrócił przenikliwe spojrzenie - Ja wiem, że to jest mówione strasznie na okrętkę. Nie chcę aby to tak brzmiało, ale nie wiem jak ci inaczej to wytłumaczyć. Musiałbym złożyć sobie wszystko w głowie, stwierdzić co jest warte uwagi, a co nie... standardowe procedury...
- Nie ma sprawy. Rozumiem - wzruszył ramionami i dalej nie pytał.
Po trzydziestu minutach byliśmy na miejscu, uwzględniając korki jakie utworzyły się w Aberdeen w tym okresie zimy. Wąskie uliczki, wcale nieprzystosowane do przejazdu dużej ilości samochodów, nie zmieniły się od tych czterech lat. Nadal szarawe, nadal pustawe, chłodne, przyciemnione od stojących budynków. Dodając do tego noc, która zdążyła już zapaść, tworzyły nieco mroczną atmosferę. Mam nadzieję, że tylko go to nie przerazi. Choć w środku wcale nie było lepiej. Przynajmniej dla mnie. Jedyne co się tu zmieniło to korytarz, wymalowany i odświeżony, choć ten odcień niebieskiego wcale nie nadawał koloru temu wszystkiemu. Nie wiem jakim cudem, posiadałem przy sobie nadal klucze od tego mieszkania, a byłem w przekonaniu, że sentymentalizm nie jest dobry. Otworzyłem drzwi, czując przenikliwe zimno. No tak. Przecież nie było tutaj nikogo od ponad chyba czterech, czy nawet pięciu lat.
- Nie wchodzisz? - spojrzałem delikatnie nieprzytomny na Milesa.
- Goście przodem - wyciągnąłem rękę do przodu i przepuściłem go - No więc tak jak mówiłem... nie spodziewaj się tu za wiele.
- Jestem tak padnięty tym dniem, że wcale wiele mi nie będzie potrzeba - westchnął z zamyśleniem.
- Łazienka po prawej. Odpręż się, a ja... - rozejrzałem się po głównym pomieszczeniu jakbym był tutaj pierwszy raz - A ja zajmę się innymi sprawami - kiedyś mi powiedzieli, że genów nie da się już zmienić. Więc pochodząc z patologicznej rodziny, odziedziczyłem wszystko co najgorsze i tego nie da się już zastąpić niczym. Mogą jedynie mi wskazywać drogę, która by jakoś ukryła moje złe pochodzenie. Ale oprócz tego mieli mnie za nikogo i byli w stanie mi to powiedzieć otwarcie w twarz. To nie stanowiło dla nich żadnego problemu. I dziękuję im za to, bo to właśnie dzięki temu byłem w stanie się zawziąć. Długo nad tym pracowałem. Miałem wiele momentów, kiedy to chciałem zrezygnować, nie widziałem innego wyjścia, miałem zamiar rzucić wszystkie dni przetrzymywania siebie z daleka od tego i ponownie rzucić się w wir nałogu. A potem pojawiała się przed moimi oczami ona wraz z obietnicą, którą jej złożyłem. Nienawidziłem siebie za to, że to zrobiłem. Tak samo jak jej, że wszystko mi utrudniła. Być może to tylko moja perspektywa, ale prawdziwa. Nie robiłem tego, bo nie mogłem, a nie mogłem, ponieważ zbytnio przejmowałem się złożonymi obietnicami już zmarłej osoby, która tak właściwie nie miała już wpływu na to co robię, zrobię bądź zrobiłem. Mimo tego, kurczowo się trzymałem jak tego podpisanego paktu na swoje życie. Lepsze, mniej ciekawe, nie opływające zabawą od rana do wieczora, pozbawione odchyleń od zasad, a zawsze brzytwą była moja rodzina, która wyzwalała chęć złamania i rzucenia w cholerę tego wszystkiego. Z wiekiem nauczyłem się, że nie warto tłumaczyć siebie. Bo tym sposobem uczę ludzi posiadania władzy nad moim życiem. Dlatego milczę i robię swoje. Bo stwierdziłem, że tak będzie lepiej. Przynajmniej dla mnie. Ale co mi z tego wyciszenia skoro teraz czuję, jak wszystko ponownie zaczyna się budzić? To jak nawałnica, której w żaden sposób nie da się zatrzymać, jedynie można liczyć w sercu, że ominie właśnie ciebie.

Miles?

niedziela, 21 stycznia 2018

Od Isabelle cd. Harry'ego

Delikatnie podskoczyłam na krześle, słysząc przekomicznie zmieniony głos Harry'ego.
- Kto to? - zapytał, a ja wzruszyłam ramionami, unosząc dłonie do góry i wyszukałam jego twarzy. Przejechałam palcami aż do samych włosów i zaczesałam kilka kosmyków pomiędzy nie.
- Nie wiem, musiałabym posmakować ust żeby wiedzieć - uśmiechnęłam się złośliwie. Mruknął pod nosem stanowcze nie i zjechał dłońmi do mojej szyi, które odepchnęłam - Aj! Masz zimne ręce - zaśmiałam się i uniosłam głowę do góry, patrząc na Harry'ego, uśmiechniętego tuż nade mną.
- Przepraszam, to przez mikrofon- pochylił się i pocałował mnie przeciągle. Zachichotałam.
- Bo mnie udusisz - wstałam i podeszłam, kładąc ręce na jego ramionach.
- Podobało ci się? - zapytał, a ja zastanowiłam się przez chwilę, trzymając go w niepewności. Uwielbiam ten jego niepewny uśmiech, gdy oczekiwał mojego zdania, jak ostatniego wyroku. Uśmiechnęłam się szeroko, opierając dłoń o jego policzek.
- Bardzo. Jak zawsze - ucałowałam go. Dalszy ciąg balu minął normalnie. Prócz żalenia się Zaina w samotności, że Styles bezczelnie zmusił go do śpiewania. Od razu zmienił zdanie, gdy powiedziałam mu, że bardzo ładnie wyszło i Imany też się podobało. Uśmiechnął się, zaczesując włosy do tyłu, twierdząc, że wystarczy talent wrodzony i zniknął. Więc jedno dziecko mamy z głowy. Niall oblegał stół, mordując wzrokiem jakiegoś chłopaka, który przez przypadek zrzucił jedzenie na ziemię, Liam z Lou zniknęli gdzieś w połowie, nawet nie wiadomo w jakim momencie.
Wplotłam palce w jego włosy, delikatnie zmuszając by pochylił głowę w dół. Szczerze mówiąc, już trochę za dużo jak dla mnie tego, byłam zmęczona i dziwo strasznie śpiąca, a z racji, że chłopaki trochę sobie popili, wypadałoby wrócić do pokoi. Ostatecznie Harry oddał pokój Horanowi i Charlotte, wówczas gdy ja wyczułam tutaj niecny podstęp. Nie pamiętam bym pozwoliła spać u siebie.
- Może pójdziemy już do pokoju? - poprosiłam cichutko, na co się uśmiechnął i kiwnął głową, splatając palce naszych rąk i pociągnął za sobą. Znalezienie klucza w torebce, gdy cudowne usta chłopaka uniemożliwiają ci nawet skupienie nad otworzeniem zwykłego zamka, nie jest takie proste. Przesunął dłonią z mojego ramienia na szyję i powoli oparł moją głowę o swoje ramię, udostępniając sobie całą lewą stronę szyi i jej okolic. Zachichotałam, przygryzając delikatnie wargę. W końcu udało mi się otworzyć drzwi, jednak zanim nacisnęłam klamkę, odwróciłam się i ciągnąc go za koszulę, przyciągnęłam do siebie, opierając o ścianę. Otworzyłam drzwi, zaraz potem zostając unieruchomiona przy ścianie.

sobota, 20 stycznia 2018

Od Juliet cd. Andy

Nie byłam pewna czy dobrze zrobiłam idąc do jego pokoju. W końcu nasza relacja nie była… jednoznaczna.  Możne by powiedzieć, że nawet nie ma jakiejkolwiek relacji. On mnie nie pamięta, a ja cóż…. Też bym chciała zapomnieć. Niestety nie umiem odmówić sobie jego towarzystwa. Ciągnie mnie do niego i nie mogę się tego wyprzeć. Chciała, a wręcz modliłam się, żeby nie otwierał. To było już przyzwyczajenie. Jest burza to i Andy musi być obok. Cieszyłam się każdym jego towarzystwem, mimo iż starałam się, żeby sobie odpuścił. Wiem, że dla nas było to idealne. Bo ile można cierpieć? W końcu się do tego przyzwyczajamy i już nigdy nie będziemy tymi samymi ludźmi…
- Nie musisz mi nic wyjaśniać. Czasu i tak się nie cofnie., więc może lepiej zostawmy przeszłość. Może powinieneś układać sobie życie na nowo. - nie myślałam, że wypowiadając te słowa poczuję taki ból. Jakby ktoś wyrywał mi cząstkę mojego serca.
- Ale ja muszę wrócić do przeszłość, chcę znów moje życie, to które było przed wypadkiem. - usiadł obok mnie.
- Nie przyszło Ci do głowy, że już nie ma do czego wracać? Uwierz mi wiele razy marzyłam, żebyś wrócił…. Wybaczyłabym Ci, teraz też Ci wybaczam, chodź to nie była Twoja wina…. Powinieneś się cieszyć, że możesz zacząć wszystko od nowa. - mruknęłam pod nosem, bojąc się, że mogę stracić kontrolę nad sowim głosem.
- Tak bardzo mnie nienawidzisz?- uśmiechnął się słabo. Spojrzałam na swoje dłonie, które trzęsły się.
- Chciałabym cię nienawidzić. Chcę Cię nienawidzić! Próbuję Cię nienawidzić. Byłoby o wiele łatwiej gdybym Cię nienawidziła… Czasami myślę, że Cię nienawidzę, a potem Cię spotykam…. Z resztą nieważne. Użalam się nad sobą, przepraszam. - wstałam podchodząc do drzwi- Będzie lepiej jak pójdę
- Nie. Nie rozumiesz. Nawet jeżeli nie czujesz tego samego co kiedyś, a wiem, że to kłamstwo. Chce swoich wspomnieć, chce pamiętać każdą chwilę spędzoną z Tobą…. Bo wiem, że tylko wtedy nie byłem okłamywany. - nagle, pierwszy raz od dłuższego czasu pozwoliłam, aby to emocję mną pokierowały.
Podeszłam do niego i z głębokim wdechem dotknęłam jego ust sowimi. Wiem, że później będę tego żałować, ale tak bardzo za tym tęskniłam. Chłopak na początku wydawał się jakby był w amoku, co mu się dziwić. Jakby na mnie rzuciła się jakaś obca dziewczyna, pewnie też bym tak zareagowała.
Bałam się, że może mnie odepchnąć, ale przyciągnął mnie jeszcze bliżej i pogłębił pocałunek. Mimo, że mnie pamięta, jego usta doskonale zdają sobie sprawę z kim się całuję. Złapałam za jego żyję, chcąc jak najdłużej cieszyć się tą chwilą. Bo kiedy ona minię, będę miała wyrzuty i już nie spojrzę mu w oczy.
Kiedy zamierzałam się odsunąć, aby złapać tylko powietrze tez wbił palce w moje biodro, powstrzymując jakikolwiek ruch.
 Może coś sobie przypomniał?
Delikaty uśmiech wkradł się na moją twarz. Co jednak nie trwało długo, gdy tylko się od siebie odsunęliśmy. Zobaczyłam w jego oczach zawód? Rozczarowanie?  Nie wiem co to dokładnie było, wiem jedynie, że nie tego się spodziewałam. 
- Przepraszam…..ja…. Przepraszam- szepnęłam płaczliwie, otwierając drzwi i wybiegając jak najszybciej.
Po co ja to robiłam? Mało już moje życie jest utrudnione? Musiałam dołożyć jeszcze sprawę z nim?
Nie zdawałam sobie sprawy jaka wichura panuję na dworze, dopóki nie wyszłam  na zewnątrz. Moje włosy latały w każdym kierunku, a po ciele od razu przeszedł dreszcz. Największy chłód czułam na twarzy, mokre łzy z zimnym wiatrem to nie jest najlepsze połączenie. Nie jestem pewna, czy to Andy krzyczał, czy to był wiatr. Nie chciałam się odwrócić. Szłam przed siebie. Pozwalając by wszystkie łzy wyszły na zewnątrz, a razem z nim wypuściłam cierpienie, by po chwili na jej miejsce pojawiła się kolejna fala bólu.
Ile jeszcze minię czasu, żebym zrozumiała, że ja i on nie pasujemy do siebie. Wszechświat z nami nie współpracuję, a ja nie mam zamiaru już dłużej wmawiać sobie, że jest jakaś nadzieja. Nie po tym, co zobaczyłam w jego oczach….
Dam radę, pochodzę się z przegraną. I ze spokojem spojrzę w swoje odbicie i powiem, że mogę iść dalej, z czystą kartką. Wiedząc, w głębi duszy, że i tak będzie to rozdrapywać. Bo o prawdziwej miłości się nie zapomina…

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*

Nie wróciłam do jego pokoju. Pomimo burzy, pierwszy raz byłam sama. Wcale nie było aż tak źle. No może poza jednym małym, nic nie znaczącym szczegółem. Zostawiłam u Andy'ego telefon. Jedyną rzecz, która pozwalała mi, aby moja głowa była zajęta jakimiś głupstwami. 
Chodziłam po pokoju nie wiedząc, czy mam iść po swoją własność, czy może poczekać, aż sam mi ją przyniesie. Nie ma co czekać. Jestem odrosła, nie mogę uciekać przed nim. Niedługo jest śniadanie, a słysząc poszczekiwanie Ares'a byłam pewna, że jest u siebie. Ignorując fakt, że pewnie wyglądałam jakby piorun mnie trzepnął. Wyszłam na korytarz i kilkukrotnie zapukałam, od razu słysząc ciche "proszę".
- Przyszłam po telefon…  wczoraj go zostawiłam- powiedziałam od razu, widząc zdziwienie na jego twarzy.
- Leżał na komodzie - wskazał na mebel za mną.
- Dziękuje- wzięłam go i miałam zamiar wyjść.
Musiałam to wyjaśnić.
 -  Przepraszam za wczoraj, nie wiem czemu to zrobiłam. W każdym razie nie chce żebyś myślał, że należę do tych dziewczyn, które podrywają zajętych chłopaków.
- Nigdy bym tak nie pomyślał, to….. - przerwałam mu.
- Dzięki temu zrozumiałam jedną rzecz.- najpierw spojrzałam na swoje buty, a później w jego oczy. - Nie potrzebujesz mnie. 
Przygryzłam wargę. Gdzieś w środku cieszyłam się, że w końcu powiedziałam to przed nim i przed  samą sobą. 
Andy teraz jest ciekawy, jak to wszystko między nami wyglądało, ale w końcu mu przejdzie. Zobaczy, że to nic niezwykłego. On znowu by odszedł, a ja zostałabym sama. Kolejny raz.
- Juliet- zaczął niepewnie. 


Andy? :3


Od Imanuelle C.D. Zaina

Ujęłam kieliszek w obie dłonie, opierając się o oparcie kanapy i przyciągając kolana do piersi. Bawiłam się szkłem, obserwując jak czerwony, aromatyczny płyn powoli się przelewa. Sukienka zsunęła mi się po udach, jednak ten jeden, jedyny raz w życiu mi to nie przeszkadzało, Zain i tak nie skomentuje tego w taki sposób, jaki osoby z wyższych sfer. Boże... jak ja nienawidziłam tego sformułowania. A może po prostu nienawidziłam arystokracji. Bo jej nienawidziłam. Kiedyś, jak byłam mała, myślałam, że pasuję tam, że wpasowanie się i trzymanie tych zasad nie sprawi mi problemu, bo do tego się urodziłam. Dopóki nie wyrwałam się z tego kokonu, myślałam, że to normalne, zasady, cały ten świat...  Dłoń Zaina delikatnie spoczęła na moim kolanie, gładziła moje udo. Dlaczego obaj moi byli tego nie potrafili? Dlaczego nie potrafili wywołać u mnie dreszczy? Dlaczego przy nich nie czułam się tak swobodnie? Przecież... przecież Zain nie jest moim chłopakiem. Nie wiem kim jest... Nie jest mój... A może jest mój... Spojrzałam na niego po dłuższej chwili.
- Harry ci powiedział? - zgarnął kosmyk moich włosów za ucho.
- Tak... - westchnęłam. Z drugiej stronie nie było się trudno domyślić. - To wspaniałe mieć takich przyjaciół...
- Nawet takich jak ten niemiecki idiota? - mruknął, przewracając oczami, a ja cicho zachichotałam. Za takie coś chyba by mi głowę urwali...
- Słodki, przystojny i ma genialne oczy - odparłam, a on zmrużył oczy.
- Słucham?
- No przecież ciebie opisuję - szepnęłam.
- Jasne - mruknął. Przysunęłam się do niego. - To moje urodziny...
- Dlatego prawię ci te słabe i kulawe komplementy - odparłam cicho, a on objął mnie ramieniem, zadrżałam. Po chwili pojawił się na jego ustach ten uśmiech triumfu. - Co? Pan Malik zdobywa ofiarę po raz milionowy?
- Nie mów tak... - nagle posmutniał. - To nie tak... ja...
- Przepraszam - przerwałam mu. - I przepraszam, że ci przerywam - pocałowałam go. - Nie chciałam... Po prostu... Nawet nie wiem jak ci się wytłumaczyć...
- Więc się nie tłumacz... Wiem co o mnie piszą - westchnął, a ja pokręciłam głową.
- Nie wierzę w to co piszą o tobie, bo już się przekonałam, że większość to stek bzdur - pogładziłam go po policzku. - A poza tym, to uważam, że to miło ze strony Harry'ego, że powiedział mi co mam zrobić, bo sama po pierwsze nie wiedziałabym, że masz urodziny, a po drugie nie miałabym pojęcia co ci kupić na ten prezent...
- Po pierwsze to nie potrzebuję takich drogich prezentów, a po drugie nie musiałaś mi nic kupować - odparł.
- Po pierwsze to Lewis powiedział Harry'emu coś zupełnie innego, czyli, że jęczałeś o ten zegarek już dobry rok, a po drugie to co innego miałabym zrobić? - uniosłam brew.
- Być... tutaj ze mną. W ciszy i spokoju pić ze mną czerwone wino, w tej sukience... której chętnie bym się pozbył...
- W twoich snach - szepnąłem mu do ucha, a on westchnął.
- Nawet jeśli, to chociaż w snach się jej pozbędę... Widzisz, miałem w zwyczaju hucznie obchodzić moje urodziny... Bardzo hucznie... Jednak... tak mi się może nawet odrobinkę bardziej podoba... Może to dlatego, że od dawna nie musiałem skupiać się na ciągłej ochronie prywatności. To czasem okropnie męczące. Czasem dobrze być tylko Zainem, chłopakiem z Branfordu, bez dopisku, nawet drobnym maczkiem "Gwiazda światowego rynku muzycznego".
- Zdecydowanie wolę tego chłopaka z Branfordu - odparłam cicho. - Ale gwiazdeczką nie pogardzę.
- Ja panną hrabianką z krwiożerczym opiekunem też nie - uśmiechnął się, po chwili dolał nam wina.
- Czy ty nie zamierzasz mnie przypadkiem upić? - mruknęłam.
- Tylko troszeczkę - przyznał.
- Wiesz, że to niewiele zmieni? - zapytałam.
- A co to ma zmienić?
- Zasady. Bo musimy mieć jakieś zasady Zain - siadłam zakładając nogę na nogę, przodem do niego.
- Zasady są po to, aby je łamać - wzruszył ramionami. - Nienawidzę zasad. One ograniczają moją wolność.
- Rozumiem, ale te zasady są naprawdę ważne i bardzo mi na nich zależy - odparłam, dopiero teraz bardziej go ten temat zainteresował. Kiwnął, żebym dalej mówiła. - Lubię cię. Jesteś... inny... w pozytywnym sensie chyba... w sensie... - wypuściłam powietrze, chwilę się zastanawiają, co mam powiedzieć i jak powiedzieć. - Dzięki tobie zaczynam poznawać trochę inne życie, bardziej normalne mimo twojej sławy, bez rygorystycznych zasad i podoba mi się to, chodź zawsze będę twierdzić, że te zasady czasem mają sens i są nawet pomocne i nawet niektórych zamierzam cię nauczyć.
- Nie potrzebuję - mruknął, jak małe dziecko.
- To się okaże i nie przerywaj mi, bo mówię coś ważnego - odparłam, a on pokiwał skruszony głową. - Ale po pierwsze, chciałabym kiedyś, w najbliższej przyszłości, ale nie dziś wyjaśnić, co mniej więcej między nami jest, bo... No nie chciałabym brnąć w to po omacku. Po drugie to może i jesteś niewiarygodnie przystojny oraz pociągający, - tutaj się uśmiechnął, a ja splotłam palce naszych dłoni - ale nie chcę, żeby to za szybko zaszło za daleko. Nie zwykłam sypiać z praktycznie obcymi mężczyznami, nie jestem... panną lekkich obyczajów.
- Co za cudowny eufemizm - zachichotał.
- Bardzo ładnie przemyślany - odparłam. - Więc... zero seksu.
- Zero?
- Zero! - krzyknęłam. - Zboczeniec.
- Tylko trochę i tylko przy takich ślicznotkach - poruszył brwiami, a ja prychnęłam tylko.
- Jednak, z drugiej strony patrząc, nie chcąc popełniać błędów innych pewnych kobiet, które zdążyłam poznać...
- Masz na myśli jedną konkretną...
- Tak, mam na myśli jedną konkretną - odparłam. - Więc... Skoro to ma być wyrwanie z kokonu zasad...
- Do innych zasad - mruknął.
- Oj Zain... To nie chodzi o ograniczenia, przynajmniej nie w złym sensie. Chcę mieć czas, chcę cię poznać, żeby za miesiąc nie obudzić się obok ciebie i nie pomyśleć, że jestem tylko obiektem pożądania, przedmiotem.
- Nigdy bym tak o tobie nie pomyślał! - odparł od razu. - Ale dobrze. Rozumiem... w końcu to twoje ciało, twoje decyzje.
- Ale to nie oznacza, że nie możemy... no wiesz - szepnęłam mu do ucha.
- O proszę, czyli panienka nie taka święta? - zaśmiał się.
- Ale kiedyś ci się za to dostanie - mruknęłam. Zerknęłam na butelkę. - Naprawdę wypiliśmy już drugą?
- Wychodzi na to, że tak - wzruszył ramionami. Był rozluźniony, za to moja głowa nie była przyzwyczajona ogólnie rzecz biorąc do alkoholu, więc mój świat zaczynał wirować.
- Zain... - szepnęłam. A on coś mruknął. - Zaniesiesz mnie do łóżka?
- Do którego? - zapytał, uśmiechając się pod nosem.
- A ile ich tutaj masz? - zmarszczyłam brwi.
- Jakieś.... pięć chyba - odparł, oparłam się o jego ramię.
- Chcę to, w którym ty będziesz - powiedziałam cicho, cmoknął mnie w czoło, a ja się uśmiechnęłam. - Tylko nie zahacz mną nigdzie.
- Będę uważał - zapewnił, biorąc mnie na ręce. Objęłam go za szyję. Na szczęście do tego ogromnego i pewnie niesamowicie wygodnego łóżka z widokiem na góry, ponieważ jedną ścianę stanowiło szkło, pomimo, że za samym łóżkiem również znajdowało się okno. Wszystko widać... Tyle dobrego, że nie spodziewałam się tutaj milionów obserwatorów, a poza tym, nie było tutaj też co oglądać... Położył mnie na materacu, samemu zawisając nade mną.
- A Jelly?! - zerwałam się nagle, ale on z powrotem mnie położył.
- Przecież zostawiliśmy go Isabelle i Harry'emu - westchnął.
- A tak... a on potrafi się zajmować pieskami?
- Jeśli zajmuje się nim tak samo, jak wszystkimi dziećmi, które spotyka, to potrafi się nim zająć - zapewnił.
- To dobrze... Teraz mogę się zrelaksować - pogładziłam jego policzek.
- Czy pani mnie podrywa? - zmarszczył brwi.
- Nie muszę - odparłam.
- Nie musi pani?
- A pana oczach to widzę, że nie muszę, bo pan chętnie pomoże mi się zrelaksować - wzruszyłam ramionami. - Ale najpierw chcę wziąć kąpiel.
- A ja prysznic - pokiwał głową.
- Tam też mnie zaniesiesz? - uśmiechnęłam się prosząco, a on westchnął, kręcąc głową, ale w końcu mnie zaniósł, zostawiając mnie po chwili samą. Puściłam wodę, a w międzyczasie się rozebrałam i umyłam zęby. Weszłam do gorącej wody dopiero, kiedy związałam włosy i poczułam się tak wspaniale... Błogo... Jednak trochę zmarzłam. Woda z płynem pachniała mieszanką cytryny i wanilii, zaskakujące połączenie, ale przyjemne. Jednak kiedy już stałam wytarta i gotowa do ubrania... okazało się, że nie mam ubrania... Owinęłam się w ręcznik i wyjrzałam na korytarz. Z głębi domu usłyszałam płynącą wodę. Wtedy szybko wyszłam z łazienki i podreptałam do sypialni. Podeszłam do walizki, z której wygrzebałam z niej coś do ubrania. Tak właściwie to koronkową, bordową bieliznę i czarny jedwabny szlafrok, taki do połowy ud. Ledwo zdążyłam się przebrać i usiąść na łóżku, kiedy do sypialni wszedł Zain, z ręcznikiem owiniętym wokół bioder.
- Ktoś tutaj zapomniał ubrania? - uniosłam brew. Przesunął po mnie powoli wzrokiem.
- Pani chyba też zapomniała... - odparł, dalej krążąc wzrokiem. Ruszył do mnie wolnym krokiem.
- Pani niczego nie zapomniała - odparłam, odchylając delikatnie materiał i pokazując, skrawek biustonosza. Nawet nie wiem kiedy znalazłam się leżąca na plecach na łóżku, z Zainem nade mną. Chociaż tym razem nie bawił się w zachowanie jakichś odległości.
- I jak ja mam zachować czy tobie celibat? To taka próba, tak? - palcami musnęłam jego plecy.
- Nie mam piżamy.... - westchnęłam. - Chciałam wziąć króciutką bluzkę i ten sam dół, ale są twoje urodziny, więc stwierdziłam, że mała atrakcja nie zaszkodzi.
- Mała? Atrakcja? To chyba jakaś kara, a nie atrakcja! - jęknął.
- To zależy od punktu widzenia. Tak przynajmniej popatrzysz, trochę sobie po dotykać... A mogłam założyć legginsy i golf - wzruszyłam ramionami. - Właściwie mogę to nadal zrobić, jak ci się nie podoba to, co masz...
- Ty chyba jesteś już pijana - zaśmiał się.
- Nie... może nie całkiem... Widzisz rzadko piję alkohol... ale gdybym była całkiem trzeźwa, to założyłabym tą koszulkę, więc nie wiem co jest lepsze... Przynajmniej dla ciebie...

Zain?