środa, 28 marca 2018

Od Zaina cd. Felicity

- Równo o szesnastej chcę cię widzieć na torze treningowym - zagadnęła, zanim zdążyłem ulotnić się w odpowiednim czasie z czworoboku, na którym odbywał się trening znienawidzonego przeze mnie i Morrigan, westernu. Ta dyscyplina kompletnie nie pasowała klaczy, dla której puszczone luźno wodze, to automatycznie znak "hulaj dusza, piekła nie ma". Spojrzałem na posyłającego w moją stronę nauczyciela Voccea, który uśmiechał się na wpół rozbawiony, jednak z widocznym politowaniem - I ani minuty spóźnienia, bo wykopię cię z treningów - skrzywiłem się na słowa trenerki.
- Nawet odrobinę... - myślałem, że uda mi się wypertraktować te pięć minut. Doszedłem do wniosku, że jest coś ze mną nie tak, bo prośba nie zadziałała. To zaczyna być podejrzane.
- Będę ci liczyła minuty - odwróciła się i wbiła we mnie teatralnie odegrane srogie spojrzenie - Co do jednej setnej sekundy masz być punktualnie, bo znajdę ci taką karę, że następnym razem będziesz z pół godzinnym wyprzedzeniem - uniosłem ręce do góry w geście uległości, zaraz potem chwytając wodze karej, stojącej tuż obok mnie. Wszyscy już wyszli, w dali było widoczne, jak część nawet wraca do akademika.
- Dobrze, ale na następny spóźnię się pięć minut - pokiwałem głową aby jeszcze bardziej zaznaczyć moje słowa. Kobieta uniosła brew i pokręciła z dezaprobatą głową, być może kryjąc rezygnację za uśmiechem.
Odprowadziłem Morrigan do stajni, zostawiając ją w boksie. Nie czując wielkiej presji czasu, nawet nie spieszyłem się, aby wyjść jak najszybciej. Byłem zdolny wymyślić dosłownie wszystko i zabrać tym samym następne pięć minut lekcji. Stare przyzwyczajenia ciężko wyplenić. W tym przypadku spóźnienie nie groziło, bo na śniadanie zdążę idealnie. Najwyżej nie zjem, zresztą i tak nie jestem wielce głodny.
Ogarnąłem się na szybko w pokoju, następnie kierując się do stołówki, gdzie natknąłem się na Harry'ego rozmawiającego z Archim. Znaleźli swój temat, który nie ukrywajmy, niezbyt mnie interesował. Przejechałem spojrzeniem po stolikach od niechcenia, zatrzymując się jednak na znajomej twarzy, w której rozpoznałem Felicity. No proszę... nawet się nie spodziewałem, choć widziałem ją na treningu. Dosyć szybko się zabrała i... jak to ująć... uciekła ze stołówki, bo gdy po raz kolejny spojrzałem w tamtym kierunku, już jej nie było.
Szybko zjadłem śniadanie, pomijając fakt, że sam poganiałem przyjaciela, aby robił to szybciej, jednak ten wciągnięty w rozmowę z Archim, z przyzwyczajenia mnie już ignorował. Więc postanowiłem wrócić do pokoju i przygotować się do lekcji. Spuszczając głowę, nie zauważyłem pojawiającej się w jednej chwili przede mną dziewczyny. Na wyminięcie nie było już czasu. Chciałem ją przytrzymać, ale na dobrych chęciach, piekło wybrukowano. Czy jakoś to tak leciało... Nieważne. Wcale jednak nie byłbym zadowolony gdyby upadła, bo mam świadomość naszych niezbyt przyjacielskich relacji, nawet jeśli znamy się tylko od niecałych dwudziestu czterech godzin, i wiem, że powstrzymując śmiech, pogorszyłbym jeszcze wszystko. Podparła się o ścianę, aby nie upaść na podłogę. Dosyć dyskretnie i szybko znowu się wyprostowała. Jej z początku łagodny wyraz twarzy, na mój widok, przybrał znowu specyficzny grymas, niekoniecznie łącząc ze sobą te przyjemniejsze cechy. Połączenie znudzenia, ustępującego zakłopotania myślami, że przed chwilą mogła dosyć porządnie uderzyć o podłogę, tarczy obronnej, którą może pomóc w jak najszybszym pozbyciu się mnie i jeszcze parę innych wizerunków człowieka, który niekoniecznie zamierza przebywać tutaj dłużej niż chwilę.
Mimo, że na mnie nie patrzyła, wręcz odwracała na siłę wzrok w drugą stronę, ja zdążyłem dokładnie jej się przyjrzeć i zapamiętać dosyć ogólnikowo rysy jej twarzy. Na szczegóły było za mało czasu, bo w tym samym momencie usłyszałem jej cichy pomruk. Niedokładnie, ale jej głos był na tyle wyraźny bym domyślił się co powiedziała i z jakim akcentem. Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, tym samym podkreślając napływającą drwinę z jej słów.
- Mam świadomość tego, że ludzie cieszą się na mój widok, ale bez przesady. Żeby od razu wpadać na kogoś? - obruszyłem się, patrząc na nią delikatnie z góry. Oczywiście, ona nie szczędziła sobie, wręcz posyłając mi coraz bardziej znudzone spojrzenie. Zaskakujące, jak bardzo ludzie potrafią ukrywać poirytowanie - Z pełną wzajemnością, Felicity - dopowiedziałem ciszej, jednak ona całkowicie to zignorowała. Przestąpiła z nogi na nogę i spojrzała w kierunku wyjścia, obliczając jak bardzo daleko ma, by zniknąć mi raz na zawsze z oczu. Tak naprawdę nie wiem, czy tak myślała, ale podejrzewam, że mogło jej przemknąć przez głowę coś podobnego.
- Przepraszam, ale umówiłam się w sali lekcyjnej, więc tak jakby się spieszę - szósty zmysł, czy po prostu uczestniczyłem w takich sytuacjach już nie raz? Tak czy inaczej, uśmiech nie schodził mi z twarzy, przyznając się samemu, że za szczery to on nie był.
- Widzę, że fason trzymasz nawet poza pracą - wyminęliśmy się, a ku mojemu zdziwieniu dziewczyna nie ruszyła przed siebie, ignorując moją docinkę. Zmierzyła mnie szybkim spojrzeniem, wcale nie przejmując się, a przynajmniej nie tak bardzo jak zaistniałą przed chwilą sytuacją.
- Rozwiązując twoje dalsze dokuczliwości w związku z moim miejscem pracy... nie wstydzę się tego, że pracuję w barze - odwróciła się plecami do mnie i odeszła niezauważona. Przechyliłem głowę, odprowadzając dziewczynę spojrzeniem aż do samych drzwi wejściowych, które otworzyła i zniknęła za ich granicą. Uśmiechnąłem się mimowolnie, z początku tylko unosząc kąciki ust w górę. Wcale nie miałem tego na myśli, ale nie chciałem jej już wyprowadzać z błędu. Zresztą ani ja, ani zapewne ona, nie chcieliśmy wdawać się w dyskusję, którą bezsensownie tylko przedłużać.
Odwróciłem się w celu, aby już do końca w spokoju wrócić do swojego pokoju, niepotrzebnie jednak spuszczając głowę i zauważając leżące na ziemi klucze. Nie wierzę. To jak zrządzenie losu, fabuła w książce, w której niekoniecznie lubiące się osoby, zrzesza jedna, mała, jednak znacząca rzecz. Nie lubię takich ciągów wydarzeń, bo zwyczajnie są bezsensowne w tym swoim naciąganym znaczeniu. Podniosłem klucze, chowając je wraz z zaciśniętą na nich dłonią w kieszeń bluzy. To nie tak, że ja z automatu kogoś nie lubię. Nie działa to na zasadzie widzi mi się. Choć brzmię jakbym właśnie próbował sam siebie usprawiedliwiać, za sytuacje z Felicity.
~*~
Gdy wyszedłem z pokoju, nie było jakoś wielce dużo do lekcji, ale zdziwiłbym się sam, gdybym zjawił się w sali lekcyjnej samowolnie wcześniej. Dotarcie do budynku szkolnego, przez akademik, szybki skrót, o który już raz ścigał mnie uniwersytecki ogrodnik, do dzisiaj mierząc mnie spojrzeniem, jakbym dopuścił się morderstwa i momentalnie jestem w sali, jeszcze przed nauczycielem. A właściwie nauczycielką, bo jako pierwsza lekcja w planie widnieje angielski.
- Zamierzasz zniknąć gdzieś dzisiaj wieczorem? - usłyszałem głos nad swoim ramieniem, gdy stałem oparty o parapet przy oknie.
- Zamierzałem... ale wnioskując z twojego podejrzliwie interesownego tonu głosu, chyba niezbyt mi to wyjdzie - uniosłem brew, spoglądając na Stylesa. Pokiwał głową, jakby to co przed chwilą chciał załatwić, minęło bezpowrotnie - Więc o co chodzi? - zapytałem podejrzliwie, nie chcąc kończyć zaczętego tematu. Nie udało mi się, bo chłopak przeszedł do następnego.
- Zrobiłeś to co ci mówiłem? - skrzyżował ręce, a widząc moje od niechcenia przewracanie oczami, zganił mnie cichym mruknięciem - Oczywiście, że nie zrobiłeś - odpowiedział za mnie. Przechyliłem głowę, patrząc na niego z błaganiem - Ja za ciebie tego nie zrobię.
- Nawet cię o to nie proszę - prychnąłem, krzyżując nogi w kostce i obserwując uważnie wejście do klasy.
- A wiesz co? Tak samo było wtedy, gdy... - kaszlnąłem głośno, tym samym mu przerywając - Gdy... - powtórzyłem, patrząc na niego wymownie. Westchnął i dalej nie kontynuował.
- Ja przecież wiem. Doskonale wszystko wiem. A że tobie, na moje nieszczęście, obiecałem, to muszę to zrobić - odpowiedziałem od niechcenia, nadal utrzymując postawę taką, aby nie myślał, że samowolnie chciałem to zrobić... w określonym czasie. Przejechałem palcem po metalicznej powierzchni kluczy, które nadal znajdowały się w kieszeni mojej bluzy, nie spuszczając wzroku z drzwi od klasy.
- Nadal nie mam pojęcia jak udało mi się ciebie przekonać - uśmiechnął się zadowolony, ale tak, abym nie mógł mu niczego zarzucić. Pokiwałem głową z uznaniem, nie chcąc nawet zaznaczać, że to nie on mnie przekonał, choć taka była prawda - Tak czy inaczej, liczę na to, że w przeciągu czasu, gdy będziesz zastanawiał się nad swoim życiem i udawał niewrażliwego na wszystkich dupka, nie narobisz sobie wrogów. Pamiętaj, że ty jako ty, nie możesz sobie na to pozwolić - cofnął się parę kroków do tyłu, machając ręką na pożegnanie. Nie wiem, czy to był taktyczny odwrót, czy zwyczajnie mu się spieszyło, ale dobrze zrobił, odchodząc. Narobić sobie wrogów? A kim ja niby jestem?
Odepchnąłem się od ściany i ruszyłem w kierunku sali, póki na horyzoncie nie wiedziałem nauczycielki. Zanim wszedłem do środka, rozejrzałem się po klasie, odruchowo zatrzymując spojrzenie na siedzącej tuż obok swojej czekoladowłosej koleżanki Felicity. Układałem sobie w głowie plan, przez cały czas, oplatając palcami klucz od pokoju dziewczyny. Chciałem coś sprawdzić. Może nie na przykładzie eksperymentu, ale byłem po prostu ciekawy.
Przekroczyłem próg sali, kierując się w stronę ławki tuż za dziewczynami. Z racji tego, że była pusta, bez problemu i żadnych skrupułów ją zająłem. Pochyliłem się do przodu, widząc już wcześniej jak Felicity strategicznie unika spojrzenia na mnie.
- Teraz całkiem szczerze i bez żadnych ukrytych intencji, przepraszam za moje karygodne zachowanie - zwróciłem się do niej, przerywając w tej samej chwili ich rozmowę. Emerson, z tego co już zdążyłem się dowiedzieć, odwróciła głowę i uśmiechnęła się delikatnie, za to jej koleżanka nie zwróciła najmniejszej uwagi.
- Co znowu przeskrobałeś? - zapytała, gdy ta druga, nie okazywała żadnego zainteresowania.
- Obawiam się, że porządnie dałem się we znaki twojej koleżance - odpowiedziałem, prostując się i opierając się o krzesło plecami - Ale jak widać, gdy ładnie przepraszam, ona postanawia mnie ignorować - podkreśliłem, a Felicity powoli odwróciła głowę i spojrzała na mnie beznamiętnie.
- Zawsze masz tak, czy po prostu momentalnie spływa na ciebie objawienie i świadomie podejmujesz decyzję o tak drastycznym kroku, jakim są przeprosiny? - odezwała się, nadal niezbyt odwracając w moją stronę.
- Przyzwyczaiłem się do tego, że ludzie zazwyczaj nie przyjmują przeprosin i wolą chodzić obrażeni dalej. Wiesz... gdyby mi jeszcze jakoś zależało na tym aby ich przed tym powstrzymywać... pewnie bym to zrobił. Ale sama widzisz jak jest...
- Owszem. Widzę jak jest i jaki ty jesteś - Emerson cicho się zaśmiała, bawiąc się trzymanym w dłoni długopisem, na przemian go odwracając.
- To miała być ukryta obelga w formie sugestii? - zmarszczyłem brwi, ale nie z powodu tego co powiedziała, ale jak zaczęła się wycofywać z wszystkiego postawą.
- Bystry jesteś - odpowiedziała ciszej.
- A ty straszliwie pyskata... - mruknąłem pod nosem, podejrzewając, że moja współrozmówczyni niekoniecznie to usłyszała, ale spodziewała się podobnej, pretensjonalnej odpowiedzi.
- Myślę, że nasza rozmowa skończyła się w momencie wypowiedzenia przez ciebie pierwszego zdania. I nie wiem czy nawet kiedykolwiek się zaczęła - spojrzała mi twardo w oczy, wymuszając tym samym moment ciszy. Pierwszy odwróciłem głowę, powoli zaczynając myśleć, że to wszystko robi się zbyt automatyczne.
- Twoja przyjaciółka jest nadzwyczaj drażliwa - zwróciłem się do Emerson, nie spuszczając z oczu dziewczyny, która nie zamierzała przywrócić kontaktu wzrokowego. Westchnąłem w duchu - Naprawdę, będąc teraz szczerym, nie wyglądasz mi na taką co odgryza się za każde słowo, wypowiedziane przez drugiego człowieka - do jednego się przyznam. Podziwiam jej twardość i spokój. Choć nie zdążyłem jej się przyjrzeć zbyt długo, to wiem, że nie jest typem człowieka rozgadanego, objawiającego siebie każdemu z osobna.
- Dobrze. Więc ja nie będę się czepiać, a ty się za to odczepisz - przez cały czas bawiłem się kluczami w dłoni, trzymając ją w kieszeni. Jednak wraz z tokiem rozmowy, rezygnowałem z decydującego ruchu. Oparłem dwie dłonie o ławkę, nawet nie wspominając o jej zgubie.
- Propozycja?
- Kusząca, nieprawdaż? - zmierzyłem ją uważnym spojrzeniem, tak jakbym kalkulował tok jej myślenia, działanie... jakby miała ułożony plan, a ja chciałbym go koniecznie odkryć, wiedząc, że przecież takowego nie ma. To wszystko coś mi przypomina i nawet jakby było choć w najmniejszej części podobne, i tak nie miało takiego prawa. Rzadko kiedy rezygnowałem, wycofywałem się z podjętej przeze mnie samego decyzji, a nawet kiedy miałem wrażenie obecności jakiegoś niepokojącego odczucia, ale ten przypadek wywarł właśnie na mnie zdecydowane cofnięcie się o jedno pole do tyłu.
- Niech będzie - zgodziłem się, nie zwracając większej uwagi na zbierających się w klasie uczniów, stukając o metal krzesła palcami - Dajmy sobie spokój, jak w cywilizowanym świecie przystało.
- Pertraktacje jak na wojnie normalnie  wtrąciła siedząca obok Felicity jej znajoma i przewróciła oczami, chyba delikatnie rozbawiona.
- Dobra, porozmawiajmy więc jak człowiek z człowiekiem.
- Może zabrzmi to jak słowa młodszej siostry skarżącej się mamie na brata, ale pozwól, że ich użyję... Ty zacząłeś - och, tylko nie mów mamie. Powstrzymałem się przed tym i pokiwałem głową, przyznając jej rację, że faktycznie zabrzmiało to jak słowa młodszego rodzeństwa. Uniosłem wzrok na wchodzącą akurat do sali panią Larson - nauczycielkę angielskiego - trzymającą w ręku swoją nieodłączną towarzyszkę lekcji - ogromną, bordową teczkę, wyglądającą już raczej jak artefakt niż przedmiot codziennego użytku. Momentalnie zapadła cisza. Szybko tylko się po chyliłem do dziewczyny z powrotem.
- Nie chcę cię rozpraszać już na początku lekcji i dnia, ale jak zmienisz zdanie co do swojego nastawienia, to mam coś dla ciebie. Pewnie interesującego, ale sama musisz wykazać dobrą wolę - usiadłem na miejsce i zająłem się na powrót sobą.

Felicity?

czwartek, 22 marca 2018

Od Felicity do Zaina

Zaciskając dłonie w pięści i naprzemiennie je rozprostowując, dotarłam z powrotem do swojego stanowiska za barem. Jednak nawet kiedy tam stanęłam, nie potrafiłam pozbyć się dopiero rozpalającego się w moim wnętrzu płomienia złości, który był efektem zabaw Zaina Malika w cholernego piromana emocjonalnego. Byłam niemal stuprocentowo pewna, że gdyby nie odbiło się to negatywnie na mojej pracy, oblałabym go piwem z sokiem wiśniowym, które zaraz po złożeniu przez tę dwójkę zamówienia musiałam zanieść do sąsiedniego stolika. Czemu sok wiśniowy? Otóż zazwyczaj jest on dość problematyczny do usunięcia. Nie wystarczyłaby więc wizyta w toalecie, by pozbyć się ciemnoczerwonej plamy na materiale, a ja do momentu wyjścia Harry'ego i jego towarzysza mogłabym napawać się tym satysfakcjonującym widokiem.
- Wyglądałam podobnie, kiedy wyobrażałam sobie jak potraktuję tego wieszaka, dla którego zostawił mnie mój były - Delilah trąciła mnie lekko łokciem, zwracając na siebie całą moją uwagę. Szkoda, że zrobiła to dopiero po skończeniu swojej wypowiedzi, bowiem byłam tak zamyślona, że zrozumiałam może piąte przez dziesiąte z jej słów.
- Huh?
- Mówiłam, że kie... - urwała w pół słowa i machnęła niedbale ręką, jakby nagle stwierdziła, że nie ma zamiaru marnować swojego cennego czasu na powtarzanie swoich słów, bo nie zdążyłam poświęcić jej chwili uwagi poprzednim razem. Jej wyraz twarzy zdradzał, że długa praca dała jej się już we znaki, a znużenie wymieszało się z rozbawieniem spowodowanym moim niedawnym zamyśleniem się.- Zresztą nieważne. Chodzi o to, żebyś po prostu zmieniła ten diabelski uśmieszek na taki, jaki chcą widzieć klienci. Miły. Bo na tę chwilę sprawiasz wrażenie, jakbyś chciała zamordować każdego, kto tylko wejdzie ci w drogę.
Westchnęłam cicho pod nosem, z trudem powstrzymawszy się przed parsknięciem lub chociażby ostentacyjnym przewróceniem oczami.
- Wiem, wiem. Staram się, Delilah - odpowiedziałam ku jej widocznemu zadowoleniu. Z lekkim uśmiechem wróciła do swojej poprzedniej czynności, to znaczy radosnego paplania z niewiele starszym od nas klientem płci męskiej. Ja za to dalej stałam odwrócona tyłem do baru i gdyby nie mnogość odbić w kryształowo czystej powierzchni kieliszków, które wyglądały tak tylko dlatego, że ostatnią godzinę spędziłam na dokładnym ich wycieraniu, nie zauważyłabym, że w ciągu mojej rozmowy z rudowłosą ktoś klapnął na jeden z barowych stołków.
- Słucham? - starałam się, by zabrzmiało to w miarę uprzejmie, jednak faktycznie skutek wcale nie był tak pozytywny. W efekcie brzmiałam, jakbym ledwo powstrzymywała się od ciśnięcia w Zaina jednej z butelek z tanim alkoholem, którym przez moment się przypatrywał.
- Mój przyjaciel wmawia mi, że jesteś zła i kazał cię przeprosić - wciągnęłam głośno powietrze, nie mogąc uwierzyć w tupet chłopaka, który przez nieodpowiedni i niewprawny dobór słów zamiast mnie uspokoić, jeszcze bardziej mnie zdenerwował.
- Danie będzie za chwilę - rzuciłam podobnym do wcześniejszego tonem, nie przerywając wycierania świeżo umytego kufla po piwie.
Zacisnęłam zęby na dźwięk jego cichego śmiechu, który wbrew pozorom wcale nie był taki dyskretny.
- Nie jesteś zbytnio rozmowna - kto by pomyślał, że tak krótki komentarz, tak bardzo potrafi zirytować. Ale najwyraźniej ukrytym talentem chłopaka była świetnie rozwinięta umiejętność szybkiego doprowadzania innych do szału.
Obróciłam się szybko w stronę Zaina, przywołując firmowy uśmiech.
- Ty za to rozmownością nadrabiasz za nas oboje - skrzyżowałam ramiona na wysokości klatki piersiowej, odgradzając się od niego dodatkową 'barierą'. Liczyłam, że to nada mojej niechęci do chłopaka dodatkowej wyrazistości i po prostu wróci on na swoje miejsce, by ze względną grzecznością poczekać na jedzenie.
Na krótką chwilę zapadła bardzo ciesząca mnie cisza, która spowodowała wykiełkowanie u mnie niewielkiej nadziei na to, że chłopak postąpi według mojej chęci i odejdzie od baru. Jak można się było spodziewać, szybko została zdeptana ogromnym buciorem rzeczywistości.
- Więc, Felicity... - zaczął powoli, jakby z trudem udawało mu się powstrzymać od kolejnego złośliwego komentarza.
- Więc, Zain - przerwałam mu, jednocześnie go przedrzeźniając. - Nie jesteś zbyt dobry w składaniu przeprosin, hm? No bo wiesz, niektórzy chociaż się starają. Ale najwyraźniej pięciolatki mają od ciebie więcej karności - nie mogłam nie przyznać, że takie słowa sprawiły mi ogromną satysfakcję. Można było to zauważyć po moim uśmiechu, który był najbliższy szczerości od momentu spotkania Malika i który nie był pozbawiony lekko drwiącego akcentu.- Danie zaraz będzie gotowe.
Po tych słowach skierowałam swoje kroki ku wejściu do kuchni, gdzie na szczęście czekało już zamówienie dwójki uczniów z Morgan.
- Terrence? - zatrzymałam się na chwilę, by zapytać o coś pracującego tutaj kucharza. W wolnych chwilach czasami zamienialiśmy kilka słów, ale były to raczej niezobowiązujące pogawędki, których tematy kręciły się wokół pracy. - Co groziłoby mi za naplucie do zamówienia klienta, który jest totalnym dupkiem?
- Oprócz więzienia, gdyby wyszło to na jaw? - błysnął zębami, kiedy kąciki jego ust uniosły się ku górze. - Chyba poza tym niewielkim faktem nic szczególnego.
Skrzywiłam się brzydko, nie potrafiąc ukryć rozczarowania.
- Cóż, czyli pozostaje mi bycie przykładną pracownicą i grzeczne podanie zamówienia? - spytałam, siląc się na lekki i żartobliwy ton.
- Ewentualnie możesz pobawić się w zagranie roli niezdarnej kelnerki, która w wyniku działania sił wyższych i czystego przypadku oblewa irytującego klienta zamówionym napojem.
- Zbyt oczywiste - puściłam mu oczko i nałożywszy jedzenie oraz picie na tackę, skierowałam swoje kroki ku przejściu łączącym kuchnię z salą. Jednak zanim zebrałam się, by podejść do stolika przy którym siedział Harry i Zain, musiałam na chwilę przystanąć i wziąć kilka głębszych oddechów, które miały dodać mi nie tylko trochę odwagi, ale i uzupełnić wyczerpane pokłady cierpliwości i wyrozumiałości dla chodzących po świecie idiotów.
- Proszę bardzo - zwróciłam się do siedzącej dwójki, tym samym przerywając ich rozmowę. Ostrożnie postawiłam talerz oraz naczynie z napojem i przyciągnęłam tacę do piersi, zatrzymując się jeszcze na dosłownie momencik. Stojąc przodem do stolika, nieznacznie obróciłam się w kierunku Zaina, cedząc przez zęby pseudo-uprzejmym głosem. - Całkiem szybko prawda?
I nim chłopakowi udało się rzucić kolejną złośliwością, odeszłam od zajmowanego przez nich miejsca. Zerknąwszy na zegar, westchnęłam w duszy z ulgą, bowiem uświadomiłam sobie, że do końca mojej zmiany została jakaś godzina. Lubiłam swoją pracę i to, jak smakowało nie bycie całkowicie zależnym od rodziców, jednak czasami wolałabym spędzić sobotni wieczór gdzieś indziej niż w barze, pracując. Mogłabym zamiast tego spędzić leniwy wieczór pod kołdrą i włączonym na notebooku Netflixie, na którym oglądałabym seriale przez całą noc, przegryzając od czasu do czasu popcorn lub jakieś okropnie kaloryczne i niezdrowe chrupki. Nie uważałam się nigdy za osobę szczególnie leniwą, ale kto nie uznałby wizji spędzenia tak miłego wieczoru za świetną?

Poniedziałki nie należały do dni, które darzę szczególnym uczuciem. Częściowo przez fakt, że oznaczał koniec zbawiennego weekendu, a po części przez to, że w każdy ranek pierwszego dnia tygodnia nie było w stołówce dżemu. Nie miałam pojęcia dlaczego, ale nie potrafiłam ugasić płomyka nadziei na pojawienie się marmolady zawsze, kiedy podchodziłam do wyłożonych w naczyniach produktów.
Jednak jeśli chodzi o poranną jazdę, nie miałam na co narzekać. Nie dość, że trafiłam do tej samej grupy, co Archie, to western jako pierwszy trening był spełnieniem marzeń. Gdybym wylądowała w pierwszej grupie, to co poniedziałek z samego rana miałabym zapewniony szybki powrót do rzeczywistości, bowiem współpraca z Lady Makbet na lekcji ujeżdżania nie malowała się kolorowo. Klacz była dzisiaj wyjątkowo posłuszna i poza jednym baranem, który zrobiła na początku treningu, ładnie chodziła w zastępie, nie wyrywając się do przodu. Cieszyłam się, że przed nami kłusowała sobie Twilight z Archiem na grzbiecie. Lady Makbet zdążyła już całkiem nieźle poznać się z klaczą Andrewsa, dlatego też zachowywała się dużo grzeczniej, kiedy to właśnie Twilight się przed nią znajdowała.
Nigdy nie zwracałam na to szczególnie uwagi, dopiero dzisiaj skupiłam się na sprawdzeniu, kto jeszcze należy do grupy drugiej. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy podczas przeczesywania spojrzeniem trenujących wraz ze mną uczniów, napotkałam wzrokiem nikogo innego, jak wczoraj poznanego - z wątpliwą przyjemnością - Zaina Malika.
Zacisnęłam jedynie wargi w cienką kreskę i zacmokałam na Lady Makbet, by ta trzymała tempo.

Po nałożeniu odpowiedniej porcji jedzenia na swój talerz klapnęłam na krzesło przystawione do stolika, przy którym siedzieli już Archie i Emerson. Po wciąż lekko wilgotnych rudych włosach Andrewsa było widać, że niedawno wyszedł spod prysznica. Em - w przeciwieństwie do mnie - również zdawała się tryskać energią. W lewej dłoni trzymała komórkę, przeglądając Instagram, jednak cała jej uwaga skupiała się na przepychance słownej z bratem.
Nie chcąc przerywać im tej pełnej namiętności rozmowy, założyłam na uszy słuchawki i włączyłam jedną z piosenek z Hamiltona.
W pewnej chwili podniosłam głowę znad ekranu komórki, spostrzegając, że Archie wstaje od stołu. Rudowłosy ruszył w kierunku chłopaka, w którym rozpoznałam Harry'ego i wdał się ze Stylesem w rozmowę. Po jakimś czasie przy tej dwójce stanął Zain. W pewnym momencie zaczął on przejeżdżać spojrzeniem po ludziach siedzących w stołówce, pewnie z powodu nieposiadania niczego ciekawszego do roboty. Kiedy jego wzrok zatrzymał się na moment na mojej twarzy, uniosłam brwi w wyrazie lekkiego zaskoczenia.
- Będę już lecieć, zostawiłam u siebie torbę - rzuciłam do siedzącej obok mnie szatynki, jednocześnie wstając od stołu. - Widzimy się w klasie.
Dotarcie i powrót z pokoju zajął mi stosunkowo niewiele czasu, jednak ten pozytywny akcent dnia został szybko przyćmiony pechowym wypadkiem - który spowodowany był momentem mojej nieuwagi. Zagapiwszy się na ekran komórki, wpadłam na Malika. On z tego zderzenia wyszedł bez szwanku, ja prawie wylądowałam tyłkiem na podłodze.
- Znowu ty - mruknęłam pod nosem, niekoniecznie chcąc, by mnie usłyszał.

Zain?

poniedziałek, 19 marca 2018

Od Zaina cd. Felicity

Nie znosiłem, gdy się spóźniał, a tym bardziej w momencie kiedy ja tego nie robiłem. Ostatnio coraz rzadziej zależy mi na czasie, o czym świadczy moja nieporównywalna do niczego innego punktualność, która nigdy nie była moją mocną stroną. Wychodziłem z prostego założenia - jeśli będzie mi zależeć, pojawię się na czas. Ale jego spóźnienie jest nie do przyjęcia. A świat niestety nie wie, że jeszcze bardziej nie do przyjęcia jest fakt, że to ja muszę czekać, a nie na odwrót.
Nie mam pojęcia ile można się szykować, o ile jeśli się szykuje. Harry to nie ja. Ja po prostu mam prawo do przesiadywania w łazience długo. Perfekcyjność sama się nie okaże światu.
W końcu chłopak wyszedł z budynku i podszedł do mnie. Przyspieszony oddech tylko go zdradzał. Uniosłem brew, tym samym sugerując mu, że ma się natychmiast wytłumaczyć.
- Przepraszam za spóźnienie. Zap... - uciął, ukradkiem spoglądając w moją stronę. Nie powiem, że byłem zadowolony, bo nie miałem z czego. To oczywiste, że zapomniał. A ja mogę obecnie nawet przewidzieć, że zacznie mnie kręcić - ...amiętałem, że mam być dokładnie w tym miejscu.
- Kiedyś cię zastrzelę i zostawię w jakimś rowie - odepchnąłem się od samochodu i minąłem, uderzając ramieniem w jego lewy bok. Skrzywił się i spiorunował mnie spojrzeniem, choć osobiście uważam, że to ja miałem prawo tak na niego patrzeć. To było jak wyzwanie swoich racji, a prawda akurat stała obecnie po mojej stronie.
- Błagam cię, tylko powiedz mi, że to nie jest ten jeden z dni, w którym zachowujesz się gorzej od kobiety z okresem - jęknął, chowając twarz w ramionach, opartych na dachu samochodu. Bardzo śmieszne stwierdzenie, naprawdę uśmiałem się przy tym do rozpuku. Jedyne z czego mogłem się śmiać, to z typowych nieśmiesznych żartów Harry'ego, za które dostawał od Lousia.
- Uważaj, bo cię nagram i pokażę Isabelle. Sprawdzimy po czyjej stronie się opowie? Ja jestem chętny na zrealizowanie tego drobnego eksperymentu - oparłem dłoń na klamce - Daj kluczyki - nie czekając na jego odpowiedź, wydałem wyraźne polecenie.
- Wal się, to mój samochód - prychnął, unosząc głowę do góry.
- Zapomniałeś! - oburzyłem się, wyciągając dłoń po upragnione kluczki od jego samochodu.
- Nieprawda! Mówiłem, że zapamiętałem, a nie zapomniałem - czekał na moją odpowiedź, ale ja nadal stałem z wyciągniętą ręką w jego stronę, nie chcąc odpuścić. Przewrócił oczami i wyciągnął przedmiot z kieszeni, wręczając mi go w dłoń. Uśmiechnąłem się i otworzyłem auto, siadając za kierownicą - I spokojnie - wydłużył wyraźnie słowo, intonacją nadając mu jeszcze głębszego wyrazu. Usiadł na miejscu pasażera, zapinając pasy - To nie randka żebym był idealnie punktualny.
- Mam to odebrać jako niebezpośrednia propozycja? - zamruczałem.
- Nie - prychnął - Jako chęć odciągnięcia od ciebie złej energii z powodu, że musiałeś czekać.
- Przepraszaj mnie na kolanach.
- Nie muszę. To w końcu ja cię wyciągnąłem z pokoju. Odkąd usadziłeś swój królewski tyłek w Morgan na dłużej niż dwa tygodnie, nie chcesz się ruszać w żadne innie miejsca. Brak ruchu powoduje odrętwienie, a nawet prowadzi do depresji - jego poważny ton w pewnym momencie zaczął mnie śmieszyć, ale mówił z takim oddaniem, że moja postawa raczej wyglądała na zdziwioną niż rozbawioną.
- Skądy ty wyjąłeś te informacje? - uniosłem brew z nieprzekonanym wyrazem twarzy, patrząc na chłopaka jak na nawiedzonego.
- Issy tak mówi - odpowiedział na moje pytanie zbyt naturalnie żebym mógł tylko pokiwać głową i dać mu spokój - Głównie po to żeby wyciągnąć mnie z łóżka na spacer, jak to mówi, chociażby spacer. A u niej słowo spacer ma wiele znaczeń - zmarszczył nos, kręcąc delikatnie głową.
- Ona chce zostać psychologiem? - próbowałem powstrzymać śmiech.
- Nie mam pojęcia, ale jeśli to zrobi, manipulacja zapewniona - odwrócił się w moją stronę i zauważył, że staram się przed nim zataić chęć wybuchnięcia śmiechem - Ej! To nie jest śmieszne - trącił mnie w ramię. To moja trzecia niedziela, podczas której nie leżę bezczynnie i nie próbuję nawet wegetować.
- Faktycznie. Masz tak bardzo życie...
- Wiesz co? Nie rozmawiajmy ze sobą, dopóki te twoje humorki ci nie przejdą, dobrze? - odwrócił głowę i spojrzał przez swoją boczną szybę.
- Jak dla mnie, to nie wytrzymasz i za chwilę znajdziesz temat do rozmowy.
- Pewnie tak będzie - zgodził się ze mną.
~*~
- Patrz - wyciągnąłem z kieszeni kurtki pogniecioną kartkę. Rozłożyłem zgięty papier, prostując jego zgięcia jakby nabrał nagle niesamowitego znaczenia przez tę chwilę. Położyłem go przed nim i oparłem się z uśmiechem plecami, splatając palce swoich dłoni na stoliku. Spojrzał na mnie z iskierką nadziei w oczach, albo tylko mi się tak zdawało, uniósł brew i wziął do ręki kartkę. Nie dbałem o wygląd estetyczny materiału, na którym widniał tekst piosenki, niekiedy skreślony o napisany jeszcze raz, poprawiany z tysiąc razy, a może nawet i więcej - Jen będzie zadowolona - westchnąłem z ulgą, zarazem uciechą, gdyż od jakiegoś czasu, a raczej od momentu, gdy nie do końca trzeźwy, obiecałem jej w miarę regularnie podsyłać teksty, nie truła mi głowy o to. Jednak dzięki temu byłem w stanie zająć się od niecałego miesiąca czymś innym. A oprócz tego postawiłem sobie nowe cele, które zamierzam spełnić. Nie będę nawet wspominał jak bardzo przez ostatni czas brakowało mi konkretnych, postawionych samemu sobie punktów do zrealizowania.
Lustrowałem spojrzeniem chłopaka siedzącego przede mną, który śledził tekst i dokładnie się w niego wczytywał. Niecierpliwiłem się, czekając na jego zdanie, choć znając życie i tak postąpię według własnego uznania. Nawet jeśli ta piosenka miała być ogromnym niewypałem. Pieprzę ich wszystkich i ich zdania.
- To nie ta piosenka - uniósł spojrzenie znad tekstu i z delikatnie wyrysowanym uśmiechem, popatrzył w ciszy na mnie. Wzruszyłem ramionami, nie ukrywając, że mina mi trochę zbledła, ale byłem mu wdzięczny przynajmniej za szczerość. Mimo wszystkiego, wiedziałem do czego zmierza, a ja nie zamierzałem się nad tym rozwodzić - Tamta była lepsza - złożył kartkę na pół i dodatkowo wyprostował. Spuściłem spojrzenie, rysując palcem po blacie.
- Nie wydam jej - pokręciłem głową i puściłem w jego stronę przekonywujące spojrzenie.
- Dlaczego? - odruchowo wzruszył ramionami. Niepotrzebnie mu ją pokazywałem u siebie w pokoju - Podobała mi się. Wystarczy ładny akompaniament i masz świetny singiel.
- Była zbyt bezpośrednia - mruknąłem, krzywiąc się. Nie oddam tej piosenki światu. Jeśli ma istnieć to tylko i wyłącznie dla mnie... a właściwie może istnieć tylko dla jednej osoby - Pisana wyłącznie dla mojego spokoju na duszy i sercu. Pomogła, więc idzie w zapomnienie. Przy najbliższej okazji ją spalę żeby przypadkiem ciebie nie podkusiło znalezienie jej i wydanie bez mojej zgody, pozwolenia i świadomości - przewrócił oczami i pochylił się nad stolikiem, patrząc przez szklaną szybę. Chwilę potrwaliśmy w ciszy.
- Więc co teraz chcesz zrobić? - zapytał, przerywając milczenie i chyba wyrywając się ze swojego zamyślenia. Przechyliłem głowę i pokręciłem ją z niezdecydowaną miną, aby podkreślić mój brak pomysłu. Wspominałem o tym, że mam nowe cele? Tak... ich realizacja wydaje się prosta, wręcz banalna, a jednak trudno mi się za wszystko zabrać.
- Najpierw szkoła... chcę ją ukończyć. Jak najlepiej. Wysoko poprzeczkę sobie postawiłem, dlatego zamierzam zdobyć najwyższy możliwy poziom tutaj - rozsiadłem się, tym razem wygodnie, na fotelu, kładąc rękę na jego oparciu.
- Koniec ze spóźnieniami na treningi i lekcje? - Harry zaczął się cicho podśmiewać, a ja zaraz za nim, spuszczając głowę w dół.
- Naprawdę w to wierzysz? - zaczesałem włosy do tyłu, widząc jak kręci głową - Więc właśnie... zmieniać się nie zamierzam. Nie po to by musieć wcześniej wstawać. Cenię sen bardziej niż jedzenie - złączyłem dłonie i spojrzałem w sufit- I wybacz mi to bluźnierstwo Niall. Dobrze, że mnie nie słyszysz w tym momencie - roześmialiśmy się.
- No dobra, to plany na niedaleką przyszłość rozumiem, że masz. A potem? - nie wiem dlaczego zawsze rozmawiając z nim, odbiegam tak daleko od tego co jest obecnie. Nie mam pojęcia co będę chciał na kolację, a co dopiero za kilka lat, tym bardziej z moją umiejętnością zmieniania zdania.
- W przyszłości zamieszkam gdzieś, gdzie na co dzień nie będę spotykał tego wszystkiego. Przez jakąś część swojego życia będę kimś kto żąda zauważenia, ale potem chcę być w dłuższych chwilach zwykłym facetem - pokiwałem głową, widząc jak przyjaciel powtarza za mną ruch.
- Wyprowadzisz się z Anglii? - zapytał niby zaciekawiony, na co ja w odpowiedzi na początek jedynie wzruszyłem ramionami. Widząc jednak jego brak określonej reakcji na odpuszczenie, zacząłem układać dalszy ciąg odpowiedzi - Nie będzie ci tęskno do tego?
- Jasne, że będzie. Jednak nie zamierzam niczego robić na siłę. Jeśli będę musiał czekać, to poczekam, nawet jak tego nie znoszę robić. Ale najpierw miną mnie takie rzeczy, jak ślub Lewisa, na który czekam od cholery długo, ale z czystej grzeczności nie jestem upierdliwy.
- Gdybym był w stanie ci wierzyć, to pewnie bym to zrobił... - prychnąłem pod nosem, wyciągając telefon obrażony - No ej! Ale taka prawda. Od tygodnia nie potrafisz dać spokoju z jedną rzeczą, a co dopiero...
- Cicho - przerwałem mu - Koniec tematu. Właśnie sobie przypomniałem, że miałem być na ciebie obrażony za tamto spóźnienie, więc łaskawie pozwól mi być takim - mruknąłem, wgłębiając się w telefon - I gdzie moje jedzenie? - poczułem jak Styles uderza mnie w nogę. Zmarszczyłem brwi, patrząc na niego złowrogo, podczas gdy ten dyskretnym znakiem wskazał na idącą w naszym kierunku, młodą dziewczynę. Przewróciłem oczami, wracając do o wiele ciekawszego telefonu.
Kelnerka podeszła do naszego stolika i zapytała o zamówienie. Przez moment dało się wyczuć zapach wanilii połączonej jeszcze z czymś, zanim wyparła go woń dań robionych w kuchni, typowego dla baru. Nie mam pojęcia z czym, ale zapach był bardzo specyficzny i łatwy do zapamiętania.
- Zdecydowałeś się już na coś kochanie? - zaświergotałem wysokim głosem, zaraz po tym jak dziewczyna zdążyła zadać standardowe pytanie. Nie podniosłem spojrzenia znad ekranu, ale czułem na sobie przez moment spojrzenie dwójki osób.
- Zain - usłyszałem ciche warknięcie Harry'ego.
- Czekamy tu od piętnastu minut - wtrąciłem, nie mogąc się powstrzymać od złośliwego komentarza. Jasne, że zdawałem sobie sprawę z tego.
- Przepraszam za niego, ostatnio zrobił się zbyt drażliwy - chłopak zwrócił się do stojącej obok dziewczyny i miał czelność znów kopnąć mnie w nogę, tym razem jeszcze mocniej. Uniosłem spojrzenie na niego ze zmrużonymi oczami i pretensjonalnym wyrazem twarzy.
- A tak na marginesie, cześć Felicity - posyłał empatyczny uśmiech znad stolika. Spoglądnąłem na stojącą przed nami dziewczynę, szybko przemierzając po niej wzrokiem. Powinienem ją znać, czy to po prostu kwestia przypadku, że nie potrafiłem jej skojarzyć znikąd?
Jaśniejsze, blond końcówki włosów odznaczały się na czerwonym, tymczasowym ubraniu, spływając po ramionach, a w sumie to po obojczykach dziewczyny o dosyć już wyćwiczonym wyrazie twarzy, Tak jakby jej praca z czasem zrobiła się nużąca, a podejście do jednego stolika tylko namiastką wszystkich obowiązków.
- Hej - odpowiedziała cicho, całkiem zmienionym tonem niż przed chwilą. Możliwe, że nie chciała wcale wdawać się w rozmowę. To było słyszalne i widoczne. Podczas gdy Styles składał zamówienie, ja zgasiłem telefon i cały czas przyglądałem się dziewczynie kątem oka, próbując ją odszukać w pamięci. Wertowałem każdą poznaną osobę w szkole, ale ona była widocznie tak anonimowa, że nie byłem w stanie znaleźć jej w szufladce person. Dlatego nie lubię, gdy ktoś jest zbyt skryty, bo nawet nie pamiętasz, że istnieje, spotykasz go na ulicy i nie wiesz, że musisz mu powiedzieć cześć. Oczywiście nic nie mam do skrytych osób, może po prostu nigdy do nieśmiałych nie należałem i nie wiem jak to jest.
Dziewczyna... znaczy Felicity z tego co zdążyłem się dowiedzieć, odwróciła wzrok w moją stronę i przez chwilę nasze spojrzenia się ze sobą spotkały. Od razu je odwróciła, a ja odniosłem wrażenie, że chyba uraziłem ją nieco moją uwagą. Zaśmiałem się w duchu, okazując to tylko delikatnym uniesieniem kącików ust.
- Coś jeszcze? - zapytała, uśmiechając się do Harry'ego.
- Zain? - spojrzałem na chłopaka, po czym wlepiłem spojrzenie w blat.
- Tak - pokiwałem głową - Fajnie, gdybym dostał jedzenie nieco szybciej tak jak czekałem na możliwość złożenia zamówienia, bo nie mam zbytnio czasu, za to parę spraw do załatwienia owszem...
- To wszystko, dziękujemy - przerwał mi Styles i odczekał chwilę aż dziewczyna odejdzie. Zresztą zrobiła to bardzo szybko, co rzecz jasna nie było dziwne.
- Jakbym był dziewczyną to nazwałbym cię palantem, ale z racji tego, że jestem twoim przyjacielem nazwę cię arogancki chu... - odchrząknąłem głośno, tym samym kończąc jego wartościową uwagę. Zacisnął usta i wbił we mnie spojrzenie.
- No co?
- Ale przecież nic się nie stało, no weź przestań - podkreślał te swoje sarkastyczne sekwencje. Nie myślałem, że nadal taki potrafi być, że w ogóle potrafi taki być - Co ona ci zrobiła? Oprócz tego, że posiedziałeś dłużej na tyłku niż pięć minut.
- No dobra, dobra... przepraszam - odpowiedziałem niedbale, nie chcąc nawet żeby wyszło to jakby mi zależało.
- To było nieszczere - westchnąłem - Zresztą to nie mnie powinieneś przepraszać, tylko Felicity - wskazał w kierunku, gdzie odeszła dziewczyna - Myślisz, że mało ma tu takich narzekających klientów, którzy jak poczekają chwilę, to od razu ogromna krzywda im się robi?
- Znasz ją? - nie odpowiedziałem na jego pytanie, za to swoim dając mu powód do uspokojenia. Jeszcze mi wybuchnie, co oczywiście było niemożliwe, bo Styles rzadko kiedy wybuchał mocniej. Chyba, że był zazdrosny, wtedy potrafił okazać swoją gorszą naturę, jak to sam określał. Choć dla mnie i tak była ona za spokojna.
Oparł się plecami i spojrzał w dal, zapewne w kierunku dziewczyny.
- Niedawno dołączyła do akademii - czekałem aż powie coś więcej, ale widocznie i on niezbyt o niej wiedział. Interesujące.
Pokiwałem głową i dyskretnie odwróciłem głowę, patrząc przez swoje ramię na dziewczynę, rozmawiającą aktualnie z drugą rudowłosą, widocznie współpracownicą.
- Ładna - stwierdziłem krótko i dobitnie.
- Blondynka - zaznaczył, a ja odruchowo zmrużyłem oczy i spojrzałem na niego z wyrazem twarzy, który momentalnie zobojętniał.
- I co z tego? Widać, że nie do końca jej włosy mają odcień blondu - wzruszyłem ramionami, odsuwając od siebie napływającą myśl, która potrafiła zepsuć mi następne pół dnia.
- Tak czy inaczej... chyba jest na ciebie zła - wiedziałem, że tym zdaniem próbował na mnie wywrzeć jakiś wpływ. Ignorowałem to, jego spojrzenie i stukanie palcem w blat stołu - I nie ukrywam, że ja też jestem... - uśmiechnąłem się, słysząc to stwierdzenie i popatrzyłem na niego błagalnie.
- Nie zmusisz mnie do tego, nie ma mowy nawet... - chłopak skrzyżował ręce na klatce i spuścił spojrzenie, przekonany, że to pomoże. I cholera, faktycznie pomogło. Westchnąłem i spojrzałem na bar, gdzie stała dziewczyna. Poprawiłem na sobie kurtkę, próbując zrobić niezadowoloną minę, która i tak nie wzruszała w żaden sposób Stylesa - Nie myśl, że ty mnie do tego zmusiłeś - wstając, pochyliłem się do niego i wycedziłem przez zęby, od razu się odwracając do niego plecami.
- Oczywiście - odparł zadowolony.
Podszedłem do baru i usiadłem na jednym z stojących blisko niego stołków. Oparłem się rękoma o blat i pochyliłem do przodu, w kierunku dziewczyny. Nie zwróciła na mnie uwagi, nawet nie podniosła na mnie spojrzenia.
- Słucham? - odparła, podczas gdy ja przejechałem spojrzeniem po półce, na której stały ułożone starannie alkohole, zapewne przygotowane na wieczór. Nieduża ilość, ale w końcu bar nie równał się klub.
- Mój przyjaciel wmawia mi, że jesteś zła i kazał cię przeprosić - oderwała się od swojej czynności i uniosła spojrzenie. Rozejrzałem się dookoła i wzruszyłem ramionami, powstrzymując się przed dodaniem zdania, które już na pewno wywołałoby u dziewczyny niechęć. Nie lubię przepraszać, choć wiem, że ten komentarz nie był za miły.
- Danie będzie za chwilę - odpowiedziała chłodno i wróciła do swojej czynności. Nie odpowiedziałem, tylko cicho i krótko zaśmiałem się pod nosem.
- Nie jesteś zbytnio rozmowna...

Felicity?

niedziela, 18 marca 2018

Od Juliet cd. Andy

Siedziałam właśnie w pokoju, patrząc na sufit. Zaczynało już się ściemniać, a ja pomimo zmęczenia nie mogłam spać. Rzuciłam się na poduszkę. Nienawidziłam takich chwil. Mialam za dużo czasu na przemyślenia i analizowanie. A trochę spraw było do tego. Wolałam nie myśleć co teraz robi Andy, czy ma mi to za złe? Odezwie się jeszcze do mnie? Jednak najbardziej przerastał minie fakt mojej kariery. Tyle się starałam, żeby ktokolwiek mnie zauważył i chodź nie chciałam niczyjej pomocy, Andy bardzo pomógł mi w tym kierunku. A ja to wszystko zniszczyłam, zresztą nie tylko to....Tęsknię za  uczuciem będąc w wytwórni, w studiu.  Może jak tak wszystko odkręcam to i w tę stronę należy coś zrobić? Spojrzałam na mój zeszyt, głowie służym mi jako brudnopis, ale ostatnio pojawiło się tam kilka piosenek. No cóż.... Najwyższy czas wrócić. Wzięłam telefon i wybrałam numer do ( byłego) menadżera.Odebrał  po drugim sygnale. jego głos był zaspany i zachrypnięty. Obudziłam go, z resztą normalny człowiek śpi o tej porze.- Tak? - mruknął.

-To ja - westchnęłam.- Wiem, że mówiłam, że nie chce mieć z Tobą nic wspólnego, ale.... brakuje mi muzyki. 

- Wiedziałem, że prędzej czy później zadzwonisz. Więc.... czego oczekujesz?
- Póki co studio, co będzie dalej to Twoja decyzja - przygryzłam wargę, wsłuchując się w ciszę po drugiej stronie.
- Juliet. Co jeśli będzie tak jak ostatnio? Nie mogę ryzykować swojej reputacji, wiesz ile osób mam na Twoje miejsce? - skuliłam nogi do piersi.
Straciłam szansę.
- Wiem. Wiem to wszystko. Teraz będzie inaczej, obiecuję. Miałam załamanie, za dużo na głowie. - starałam się, aby mógł głos brzmiał pewnie.
- Jeśli zobaczę, że nie masz już ochoty, że wymigujesz się i nie starasz. Kończę to. - od razu się zgodziłem. - Masz wszystko gotowe, żeby zacząć?
- Tak. Jest jedna piosenka, którą chcę nagrać.
- Za godzinę w Red Bull studio, wyślę Ci adres. - uciął krótko. Rozłączył się.
Nie spuszczałam wzoru z telefonu, zaczęłam nawet odliczać sekundy. Po chwili, która była wiecznością dostałam adres.
                          155 Tooley St.
Wstałam, darując sobie ścielanie łóżka i od razu poszłam do łazienki. Myjąc zęby, zadzwoniłam po taxi, nie chcąc później na nią czekać, lepiej będzie jak ona czeka na mnie. Uczesałam włowy, pozwalając  swobodnie opadając na ramieniu. Wyjęłam z szafy leginsy i ciemną koszule. Nie mogłam zbyt długo zastanawiać się ciuchami, ten czas wolałam wykorzystać na makijaż, który zrobilam o wiele mocniejszy. Tak jak dawniej. Spakowałam zeszyt do torby, odrzucając kosmetyczke i ładowarkę, tak na wszelki wypadek. Założyłam wysokie botki i biorąc do rąk ramoneske, wyszłam z pokoju. Obok mnie przebiegł Andy, nie zwracając uwagi na moją osobę.

- Andy. - powiedział licząc, że się zatrzyma i nie myliłam się.

- Wiem już wszystko, muszę się z nim teraz spotkać. - był poddenerwowany. Znałam go zbyt dobrze, udawał, że to nic takiego, a wewnątrz buzował. 

- Z kim? 

- Z Richardem, zabiję go za to co mi zrobił, zabiję go za to, co nam zrobił.- znowu ruszył do przodu 

- Co masz na myśli? Andy nie rób nic pochopnie. To Twój przyjaciel i menadżer, jakoś..... jakoś się to wyjaśni. Musisz być tylko spokojny- nie wiem co się dzieje, ale nie mogę pozwoliv, aby  zrobił coś głupiego co mogłoby zaszkodzić jego karierze. 

- Wyjaśnię Ci wszystko, ale później. Muszę jechać. - powiedział szybko i zbiegł po schodach. Ruszyłam za nim, ale zanim wybiegłam za dwór chłopak zdążył odpalić samochód. Stanęłam przed maską jego auta, nie spuszczając z niego wzroku. Miał mocno zaciśniętą szczękę. Wypuściłam powietrze, odchodząc na bok. Ruszył z piskiem opon. Nic by nie dało, gdybym go zatrzymała. Teraz muszę się zająć sobą, przez krótką chwilę. Jak wrócę wyjaśnię to wszystko.

Samochód czekał już na mnie za bramą a kiedy wsiadłam do niego i podałam odpowiedni adres, ruszyliśmy w drogę.

Pogodna nie była za ciekawa. Przeliczyłam się myśląc, że wypad bez ciepłej kurtki był dobrym pomysłem. Wiatr zmagał na sile, stwierdziłam bym nawet, że zaraz spadnie deszcz.
Kurczowo trzymałam torbę przy piersi. Nie wiem czemu, ale dawała mi nadziej, że moje życie chodź odrobinę będzie takie jak kiedyś.
Mężczyzna zatrzymał się po około pół godzinnej jeździe, pod niewielkim budynkiem. Sama ulica wydawała się taka nijak, cicha, czarno-biała, ale właśnie w takich miejscach najlepiej budować wytwórnie. Jest spokojnie, rzadko kradną i opłaty nie są aż tak bardzo drogie. Zapłaciłam i podziękowała, po czym od raz szybkim krokiem weszłam do środka.
W samym wejściu był mały salon z kuchnią, dzięki takim szczegóła można spędzać fu całe dnie. Dopiero na górze był duży pokój z zaszklanioną większą częścią. John siedział z założonnymi rękami za swoim brzuchu i badawczo mnie obserwował. Wstał z kanapy i podszedł do mnie, obejmując ramieniem.
- Minęło trochę czasu - uśmiechnął się.
- Trochę - zaśmiałam się nerwowo.
Popycha mnie w kierunku pokoju nagrać, zdążyłam wyciągnąć zeszyt i chciałam mu go dać. Ten podkręcił głową.
- Nie napisałam byś badziewia, znając cię masz już w głowie muzykę. Więc.... wchodź i się ciesz.
Dziwił mnie, że dalej mi ufa. Po tym wszystkim co mu wyrządziłam. John usiadł przy sprzęcie i poczekał, aż weszłam do środka. Wcisnął guzik, zapewne ten ze słyszalnością. Wypuściłam powietrze, łapiąc mikrofon, przysuwając do ust. Mężczyzna pokiwał głową. Czas zacząć. Tak jak miałam w naturze, zamknęłam oczy i zaczęłam śpiewać. 


    Back when we first kissed it felt like
  Every star above our heads aligned
  Every little piece fell into place
  And every single moment made us feel alive.

Czułam jakbym znowu tam była. Noc. Impreza. Andy i ja. Jego usta na moich. Pierwszy  raz. To uczucie wewnątrz mnie, jakie mnie wtedy ogarnęła. Może przysiąść, że tego dnia zdałam sobie sprawę, co do niego czuje.
Piosenkę napisałam kilka tygodni temu, a emocje są jak tamtego dnia. Czy miłość nie jest dziwna? Mówi się, że prawdziwa miłość, jest najsilniejsza i, że się jej nie zapomni. Nigdy nie wierzyłem w to aż tak bardzo.

     Never used to be so complicated
   No in between just black and white

When everything turns to grey
I still see you
When the cold won't go away
I can still feel you

John wystawił kciuka w górę, po czym machnął w swoją stronę. Wróciłam do niego i usiadłam tuż obok.
- Kiedy chcesz to wydać? - spytał.
- Jak najszybciej - odpowiedziałam szybko.
- W takim razie.... jutro podłożymy muzykę i chórki.- odwrócił się w mogą stronę i położył dłonie na kolanach - Porozmawiajmy o wizerunku.
- Nie chce udawać kogoś, kim nie jestem, merdqc ogonem czy lizać dupy, liczyć czy wam się spodoba- mruknęłam. - Muszę być na wszystko gotowa. To żałosne i śmieszne, wszystko chcieć od razu....
- Nie chce żebyś udawała, nie chce żadnych wtop, okej? Zaczniemy tak jak ostatnio. Wydamy kilka piosenek,  a potem wywiady. - John wyją ze swojej teczki papier. - Umowa, to samo co ostatnio. Dodatkowe i informacje o zerwaniu jej.
- Boję się, co jesli będzie tak jak ostatnio? Nie che, ale.... - trzymałam długopis, ale wachałam się.
- Najważniejsze żebyś pokochała siebie. I wybaczyła sobie. Wszystko, nawet największe błędy. I nie wspominać swojej historii, tylko ją tworzyć- podsunął kartkę bliżej.
Dziwiło mnie, że jest taki wyrozumiały, nic się nie zmienił. Po mimo już nie najmłodszych lat, mógłby przenieść góry.
Przypomniało mi się, co radziła mi mama, kiedy ogarniała  mnie nieśmiałość i zwątpienie: udawaj, aż uwierzysz.
Szybko podpisałam, bojąc się, że mogę się wycofać.
- Zawsze możesz dzwonić. Tak jak kiedyś, odwiozę Cię do domu - schował wszystko do teczki. Wzięłam swoje rzeczy i czekałam przy drzwiach, aż wyłączy  sprzęt. John przyprowadził samochodów i z zadowoleniem stwierdziłam, że nie zmienił go. Czarny Jaguar był już dobrze mi znany. Weszłam do środka, rozkładając się na całym fotelu. Zaczęłam czuć zmęczenie. Jedynie o czym marzyłam to łóżko. Ale wiedziałam, że wszystko przede mną. Nie wydaje mi się, że pójdę spać. Zatrzymał się przed bramą, nie chciałam ryzykować, że ktoś mnie zobaczy. Pożegnałam się i ruszyłam do akademika. Zdążyłam mu pomachać, a kiedy się odwróciłam, zobaczyłam Andy'ego, który właśnie kończył palić.

Wzięłam głęboki wdech, podchodząc do niego. Nie wiem czy mi się przywidziało, ale miałam wrażenie, że Andy ma rozciętą warge...

- Andrew! Chce wiedzieć co się dzieję!- zaczęłam krzyczeć, zanim jeszcze stanęłam przed nim.


Andy? ( pisałam to dużo wcześniej XD)

Od Andy'ego cd. Juliet

- Wiedziałem. - Wycedziłem przez zaciśnięte zęby. - Wiedziałem, że nigdy nie chciałem brać ślubu, dlatego tak zdziwiło mnie, że według Richarda jechałem po pierścionek zaręczynowy. Oszukiwał mnie od początku, całkiem dobrze to sobie zaplanował.
- Andy... - zaczęła, jednak zaraz przerwałem i odwróciłem się w jej stronę. W mojej głowie pojawiło się tylko jedno pytanie, czemu Juliet nie mówi mi całej prawdy? Nie chce, żebym sobie przypomniał? Ja.. złamałem jej serce, ale nawet o tym nie wiedziałem, to trudne nie tylko dla niej. Jak okropnym trzeba być, by stracić z pamięci najukochańszą osobę w swoim nędznym życiu.
- Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś?  Pokłóciliśmy się w dzień wypadku?
- Kilka godzin wcześniej - wydukała, biorąc oddech po każdym słowie. - Zdążyliśmy już trochę ochłonąć, emocje opadły, można powiedzieć, że się pogodziliśmy i wtedy... wtedy pojechałam do studia, z którego miałeś mnie później odebrać. Wszystko było dobrze, ale.. nie przyjechałeś.
Zmarszczyłem brwi, próbując cokolwiek sobie przypomnieć. Faktycznie. Menadżer powiedział mi, żebym został trochę dłużej, a on wyśle kogoś z ekipy, by odwiózł Juliet do domu. Nie chciałem się zgodzić, ale to były "ważne interesy". Nowe kontrakty, terminy koncertów i spotkań z fanami, przecież to wszystko mogło poczekać.
- Ja... ja muszę trochę pomyśleć - odpowiedziałem, wpatrując się w jakiś punkt na końcu korytarza. - Przepraszam.
W mojej głowie zaczęły pojawiać się przebłyski wspomnień. Jechałem.. gdzieś, nie mogłem dojść do tego, gdzie dokładnie, było to ukryte w głębi mojego umysłu i nie było na tyle ważne, co reszta informacji. Z naprzeciwka widziałem tylko błyski reflektorów, jakieś zwierze przebiegające przez jezdnię i... hamulce nie zadziałały. Uderzyłem w drzewo z ogromną siłą, a samochód, który jechać z naprzeciwka, zahaczył o tył mojego auta. Jakim cudem przeżyłem? Pewnie większość uznałaby, że Bóg nade mną czuwał,  ale ja w niego nie wierzę, więc co innego? 
Nie to było w tym momencie najważniejsze. Czemu hamulce nie zadziałały? To był nowy samochód, kupiłem go w salonie ledwo tydzień przed wypadkiem. Nie pamiętam, co się później z nim stało, chociaż podejrzewam, że poszedł do kasacji.
Muszę porozmawiać z Richardem, chociaż i tak jestem pewny, że nie powie mi prawdy. Może jak zaleję go masą pytań w końcu zmiesza się w swoich zeznaniach i dowiem się czegoś więcej.
~~*~~*~~
To, co wydarzyło się kilka minut wcześniej obróciło moje życie do góry nogami - po raz kolejny. Zadzwonił do mnie Colton, członek naszej ekipy, prawa ręka menadżera i... przeprosił mnie. Powiedział, że nie może tak dłużej i wyznał mi całą prawdę. To było dla mnie za dużo, nie potrafiłem pogodzić się z prawdą, z tym, że komuś tak bardzo zależało na odebraniu mi życia, czy chociażby zdrowia, by zbić na tym fortunę. Colton znalazł mój fałszywy testament, według którego miałem popełnić samobójstwo i majątek rozdzielić na rodziców, Richarda i "moją kochankę Mirandę''. Nie mogłem uwierzyć, że dziewczyna, która była dla mnie jak siostra postanowiła zniszczyć mi życie razem z menadżerem, który był też moim najlepszym przyjacielem. 
- Richard? Musimy się spotkać - odezwałem się, słysząc jego głos w słuchawce telefonu. 
- Jestem w Londynie do jutra, wiesz gdzie. Coś się stało?
- Mam nową piosenkę, chcę żebyś ją przesłuchał - odpowiedziałem, starając się za wszelką cenę zachować spokój.
- To świetnie! Widzę, że wracasz do zdrowia.
- Coś w tym stylu, niedługo się spotkamy. - Rozłączyłem się i pospiesznie naciągnąłem na siebie buty i kurtkę. Nie daruję mu tego, jeszcze mnie popamięta.
Wybiegłem z pokoju jak poparzony, nawet nie wiedziałem, czy zdążyłem zamknąć drzwi.
- Andy. - Usłyszałem za sobą, gdy tylko stanąłem przy schodach. Nie musiałem się odwracać, żeby rozpoznać czyj to był głos.- Wiem już wszystko, muszę się z nim teraz spotkać.
- Z kim?
- Z Richardem, zabiję go za to co mi zrobił, zabiję go za to, co nam zrobił.




Juliet? 
po tej przerwie wyszłam z wprawy, więc średnie takie

niedziela, 11 marca 2018

Od Louisa CD Daniela

- Louisie Williamie Tomlinson, jesteś chudy, za chudy, byłeś o wiele piękniejszy te dziesięć kilo wcześniej… Naprawdę… Błagam cię… Nie rób… Nie… - chłopak w tym momencie zamarł. Wydawało się jakby nie potrafił się już wysłowić. Ukrył jedynie twarz w dłoniach i odsunął się znacznie.
Nie byłem do końca pewny co powinienem zrobić. Niby to nie był pierwszy raz kiedy ktoś mówił mi takie rzeczy, ale… Jakoś nie potrafiłem im zaufać. Miałem w sobie jakąś taką wewnętrzną blokadę. Z resztą… Miałem lustro. Widziałem jak wyglądałem i jakoś nie potrafiłem się zgodzić z tymi wszystkimi osobami. Westchnąłem i niepewnie usiadłem. Obok mnie od razu znalazła się Clary ze szczeniakami. Westchnąłem i niepewnie poklepałem ją po łbie, ale zaraz odsunąłem ich od siebie. Musiałem pomyśleć. Najlepiej w samotności. Jednak nie byłem pewny czy dałbym radę teraz od tak wyjść i pójść sobie. Szczególnie, że tak jakby uratował mnie. Wziąłem głęboki wdech i zamknąłem oczy. Po chwili lekko je uchyliłem. Lekko kiwając się na boki zacząłem zastanawiać się nad dwoma opcjami. Pierwszą było pozostanie upartym i całkowite odcięcie się od chłopaka, nie chcąc aby cały czas mówił o tym. Druga natomiast była dla dość ciężka. Po prostu wygadać się. Powiedzieć wszystko co czują. Co się dzieje w mej głowie. Nie wiedziałem co powinienem wybrać. Pierwsza opcja była łatwiejsza... Ale czy na pewno lepsza? Czy wtedy nie uciekałbym po prostu od problemów? Czy na pewno chciałem być tchórzem. Westchnąłem i schowałem twarz w dłoniach. Co powinienem zrobić? Wtem poczułem coś mokrego na ręce. Spojrzałem w tamtym kierunku. To Prince. Niepewnie trącał mnie noskiem i patrzył na mnie z nadzieją. Tak na niego patrząc, wiedziałem jedno. Nie mogłem go zostawić. Co jeżeli Daniel miał rację i na prawdę jest ze mną tak źle? Zdecydowałem. Nie chciałem aby te małe, niewinne stworzenia cierpiały. Musiałem w końcu z kimś porozmawiać. Odwróciłem głowę w stronę chłopaka, ale momentalnie spuściłem wzrok.
- Ja... Nadal nie potrafię w to uwierzyć... Nie potrafię zaufać tym słowom... Ale... Może naprawdę jest ze mną źle? Ja... Już nic nie wiem. Zawsze jak patrzyłem w lustro widziałem osobą, która jest po prostu gruba. Od dawna starałem się to zmienić... Nie jesteś pierwszą osobą, która mówi mi, że to kłamstwo, wiesz? - zaśmiałem się szorstko. - Jednak nigdy nie potrafiłem nikomu zaufać... Zawsze tłumaczyłem sobie, że tylko tak mówią... Że tylko chcą mnie pocieszyć. Jednak... Teraz sam nie wiem co o tym wszystkim myśleć... Pogubiłem się w tym wszystkim. Nie wiem co mam robić, co myśleć... - nie potrafiłem już nic więcej powiedzieć. W tym samym momencie z mych oczu wydostały się łzy, a z ust cichy szloch.

Daniel?
Trochę - bardzo - krótkie i wydaje mi się, że to nie to co trzeba... ale mam nadzieję, że ujdzie :/

sobota, 10 marca 2018

Od Felicity do Zaina

Po raz kolejny w przeciągu jednej minuty spoglądałam na swoje odbicie w lusterku samochodowym, nieudolnie próbując poradzić sobie z narastającym stresem. Za każdym razem, gdy na krótki moment kierowałam swój wzrok na jego szklaną powierzchnię, widziałam te same ciemne oczy, próbujące ukryć czający się w nich strach. Zacisnęłam tak mocno, że wyglądały jedynie jak wąska malinowo-różowa kreska i spróbowałam skupić całą swoją uwagę na drodze oraz na prowadzeniu samochodu, który przez fakt, iż wybrałam drogę na skróty, która prowadziła przez niezasfaltowaną drogę, podskakiwał co kilka chwil. Według nawigacji do Morgan zostało mi około pięćdziesięciu kilometrów, ale na szczęście ta piaszczysta ścieżka kończyła się już za trzy. A przez fakt, że zamierzałam jechać najwyższą dozwoloną prędkością liczba ta będzie dość szybko się zmniejszała.
Chociaż jazda wyboistą drogą nie należała do najprzyjemniejszych, jazdę umilały mi ładne widoki typowe dla niewielkich wiejskich miejscowości. Po ogromnym pastwisku sąsiadującym z niewielkim gospodarstwem spacerowały odziane w kolorowe derki z nadrukiem w renifery niewielkie kucyki oraz jeden ogromny, będący zapewne przedstawicielem shire. Ten natomiast paradował z zielonym nakryciem z ogromnym elfem w pasiastej czapce. Oczywiście musiałam zwolnić, by bez przeszkody w postaci prędkości móc przez chwilę podziwiać te małe dzieła sztuki, ale uznałam, że warto poświęcić dwie lub trzy minuty bycia wcześniej w nowej szkole dla pogapienia się na przeurocze kucyki.
Na miejsce dojechałam po przeszło pół godzinie, co i tak było bardzo satysfakcjonującym wynikiem. Zanim jednak zmusiłam się, by wyjść z samochodu oparłam czoło o kierownicę w taki sposób, że moją twarz została całkowicie zasłonięta przez włosy, które rozsypały się dookoła niej i tak jak poradził mi kiedyś lekarz zaczęłam głęboko, rytmicznie oddychać. Dla moich znajomych z Canberry przeprowadzka do Londynu, pierwsza a później i druga zmiana szkoły wydawała się czymś ekscytującym. Uważali to za coś świetnego, nowy początek, katharsis, towarzyską reinkarnację czy jakieś inne bezsensowne gówno, a mnie bardziej zależało na totalnym przeciwieństwie - spokoju i poczucia stabilności. Jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że to właśnie na naukę w Morgan harowałam przez ostatnie dwa lata i przyjazd do akademii powinien być dla mnie nagrodą, a nie problemem. Po przeprowadzce do Anglii rodzice nie byli zbyt dobrze rozeznani w szkołach, dlatego posłali mnie do tej znajdującej się najbliżej naszego mieszkania. Dopiero później zdali sobie sprawę ze swojego błędu, gdyż liceum to nie należało do tych cieszących się dobrą sławą i wysokim poziomem nauczania. Niemniej jednak poznałam w nim całkiem sporą grupę świetnych osób. Ale wracając, przez dwa lata starałam się zdobywać jak najwyższe oceny, by przenieść się do lepszej placówki i kiedy dostałam list informujący o tym, że przyjęto mnie do Morgan byłam wniebowzięta i miałam ochotę skakać z radości. I jestem pewna, że z czasem zacznę zauważać coraz więcej pozytywów, ale na razie byłam rozstrojona po wyjeździe z domu i zaczynała dopadać mnie tęsknota za rodziną.
Z natłoku myśli wyrwało mnie ciche pukanie w szybę, na które poderwałam się gwałtownie, uderzając potylicą o zagłówek fotela. Złapałam za klamkę i szybko otworzyłam drzwi, prawie uderzając nimi wysokiego rudzielca, spoglądającego na mnie z nieukrywanym rozbawieniem. Jednak była to jego bardzo życzliwa odmiana, bowiem wzrok ten pozbawiony był jakiejkolwiek kpiny, był po prostu pełen wesołości, wywołanej moim niecodziennym zachowaniem.
- Wybacz, sprawdzałem, czy nic ci się nie stało - chłopak uniósł lewy kącik ust jeszcze wyżej, mimo że wydawało mi się, że zwyczajnie nie da się już tego zrobić.
Przegryzłam lekko dolną wargę, zakładając jednocześnie kosmyk włosów za lewe ucho. Pierwsze minuty w nowej szkole i już ktoś widział, jak robię z siebie wariatkę.
- Nie ma problemu - odpowiedziałam gładko, odpowiadając uśmiechem, który w porównaniu z jego przypominał jedynie mętne odbicie. Po tych słowach zapadła dość niezręczna cisza. Najwyraźniej nie tylko ja czułam się niezręcznie z tą sytuacją, jednak rudzielec wyglądał na całkiem sympatycznego. A z takimi ludźmi wypadałby się zadawać. - Jestem City.
Chłopak uniósł brwi ku górze.
- Archie. Andrews - uścisnął lekko moją wyciągniętą w jego kierunku dłoń. - City to skrót, czy pełne imię? Jak Chicago od Kardashianów?
Popatrzyłam na niego z jeszcze większym zaskoczeniem niż on spoglądał na mnie przed momentem.
- Od Felicity, ale mniejsza z tym. Nie sądziłam, że jakikolwiek przedstawiciel płci męskiej interesuje się rodem Kardashianów - spróbowałam zmusić go do rozwinięcia tematu, będąc pełną ciekawości. - Nie żebym widziała cokolwiek nieodpowiedniego w czytaniu magazynów plotkarskich przez facetów.
Zaśmiał się krótko i dźwięcznie, a ja nie potrafiłam nie odwzajemnić uśmiechu, który dosłownie wpełzł na moje usta.
- Nie jestem więc wyjątkiem. Po prostu Emerson, moja siostra, zaczęła ostatnio paplać o tym przy obiedzie i tak jakoś zapamiętałem - przyznał ze wzruszeniem ramion.
- Po pierwsze, 'tak jakoś zapamiętałeś', a po drugie Emerson Kincaid to twoja siostra? - spytałam dla całkowitej pewności, a gdy przytaknął w geście potwierdzenia, szybko dodałam. - Pewnie ci o mnie nie wspominała, ale poznałyśmy się jakiś czas temu na jakimś forum. Ale to, że będę chodzić do tej szkoły co ona, to dzieło czystego i stuprocentowego przypadku. Przysięgam, że nie jestem stalkerem - uniosłam ręce do góry, naśladując zachowanie gangstera poddającego się funkcjonariuszowi.
- No wiesz, to brzmi całkiem podejrzanie - rzucił. Moją jedyną reakcją na te słowa było przegryzienie wargi. Po prostu stałam tam zakłopotana, wpatrując się w czubki swoich adidasów. - To był żart.
- Och - mruknęłam, wstydząc się trochę, że nie wyłapałam, iż był to kawał. Zdecydowałam się na sprawną zmianę tematu. - Może byłbyś tak uprzejmy i pomógł mi z bagażem? Dzięki temu nie będę musiała schodzić kilkakrotnie na dół.
- Nie ma sprawy.
Zabrałam część swoich toreb, a Archie zajął się resztą. Wyglądał na silnego, ale początkowo uważałam, że to tylko pozory. Jednak kiedy z łatwością podniósł moje dwie najcięższe walizki i zabrał dodatkowo kilka mniejszych rzeczy, nie mogłam ukryć podziwu. Miałam szczęście, że zgodził się mi pomóc, bowiem w przeciwnym razie musiałabym kursować wielokrotnie pomiędzy pokojem a samochodem, by zabrać się ze wszystkim. A w ten sposób wszystko znalazło się w mojej nowej sypialni bardzo sprawnie.

Westchnęłam z lekkim zniecierpliwieniem ścierając drewnianą powierzchnię lady barowej, która przez ciapowatego klienta pokryta była keczupem i niewielką ilością piwa korzennego. Brud nie mówił dobrze o restauracji - albo jak kto woli po prostu pubie, a że byłam najświeższą z kelnerek, to mnie przypadł zaszczyt czyszczenia zabrudzonego blatu. Zazwyczaj dzieliłam zmianę z Mae - jedną z dwóch pozostałych pracujących tu dziewczyn - w ciągu tych dwóch tygodniu zdążyłyśmy całkiem dobrze się poznać, w czym pomógł dodatkowo fakt, że dziewczyna również uczyła się w Morgan. Była całkiem sympatyczna i to właśnie dzięki jej wsparciu tak szybko zaaklimatyzowałam się w nowym miejscu.
Rodzice nigdy nie wywierali na mnie presji odnośnie znalezienia sobie miejsca pracy. Wielokrotnie powtarzali mi, że powinnam skupić się na nauce, a nie zdobywaniu pieniędzy, ponieważ nie mieli nic przeciwko utrzymywaniu mnie w czasie, kiedy ja chodziłam do szkoły. Nadal twierdzą, że im to nie przeszkadza, ale mimo to zdecydowałam znaleźć sobie coś do roboty, by choć w niewielkim stopniu ich odciążyć. Po tylu latach zarabiania nie tylko na swoje, ale i życie trójki dzieci należało im się choć trochę odpoczynku.
Mae dzisiaj nie przyszła do pracy, podobno musiała zająć się dzieckiem sąsiadki, która wyjechała nagle w sprawach służbowych. Z początku przyjęłam tę wiadomość z lekkim niepokojem, bowiem oznaczało to, że w tym samym czasie co ja będzie pracowała Delilah, a od mojego pierwszego dnia, kiedy to przypadkiem wylałam na nią kufel piwa, zdawała się mnie nie znosić. Najwyraźniej jednak miała dzisiaj dobry humor, bowiem zdawało mi się, że nawet się do mnie uśmiechnęła.
- Stufts, rusz tyłek i idź obsłuż stolik dziewiąty? Nie dam rady się nim teraz zająć, a czekają już dobre dziesięć minut - rudowłosa machnęła dłonią w moim kierunku, dodatkowo mnie poganiając. Przewróciłam oczami, wkładając notatnik do kieszonki w białym fartuszku, którego kolor wyraźnie odznaczał się na tle czerwieni, której barwę miała reszta uniformu. Był on raczej prosty, dolna część sięgała do połowy ud, a stójka uniemożliwiała występowanie dekoltu. Rękawy były krótkie, nie zasłaniały nawet ramion. Do tego każda z nas nosiła identyczne białe conversy, dlatego nic dziwnego, że wyglądem przypominałyśmy trochę licealne cheerleaderki.
Stanęłam przy stoliku, początkowo nie zwracając nawet zbytnio uwagi na siedzące przy nim osoby. Chciałam szybko przyjąć zamówienie, by przekazać je ludziom w kuchni i mieć swoją część pracy z głowy. Czy można nazwać to lenistwem? Oczywiście, że tak.
- Dobry wieczór, zdecydowali się już na coś państwo? - przywołałam na usta firmowy, życzliwy uśmiech i podniosłam wzrok znad notatnika, by spojrzeć na klientów. I nie mogłam nie przyznać, że zaskoczył mnie widok dwójki chłopaków, których bez problemu rozpoznałam jako uczniów z Morgan. Szkolne mury są idealną okazją do zabłyśnięcia, a bycie popularnym sprawia, że każdy wie o tobie wszystko. Harry'ego Stylesa nie dałoby się pomylić z nikim innym, dlatego z przypasowaniem odpowiedniego imienia do jego twarzy nie miałam problemu. Niemniej jednak przypomnienie sobie tożsamości drugiego z klientów zajęło mi trochę więcej czasu - Zain Malik.
Pozostało mi tylko modlić się w myślach, by żaden z nich mnie nie rozpoznał. Niektórzy podchodzili niezbyt pozytywnie do pracujących studentów, a ja nie zamierzałam być w ten sposób postrzegana. Nie żeby jakoś specjalnie obchodziło mnie czyjeś zdanie na mój temat.

Zain?

piątek, 9 marca 2018

Felicity Stufts i Lady Makbet

 
Motto: - Uważasz, że istnieje coś takiego jak idealny dzień?- Co takiego?- Idealny dzień. Od rana do nocy. Kiedy nie dzieje się nic okropnego, smutnego ani zwyczajnego. Uważasz, że to możliwe?- Nie wiem.- A przeżyłaś taki dzień?- Nie- Ja też nie. Ale nadal go szukam. 
Cytat ten pochodzi z ulubionej z książek Felicity 'Wszystkie jasne miejsca', którą też dostała od swoje babki. Chociaż nie była to najodpowiedniejsza lektura dla dziewięciolatki, dziewczynie ta opowieść bardzo przypadła do gustu.
Imię: Felicity Tessa, jednakże większość ludzi zwraca się do niej skrótem, który wymyśliła sobie już w przedszkolu, żeby łatwiej odróżnić, gdy ktoś mówi do niej, a nie do drugiej Felicity, która była jej rówieśniczką i z którą kolegowała się aż do końca gimnazjum. A brzmi on City. Jednak jej rodzice upierają się wciąż przy nazywaniu ją Fee albo ewentualnie Flick.
Nazwisko: Stufts
Płeć: Kobieta
Wiek: 26 | 06 | 1998. obecnie City jest dumną dwudziestolatką
Pochodzenie: Canberra | Australia, jednak przez fakt, iż zarówno matka, jak i ojciec City są z pochodzenia Anglikami i do momentu zajścia w ciążę przez Bridget mieszkali w Londynie, Felicity ma skłonność do niekontrolowanej zmiany akcentów. W roztargnieniu zdarza jej się wymówić jedno słowo, przechodząc w jego połowie z brytyjskiego na australijski przez co czasami dosyć trudno zrozumieć czy chodziło jej o fish czy o finish.
Jest to spowodowane tym, że w domu Stuftsowie mówili ze swoim british accent i mimo upływu czasu on ani trochę nie słabł albo chociaż mieszał się z australijskim. Natomiast w szkole wszystkie dzieciaki i nauczyciele wypowiadali się jak typowi Australijczycy, a City chłonęła obie te odmiany, łącząc je w jedną, specyficzną mieszankę.
Kiedy City skończyła osiemnaście lat wróciła wraz z rodziną do Londynu.
Pojazd: Mini Cooper 2015
Pokój: 6
Grupa: II
Poziom: Średnio zaawansowany
Koń: Lady Makbet
Głos: Suki Waterhouse
Rodzina:
Bridget Stufts - matka,
Michael Stufts - ojciec,
Emilie 'Millie' Stufts - młodsza siostra,
Parker Stufts - starszy brat,
Relacje:Nowa w akademii,
Znajoma Emerson,
Aparycja: Zaczynając od wzrostu, wynoszącego obecnie dokładnie sto sześćdziesiąt pięć i pół centymetra City stoi na pograniczu pomiędzy byciem niską, a osobą średniej wysokości. Taki obrót sprawy jej pasuje, bowiem czuje się z tym kobieco i nie musi obawiać się, że przewyższy wzrostem rówieśników płci męskiej, jeśli zdecyduje się włożyć obcasy. Minusy takiej postury dopadają ją na przykład podczas zakupów, ale zazwyczaj znajduje się ktoś na tyle uprzejmy, by pomóc jej w dosięgnięciu produktu. Jednocześnie jest dosyć drobna, ale w taki sposób, że nie wydaje się słaba i krucha. Posiada szczupłe, kształtne ciało, zaokrąglone w odpowiednich dla kobiety miejscach, co czyni z niej pod tym względem osobę całkiem atrakcyjną.  Jednakże niewielkie ciało wcale nie oznacza bycia bezbronną, bowiem w tej drobnej dziewczynie kryje się całkiem sporo siły, o którą nikt by jej nie posądzał. Całkiem ładna twarz o bardziej podłużnym aniżeli okrągłym kształcie. City nigdy nie należała do grona kobiet o posągowej urodzie, jednakże nie można nazwać jej twarzy pozbawioną jakichkolwiek wyraźnych rysów. Kości policzkowe, choć nie wystające, są widoczne i ładnie zarysowane.  Duże oczy mają barwę gorzkiego kuchennego kakao, przechodzącej prawie w czerń, co optycznie jeszcze bardziej je powiększa, nadając jej uroku szczenięcia. Okalają je wachlarze dość krótkich, gęstych rzęs nieustannie podkreślanych czarnym tuszem. Są podkręcone, jakby City zawsze co rano używała do tego zalotki. Nadają one jej spojrzeniu odrobiny zmysłowości i tajemniczości. Tuż nad ciemnymi ślepiami City znajdują się brwi, dość proste o naturalnej ciemnej barwie. Pod niezbyt małym - ale też nie ogromnym! - nosem znajdują się ładnie wykrojone pełne usta o kolorze niedojrzałych malin - nie zielone, tylko jasnoróżowe. Zazwyczaj ich końcówki uniesione są lekko ku górze, a wargi wygięte w delikatnym, lekko kpiącym, ale w ten życzliwy sposób uśmiechu. Na swoją cerę dziewczyna nigdy nie narzekała. Pozbawiona skłonności do powstawania niedoskonałości przez prawie cały czas pozostaje nieskazitelna. Ten typ skóry zapewnia jej również skłonność do szybkiego opalania się skóry, więc zobaczenie Felicity jako osoby bladej jest czymś prawie niemożliwym. Prawie, bo podczas choroby dziwnym sposobem bardzo szybko traci na kolorze i jeszcze bardziej podkreśla kiepskie samopoczucie City. Jej twarz okalają długie, sięgające długością do łopatek włosy. Ich kolor jest różnie definiowany i zależy od kąta padania światła. Raz są one jasne z ledwie widocznymi pasemkami, a później mają barwę pól pszenicy poprzetykanej wyraźnymi ciemnymi odrostami, które późnej przekształcają się w wąskie pukle, odznaczające się na tle blondu. To czy są one proste czy pofalowane jest zależne od przypadku, czyt. sposobu jak ułożą się one podczas snu Felicity. Jednak zazwyczaj falują się one delikatnie. Trzeba również zaznaczyć, że im dalej od czubka głowy, tym jaśniejsze są jej włosy, jednak przejście między kolorami nie jest zbyt 'agresywne'.
Niezbyt szerokie ramiona, wąska talia z widocznym wcięciem i trochę szersze niż barki biodra to jedne z najważniejszych cech sylwetki w kształcie klepsydry, takiej jaką posiada dziewczyna. Mimo iż dziewczyna nie należy do osób wysokich jej nogi, proporcjonalnie do jej ciała, są dosyć długie.
Jeśli zaś chodzi o sposób ubioru dziewczyny, City nigdy nie ograniczała się do konkretnego stylu. Ubiera się tak, jak jej się podoba łącząc różne rodzaje mody ze sobą.
Charakter: Osobowość Felicity można porównać do sukni stworzonej przez krawca. Na pierwszy rzut oka składa się z różnych, niepasujących do siebie fragmentów, które można porównać do kolorowych skrawków materiałów. Dopiero z czasem, po dłuższej obserwacji można spostrzec, że doskonale się dopełniają, tworząc spójną całość. Przypomina on również jeszcze jedną rzecz - mianowicie orzech. Dziewczyna odgradza się od wszystkich niewidzialną skorupą, jednak nie robi tego jawnie i ostentacyjnie. Działa to następująco; ma znajomych i całkiem niezły kontakt z nimi, jednak gdyby ktoś spróbował zapytać ich jaka tak naprawdę jest City lub co takiego lubi, nikt nie byłby w stanie udzielić odpowiedzi, będąc stuprocentowo pewnym, że jest ona prawidłowa. Takie zachowanie choć nie pozbawione wad, ma wiele zalet. Zanim Felicity dopuści do siebie jakąkolwiek osobę, zdąży już ją trochę poznać i ocenić według własnych standardów. I nawet jeśli nie można mieć pewności iż jest ona prawidłowa i pozwala na bezbłędne odczytanie ludzkich usposobień, to w większości przypadków metoda ta zdaje test na skuteczność. Takie zachowanie obronne jest przejawem jednej z największych obaw City, którą jest oczywiście strach przed byciem zranioną albo odrzuconą. Bo nawet jeśli z początku wydaje się być chłodną i wyniosłą osobą, później bardzo przywiązuje się do ludzi, z którymi spędziła już dosyć czasu, by im zaufać. I koniec relacji bywa dla niej dosyć bolesny, bo jest ona osobą całkiem wrażliwą. Mimo że nie przepada za przesadnym oraz wylewnym okazywaniem uczuć, to nie można nazwać jej nieczułą lub bez serca. Na pewno nie będzie płakać i użalać się nad sobą, usłyszawszy niemiły komentarz, bo nie o to chodzi w byciu wrażliwym. Swoje uczucia i troski stara się chować przed innymi, by nie wyjść na słabą, nie zdając sobie sprawy, że przez zachowanie tego typu może wyjść na chłodną i bezuczuciową. Niezależnie od stopnia zaawansowania znajomości City nie ma oporów przed złośliwościami i chociaż z czasem tracą one na intensywności, nadal są obecne w zwykłych rozmowach. Jednak zaznaczyć trzeba, że Felicity nie jest złośliwa przez samą potrzebę bycia uszczypliwą. Niezbyt miłe słowa są zazwyczaj wynikiem jej szczerości podbudowanej chęcią podkreślenia jej racji, co w efekcie daje zjadliwy komentarz, jednak jak powszechnie wiadomo, lekkie docinki w szkole są traktowane bardziej jak żarty niż faktyczna obraza. To akurat w jej przypadku jest bardzo pomocne, bowiem gdyby trafiła na grono osób o braku dystansu, zapewne szybko stałaby się samotna. Dziewczyna należy do osób odznaczających się prawdomównością, bo chociaż lubi pewne rzeczy zachowywać dla siebie, nie znosi kłamać. Najpewniej powodem tego jest fakt, iż City zwyczajnie nie potrafi ukrywać, że zmyśla. Od razu widać, gdy próbuje mijać się z prawdą, czego dziewczyna nie znosi. Dlatego stara się nie marnować niepotrzebnie nerwów na oszukiwanie i zwykle mówi to, co myśli i co jej leży na sercu, nawet jeśli jest to coś, o czym druga osoba niekoniecznie chciałaby usłyszeć.
Niestety nie należy do osób pewnych siebie. Obawy będzie kryła pod warstwą złośliwości lub obojętności, przez którą nie sposób się przebić. W czasie, kiedy czuje się gorzej, nie dopuszcza do siebie absolutnie nikogo. Nawet najbliższych przyjaciół. Swoje słabości uważa za ogromną skazę i bardzo często je wyolbrzymia, potęgując rozmiar swoich kompleksów.
W stosunku do innych wykazuje się znaczną wyrozumiałością. Rozumie, że każdy ma jakieś słabości i skłonności, jednak własnych się wstydzi i z całych sił próbuje ich nie okazywać.
Jest raczej otwarta na nowe znajomości, a towarzystwo obcych osób nie wywołuje u niej znacząco dyskomfortu. Odważnie można stwierdzić, że prawie żadnego. Rozmowa sprawia jej przyjemność, ale nie jest gadułą. Zwykle ogranicza się do stosownych wypowiedzi, których się od niej wymaga.
Podobnie jak jej matka, ma silnie wpojone zasady savoir-vivre'u, którego używa w codziennym życiu. City jest osobą odznaczającą się ogromną ciekawością. Jeśli coś ją zainteresuje, potrafi zrobić prawie wszystko, żeby dowiedzieć się o tej rzeczy, osobie lub sytuacji jak najwięcej i w jak najkrótszym czasie. Jednakże panna Stufts jest również niezwykle taktowna. Nie zapyta nikogo wprost "o tamtego szatyna w zielonej kurtce", ale będzie krążyła dookoła tematu tak dyskretnie, aż ona uzyska potrzebne informacje, a przepytywana osoba nie domyśli się jej zamiarów.
To dziewczyna o raczej spokojnym usposobieniu. W złość wpada rzadko, częściej po prostu się irytuje, jednak obie te rzeczy, jeśli chce oczywiście, potrafi umiejętnie zamaskować. W tej kwestii zachowuje się jak dama, ona nie krzyczy, ona po prostu ocenia chłodnym spojrzeniem albo rzuca lekko kpiącym głosem jakiś trafny komentarz. Nigdy nie miała problemów z napadami wściekłości, jak inne dzieci. Nie płakała w sklepie, gdy matka odmawiała jej cukierka albo zabawki, na brak zgody reagowała skinieniem głowy i rezygnowała. Rzadko unosi się gniewem, a nawet jeśli się to stanie, City nie używa agresji w typowym tego słowa znaczeniu. Woli jej pasywną odmianę, nazywaną również bierną. Wycofuje się wtedy, używając wymierzonej mieszanki ironii i sarkazmu. Czasami ten sposób jest dużo skuteczniejszy od przemocy czy trzaskania drzwiami. Jednakże jest jedynie człowiekiem i chociaż na liście jej cech nie figuruje skłonność do braku panowania nad emocjami, jak każdy może się zdenerwować i stracić nad sobą kontrolę. Obecnie jednak walczy o wszystko, na czym jej zależy. Nie jest specjalnie uparta, jednak dotarcie do wyznaczonego celu jest dla niej bardzo ważne. Nawet jeśli ktoś rzuca jej kłody pod nogi i zdaje się, że cały wszechświat jest przeciwko niej. Ona nadal się będzie starała, dopóki nie stwierdzi, że zrobiła wszystko, co mogła.
Kiedy widzi, że ktoś ma problem, odrzuca na bok wszelkie złośliwości i wyciąga pomocną dłoń. Nie cierpi, gdy ludzie wydają czyjeś tajemnice i najzwyczajniej tego nie rozumie. Sekret to sekret, powierzony w ufności i wierze, że słuchacz nie powtórzy tego nikomu.
Zawsze dziwiła się ludziom, którzy nie mieli w sobie najmniejszych pokładów tolerancji. Wielokrotnie oburzała się, widząc rówieśników szykanowanych przez resztę z powodu wyznania, koloru skóry czy seksualności. Ona sama nie ma nic przeciwko osobom, które wyróżniają się czymś z tłumu.
Było już o jej skłonnościach do uszczypliwości i chłodnego zwracania się do innych, ale nie można zapomnieć o fakcie, że przez część czasu Felicity jest również osobą bardzo życzliwą i uprzejmą - szczególnie w stosunku do osób dorosłych albo tych, które według niej zasługują na jej szacunek. Co nie znaczy, że na bliskie osoby prycha, bowiem w czasie, kiedy nie jest złośliwa, zwykła być miłą.
Zainteresowania: Już jako dziecko Felicity została uznana za ogromny przejaw talentu artystycznego. Zazwyczaj mówi się, że można być albo muzykiem albo plastykiem, jednakże City łączy w sobie wszystkie odłamy pojęcia artysty. Jako dziecko uczęszczała zarówno na zajęcia z rysunku, jak i do szkoły muzycznej, jednakże w tych pierwszych odnosiła znaczniejsze sukcesy i czerpała z nich większą przyjemność. W akademii muzycznej wybrała wokal, gitarę i fortepian. W wieku dwunastu lat zaczęła uczęszczać na zajęcia teatralne do pobliskiej opery i przez długi czas wiązała swoją przyszłość z aktorstwem. Szczerze mówiąc do czasu, kiedy musiała wrócić wraz z rodzicami do Londynu. Mogłoby się wydawać, że poza nauką nie miała czasu na nic, ale to nieprawda. Brała udział w lekcjach tańca - nie odnosząc jednak znacznych sukcesów w tej dyscyplinie. Traktowała to bardziej jako rozrywkę i uzupełnienie zajęć z wychowania fizycznego. Bardzo polubiła również takie konkurencje jak siatkówka, koszykówka i piłka ręczna, a to dzięki swojej mamie która swego czasu miała totalnego hopla jeśli chodzi o sport i fitness. Jakoś tak się złożyło, że zaczęło się od Bridget, a skończyło na całej rodzinie, która chętnie spędzała czas na aktywnościach fizycznych.  Od pewnego czasu City spędza też sporo czasu oglądając seriale. Po obejrzeniu '13 reasons why' była trochę zniechęcona i do kolejnych propozycji podchodziła bardzo sceptycznie, ale po przebrnięciu przez dwa sezony Flasha i trzy Arrowa, zdecydowała się na ponowny powrót do "zwykłych" i nie-nerdowskich produkcji. Obecnie na bieżąco ogląda 'Riverdale' i 'Dynasty'.
Chociaż niektórzy uznają to za staroświeckie i dobre dla osób w średnim wieku oraz emerytów, Felicity uwielbia planszówki. Zaczynając od typowego chińczyka i Monopoly, kończąc na mniej znanych Milionerach lub Wsiąść do Pociągu. Czas wolny wypełnia też czytaniem, chociaż od czasów liceum jej miłość do literatury czy powieści znacząco osłabła. Niemniej jednak w chłodniejsze wieczory lub deszczowe dni chętnie sięga po lekturę, by wraz z nią zakopać się pod cieplutkim kocem. Nigdy nie czuła się dobrze w kuchni i w przeciwieństwie do wielu jej rówieśniczek nie najlepiej sobie w niej radziła. Zamiast zrobić własnoręcznie babeczki, piekła je z pudełka. Tak samo było z ciastami. Jednak chociaż słodkości są jej piętą achillesową to z daniami obiadowymi i podobnymi im potrawami radzi sobie znacznie lepiej. Chociaż wiadomo, że nie umiejętnościami nie dorówna zapalonemu kuchcikowi.
City wielkim zapałem uczy się języków obcych. Płynnie posługuje się hiszpańskim i francuskim oraz jest w trakcie nauki języka szwedzkiego. Chciałaby też w przyszłości zapoznać się bliżej z chińskim, włoskim i niemieckim, ale na razie ma na to niewiele czasu i woli skupić się na nauce. Przez fakt, iż jej siostra jest głucha, cała rodzina stwierdziła, że musi nauczyć się języka migowego. Obecnie posługuje się nim bardzo płynnie.
Inne:
x 
>Jest buddystką, ale w przeciwieństwie do swojej matki, która również jest tegoż wyznania, nie aż tak rygorystyczną. Przez fakt, iż jej ojciec jest katolikiem City obchodzi typowe dla tego odłamu chrześcijaństwa święta np. Boże Narodzenie.
>Za swój ukryty talent uważa umiejętność czytania z ruchu warg.
>Weekendami pracuje w barze z karaoke w miasteczku znajdującym się nieopodal akademii
Kontakt:
chat - Leksou, discord - FelicityInne pupile: Gandalf, stare kocisko, które przypałętało się do rodziny Stufts już w Australii przeszło pięć lat temu. W Anglii do familii dołączył również młody beagle - Parker i właśnie z tego też powodu Felicity zabrała ze sobą kocura, który zachowywał się dość nieprzyjemnie w stosunku do psiaka.

Imię: Lady Makbet
Płeć: Klacz
Rasa: Mieszaniec
Data urodzenia: 09.10.2013 (obecnie ma 5 lat)
Charakter: Lady Makbet to dosłowne przeciwieństwo Felicity. Klacz jest zawsze radosna i pełna energii, co najlepiej widać na pastwisku i podczas treningu, kiedy to uwielbia brykać i popisywać się przed innymi. Nagłe wyrwanie się do kłusa podczas, gdy reszta stępuje? To dla niej codzienność. Jednak nawet mimo takich pokładów energii jest bardzo przyjazna w stosunkach końsko-ludzkich i uwielbia, kiedy ktoś poświęca jej uwagę.
Specjalizacja: Wszechstronna, ale najlepiej radzi sobie w biegach przełajowych i skokach.
Umiejętności: Jak wyżej napisano, klacz świetnie radzi sobie we wszystkich konkurencjach wymagających od niej biegania i popisów prędkości czy skoczności. Dlatego właśnie gorzej radzi sobie w ujeżdżaniu, zwyczajnie nie rozumie dlaczego powinna być grzeczna i spokojnie wykonywać polecenia.
Właściciel: Felicity Stufts

niedziela, 4 marca 2018

Odejście!

Powód: Brak pomysłów na postać i tworzenie nowej

Od Zaina cd. Imanuelle

Przez chwilę miałem wrażenie, że to całkiem kiepski żart. Pozbawiony sensu i logiki. Im jednak dłużej na nią patrzyłem, tym bardziej widziałem powagę i jeszcze mocniej nie potrafiłem zrozumieć tego. Odwróciłem spojrzenie w drugą stronę, patrząc tym razem gdzieś w dal za oknem.
- Nie tak to brzmiało - pokręciłem głową, mrużąc oczy. Jeśli zamierzała mi wmówić, że to co wcześniej powiedziała miało ten sam sens co teraz, to nie uwierzę w to. Po prostu nie było to możliwe - A co ze szkołą? - to pytanie wydawało mi się tak pozbawione sensu, bo zwyczajnie nie miało dla mnie znaczenia w obecnej sytuacji. Dziewczyna na chwilę spuściła spojrzenie, zaraz jednak unosząc je do góry.
- Nie wrócę tam - odpowiedziała.
- Dlaczego? - spytałem po chwili ciszy, znów tkwiąc spojrzeniem w podłodze. Zatrzymała się i cicho westchnęła.
- To moja decyzja i myślę, że powinniśmy sobie odpuścić - zdrowy rozsądek zupełnie się z nią zgadzał. Podświadomość jednak była całkiem innego zdania. Nie cierpię podejmować decyzji, która wymaga ode mnie ostatecznego wyboru bez możliwości powrotu. Nie znoszę odpowiedzialności, która jednak jest jedną z najważniejszych rzeczy w naszym życiu. Dziewczyna odwróciła się w zamiarze odejścia w swoją stronę. Podniosłem spojrzenie, patrząc jak odchodzi. I jak pozwalam jej odejść. Jezu, co ty wyprawiasz Zain?
Jej blond włosy zniknęły za rogiem ściany, tak samo jak cała sylwetka. Jeśli teraz pozwolę jej odejść to tak jakbym całkowicie rezygnował ze wszystkiego. Przeczesałem włosy, nabierając powietrza do płuc. Idź w przeciwnym kierunku, tylko idź w przeciwnym kierunku... walić to i cały rozsądek.
Zawróciłem, idąc szybkim krokiem w stronę, gdzie zniknęła Imanuelle. Gdy byłem już za ścianą, widziałem jak otwiera drzwi, więc podbiegłem i chwyciłem ją za nadgarstek. Czy chciała czy nie, muszę jej coś uświadomić. Choć to bardziej uświadomi mnie niż ją. Pociągnąłem w swoją stronę, na tyle mocno, że uderzyła o mnie zaskoczona. Położyłem dłonie na jej ramionach, zmuszając by oparła się o ścianę beżowego budynku. Chyba się wzdrygnęła. Powoli przesunąłem ręce w dół, zatrzymując je na jej przedramieniu. Jej spojrzenie wierciło we mnie ogromną dziurę. Czułem się niepewny. Niepewny co zamierzam zrobić.
- Tylko, że ja nie chcę odpuścić - pokręciłem głową. Jej wzrok powoli przesuwał się w dół, tym samym ona spuściła głowę - Zależy mi na tobie, Imany. To wszystko to czarna dziura, która mnie wciąga, ale ja chcę aby to robiła. Nie próbuję się ratować, bo nie oczekuję ratunku, a chcę brnąć w to. Z tobą - uniosłem jej podbródek, przesuwając powoli kciukiem po jej zaróżowionych ustach - Jeśli się nie zgodzisz, zrozumiem to. Masz prawo odmówić i jeśli to zrobisz, to nigdy więcej nie będę próbował. Nie będę się narzucał i masz moje słowo - oparłem swój policzek o policzek dziewczyny, czując na ustach jej ciepły oddech - Ale jeśli to ma być ostatni raz... daj mi siebie pocałować. Ostatni raz dotknąć, poczuć twój zapach i smak. Daj się odpowiednio pożegnać - to już nie była prośba tylko błaganie. Nadal nic nie rozumiałem, nie potrafiłem znaleźć powodu, ale mimo wszystko starałem się ją zatrzymać.
- Nie mogę - odpowiedziała i odwróciła głowę - Wybacz - wyszeptała, otworzyła drzwi i odeszła wraz z zamknięciem zamka. Tak po prostu. Nagle zniknęła, równie szybko jak się pojawiła.
Tak naprawdę nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Po raz pierwszy nie potrafiłem znaleźć sobie zajęcia i jedyne co byłem w stanie robić, to zastanawiać się nad tym dlaczego. To pytanie było jak natręctwo. Spędziłem kilka godzin w jednym pomieszczeniu, nie ruszając się z niego na krok. Cholera.
- Proszę, nie teraz - przetarłem twarz, patrząc na wyświetlacz telefonu. W sumie... to co miałem ciekawszego do robienia? Odebrałem, przewracając oczami.
Z: Tak?
J: Cześć. Chciałam cię tylko poinformować, że siedzę w twoim domu od kilku dni, bo mam powód. Gdzie jesteś?
Z: W Austrii.
J: Gdzie? O matko, to kawał drogi.
Z: Tak... Ale i tak nie mam co robić, więc... wrócę do domu ~ zapadła chwila ciszy, w której zastanawiałem się nad swoimi planami, a raczej planem powrotu do Anglii. Przerwał to jednak głos kobiety.
J: Znam ten ton lepiej niż ci się wydaje ~ nie odpowiedziałem ~ Nie chce ci się przypadkiem wpaść do Kaliforni?
Z: Sugerujesz, że nie chcę wracać?
J: Sugeruję, że chcesz porozmawiać.
Z: Mylisz się.
J: Mniej niż sądzisz. Czekam w Bel Air ~ rozłączyła się, nie czekając na moją odpowiedź. Chcę rozmawiać? A o czym tu rozmawiać? Sam nie wiem jak to wyjaśnić sobie, a co dopiero drugiej osobie. Ale jedno było prawdą. Potrzebuję porozmawiać i zostawić to miejsce. Obawiam się, że zawsze będzie dla mnie tym, w którym to po raz ostatni widziałem Imanuelle.

sobota, 3 marca 2018

Odejście

Z dniem dzisiejszym żegnamy Imanuelle Hale


Powód odejścia postaci, jak zresztą mój (Lewis) to brak czasu i zakończenie mojej przygody z blogami. Nie wiem, czy ktoś tutaj będzie mnie miło wspominał, czy w ogóle ktoś będzie mnie wspominał, jednak mimo wszystko cieszę się, że właśnie tutaj, w Waszym otoczeniu, to się zakończyło.
~ Lewis