czwartek, 31 sierpnia 2017

Od Julesa cd. Milesa

Wywróciłem oczami, widząc szeroki uśmiech przyklejony do jego twarzy. Miles to Miles, nie ma na całym naszym świecie drugiej takiej osoby, która choćby w minimalnym stopniu go przypominała. On jest... unikatowy, nie do podrobienia. W jednej chwili może rzucić mi się do gardła, z chęcią uduszenia mnie, albo przynajmniej przegryzienia aorty, a w drugiej zacznie się do mnie przytulać i mówić mi, jak bardzo mnie kocha. Nigdy nie potrafił się długo gniewać, bynajmniej na mnie. Na moją siostrę potrafił obrażać się tygodniami, chociaż oni od początku swojej znajomości są na siebie obrażeni, przez to ciągłe dogryzanie sobie. Od czego dokładnie się zaczęło, nie mam pojęcia. Oni się nienawidzą odkąd tylko pamiętam. Ciekawe, czy jak Camilla tu przyjedzie, to się dogadają. Jeszcze mu o tym nie wspominałem, że siostra ma w planach zmianę szkoły, dowie się w swoim czasie, na razie nie będę go tym stresował. 
Poszliśmy do stajni, gdzie szybko uporaliśmy się z wyczyszczeniem i osiodłaniem koni. Oczywiście Miles potraktował to jako wyścig, który tym razem udało mu się wygrać. Gdy wyprowadziłem Hurricane z boksu, ten już dumnie czekał przy wyjściu. 
- Mam nadzieję, że wiesz, dokąd jechać i nas nie zgubisz. - Zmarszczyłem brwi, wychodząc poza teren stajni. 
- O to się nie martw, skarbie. - Uśmiechnął się szeroko i zwinnym ruchem wskoczył na grzbiet Blue. 
Westchnąłem i poszedłem w jego ślady. Oczywiście, gdy tylko włożyłem stopę w strzemię, Hurricane uznała, że to świetny moment, by ruszyć żwawym kłusem. Przyzwyczaiłem się do tego i muszę przyznać, że w ten sposób jest mi o wiele łatwiej wybić się od ziemi. Przytrzymałem krótko wodze, a Hurricane zaraz przeszła do spokojnego stępa. Miles bez problemu nas dogonił i ruszyliśmy w stronę ścieżki.
- Dzisiaj wieczorem jadę do Bo's Arcade. Dawno nie grałem w bilard.
- A ja jadę z tobą - wtrącił szybko. 
- No właśnie o tym chciałem pogadać. Nie sądzę, że to dobre miejsce dla ciebie. To.. nie twój styl, poza tym, tam jest niebezpiecznie.
- Halo! Nie jestem małym dzieckiem! 
- Wiem, że nie jesteś i ci co tam chodzą też nie są. Byłem tam kilka razy i czasem naprawdę jest gorąco. Wyobraź sobie ludzi uzależnionych od hazardu w momencie, gdy przegrywają dom lub luksusowy samochód. Są wściekli, że muszą to oddać i zazwyczaj nie obejdzie się bez bójek. 
- Bla, bla, bla. Skończyłeś już? - Uniósł brwi i nie słysząc odezwu z mojej strony, kontynuował. - Ty myślisz, że ja cię tam wypuszczę? Po moim trupie!
- Robiłem gorsze rzeczy i jeździłem do straszniejszych miejsc niż to, gdy wyjechałeś. Naprawdę nie miałem, co robić, a wiesz jak się na tym wzbogaciłem? Po rozbiciu tamtego motocykla w ciągu kilku dni kupiłem nowy, za pieniądze z wygranych. Nie chciałem brać od ojca.
- Nie obchodzą mnie pieniądze, skoro tam jest niebezpiecznie - burknął.
- Miles, potrafię się bronić - westchnąłem, poluźniając wodzę. 
- A jak ktoś przyłoży ci spluwę do głowy, to też się obronisz? - krzyknął, coraz bardziej zdenerwowany.
- Też mam broń.
- Nie pozwolę ci... co ty powiedziałeś? - Spojrzał na mnie i.. o losie.. gdyby wzrok mógł zabijać. - Czy ty właśnie powiedziałeś, że masz broń?
- Tak. - Wzruszyłem ramionami.
- Czy ciebie do reszty pojebało? - krzyknął, jednak zaraz się opamiętał. - Co ty ze mną robisz.. przez ciebie znowu zacznę klnąć jak szewc. Tak nie można, Jules!
- Miles, mój świat tak wygląda. 
- Gówno prawda. Próbujesz to sobie wmówić, że jesteś takim bad boyem, czy cholera wie kim. Ty jesteś całkiem inny. Popatrz na to, jak traktujesz ludzi, a jak traktujesz mnie. To dwa odrębne światy i dlaczego? Dlaczego dla nikogo nie potrafisz być miłym?
- Bo nie lubię ludzi. 
- Doprowadzasz mnie do szału, Jules - jęknął, uderzając się dłonią w czoło. - Jeżeli tak bardzo chcesz tam jechać, to ja jadę z tobą.
- Rozumiesz, że się o ciebie martwię? Nie pozwalam ci jechać tylko dlatego, że nie chcę cię na nic narażać z powodu mojego widzi mi się. 
- Jules, wkurwiasz mnie. Jedziemy tam razem, albo nie pojedziesz wcale - burknął pod nosem.
- Tam palą, nie lubisz zapachu tytoniu. 
- Nie zniechęcisz mnie tak łatwo. 
- Okej, pojedziemy gdzieś indziej. Do jakiegoś bardziej.. kulturalnego miejsca, gdzie mogę pograć sobie w bilard, okej? 
Miles spojrzał na mnie wzrokiem, którego nie potrafiłem zdefiniować. To coś pomiędzy "zaraz cię zabiję" a "nareszcie zmądrzałeś, dziecko". Przez jakiś czas jechaliśmy w całkowitej ciszy, dopóki nie dojechaliśmy do rzeki, o której mówił Miles. 
- Wiesz co, musisz się rozerwać. Pojedźmy do jakiegoś klubu - zaproponowałem, podjeżdżając bliżej piaszczystej drogi. 


Miles?


Od Isabelle cd. Harry'ego

Haroldzie, grabisz sobie. Od początku wyjazdu zacząłeś, ale takich niespodzianek proszę mi nie fundować. Zbytnio jesteś zagrożony aby robić cokolwiek nie po mojej myśli. Tak miały brzmieć moje myśli, jednak one były skierowane w całkiem inną stronę.
Odwróciłam się, podczas gdy Harry odsunął się na parę kroków. Dotknęłam opuszką palca warg, w miejscu gdzie przez dosłownie chwilę zetknęły się one z ustami chłopaka. Czy powinnam opisywać to co przez ułamek sekundy poczułam? Niby to było cmoknięcie...
- Harry... - powiedziałam, odwracając się. Spojrzał na mnie, potem na balkon, a potem znów wrócił oczami na mnie. Pokazałam mu żeby podszedł, co wykonał niepewnie. Musiałam go niemal zmuszać aby przybliżył się chociaż na krok. Już miałam cokolwiek zrobić, gdy przerwało wszystko pukanie do drzwi. Ja chyba jestem przewrażliwiona, bo wzdrygnęłam się. Podobnie zapukał mój ojciec, gdy tu przyszedł, ale nie mógł tu przyjść. To nie było możliwe. Więc pewnie... no nie. To ta pokojówka.
Nie wiem czy to była forma odegrania się za recepcjonistę czy też denerwująca uprzejmość wobec niej, ale cokolwiek to było, niezbyt mi podpasywało. Z tego co wiem, pokojówki nie pracują codziennie po dwadzieścia cztery godziny i jest ich więcej niż tylko jedna. Pierwszy raz, owszem, drugi raz, mogło się tak zdarzyć, ale trzy razy to już dużo. Wyprzedziłam chłopaka i położyłam gwałtownie rękę na drzwiach, zanim zdążył oprzeć swoją dłoń na klamce. Spojrzał na mnie niezrozumiale.
- Ja otworzę - powiedziałam zdecydowanie, a na mojej twarzy wymalował się delikatny, subtelny uśmiech, który zarazem miał oznaczać "Odsuń się od tych drzwi, teraz". Harry cofnął ręce do tyłu, spotykając się z moim jeszcze szerszym uśmiechem, ale nie odszedł całkowicie. Kto tu się zaczyna robić zaborczy.
Otworzyłam drzwi, doskonale wiedząc, że ta jakże uprzejma kobieta
- Nie przeszkadzam? - zapytała. Z racji tego, że uchyliłam tylko delikatnie drzwi, tak abym tylko ja się w nich zmieściła, nie wiedziała co jest w pokoju.
- Właśnie kładliśmy się spać - powiedziałam delikatnie, ale ton nie zmieniał słów. Miał na nie wpływ, bo nigdy nie byłam złośliwa dla obcych osób, szczególnie jeśli pracują w obsłudze hotelarskiej, ale tutejszy personel wyjątkowo chętnie chciał się z nami zapoznać. Kobieta zmierzyła mnie przepraszającym spojrzeniem, czyżby delikatnie zmieszana? Mój ubiór, a raczej koszulka sięgająca mi do połowy ud wyglądała, jak co dopiero założona, pierwsza lepsza z brzegu, tak aby nie otwierać drzwi w samej bieliźnie. A przynajmniej miałam wrażenie, że właśnie tak może pomyśleć.
- Chciałam tylko poinformować, że rano może być utrudniony dostęp do naszej restauracji - przekazała nadal statycznie spokojnym i uprzejmym głosem. Kiwnęłam głową, uśmiechając się szerzej.
- Dziękujemy za informację, Lucienne - przeczytałam z jej plakietki. Nie wiem dlaczego, ale zawsze lubiłam znać imię osoby, z którą rozmawiam. W dzisiejszym świecie to chyba normalne się przedstawić - Zjemy na mieście - dodałam, ale po chwili ugryzłam się w język. To było nieco złośliwe i być może zabrzmiało zbyt złośliwie. Nie chciałam aby tak wyszło, ale jak to dobrze określić... ton Harry'ego rozmawiającego z Michelem był podobny. Tylko, że jako mężczyzna chyba nie zorientował się, że ja doskonale o tym wiem. A to z kolei pozwala mi wykorzystać sytuację.
Zamknęłam za nią drzwi, żegnając się. Życzyła dobrej nocy i ukradkiem zaglądając do środka, odeszła. Odwróciłam się, zamierzając wrócić do stolika, gdzie czekała na mnie reszta kolacji. Niestety, nie było mi dane tego zrobić, bo ktoś zagrodził mi drogę. Uniosłam spojrzenie, wpatrując się w oczy Harry'ego. Przez chwilę staliśmy tak w ciszy, mierząc się spojrzeniami. To była jak zabawa. Kto pierwszy odwróci wzrok. I zaczynało się robić męczące, choć nie upłynęła nawet minuta.
- No co? - odezwałam się pierwsza, tym samym przerywając tę ciszę panującą w pokoju. Mimo tego nie spuściłam spojrzenia. To on pierwszy skierował swoje oczy na drzwi i niemal od razu znowu wracając nimi na mnie. I tak wygrałam. Czułam wewnętrzną satysfakcję, że wygrałam tą malutką bitewkę.
- Byłaś dla niej niemiła - uniosłam brwi w przesadnym zdziwieniu. Ja? Niemiła? Prychnęłam duchowo, zaciskając mocniej usta i minęłam chłopaka, utrzymując się przy postanowieniu podejścia do stolika i opadnięciu z powrotem na fotel - Poza tym, kto normalny chodzi spać o tak wczesnej godzinie? - odwrócił się i tym razem wykrzywiając usta w uśmiechu, podszedł bliżej, zajmując swoje miejsce. Podciągnęłam nogi do góry, biorąc kęs i patrząc na chłopaka znad kanapki.
- A coś ci przeszkadza we wczesnym chodzeniu do spania? - powiedziałam to takim tonem, że natychmiast, już w połowie zdania zaczął kręcić głową, na końcu dodając szybkie nie - Wiesz jak trudno będzie ci się przestawić z godziny "angielskiej" - pokazałam gestem cudzysłów - na godzinę "australijską"? - zmierzył mnie spojrzeniem - Lepiej się wyspać - potwierdziłam ruchem głowy moje słowa - A załatwiłeś już drugi bilet? - zmieniłam temat, w gruncie rzeczy to interesując się tym. Interesując? Ja się wręcz martwiłam, że jednak nie będzie dostępny. Spuścił delikatnie głowę, oblizując usta, po chwili przetarł je opuszką palca.
- Nie zdążyłem, znaczy... to faktycznie trudna i kłopotliwa sprawa - zaczął i chyba miał dokończyć, ale ostatecznie zrezygnował. Nie wiem czy z powodu tego, że nie wiedział co powiedzieć czy po prostu nie chciał mówić.
- Jestem zła na brata - teraz zaczynają się moje zwierzenia. Musiałam po prostu mu to powiedzieć, a czułam, że mogę mu zdradzić więcej niż komukolwiek innemu. Podniósł spojrzenie i usiadł wygodnie w swoim fotelu. Dziwne, że teraz przed oczami miałam widok szczęśliwej rodziny. Harry wyglądał jak ojciec, który położył dopiero co dzieci spać i wrócił by porozmawiać na poważny temat z żoną. Czyli tak jak czasem wyglądał wieczór u mnie w domu. Richard pomimo swojego naturalnie męskiego wyglądu i dosyć twardego, niskiego głosu był mistrzem w opowiadaniu bajek na dobranoc i kładzeniu Howarda i Hugo spać. Ta dwójka czasem ma tyle energii, że nikt nie potrafi ich uspokoić. Kiedyś nawet myślałam, że mają jakieś problemy, coś w stylu ADHD, ale to były tylko głupie myśli. Oni po prostu są kochanymi łobuzami, potrafiącymi rozwalić wszystko.
- Dlaczego? - głos Harry'ego wyrwał mnie z zamyślenia. Chyba zauważył, że jestem w nich zgłębiona.
- Bo zrobił to bez mojej zgody, a nawet po części wiedzy - odpowiedziałam delikatnie na naburmuszonym głosem. To miało niby podkreślić mój stosunek, ale wiem, że gdy się spotkam z Nathanielem, to nie okażę tej obrazy majestatu - Po prostu nie lubię, gdy ludzie robią coś za mnie. To sprawia wrażenie jakbym nie potrafiła sama sobie poradzić, a przecież potrafię poprosić o pomoc - ten wyraz twarzy nie był do końca przekonany. Ale przynajmniej kiwnął głową, gdy mówiłam o wyręczaniu mnie. Chociaż coś - Tak czy inaczej, nie powinien tak robić. To wyglądało na zasadzie pytania czy chcę, ale nie czekając na moją zgodę, po prostu zamówił bilet i stwierdził, że przylecę do Australii.
- To oznaka też martwienia się. To normalne u starszego rodzeństwa, Gemma też lubi się czasem o mnie pomartwić - przyznał. Nie lubię, gdy ma rację. Wtedy czuję, że przegrywam, a to było ewidentnie przesunięcie szali zwycięstwa na jego stronę. Koniecznie trzeba to wyrównać.
- On jest starszy tylko o kilka minut - te słowa wywołały uśmiech na twarzy Harry'ego, tym samym i moje usta wykrzywiły się do góry - Los pokarał mnie po prostu i stwierdził, że będę druga. W dodatku kobieta. Nie żebym narzekała, ale czasem uciążliwa jest ta jego nadopiekuńczość. Zawsze lubił mi trochę po matkować, mimo, że to tylko cholerne kilka minut - zaśmiałam się, w tym samym momencie stwierdzając, że przyda mu się opowiedzieć nieco o mojej rodzinie, Australii... Chociaż pewnie już tam był na jakimś koncercie... nie wiem.
- A robi taką różnicę.
- Żebyś wiedział. Były minusy i plusy. W szkole zawsze był ktoś, do kogo mogłam się zwrócić, a każdy wiedząc, że to mój brat, po prostu czuł respekt i szacunek. Ale jeśli chodzi o znajomych to był okropnie denerwujący... to samo tyczyło się moich związków. Za każdym razem oceniał. A ten nie pasuje, a tamtego nie lubię, ten jeszcze inny... cholery można było dostać, gdy odganiał mi potencjalne ofiary na chłopaków - specjalnie użyłam tego określenia. Pomieszczenie wypełnił szum, gdy razem się zaśmialiśmy.
- Jest aż tak straszny? - może nie powinnam mu tego mówić.
- Nie, jest kochany, ale wkurzył mnie z tym wyjazdem. Po prostu kupił bilet, nie myśląc o konsekwencjach wszystkiego - wzruszyłam ramionami, czując się o wiele lepiej, gdy komuś to powiedziałam - A teraz pora tobie kupić, bo ostatecznie zostaniesz tutaj sam, albo wrócisz do akademii - sięgnęłam po swój telefon. Harry głośno westchnął, wpatrując się w wyświetlacz swojego urządzenia. Przez chwilę trwaliśmy tak w ciszy, kończąc swoje śniadanie, gdy nagle wpadł mi do głowy pewien pomysł. Ale nie zdradzę go chłopakowi, bo oberwę spojrzeniem śmierci. Tylko muszę znaleźć jakąś dobrą wymówkę, która pozwoli mi na wyjście z pokoju bez zbędnych podejrzeń. Trzeba coś wymyślić - Która jest godzina? - zapytałam, blokując ekran telefonu. To było głupie pytanie, w szczególności, gdy dookoła miałam pełno zegarów.
- Za chwilę dziewiąta - odpowiedział bez zbędnego zdziwienia. Dziękuję.
- Muszę iść na chwilę na dół - podniósł spojrzenie, mierząc mnie nim. Wewnętrznie zabroniłam mu myśleć o tym... o czymkolwiek - Podobno czeka na mnie jakaś paczka, którą muszę odebrać - podniosłam się, w miarę szybko podchodząc do drzwi pokoju.
- Mogę po nią pójść - nie Harry. Nie możesz po nią pójść. Bo byś jej nie znalazł. Bo ona nie istnieje.
- Poradzę sobie. Akurat paczka to nie mój ojciec - przewróciłam oczami na samą myśl o tym człowieku i pośpiesznie, aczkolwiek dyskretnie wyszłam z pokoju. No dobrze. Zobaczymy na ile pan recepcjonista się zda. Minęłam windę, chyba z przyzwyczajenia. Zeszłam po schodach. Zapalone było delikatne światło, które oświetlało drogę na miarę swoich możliwości. Wyszłam na korytarz, mając nadzieję, że Michel jeszcze będzie. Harry mnie zabije, ale się nie dowie. Szczerze, robię to dla niego. Podeszłam do recepcji. Chłopak podniósł głowę i uśmiechnął się.
- Cześć, mam sprawę - oparłam dłonie o zimny granit - Potrzebny jest mi jeden bilet na lot z Paryża do Australii. To dosyć pilna sprawa, a słyszałam, że hotel jest połączony jakoś z lotniskiem - pokiwał głową, a ja ucieszyłam się, że potwierdził.
- Na kiedy ci jest potrzebny? - spojrzał na mnie. Nawet nie zwróciłam uwagi, że właściwie wyszłam w samej koszulce. Ups. No to mamy pogrzeb.
- Jak najszybciej - odpowiedziałam szybko, łapiąc za kraniec ubrania. Cholera, Isabelle.  Potrzebny mi był tylko ten świstek papieru, który pozwoli nam odbyć daleką podróż.
- Zobaczę co da się zrobić - to była najgorsza odpowiedź z możliwych. Ale podziękowałam mu i poprosiłam, że jeśli się uda, ma rano mnie o tym poinformować. Najlepiej pisemnie bądź telefonem, bo nie wiem jak zareaguje Harry widząc go pod drzwiami. Choć z drugiej strony, ja też nie będę zadowolona, widząc tę pokojówkę po raz czwarty.
Wróciłam do pokoju, zamykając za sobą drzwi najciszej jak potrafiłam. W sumie, to nie wiem dlaczego. Przecież wiedział, że wychodzę. Spojrzałam na fotel i część, gdzie można było usiąść, ale i tam nigdzie nie było widać chłopaka. Weszłam bardziej do środka, rozglądając się dookoła. Czyżby poszedł spać? Uchyliłam drzwi od jego pokoju, ostrożnie zaglądając do środka, ale tam panowała pustka. Jeśli można określić pustką niestarannie zaścielone łóżko i kilka porozwalanych rzeczy. Może wyjdę zanim zrobię mu wykład o składaniu rzeczy i pościeli. Sprawdziłam mój pokój, ostrożnie otwierając drzwi na wypadek, gdyby chciał mnie przestraszyć. Obiecuję, że zabiorę wazon od sąsiadów. Jednak i tak go nie było. Czyżby wyszedł? Nie będę go przecież szukała po całym hotelu, ale nie powinien tak robić. Westchnęłam i otworzyłam drzwi do łazienki, a gdy zobaczyłam postać, która stała tuż przede mną, krzyknęłam. On zrobił podobnie. Zasłoniłam szybko usta, gdy zdałam sobie sprawę, że to Harry i zamknęłam drzwi.
- Czy naprawdę musisz zawsze w takich nieodpowiednich momentach stać prawie nago!? - krzyknęłam, puszczając drzwi i odsuwając się od nich.
- Mam przecież ręcznik - wyszedł, a ja zgromiłam go spojrzeniem. Isabelle, masz szansę na odegranie się. Więc teraz albo nigdy.
- A gdy mnie poznałeś, powiedziałeś pewnie w myśli, że masz na sobie bokserki? - uśmiechnął się szeroko.
- Ten kubek jest zdradliwy - wskazał na porcelanę - Wylałem na siebie wszystko. Koszulka, spodnie mokre. A potem spadło mi moje jedzenie, więc byłem zmuszony wejść pod prysznic - chciałam się roześmiać. O matko, jakże bym się śmiała, gdybym to widziała. Żałuje, że nie byłam tego świadkiem.
- Melepeta... - powiedziałam cicho pod nosem. Spiorunował mnie spojrzeniem - I gamoń... - dodałam, przygryzając wargi aby się nie roześmiać. Odwrócił się, fukając coś pod nosem i stanął w miejscu. Westchnęłam głośno i mijając go, zrobiłam to samo co on na początku mnie. Pociągnęłam za ręcznik. Jednak takiego obrotu spraw się nie spodziewałam. Padłam ze śmiechu na podłogę, czując że po prostu już dłużej nie mogę. Widok łapiącego ręcznik Harry'ego, który nie wie ostatecznie czy się odwrócić czy ratować białe zakrycie, pozostanie mi w pamięci już na zawsze. Śmiałam się w najlepsze.
- Co to miało być? - odparł zaskoczony. Nie. To nie było zaskoczenie. To było tak jakby z wrażenia go wcisnęło w ścianę.
- Wiesz... - nadal panował nade mną śmiech - Chyba obudziłam naszych sąsiadów - ponownie się roześmiałam, opierając czoło o podłogę.

Harry?

2172 słowa

od Tessy cd Ryana

Wszystko było tak piękne, dookoła nas latały pszczoły i inne małe istotki . FLorence cicho parskała pod siodłem. Nabrałam powietrza w płuca i wypuściłam je, czułem ten ciepły typowo jesienny zapach lasu, jeszcze zielone liście drgały poruszane wiatrem. Ryan siedział na swoim koniu obok i uśmiechał się lekko z wzrokiem skierowanym na miasto. Wszytko było tak piękne, można by pomyśleć że nie istnieje nic poza tym co jest teraz, potem się nie liczyło. Uśmiechnęłam się i wyciągnęłam z ust trawę. Wsunęłam źdźbło za ucho i odwróciłam się do chłopaka.
-Dziękuje-Wymamrotałam i zawróciłam konia, ciemne chmury powoli przesuwały się po niebie zwiastując nadchodzącą burzę. Ruszyliśmy stępem w drogę powrotną. Mruczałam pod nosem melodię która ostatnio zapadła mi w pamięci.
-Czemu tu przyjechałaś?-Głos chłopaka wydawał się aż dziwny po tak długiej chwili milczenia. Odwróciłam w jego kierunku głowę. Jechał po mojej lewej na luźnej wodzy. Jego koń miał zwieszoną głowę i wydawało się że nic go nie obchodzi. Zamyśliłam się, to pytanie zbiło mnie trochę z tropu.
-Nie dała bym rady mieszkać w tym samym domu.. Ojczym się przeprowadza i tak.. a ja musiałam iść do szkoły, a jazda konna to coś z czym dorastałam więc.. Jakoś tak wyszło? Wybrano co najlepsze dla mnie -Wzruszyłam ramionami.
-Nie dasz rady mieszkać w tym samym domu?-Zapytał i odsunął gałąź która była na wysokości jego twarzy.
-Zła energia -Wzruszyłam ramionami. Czemu nie powiedziałam mu o mamie? Bo wiedziałam jak bardzo to ludzi obchodzi.. Powiedzą że im przykro i tyle zyskam.. Odrobinę współczucia..
-Oh.. No okay.. -Pierwsza kropla deszczu wyrwała nas z sielanki.
-Galop do stajni?-Zaproponował Ryan, odpowiedział mu grzmot. Florence zarżała w strachu, obie nie lubiłyśmy burzy.  Walker z drugiej strony wyglądał jak by mu mucha usiadła na nosie.. Nic. Zebrałam klacz i ruszyłam za chłopakiem który galopował parę kroków przede mną. Błysk i kolejny grzmot spowodował że trochę zgłupiałam. Bałam się burzy i kolejne grzmoty i coraz mocniejszy wiatr powodowały że aż ślepo gnałam przed siebie. Pogoniłam konia łydkami . Klacz skakała przed siebie równie przestraszona jak ja. Nie mogło sie to dobrze skończyć. Na ostatnim zakręcie poślizgnęła się i spadłam. Wylądowałam pod nogami kobyły. Przebiegła nade mną kopiąc przy tym mnie po udach.  Obolała i napędzana strachem pomieszanym z adrenaliną podniosłam się i ruszyłam biegiem do akademii. Bramy obiecywały bezpieczeństwo. Ryan odwrócił się i zatrzymał, kobyła przegalopowała obok niego prosto do stajni. Po chwili znalazł się obok mnie i wyciągnął do mnie rękę z siodła. Nie wiedząc co planuje złapałam ją. Szybkie pociągnięcie i.. Siedziałam na przednim łęku oparta bokiem o pierś chłopaka. Nogi miałam przełożone jak w damskim siodle.
-Już okay?-Zapytał cicho i objął mnie ręką i za kłusował. Kiwnęłam głową, nie było dobrze, dookoła nas dział się jakiś armagedon . Wjechaliśmy do stajni. Dosłownie zsunęłam się z siodła i w momencie w którym moje nogi dotknęły ziemi postanowiły odmówić współpracy. Skończyłam na tyłku . Ryan łapał właśnie moją kobyłkę która przemierzała korytarze stajenne i co chwilę bardzo głośno rżała. Próba dźwignięcia się na nogi zakończyła się odkryciem jak bardzo trzęsą mi się ręce. Po chwili jeden z stajennych wprowadził Walkera do boksu a drugi wraz z brunetem złapali moją idiotkę i zaprowadzili ją do jej boksu.  Trzęsącymi się rękoma zdjęłam toczek i odetchnęłam. Nienawidzę.. Grzmot. Przez ciało przeszła fala ciarek. Ugh.. Dopiero teraz doszło do mnie że siedzę na środku korytarza z miną jak bym właśnie miała płakać.. Wspaniale. Adrenalina opadała a ja czułam jak robią mi się siniaki, nie ma opcji.. Będę fioletowa.
-Hej? Okay?-Ryan kucnął na przeciwko mnie i wydawał się raczej zaniepokojony.
-T.. Tak- Uśmiechnęłam się na potwierdzenie ale  głos mi się załamał w połowie mówienia "tak" a uśmiech zapewne wyglądał na ten który widzisz u ... nie okay osoby.
-Jest bezpiecznie.. Boli cie coś?-Wystawił rękę i pomógł mi wstać.
-Nogi.. Chyba mnie trochę kopnęła niechcący.. Będę miała siniaki -Westchnęłam. Brunet wysunął ramie oferując mi je jako oparcie. Ułożyłam rękę na jego przedramieniu i powoli ruszyliśmy do akademika. Głośne grzmoty i blaski boleśnie atakowały moje uszy i oczy.
-Jesteśmy pod twoim pokojem.. Jest okay?
-Chcesz wejść? Mam.. Mam herbatę-Zaoferowałam.
-Wole kawę -Posłał mi przepraszający uśmiech.
-Oh.. A ja herbatę.. To okay.. D .. Do jutra?-Zapytałam z nadzieją. Jednak był miły i wydawał się przyjazny.
-Do jutra.. Napisz do mnie jak by jednak coś się stało.
-Jak mam do ciebie napisać?
-Sms?
-Jak bym miała twój numer to kto wie ale tak to pozostaje nam poczta gołębiami albo sygnały dymne-Uśmiechnęłam się szeroko. Ryan wygrzebał swoją komórkę z kieszeni.
-999999999-Podałam mu szybko swój numer i zamknęłam drzwi. Głęboki oddech napełnił moje płuca powietrzem. Nie boli. Nie boli tak bardzo? Okropny z ciebie kłamca Tessa. Zdjęłam spodnie i koszulkę. Moje uda były sine . Super. Wzięłam ciepły prysznic i padłam na materac.

Od Nieznany Nr.
Sprawdzam czy numer który dostałem jest prawdziwy.

Uśmiechnęłam się do siebie i zmieniłam szybko nazwę kontaktu.

Do Ryan
Chyba podała ci zły numer.. Nie wiem co to za zabawa podawać numer Tessy jakimś ludziom ;)

Od Ryan
Pardon! Żyjesz?

Do Ryan.
Trochę boli ale jutro zobaczysz czy mam prawo żyć.. Jutro ma być ciepło.. Dobranoc !

Odłożyłam komórkę na szafkę nocną i oddałam się morfeuszowi. Rano tak jak powiedziałam, było ciepło. Znalazłam ogrodniczki w szafie i błękitną koszulkę, po co komu stanik? Niestety ogrodniczki odsłaniały całe moje uda.. Uda które były sino fioletowo żółte.
Super, lepiej nie mogłam wyglądać drugiego dnia w nowej szkole? Uczesałam się i poszłam na śniadanie. Stołówka była wielka. Głośna i wielka.  Jęknęłam pod nosem i ruszyłam do lady na której można było wybrać coś do zjedzenia.
<ryan?>

Od Ryana cd. Tessy

Miło było spotkać znajomych, z którymi dosyć dawno się nie widziałem. Jednak po chwili musieli odejść, więc postanowiłem znowu zwrócić uwagę na Tessę, która za ten czas zdążyła się już oddalić. Chwilę poszukałem jej wzrokiem, a kiedy ją odnalazłem, rzuciłem jej przelotny uśmiech i uniosłem brwi, widząc, że taplała się w fontannie. Ta szeroko się wyszczerzyła, po czym nagle wbiegła prosto w wodę, która wystrzeliła w powietrze. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu – chociaż to pozwoliło mi zapomnieć o motorze i już przygotowałem się na to, że prawdopodobnie będę musiał go wymienić, bo wątpiłem, żeby opłacało się wydawać na nowe części, gdyż koszta pewnie przerosną samo kawasaki.
Wsadziłem dłonie do kieszeni i ruszyłem w stronę ławki, na której Tessa postawiła kaktusa Ryana. Nie spodziewałem się, że jakakolwiek roślina zostanie kiedyś nazwana na moją cześć, więc była to miła niespodzianka. Musiałem przyznać, że dziewczyna miała bardzo ciekawe pomysły – humor także, więc wydawała mi się całkiem interesującą osobą. Nagle zwróciłem spojrzenie na Tessę i prawie zamarłem – przez bluzkę przebijały jej piersi… Szybko odwróciłem wzrok, nie chcąc ujść za jakiegoś pierwszego lepszego zboczeńca, ale kątem oka nadal spoglądałem na Tessę, która powoli – cała mokra – prawie biegła w moim kierunku. Starałem się spoglądać na jej twarz i po części mi się udawało, a nim zdołałem się odezwać, zasapana stanęła przede mną. Z włosów skapywały jej krople wody, a ubrania całkowicie przylegały do ciała, uwydatniając wszelkie krągłości.
– Jak fajnie chłodno! – zaszczebiotała, nieco już uspokajając oddech.
Zrobiłem krok do przodu i wyciągnąłem ręce w obronnym geście.
– Odejdź, jesteś mokra – powiedziałem stanowczym tonem, jednak widząc determinację w oczach Tessy, już zacząłem się bać.
Nagle zaczęła machać głową na wszystkie strony, a jej włosy stworzyły wokół niej aurę. Większość wody, która z nich ściekła, spadła prosto na mnie, ochlapując moją twarz i ubrania. Parę kropel spadła także na ławkę, na której stał kaktus, jednak jakimś cudem mojego „pobratymca” woda nie dotknęła nawet w małym stopniu. W końcu Tessa stanęła w miejscu, a jej włosy napuszyły się jak pudel po kąpieli. Ciężko westchnąłem i przeczesałem dłonią włosy, co sprawiło, że na ręce osiadły mi się jakieś pojedyncze, zagubione krople. Spojrzałem na Tessę spod przymrużonych oczu.
– Jestem mokry – mruknąłem, wyjmując obie ręce z kieszeni i przecierając twarz, by pozbyć się wody, która osiadła mi się wokół oczu.
– A myślałam, że Ryan – odparła Tessa z błyskiem w oku, wystawiając język i uśmiechając się tajemniczo.
Zmarszczyłem brwi, po czym zacząłem szybko dedukować, o co chodziło. Przelotnie spojrzałem na kaktusa i nagle się uśmiechnąłem, rozumiejąc cały dowcip. No, przynajmniej miałem nadzieję, że o to szło w całej tej pseudo-grze słów.
– Że o niego chodziło…? – zapytałem, machając dłonią w stronę kaktusa.
Tessa energicznie pokiwała głową, delikatnie się uśmiechając. Pochyliłem się w stronę ławki i chwyciłem kaktusa do rąk, by przekazać go Tessie. Nasze palce na chwilę się spotkały, jednak dziewczyna od razu przytuliła roślinę do piersi, najwyraźniej nie bojąc się, że w jakikolwiek sposób ją ukłuje.
– Dobra, chyba powinniśmy się już zbierać – zacząłem, po czym ruszyłem w stronę wyjścia z miasta.
Umilaliśmy drogę luźną pogawędką – także o kaktusach. Mijaliśmy kamienice i domki jednorodzinne, a podwórka przed nimi tętniły życiem – małe dzieci biegały po trawie, ganiając się nawzajem. Był to dowód na to, że każdy chciał wykorzystać ostatnie wolne chwile, nie przejmując się tym, że następnego dnia będzie miał do zrobienia coś, co skutecznie zabierało wszelkie chęci do zabawy, czyli… iść do szkoły.
Sam nie wiedziałem, czemu przerwałem studia w USA – może i były modułowe, jednak o wiele lepszym rozwiązaniem byłoby nauczenie się do końca. Świadomość, że niedługo będę tam wracać, skutecznie psuła mi perspektywy – znowu zacznie się zapieprzanie na uczelnię, zapisywanie notatek z prędkością szybszą niż światło i życie o czerstwym chlebie i wodzie. Fantastycznie.
Nagle przypomniałem sobie o tym, że chciałem jeszcze wstąpić do mechanika – gwałtownie zatrzymałem się, podczas kiedy Tessa przeszła parę kroków i zauważyła, że nie szedłem obok niej, więc zrobiła parę kroków do tyłu. Posłała mi pytające spojrzenie, a z moich ust wydobyła się szybka paplanina:
– Muszę iść do mechanika… Poczekasz chwilkę? – zapytałem, patrząc to na nią, to na budynek, modląc się o to, żeby nie było zamknięte.
– Mogę iść z tobą – zaproponowała Tessa, dalej ściskając doniczkę.
– Nie wiem, czy zachęcający dla ciebie jest wszędobylski smar i smród smarów, ale… nie będę cię zatrzymywał. – Wzruszyłem ramionami.
Mina Tessy zrzedła – zresztą było tak, jak się spodziewałem. Ruszyłem przez ulicę prosto do mechanika, jednak słyszałem za sobą lekkie i ciche kroki. Dyskretnie obejrzałem się za siebie i zobaczyłem, że dziewczyna dreptała tuż za mną – stłumiłem uśmiech, ale po części wiedziałem, że na pewno nie miała ochoty stać tam sama jak ten kołek. Nie widząc kartki mówiącej, że lokal był zamknięty, pchnąłem drzwi przed siebie i wszedłem do dużego, przestronnego pomieszczenia. Ściany utrzymane były w jasnych, zimnych kolorach, jedynie wyróżniały się czerwone akcenty na podłodze. W kątach ustawiony stał ustawiony cały sprzęt, jakiego nie można było wyłożyć obok miejsc na samochody.
Nie zdążyłem się całkowicie rozejrzeć wokół, kiedy zza jednej ze ścian wyłonił się – prawdopodobnie – mechanik. Kiedy mnie zobaczył, pobieżnie wytarł ręce wybrudzone smarem w robocze spodnie, po czym ruszył w moją stronę.
– Dzień dobry! – zawołałem uprzejmie, a brodaty mężczyzna skinął głową na znak, żebym mówił. – No, wie pan, jest sprawa. Ktoś wymazał mi cały motor lodami, a sam nie zdołałbym go naprawić, bo widziałem, że niektóre prze… To nie jest nic śmiesznego! – zawołałem dramatycznym tonem, widząc, jak gość ledwo powstrzymywał się od wybuchnięcia.
– Czyli poważnie komuś zalazłeś za skórę – uśmiechnął się mężczyzna.
Poczułem, jak na moją twarz gwałtownie wpełznął ciemnoczerwony odcień. Najwyraźniej mężczyzna to zobaczył i tylko machnął lekceważąco dłonią.
– Dobra, to przyprowadź mi go tutaj, nie widzę ich z daleka – powiedział po chwili serdecznym tonem.
– Dziękuję, chciałem się upewnić, że ma pan czas… to do zobaczenia! – zakończyłem na odchodne, po czym pewnym siebie krokiem wyszedłem z budynku.
Przyciągnąłem drzwi ku sobie i już stałem na świeżym powietrzu. Zobaczyłem, że Tessa czekała tuż przy nich, oparta o metalową ścianę – wpatrywała się w budynki przed sobą, pewnie o czymś myśląc. Nie chciałem jej przeszkadzać, jednak machnąłem ręką tuż przy jej twarzy, widząc w tym jedyny sposób na rozbudzenie jej ze swoich myśli.
– Halo, halo, ziemia do Tessy! – powiedziałem wesoło, przypominając sobie takie okrzyki w dzieciństwie.
– Żyję, żyję – odparła, po czym wpakowała mi kaktusa do rąk. – Ryan, trzymaj Ryana – dodała, po czym ruszyła w stronę uniwersytetu.
– Ale… – zacząłem niepewnie, jednak prychnąłem cicho i ruszyłem za Tessą. – To twój kwiatek. Patrz, kolec mu się złamał – złowieszczo się uśmiechnąłem, wyciągając przed siebie rękę z rośliną.
– Gdzie?! – zawołała Tessa, wyrywając mi kaktusa z rąk i dokładnie go oglądając. Po chwili spojrzała na mnie spod przymrużonych oczu i powiedziała: – Jest cały, ładnie to tak kłamać?
– To znaczy, że dobrze się zajmujesz naszym Ryanem – posłałem jej zawadiacki uśmiech.
Droga pod górę upłynęła nam przy luźnej, niezobowiązującej rozmowie. Z daleka powoli zaczął wyłaniać się gmach akademii, a słońce w wolnym tempie zaczęły zasłaniać chmury. Modliłem się o to, żeby nagle i niespodziewanie nie lunął na nas deszcz, jednak – całe szczęście – się na to nie zapowiadało. Ptaki nie zaczęły buszować gdzieś na dole, tylko nadal latały wysoko w górze, z ziemi będąc jedynie małymi, przemieszczającymi się po niebie punktami.
W końcu przekroczyliśmy bramę uniwersytetu. Widziałem, że Tessa dokładnie nie wiedziała, dokąd mogłaby iść – zresztą była tu nowa, więc praktycznie nie znała terenów otaczających akademię. Kiedy rzuciła okolicy zakłopotane spojrzenie, szybko powiedziałem:
– Mogę cię oprowadzić, jeśli oczywiście chcesz. – Wzruszyłem ramionami, nie chcąc zbytnio się narzucać. – Tylko najpierw odnieś swojego kwiatka, bo jeszcze coś mu się stanie… – powiedziałem z uśmiechem.
– Racja! – zawołała Tessa, po czym pognała prosto do budynku akademika.
Westchnąłem i mruknąłem do siebie coś w stylu, że „będę tutaj czekać”. Podszedłem do gmachu i oparłem się plecami o zimną ścianę. Chmury złowieszczo czaiły się w górze, jednak starałem się nie zwracać na nie uwagi i cieszyć się obecną pogodą, która na razie była całkiem dobra. Co chwila rzucałem spojrzenie w stronę drzwi akademika i ani razu nic nie zwiastowało tego, że ktoś nagle miałby się stamtąd wyłonić. Już, zrezygnowany, miałem się stamtąd zmyć, kiedy nagle usłyszałem znajome kroki. Zwróciłem wzrok w stronę nadchodzącej postaci, a nie zobaczyłem nikogo innego niż Tessa, która przyszła już przebrana w bryczesy.
– Wybieramy się gdzieś? – Zmarszczyłem brwi, a dziewczyna wzruszyła ramionami.
– Pomyślałam, że moglibyśmy się przejechać konno… – zaczęła niepewnie, posyłając mi spojrzenie z nieśmiałym błyskiem.
Powoli pokiwałem głową, stwierdzając, że w sumie czemu nie? Tak byłoby nawet wygodniej, bo nie musielibyśmy przemierzać dosyć długiej drogi pieszo.
– Dobry pomysł. – Obdarzyłem ją uśmiechem, po czym skierowałem się do stajni. – Widzimy się przed stajnią, okej?

*

Byliśmy już z Tessą na drodze w kierunku okolicznych pól, gdyż ta okolica wydała mi się całkiem odpowiednia jak na pierwsze zapoznanie się z całym terenem uniwersytetu. Spokojnie stępowaliśmy, luźno rozmawiając praktycznie o wszystkim.
– Ładnie tutaj – stwierdziła Tessa z podziwem, rozglądając się wokół z błyskami w oku.
– Tam, na wzgórzu – zacząłem, jedną ręką puszczając wodze i wskazując na łagodne wzniesienie – będzie widok na okoliczne tereny… Aż zapiera dech w piersiach – powiedziałem rozmarzonym tonem, uderzając piętami boki Walkera, by przyspieszyć do kłusa.
– Jeszcze kawałek przed nami – zauważyła Tessa, po czym schyliła się w siodle i urwała jedną z polnych traw, po czym włożyła sobie ją do ust.
Skinąłem głową twierdząco, nie musieć nic mówić. Dziewczyna była prawie całkowicie pochłonięta obserwowaniem przyrody i latających wokół robaków, które swoim brzęczeniem zaburzały chwilową, przyjemną ciszę.

Tessa?
+1500 słów, dlatego tak długo

Od Hailey cd. Lewisa

To chyba była najgorsza groźba ze wszystkich możliwych. I nie tylko ja tak myślałam, ale z całą pewnością Zain także.
- Wiesz, mówiąc i ogólnie stwierdzając to ty i ja jesteśmy jednym, wielkim kłopotem, tak to ujmując.
- Nie przesadzajmy, aż taki wielki to on nie jest - przymknął oczy.
- A jak Dominic zareagował na to wszystko?
- Dlaczego pytasz? - bo wiem, że zapewne ze sobą o tym rozmawiali. Pewnie na miarę swoich rozmów, bo nigdy w nich nie uczestniczyłam. Były tajne, ale istniały, co doprowadzało moją ciekawość do szaleństwa. Zresztą tak jak pomiędzy nim a Zainem, tylko różnica polegała na tym, że Dominic nie krył się, że chodzi o mnie, a Zain zazwyczaj zmieniał temat. Dosyć skutecznie.
- Przecież wiem, że nie był za tym wszystkim, a pomysł zaproszenia Olivii to jego sprawka - chciałam żeby zabrzmiało to jak zwalenie winy, ale nie byłam zła. Teraz już na nikogo.
- Skąd wiesz? - zaczął badać sprawę, ale z cieniem uśmiechu na twarzy.
- Powiedzmy, że miałam i nadal mam swoje niezawodne sposoby informacji... - uśmiechnęłam się tajemniczo, popijając swoją porcję wina.
- Czyżby mój cudowny przyjaciel się wygadał?
- Zain? Nie - pokręciłam głową - Widzisz, Dominic sam mi to powiedział, bo go o to zapytałam. A, że obydwoje jesteśmy do bólu szczerzy względem siebie to po prostu, nie szczędząc sobie słów, wymieniliśmy się informacjami - posłałam mu słodki uśmiech.
- Nie wiem, znaczy... miałby na to jakoś reagować? - Lewis zdziwił się.
- Czyli pogodził się oddaniem swojego młodszego braciszka w objęcia denerwującej kobiety? - uniosłam brew w zaciekawieniu.
- Chyba nie miał wyjścia - zaśmiałam się. Fakt, tu nie było mowy o żadnej dyskusji.
Po skończonym posiłku i wypiciu butelki wina, zebraliśmy się, powoli krocząc w kierunku wyjścia, mijając przy okazji jeszcze kilka ciekawszych miejsc. Na samym końcu, przypomniało mi się o bardzo ważnej rzeczy. Takiej, bez której nie było sposobu na wyjście stąd.
- Wiem, co chcę jeszcze zobaczyć - stanęłam ciągnąc go za rękę do tyłu. Pożegnał się spojrzeniem z wyjściem i rozejrzał dookoła, jakby chciał wyszukać specyficznego miejsca, które miało w sobie coś, co spowodowało, że tak nagle się zatrzymałam. Ostatecznie zwrócił na mnie spojrzenie, oczekując wyjaśnienia - Widziałam w dali całkiem ciekawe miejsce, a mianowicie motylarnie. I jestem ciekawa jak to wygląda - uśmiechnął się i wskazał kierunek. Prowadził, rzecz jasna orientując się lepiej niż ja, ale zachowajmy to w tajemnicy. Nawet w zoo potrafiłam iść na odwrót niż wszyscy, w przeciwnym kierunku, ale oczywiście to wszyscy inni szli źle. Doszliśmy do budynku w samym środku parku, wchodząc do ciepłego i wilgotnego pomieszczenia. Na samym początku trzeba było się przebić ścieżką przez warstwę drzewek, ale warto było. Dla widoku latających wszędzie motyli. Pomimo, że w owadach nie ma nic ciekawego, niektóre są całkowicie zbędne, to te lśniące skrzydełka mogą jak najbardziej żyć. Stanęłam z boku, rozglądając się dookoła i podziwiając tę feerię, latających barw wspólnie z opierającym dłonie na moich biodrach Lewisem.
- Nie ruszaj się to może przyjrzysz się jednemu z bliska - wypowiedział te słowa niemal szeptem. Istniała mała szansa, że jakiś podleci i chociażby usiądzie, ale dobrze. Zastygłam w bezruchu, a po chwili kazano mi zamknąć oczy. Pokręciłam głową, ale zrobiłam to, nadal czując obecność chłopaka tuż za moimi plecami. Wkrótce przesunął swoją rękę po moim biodrze, przenosząc ciepło palców na skórę ręki, później dłoni. Ustawił moje palce w odpowiednim ułożeniu, mrucząc tylko cicho nad uchem, żebym się tylko nie ruszyła. Serce mi za chwilę wyskoczy, ale nie ze strachu, lecz z powodu usłyszenia tego męskiego, głębokiego głosu tuż nad sobą. Takiego mojego. Już zawsze będę to powtarzać. Zaczęłam się także zastanawiać, co by się ze mną stało, gdyby go nie było. Gdyby nagle odszedł. Co bym zrobiła, albo nie zrobiła...
Poczułam na skórze dłoni łaskotanie, przez co szerzej się uśmiechnęłam, a gdy dostałam pozwolenie na otworzenie oczu, ujrzałam pięknego motyla. Był niebieski... uwielbiam niebieski. Bo kojarzy mi się tylko z jedną, cudowną rzeczą, która wpatruje się we mnie tak usilnie, że nie sposób utrzymać powagi na twarzy. Pomimo, że miałam pełne pozwolenie wpatrywania się w ten błękit jego oczu już zawsze i powinnam się przyzwyczaić, to nadal czułam przeszywające mnie ciepło za każdym razem, gdy wpatrywał się w moje źrenice. W sam ich środek. Mogę być jego przyjaciółką, dziewczyną, narzeczoną, a z tych uszczęśliwiających mnie obietnic, nawet żoną, nadal będę podziwiać te oczy. Zawsze pragnę je mieć przy sobie, nie ważne czy stają się dla mnie tlenem, rzeczą bez której nie mogę żyć, będę i mam je tylko dla siebie. To jest takie moje uniwersum, mój własny, błękitny świat z przystojnym mężczyzną w samym centrum.
- Masz jakieś moce przyciągania motyli? - spytałam, spoglądając na Lewisa, który wzruszył ramieniem.
- Nie wiem, ale jedno jest pewne... mam moc przyciągania ciebie - objął mnie jedną ręką w pasie, a po chwili oparłam biodra o niego. I tu miał rację, przyciąga mnie całym sobą. Jak magnes, choć i to jest za słabe określenie.
- Sprawdzimy? Tu się można zgubić - dmuchnęłam w skrzydełka motyla, który poleciał dalej. Usłyszałam cichy śmiech chłopaka.
- Nie ma mowy o gubieniu się. Już wtedy, w nocy był dramat, a w dzień to już byłby wstyd.
- Podobno działa na mnie twoje przyciąganie - uśmiechnęłam się - Znalazłabym cię bez problemu.
- Ty mnie? - uniósł brew - Chyba na odwrót. Ja się nie gubię - pokręcił głową, a ja przez chwilę zmrużyłam oczy. Czyżby pan Lewis był naprawdę taki pewien swojej orientacji. Nie chcę w nim zdusić tej pewności, bo to takie zadowalające, gdy przez prawie całe życie żył w NIEpewności. A to przecież tylko słowo, do którego doklejono nie. Frustrujące.
- Dobrze, to mam propozycję - zbliżyłam swoje usta do niego, ciesząc się niesamowicie z tego faktu iż jestem nieco wyższa niż zwykle. Mogę bez problemu kluczyć wzrokiem po całej jego twarzy, będąc tym samym bliżej nieba - Kalifornia to miejsce, gdzie każda kobieta pragnie pochodzić trochę po okolicy... Pozwolę ci odczuć przyjemność zostania moim przewodnikiem. Bo zgodzisz się ze mną pójść do kilku, naprawdę kilku sklepów? - pokazałam w szerokim uśmiechu moje ząbki - Nie mogę wyjechać, nie zabierając ze sobą nieco ubrań. A ostatnio brakuje mi nieco spodenek - zatrzepotałam rzęsami, widząc unoszące się kąciki ust chłopaka. Jakbym mogła, przeniosłabym to miejsce prosto do Anglii.

Lewis?

Od Milesa C.D. Joshuy

Praktycznie od razu kiedy znaleźliśmy się w domu, ściągnąłem z siebie buty, bluzę i koszulkę. Nienawidziłem, uczucia klejącego się do mojej skóry materiału, było wręcz ohydne, podobnie jak przemoczone buty. Już miałem rzucić jakiś tekst, że wygrałem zakład i zacząłem zastanawiać się nad nagrodą, gdy powstrzymał mnie widok Joshuy. Był zajęty oglądaniem swojej koszulki, która była równie mokra co reszta jego ubrań. Moich zresztą też. Oznaczało to tylko jedno... Mój wzrok sunął po jego silnych ramionach w dół umięśnionych pleców. Każdy jego drgnięcie powodowało niesamowity ruch tysięcy włókienek, co było widoczne dla moich oczu i wprowadzało mnie w stan zachwycenia. Cały ubrany był przystojny, teraz wręcz piękny... Z niecierpliwością będę czekać na ciąg dalszy. Powoli do niego podszedłem. Co ja właściwie chcę zrobić? Miles! Ja... ja po prostu... ja chcę jego. W CAŁOŚCI. Wsunąłem dłoń pod jego podbródek i zmusiłem, do odwrócenia głowy w moją stronę. Błysk jego oczu, lekko rozchylone usta, dziesiątki innych malutkich elementów oraz odczuć, złożyły się na jedno. Uczucie. Poczułem coś. Złączyłem nasze usta, łaknąć ciepła jego warg i całego ciała. Chciałem go dotykać, czuć, móc wreszcie coś czuć. To takie męczące, kiedy zamykasz się od świata codziennie na nowo. Na nowo odpychasz, krzywdzisz, zostajesz sam, z jednym jedynym człowiekiem, który znając cię od zawsze, rozumie, dlaczego to robisz. Zrobiliśmy kilka kroków, przyparłem go do ściany. Bałem się... Bałem się to zrobić, ale w końcu niemal to niego przylgnąłem. Jego ciepło mnie parzyło, sprawiało mi wewnętrzny ból, moja dusza wyła z bólu... Adrien... Adrien... Dlaczego ja to robię? Przepraszam... Ja po prostu tyle lat żebrałem o kogoś takiego, żebrałem o kogoś, kogo mógłbym dotknąć i chciałbym tego.
Mój język wdarł się między jego wargi, wydawał z siebie ciche westchnienia, który tylko mocniej mnie rozpalały. Odwzajemniał moje pocałunki, co pozwoliło mi na kolejny, mały krok. Dotychczas trzymałem jego nadgarstki, przygwożdżając je do ściany, teraz je puściłem.
Moje dłonie sunęły po jego ciele. On złapał mnie za biodra. Dotykałem jego mięśni, jakbym chciał zapamiętać cały jego kształt. Wsunąłem się między jego nogi, mocniej przypierając go do ściany, a on wydał z siebie cichy jęk.
Drżał, ja również.
Wydawał z siebie ciche westchnienia i jęki, Boże... ja również.
Już nie myślał o kontrolowanie siebie, ja również.
Chciałem więcej i miałem nadzieję, że tym razem on również.
PODOBAŁO MI SIĘ TO.
Jak on cały...
Oderwałem od niego usta, odsuwając swoją twarz na odległość kilku centymetrów. Niemalże samymi opuszkami dotykałem jego ust, dokładnie przyglądając się nim. Niczym osoba niewidoma, badałem je, kreśliłem ich kształt, próbowałem poznać i zrozumieć. Mój wzrok powoli popłynął do jego oczu. Do brązowych, głębokich jak toń oceanu, nieodgadnionych, w tym momencie trochę przerażonych i rozbieganych, oczu Joshuy. Moje usta wykrzywiły się w szeroki uśmiech, ukazując moje ząbki.
- Chyba wiesz, jaką chcę nagrodę za zakład? - zapytałem szeptem, nie spuszczając wzroku. Nadal był utkwiony w jego źrenicach.
- Nie chcę... - myślałem, że serce mi stanie, kiedy usłyszałem te słowa. To najgorsze co mógł odpowiedzieć. Właściwie byłem gotowy na wszystko, poza tym. Dlaczego tam bardzo się tym przejąłem, co on tak naprawdę dla mnie znaczył? Przecież ledwo go znałem. Jednak po ułamku sekundy kamień spadł mi z serca, kiedy dodał - za szybko... Rozumiesz, Miles? - i nagle zbił świdrujące spojrzenie we mnie. Spojrzenie, którym spokojnie mógłby przebić mnie na wylot, gdyby było to możliwe.
- Tak... Joshua - podkreśliłem jego imię. Odsunąłem palce od jego ust i zgarnąłem nimi jego grzywkę z czoła. - Spokojnie... Nic na siłę. Nie musimy... - jego pocałunek zaparł mi dech w piersiach. Nie był w żadnym razie nachalny, tylko zwyczajnie się go nie spodziewałem. Jedną dłoń wplątałem w jego włosy, drugą wędrowałem po mięśniach jego brzucha. Czułem jego dotyk na moich plecach, który wydawał mi się wtedy taki naturalny, jakby był stworzony dla nas... Jakbyśmy obaj byli stworzeni dla siebie.
Chciałem pociągnąć go do pokoju, jednak musielibyśmy pokonać schody, a to byłoby bardzo trudne do wykonania, jeśli chcielibyśmy się nie odrywać od siebie. Szarpnąłem więc go w stronę pokoju gościennego, który w tamtym momencie wydał mi się najrozsądniejszym rozwiązaniem. Oparłem Joshuę o ścianę obok wejścia i wymacałem jakoś klamkę, a po chwili wepchnąłem go do pokoju, nogą zamykając z hukiem za nami drzwi. Wylądował plecami na dosyć sporym łóżku, które tam stało. Ja zawisnąłem nad nim. Całowałem go już o wiele delikatniej, z wyczuciem, choć z odczuwalną namiętnością. Wspierałem się na łokciu, a wolna dłoń błądziła po jego ciele, na chwilę nawet wsunęła się pod jego spodnie. Nie mogłem sobie pozwolić na nic więcej. Nie mogłem być za szybki i nachalny. On się bał, ponieważ było to dla niego nowe, a ja to całkowicie rozumiałem. Mogłem co najwięcej złapać go za krocze, czego nie omieszkałem zrobić. Napiął mięśnie, zaczerpnął raptownie powietrza, nie oczekując pewnie takiego obrotu sprawy. Po jakimś czasie moja dłoń powędrowała w górę, a zaraz potem odsunąłem się od niego, kładąc się na boku, obok Joshuy tak, abym mógł na niego patrzeć. Nadal leżał na wznak, nadal "wciśnięty" w materac, patrząc się w sufit.
- Nie dotykałem tak mężczyzny od czterech lat - odparłem cicho. Dopiero teraz przekręcił głowę, by na mnie spojrzeć.
- Niemożliwe... - szepnął. To dziwne, że zachowywaliśmy się, jakby bojąc się kogoś obudzić. - To nie były pocałunki kogoś z czteroletnią przerwą.
- Ale to prawda, Joshua - odparłem. - Chodź, przebierzemy się i napijemy soku pomarańczowego.
- Możemy o tym porozmawiać? - zapytał, marszcząc brwi. Skrzywiłem się, kręcąc głową. - Dlaczego to robisz?
- Nie wiem - westchnąłem, rozumiejąc, że on nie odpuści. - Podobasz mi się, choć nie chcę, żebyś mi się podobał. Nie chcę, żeby ktokolwiek mi się podobał. Nie chcę nikogo kochać. To niemożliwe. Nie wierzę w romantyczną miłość... i żadną inną. To tylko mrzonki, Joshua.
- To znaczy... - zaczął.
- To znaczy, że każdy mężczyzna ma swoje potrzeby i porozmawiamy o tym kiedy indziej - szepnąłem. - Idziemy się przebrać, bo się pochorujemy.
- D...dobrze - powiedział bardzo niepewnie, a w jego oczach ponownie zobaczyłem strach.
- Tylko spokojnie Joshua - uśmiechnąłem się szeroko do niego. - I masz bardzo ładne mięśnie, których szkoda zakrywać koszulką, motołku.
- Odczep się - mruknął, a ja zachichotałem. Wstałem pierwszy i wyciągnąłem do niego dłoń, pomagając mu się podnieść. Wyszliśmy z powrotem na korytarz, zabrałem nasze bluzki i rozwiesiłem je na suszarce w pokoju obok kuchni. Wtedy przypomniałem sobie o Raven. Już miałem po nią iść, kiedy zatrzymał mnie w drzwiach suszarni Josh, kładąc rękę na moim ramieniu.
- Odpowiesz mi chociaż na jedno pytanie?
- Nie lubię pytań, - odparłem skrzywiony - ale mów.
- To zawsze będzie tak wyglądać? - przez chwilę zastanawiałem się, nad sensem tego pytania. Pewnie chodziło mu to, że te zbliżenia wyglądały na zwykły zbieg okoliczności i implus powodowany przez pociąg seksualny. Co było po części prawdą. Palcami przeczesałem jego włosy, układając je przy okazji.
- Zobaczymy - odparłem, delikatnie się uśmiechając i poszedłem po Raven, która zaczęła radośnie piszczeć na nasz widok. Kochane psisko musiało się wynudzić bez nas. Od razu podbiegła do Josha łasząc się przed nim i czekając ze zniecierpliwieniem, kiedy wreszcie ją pogłaszcze. Chłopak nie kazał jej dłużej czekać, siadając na podłodze, by zacząć gładzić jej sierść i pozwalać jej na "przytulanie" się do niego. Stanąłem sobie z boku, aby móc na to patrzeć. Joshua wyglądał wtedy naprawdę słodko... Tak. Owszem, jeszcze bardziej niż zwykle, a mogłoby to się wydawać nierealne wręcz. Wkrótce potem zarządziłem, przerwę w mizianiu się tej dwójki, po czym udaliśmy się na górę, aby się przebrać. Rzuciłem tylko szybko, że widzimy się na dole i wpadłem do swojego pokoju, lewdo się powtrzymując, by nie trzasnąć drzwiami. Serce waliło mi jak młotem. Pomyślałem, że byle tylko nie wyskoczyło i będzie dobrze. Teraz zdecydowanie nie mogło wyskoczyć. Rzuciłem się na łóżko, po czym wygrzebałem telefon z kieszeni spodni. Dobrze, że był wodoodporny, bo mało co by z niego zostało. Chciałem zadzwonić, albo chociaż napisać do Julesa, jednak w końcu zrezygnowałem. To zły pomysł, szczególnie, że on od razu pomyśli, że to coś o wiele poważniejszego, niż jest w rzeczywistości. Podszedłem do szafy, z której wyciągnąłem gruby sweter z wysokim i nieco szerszym kołnierzem, przez co nie wyglądał jak golf oraz dżinsy do kolan. Idealne połączenie dla mnie. Właściwie to często tak chodziłem. Zszedłem na dół, gdzie w kuchni czekał już na mnie Joshua. Uniósł brew, patrząc na mój strój.
- Ekstrawagancko - stwierdził.
- Nic nie poradzę, że w nogi nigdy nie jest mi zimno - wzruszyłem ramionami i podszedłem do półki, z której wyciągnąłem jeszcze nie rozpoczęty karton soku pomarańczowego. - Soczku? - pokiwał głową.
- A co do niego? - zapytał, kiedy odwróciłem się, aby nalać napoju. Podałem mu szklankę.
- Jajecznica.
- Znowu? - jęknął, a ja przewróciłem oczami.
- Ja tam lubię jaja, w szerokim znaczeniu tego słowa - odparłem, a on zakrztusił się sokiem. Zacząłem się śmiać, a po chwili on się uspokoił i przeniósł spojrzenie ze szklanki na mnie. - No co? W tym momencie, po tym co zobaczyłeś... i nie tylko, ukrywanie mojej biseksualności jest co najmniej zbędne. Chyba, że ci przeszkadza.

Josh?
Mam nadzieję, że się podoba

1500 słów

środa, 30 sierpnia 2017

Od Phoebe cd. Oliego

Kiedy otworzyłam oczy po raz pierwszy, oślepił mnie wszechobecny biały kolor. Zacisnęłam powieki i stęknęłam, bo poczułam ból w żebrach. Za drugim podejściem byłam ostrożniejsza i powoli przyzwyczaiłam wzrok do światła. Zobaczyłam uchylone drzwi i umywalkę w ścianie. Odwróciłam głowę w stronę, z której dochodził irytujący regularny dźwięk. Kroplówka? Szpital? Znów zamknęłam oczy, bo ból wrócił. Zaczęłam sobie przypominać co się wydarzyło. Pobocze, samochód, plecy...plecy! W panice zaczęłam poruszać stopami. Kołdra poruszyła się, a ja poczułam ulgę. Poprawiłam się. Ból nie był najgorszy, więc postanowiłam podnieść się na łokcie. Jasna cholera! Opadłam z powrotem na plecy. Drzwi od sali otworzyły się i weszła przez nie pani Stewart w towarzystwie lekarza.
- Jak się czujesz Larsen?- zapytała chłodnym tonem.
Rzuciłam jej pytające spojrzenie. A jak mam się czuć? Potrącił mnie samochód do cholery. Chyba zrozumiała i zrezygnowała z dalszych pytań.
- Pamiętasz co się wydarzyło?- lekarz zdjął okulary i zaczął je wycierać o fartuch.
- Tak, racze...- okazało się, że mówienie sprawiało mi trudność.
- To cud, że niczego nie złamałaś, ale to nie znaczy, że jesteś nietknięta. Masz stłuczone żebra, obojczyk...- zaczął wyliczać.-...i lekki wstrząs mózgu.
- Kierowca uciekł z miejsca wypadku, szuka go policja.- pani Stewart usiadła na stołku obok łóżka, kiedy lekarz wyszedł. Nic nie odpowiedziałam.- Pójdę już, zadzwoń jeśli będziesz czegoś potrzebowała.
Zostałam sama na sali. Poczułam się bardzo samotnie. Nienawidziłam przebywać w szpitalu. W Kopenhadze zawsze całymi dniami byłam sama, bo rodzice nie mogli urwać się z pracy. Drzwi znów się otworzyły. Przez chwilę miałam nadzieję, że to...Oli. Po chwili do pokoju wszedł jednak...Victor. Z bukietem kwiatów i rozciętą wargą. Nie wiedziałam co powiedzieć. Położył kwiaty na stoliku i usiadł na stołku.
- Nic ci nie jest?- zapytał w końcu.
- Nie.- patrzyłam na niego, zastanawiając się czy to dzieje się naprawdę.
- Słuchaj, myślałem o nas...
- Nie ma "nas", Victor.
- I to mi się nie podoba.
- Możemy o tym pogadać kiedy indziej?
- Zgoda. Przepraszam.- schował twarz w dłoniach.
- Co ci się stało?- złapałam go za nadgarstek.
- Nic...
- Jak chcesz. Chyba posiedzę tu kilka dni i mnie wypuszczą.
- To dobrze...
- Victor?
- Hm?
- Tęskniłam za tobą...

Victor?

od Oliego cd Pheobe.

Dziewczyna poszła do sklepu. Obietnica wafelków rozgrzała moje serce. Wafelki.. Tak. Odprowadziłem konia i powoli ogarniałem się w boksie.
-Wiec ty i Pheobe?-Do boksu wszedł ten chłopak. Zmarszczyłem brwi.
-A co ci kurwa do tego?
-Będę pytał o co chce..-Warknął.
-O nieee i co ja teraz zrobię? -Udawałem zmartwienie i zdjąłem z konia siodło. Czy ten chuj chciał mi zjebać dzisiejszy dzień? Czy ta idiotka musiała przyciągnąć za sobą tego idiotę?
-Pytam jeszcze grzecznie..
-Pytaj pytaj.. Może sie czegoś dowiesz - Wzruszyłem ramionami i odłożyłem siodło na pieniek. Nagle byłem przygnieciony przez tego idiotę do ściany , trzymał ręce na moich barkach i wydawał się zły. Uniosłem brew.
-Coś nie tak? Twoja dziewczyna wczoraj nie wpadła do pokoju?
-Pheobe nie jest moją dziewczyną..
-To lepiej bo wczoraj spędziłem noc u niej -Puściłem mu oczko i mocno odepchnąłem . Nie będzie mi podskakiwał. Zobaczyłem błysk furii w jego oczach i nagle w moim kierunku leciała pięść. Dość szybko okładaliśmy się w siodlarni. Skończyło się na tym że obaj mieliśmy rozwalone usta i mocno zakrwawione twarze. Splunąłem mieszaniną krwi i śliny na ziemię.
-Odpierdol się, skoro nie umiesz zaspokoić dziewczyny to poszła do czegoś lepszego.. Spierdalaj -Warknąłem i wyszedłem . Chyba będzie mi wisiała jakieś wytłumaczenie. Słońce zachodziło. Wygrzebałem telefon z kieszeni.A .. Nie mam jej numeru, trzeba to naprawić. Powoli ruszyłem do pokoju. Nie było jej tam, zmarszczyłem brwi. Ruszyłem do jej pokoju, też cisza.. Poszła do innego miasta czy co? Lekko zły wyszedłem z pokoju, jednak co jak co ale chciałem te wafelki, miałem na nie ochotę od dosyć dawna. Stanąłem pod jej drzwiami i walnąłem pięścią w drewno, cisza.
-CO ty robisz Oli?-Za moimi plecami pojawił się nauczyciel.
-Szukam pewnej idiotki..
-Pheobe jest w szpitalu.. Potrącił ją samochód.. Nic poważnego ale jest obita -Powiedział ze zdziwieniem na twarzy. Zamarłem, co ona znowu zrobiła?
-Dziękuje-Syknąłem i ruszyłem na dwór, gdzieś tu był postój autobusów albo czegoś no nie? Niestety o tej godzinie już nie jeździły, najlepiej. Wkurzony wróciłem do pokoju po drodze zaczepiając jakiegoś chłopaka i .. No pobiłem się no, nie moja wina on zaczynał. Jebany dupoliz poleciał i doniósł o tym Mccanowi . Dostałem karę.
-Ja rozumiem Oli że to ciężki okres..
-Ciężkie to jest twoje życie..-Warknąłem , byłem tak jakoś mocno bez powodu zły. Nie mam komu dokuczać więc wyżyje się na wszystkich.
-OLI... Masz szlaban w bibliotece, układanie książek powinno cię odrobinę uspokoić -Warknął i odmaszerował. Najlepiej..
<Pheobe? sorki za zjebanie tematuu>

od Tessy cd Ryan`a

Kiedy Ryan podszedł do mnie z małym kaktusikiem w pięknej zielonej doniczce lody wylądowały na chodniku. Wydałam z siebie dźwięki bliski połączeniu zabijanego osła i zdzieranych opon . Dosłownie podskoczyłam i złapałam w dłonie słodkie bobo. Był piękny, wyglądał jak taki najbardziej rysunkowy kaktus na świecie. Miał dwie rączki i kwiatek.
-Musisz go nazwać!-Oznajmiłam patrząc w oczy mocno zszokowanemu chłopakowi.
-Słucham?
-Nie kupiłam go sama tylko dostałam od ciebie.. Musisz go nazwać!-Podstawiłam mu kaktusika pod oczy. Ryan cofnął się o krok i zamyślił.
-Może nazwiemy go jak najprzystojniejszego chłopaka w akademii?-Zaproponował z zabawnym błyskiem w oku.
-Nie wiem czy pasuje mu imię Lewis -Puściłam mu zaczepnie oczko. Zamarł i złapał się za serce. Po czym opadł na kolana i zamknął oczy.
-Kobieta bez serca.. Fan fatal.. -Jęknął cicho i otarł niewidzialną łezkę.
-Może być Ryan.. Postawie go obok Milesa to się nic nie stanie -Mruknęłam poklepując lekko brązowe włosy chłopaka. Mruknął coś pod nosem. Kiedy był na kolanach sięgał mi głową do klatki piersiowej. Otworzył jedno oko i szybko je zamknął udając obrażonego.
-Oj dawaaaj, mój bohaterze.. Bo dostaniesz lodami...-Mruknęłam cicho. Czułam się przy nim zabawnie swobodnie. Wydawać sie mogło że znam go dłużej niż.. dwie godziny?  Podniósł się i ponownie zagórował nad moją osobą.
-Mówisz? Takie groźby padają?
-To obietnica a nie groźba -Westchnęłam i postawiłam roślinkę na ławce. Nagle z nie wiadomo której strony pojawiła się grupa ludzi w naszym wieku.
-Ryan! -Podszedł do nasz blondyn i przybił piątkę brunetowi. Zaczęli o czymś dyskutować. Chyba coś o motorach.. Nie wiem nie znam się, słuchanie o jakiejś trybince nie leżało na mojej liście zainteresować dzisiejszego dnia. Słońce miło grzało więc postanowiłam ochłodzić nogi w fontannie, źródło wody było oblegane przez moczące nogi dzieci więc mogłam bezkarnie oddać się moczeniu stopek bez poczucia winy . Zdjęłam sandałki i wsunęłam nogi za murek. Przyjemne zimno przeszło moje ciało. Uśmiechnęłam się do samej siebie i powoli stanęłam i odwróciłam się do rozmawiającej grupy. Ryan patrzył na mnie z uniesioną brwią i dziwnym uśmiechem na ustach. Odpowiedziałam szerokim wyszczerzem i wbiegłam pod ścianę wody, po chwili stałam cała mokra. Woda skapywała mi z głowy, miałam dziś na sobie spodenki, białą koszulkę i nie miałam stanika. Nie lubiłam ich, druty boleśnie kaleczyły moje boki i zwykle robimy mi się odparzenia . No i biała koszulka nie była przemyślanym ubiorem na moczenie się. Dośc oczywiste sutki atakowały oczy wszystkich dookoła, a co tam. Cycek to cycek. Wyskoczyłam z wody i podbiegłam do ławki .
-Jak fajnie chłodno! -Pisnęłam .
-Odejdź , jesteś mora-Prychnął chłopak. Zamachałam głową jak pies rozpylając dookoła mnie drobne kropelki wody. Ryan stał załamany i westchnął.
-Jestem mokry-Burknął.
-A myślałam że ryan -Pokazałam mu język z nadzieją że jednak zrozumie mój okropny dowcip.
<ryan?>

Od Phoebe cd. Oliego

Wkurzanie Oliego sprawiało mi wiele radości i nie mogłam sobie tego odmówić, mimo że nie znaliśmy się długo i mógł pomyśleć, że coś jest ze mną nie tak. Kiedy wyprowadzał już osiodłanego konia, postanowiłam odpuścić i zajrzeć do mojego wierzchowca. Na dworze była ładna pogoda, więc chciałam go wyprowadzić na padok. Wzięłam uwiąz i ruszyłam do boksu. Siwek posłusznie wsunął głowę w kantar. Po drodze zauważyłam jakiś ruch na dziedzińcu. Rok szkolny zbliżał się wielkimi krokami, więc prawdopodobnie jacyś uczniowie właśnie wrócili z wakacji. Może też powinnam była gdzieś wyjechać? Za rok na pewno polecę do Azji, przecież marzę o tym od tak dawna. To był jedyny kontynent, do którego nigdy nie dotarłam. Z marzeń brutalnie wyrwał mnie Soundtrack, uderzając swoją głową o moje ramię. Cholerne muchy, lato miało wiele wad i one były zdecydowanie w czołówce. W końcu dotarliśmy do w miarę zacienionego padoku. Wypuściłam na niego ogiera, ale ten był zbyt zmęczony, więc postępował tylko leniwie w głąb. Odwróciłam się i wróciłam do stajni. Na szczęście nie natknęłam się tam ponownie na Victora. Posprzątałam resztę moich rzeczy i ruszyłam do akademika. Postanowiłam zahaczyć o tor wyścigowy. Po chwili zobaczyłam w dali galopującego Oliego. Oparłam się o ogrodzenie i przyglądałam mu się chwilę. Może w końcu znalazłam bratnią duszę? Oli zaczął zwalniać konia i chwilę później przejechał stępem obok mnie.
- Znowu ty?- zrobił znudzoną minę.
- Nie musiałeś się zatrzymywać.- wyszczerzyłam zęby.
- To prawda.- uniósł jeden kącik ust.
- Skoczę do sklepu, chcesz coś?
- Bagietkę, ser i winogrona.
- A tak serio?
- Możesz mi kupić wafelki czekoladowe, wiesz które, te takie...
- Tak wiem.- posłałam mu uśmiech i odwróciłam się na pięcie.
W takich momentach zaczynałam zastanawiać się dlaczego jeszcze nie dorobiłam się samochodu. Po około 20 minutach marszu w pełnym słońcu, dotarłam na miejsce. Wyjęłam portfel i sprawdziłam ile mam ze sobą pieniędzy. Powinno starczyć. Najwyżej dzieciak nie zje dzisiaj swoich wafelków. Chciałam podnieść ostatni koszyk, ale zrezygnowałam. Wzięłam do lewej ręki sok marchewkowy i tabliczkę czekolady. Będąc na końcu sklepu, pożałowałam, że nie mam koszyka. W końcu dotarłam z zakupami do kasy. Dzisiaj obsługiwała mnie młoda dziewczyna, chyba nowa, bo sprawiała wrażenie wystraszonej. Czegoś mi tu brakowało. Wafelki! Szybko cofnęłam się po nie i podałam kasjerce.
- 12 funtów poproszę.- uśmiechnęła się.
Westchnęłam i zaczęłam wygrzebywać z portfela najmniejsze nominały.
- Brakuje jeszcze 1,5 funta...- dziewczyna starała się na mnie nie patrzeć.
Spojrzałam na te nieszczęsne wafelki. Przekalkulowałam wszystko i ostatecznie odłożyłam czekoladę. Spakowałam wszystko do papierowej torby i wyszłam. Na dworze zaczynało się już ściemniać, więc ruszyłam szybkim krokiem w drogę powrotną. Nie lubiłam tędy chodzić. Do akademii prowadziła polna droga, ale kawałek trzeba było przejść wzdłuż ruchliwej asfaltówki. Pobocze było bardzo wąskie. Powinnam nosić odblaskową kamizelkę, ale wyglądam w niej jak debil. Założyłam kaptur i przyspieszyłam. W międzyczasie słońce zaszło i zrobiło się jeszcze ciemniej. Jeszcze jeden zakręt i wejdę na polną drogę. Zobaczyłam na ulicy światła samochodu jadącego od strony miasteczka. Zeszłam jeszcze bardziej na bok. Po hałasie oszacowałam, że musiał nieźle grzać. Chyba nie zamierzał przy mnie zwalniać. Może mnie nie widział? Musiał mnie widzieć. Zobaczyłam, że światła drgają. Co jest? Odwróciłam się i zobaczyłam, że rozpędzone auto co chwilę zmienia pas drogowy, a kierowca nie jest w stanie jechać w linii prostej. Był już naprawdę blisko. Odwróciłam się znowu plecami do niego i szybko zeszłam głębiej na pobocze. Gdyby były tu jakieś drzewa. Ryk silnika był coraz głośniejszy. Odwróciłam się, ale światła mnie oślepiły. Poczułam silne uderzenie w biodro. Wypuściłam z ręki siatkę i straciłam przytomność.

Oli?

od Oliego cd Pheobe

To był pierwszy raz od.. Paru lat kiedy czułem się dobrze w momencie wstawania. Wygrzebałem się z pod mruczącej coś pod nosem dziewczyny i poszedłem szukać kluczy. Były pod drzwiami.. Moimi drzwiami. Jęknąłem coś pod nosem i otworzyłem wrota do mojego królestwa. Po prysznicu i zebraniu się w sobie ubrałem się. Coś wczoraj byłem za miły.. Ale  jednak oferta trawy za darmo była zbyt kusząca by jej odmówić. Zjadłem pomidora i bułkę i poszedłem do stajni, trzeba zobaczyć czy.. 
-Oli!-Pheobe wleciała na mnie z uśmiechem. Uniosłem brew i spojrzałem ponad nią, stał za nami chłopak.. Nie kojarzyłem go ale miał raczej nieciekawą minę... Czyżby zazdrosny? Objąłem brunetkę ramieniem i przysunąłem twarz do jej ucha .
-Nie wiem kto to ale się na nas gapi.. Czy zazdrosc to to czego potrzebujesz? -Mruknąłem cicho. Nie odpowiedziała tylko lekko się odsunęła. Kiwnąłem głową na powitanie.
-Gdzie idziesz?
-Pomyśl..
-Uh.. Na trening?
-Wygrałaś talon na balon.. Gratuluję-Sarknąłem i otworzyłem drzwi od boksu siwego wałacha. Stał obok poidła i coś memlał.
-Witam idiotę.. Jak tam paszteciku? -Klepnąłem go po zadzie żeby zaczął na mnie zwracać uwagę.
-Twój?
-Nie.. Tak sobie wchodzę do obcych koni i je klepie po dupie mając nadzieję że mnie nie kopnie-Burknąłem.
-Chyba znajdę ci dilera na stałe..
-Chyba tego nie chcesz..-Mruknąłem i patrzyłem jak mój osioł podchodzi do mnie.
-Co mu jest?-Pisnęła pokazując na zakrwawione chrapy.
-Pewno sobie coś znowu zrobił.. Pokazuj się kiełbaso-Warknąłem i szybko rozpocząłem inspekcję. Okazało się że znalazł jedyny wystający bolec w boksie i przejechał nim po ryju. Brawo.
-Nie trzeba szyć.. -Wygrzebałem sprej dezynfekujący z szafki i popsikałem ranę.
-Nie dzwonisz po weterynarza?
-Był tu tydzień temu, szył mu ucho.. Nie stać mnie na codzienne wizyty.. Chaos zawsze sobie coś zrobi.. Szybko to zrozumiesz -Złapałem za szczotkę i jeździłem nią po zaklejkach na boku .
-Ja.. Dzięki za wczoraj?
-Spoko.. Gołębie jak i ja nie mają uczuć-Dodałem z lekkim uśmiechem.
-NIE MÓW TAk!Jak możesz tak uwłaczać gołębią?-Pisnęła . Westchnąłem
-Nadal nie zeszła z ciebie faza czy po prostu jesteś taka głupia?
-Może oba?-Pokazała mi język
-Krowa ma dłuższy i się nie chwali-Burknąłem i poszedłem po siodło i ogłowie. Całą jazdę miałem widownie. Pheobe cały czas siedziała na płocie i oglądała co robię. 
-Nie masz znajomych? Nie wiem kogoś innego do męczenia?
-Ciebie się najlepiej męczy..
-Spadaj-Prychnąłem i zakłussowałem . Dzisiaj miałem trening wyścigowy wiec chaos podskakiwał na każdym kroku rozgrzewki .
<Pheobe?>

Od Ryana cd. Tessy

Uśmiechnąłem się na widok podekscytowania Tessy słonecznikiem, który wyrósł całkiem wysoki. Dla mnie równał się on jedynie z latającymi wokół owadami, które za chwilę przypałętają się na liście rośliny. Już miałem pytać, czy go nie zerwać, jednak stwierdziłem, że dziewczyna jeszcze się z nim przewróci, zabije lub Bóg sam wie, co innego.
Na niebie nie widziałem żadnej, chociażby najmniejszej chmurki. Słońce było wysoko na szczycie, więc pomyślałem, że musiało być koło dwunastej. Cienie były stosunkowo krótkie, dzięki czemu jedynie utwierdziły mnie w tym przekonaniu. Mieliśmy chociaż szczęście, że nie było sto stopni w cieniu – jak to zwykle w letnie dni było całkiem ciepło, ale przyjemnie.
– Powiesz mi coś o sobie? – zapytała nagle Tessa, szybko zmieniając temat.
Wzruszyłem ramionami. Od razu pomyślałem, ile właściwie mogłem jej powiedzieć i w drodze do najbliższej miejscowości zacząłem opowiadać.
– Więc tak: jak już wiesz, mam na imię Ryan. Wychowałem się w Londynie, mam młodszą o dwa lata siostrę Laurę… – przerwałem, zastanawiając się, co ciekawego wydarzyło się – albo po prostu było – w moim życiu. – Może zdążyłaś już zauważyć, że interesuję się motorami, oprócz tego czasami słucham Marsów… O, jeszcze interesuję się piłką nożną – głównie Arsenalem… a, i jestem niesamowicie przystojny, ale to drobny szczegół – zaśmiałem się, lekceważąco machając ręką.
– Taak – przytaknęła ze śmiechem Tessa, odgarniając włosy z twarzy.
Posłałem jej niby-oburzone spojrzenie, jednocześnie wsuwając kciuki w szlufki bojówek. Była o wiele niższa, jednak ani trochę nie odejmowało jej to uroku – wręcz dodawało, zresztą jak zwykle w takich sytuacjach. Zawsze mogłem powiedzieć, że to ja urosłem za wysoki…
– Kiedykolwiek w to wątpiłaś? – zapytałem, udając posępny ton.
– A skądże. – Machnęła ręką, po czym przyspieszyła kroku.
Zza zakrętu powoli wyłaniało się miasteczko. Sam nie mogłem uwierzyć, jak szybko wyszliśmy z uniwerku i pokonaliśmy te prawie dwa kilometry, jednak liczyło się to, że droga nie wydłużyła się niemiłosiernie. Po chwili zaczęliśmy mijać budynki mieszkalne oraz różne sklepy, jednak swoje kroki skierowałem do lodziarni. Serce momentalnie mi stanęło, kiedy zobaczyłem mechanika, ale stwierdziłem, że pójdę tam potem, w końcu musiałem coś zrobić z kawasaki.
Przynajmniej miałem nadzieję, że dało się z nim coś zrobić.
Po chwili z uśmiechem satysfakcji otworzyłem przeszklone drzwi do lodziarni. Przepuściłem w nich Tessę, po czym sam ruszyłem za nią. Moje nozdrza dobiegł świeży zapach lodów waniliowych oraz pieczywa, które stało na półkach pod ścianą. Pod oknami stało parę stolików z krzesłami, a w witrynie sklepowej stały porcje najróżniejszych, nawet nieznanych mi ciast.
– To co wybierasz? – zapytałem, sięgając do tylnej kieszeni po portfel.
– A co mogę…? – odparła pytaniem, jednak zobaczyłem, jak oczy jej się zaświeciły na widok gałkowych lodów.
– Co dusza zapragnie, „madame” – powiedziałem najbardziej majestatycznym tonem, na jaki było mnie stać.
Ta energicznie skinęła głową i zaczęła mówić do sprzedawczyni jakieś zawiłe nazwy. Przeraziłem się, widząc, ile tego wszystkiego wzięła i kiedy zrobiła krok do tyłu z chyba parunastoma gałkami na stosunkowo małym rożku, podszedłem do kasy, podrapałem się po karku i powiedziałem skromnie:
– Poproszę ten z automatu z polewą… – szybko rzuciłem spojrzenie na dostępne sosy – …o smaku toffi.
Sprzedawczyni uśmiechnęła się i odwróciła, by oddać moje zamówienie. Kiedy otrzymałem już tego loda i usłyszałem kwotę do zapłacenia, o mało nie otworzyłem ust ze zdziwienia. Jedną ręką jakoś wygrzebałem sumę równą prawie trzydziestu funtom, jednak największym wyzwaniem okazało się włożenie reszty do odpowiedniej kieszeni. W końcu mi się to udało i z uśmiechem satysfakcji odwróciłem się, by wyjść z lokalu. Widziałem, że Tessa chciała usiąść na jednym z krzeseł i te swoje multum gałek zjeść tutaj, jednak jedynie pokręciłem głową i gestem wskazałem jej drzwi.
– Czemu wyszliśmy? – zapytała już na zewnątrz.
– Znam ładniejsze miejsce – powiedziałem z zawadiackim uśmiechem, kierując swoje kroki w stronę rynku miasta.
Tessa wzruszyła ramionami. Chwilę potem siedzieliśmy już na ławce naprzeciw fontanny. Dobrym pomysłem było to, że zrobiono park w praktycznie samym centrum miasta. Drobne, miastowe ptaki ćwierkały schowane gdzieś w drzewach. Kiedy wodziłem wzrokiem po okolicy, ujrzałem kwiaciarnię ukrytą za świerkami. Stłumiłem uśmiech zadowolenia i rzuciłem do Tessy, gwałtownie wstając ciągle z lodem w ręku.
– Zaraz wró… – przerwałem natychmiast, kiedy zobaczyłem, jak resztka deseru spadła na bruk. – Ojej – wyrwało mi się, kiedy zacząłem przyglądać się posłusznemu rożkowi, który cały czas trzymał się w mojej dłoni.
– No i widzisz… trzeba było uważać – powiedziała luźnym tonem Tessa, zlizując kolejną już gałkę.
– A-ale to nie specjalnie! – zawołałem dramatycznym tonem, jednak machnąłem ręką. – Dobra, za chwilę wrócę. Poczekasz minutkę? – Tessa skinęła głową, więc odwróciłem się i pochłonąłem resztki rożka, jednocześnie idąc do kwiaciarni.
Kiedy wszedłem do środka, wokół mnie roztoczył się zapach różnorakich kwiatów. Poczułem, że nie był to zbytnio dobry pomysł – nie miałem zielonego pojęcia, jakie rośliny lubiła Tessa. Wspominała coś o kaktusach, jednak nie wiedziałem, czy byłaby chętna posiadać kolejnego. Rozejrzałem się wokół i stwierdziłem, że najwyżej go wyrzuci przez okno i wybrałem jakiegoś wyglądającego przyzwoicie. Zapłaciłem parę funtów i z uśmiechem satysfakcji wróciłem do Tessy.
– To dla ciebie! – powiedziałem z uśmiechem, wręczając jej roślinę.

Tessa?
zawsze możesz wyrzucic tego kaktusa przez okno

Od Phoebe cd. Oliego

W pokoju panowała cisza i ciemność. Leżałam oparta o obejmujące mnie ramię Oliego. Myślałam co się własnie dzieje. On też jeszcze nie spał. Rozpoznałam to po tempie oddychania.
- Oli?
- Śpij już...
- Nie jesteś taki zły...
Wtuliłam się w niego i po chwili zasnęłam.

~ rano ~

Kiedy się obudziłam, na początku nie mogłam sobie przypomnieć gdzie jestem. Leżałam twarzą do ściany. To pewnie dlatego. Przewróciłam się na drugi bok. Coś zaczęło mnie uwierać w plecy. Podniosłam się i obmacałam prześcieradło. Okruszki chleba? Serio? Usiadłam i zamknęłam oczy. Chyba zjadłam pierwszy posiłek od kilku dni. Nie powiem żebym była z tego powodu bardzo szczęśliwa. Mimo to muszę przyznać, że czułam się świetnie. Wzięłam szybki prysznic i wskoczyłam w bryczesy. Już dawno nie miałam takiej ochoty pojeździć konno. Zbiegłam po schodach i ruszyłam do stajni. Kilka mających nadzieję na posiłek koni zarżało na mój widok. Minęłam je i podbiegłam do boksu ze złotą tabliczką Soundtrack. Koń wystawił głowę i próbował mnie chwycić za rękę.
- Odwal się psycholu.- podrapałam go nad okiem.
Wzięłam rzeczy z siodlarni i zaczęłam ogarniać konia. Kiedy skończyłam ostatnie kopyta, podniosłam się i prawie wybuchnęłam śmiechem, gdy zobaczyłam profesor Mayson. Odwróciłam się i zaczęłam rozczesywać ogon.

- Dobry dzisiaj byłeś.- poklepałam konia po szyi, zjeżdżając z placu.
Postanowiłam na zakończenie treningu przejechać się stępem do lasu. W pewnym momencie usłyszałam nawet burczenie w brzuchu. Dziwne. Wracając zastanawiałam się czy mój dobry nastrój jest spowodowany spędzeniem wczorajszego wieczoru z Olim. Może powinnam z nim pogadać? Postanowiłam zrobić to od razu po powrocie. Soundtrack szedł z głową nisko nad ziemią, a wodze wisiały luźno wzdłuż szyi. Nagle zadarł głowę i stanął w miejscu. Próbowałam dostrzec to co on, ale nie udawało mi się to. W pewnym momencie przez drogę przebiegł lis. Ogier nawet nie drgnął. Uśmiechnęłam się i zawróciłam do stajni.

Z wysiłkiem wrzuciłam siodło na najwyższy wieszak. Zawisło na krawędzi, ale wiedziałam, że i tak zaraz spadnie. Przeklęłam pod nosem i zdjęłam je zanim uderzyło mnie w głowę. Stałam tak z nim przez chwilę, zastanawiając się co mam zrobić.
- Pomogę ci.- przeszedł mnie dreszcz, kiedy usłyszałam głos Victora.
Chłopak delikatnie wziął ode mnie siodło i bez trudu wrzucił je na wieszak. Stał przez chwilę tyłem do mnie. Zaczęłam panikować. Nie byłam pewna jak jest między nami oraz co do niego czuje. W końcu odwrócił się i rzucił mi blady uśmiech. Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć. Cokolwiek. Wtedy zobaczyłam za jego ramieniem znajomą twarz. 
- Muszę lecieć.- minęłam Victora i podeszłam do Oliego.

Oli?

Od Joshuy cd. Milesa

Po tej całej zabawie i ratowaniu życia przed wkurzoną starszą panią, naprawdę zrobiłem się głodny, a wnioskując po tym, że śniadanie jadłem dosyć dawno, było to chyba normalne. Nie jadłem jakoś wielce dużo, ale nie znosiłem uczucia głodu... zresztą, kto go lubi.
- Przekąska może być - zgodziłem się - Tylko coś lekkiego, bo jak mam kolejny raz uciekać przed wkurzonymi ludźmi to nie mogę dostać kolki po kilku krokach - zmierzyłem go wymownym spojrzeniem. Chyba na początku niezbyt zrozumiał o co mi chodzi, ale zaraz przerwał śmiech i zrobił poważną minę.
- Nie byłem wkurzony, ale następnym razem cię dogonię - to nie była groźba, ale obietnica, na którą nawet się uśmiechnąłem. Pokiwałem głową, jednak Miles nie dostał odpowiedzi. Jeszcze mógł odebrać to jako prowokacje, a takie uparte pingwiny są najgorsze. Jak się zatnie to nie odpuści. A ja mam wprawę w uciekaniu. Taki plus od "poprzedniego" życia.
- Pomijając... - zacząłem, idąc spokojnym krokiem za nim, przy okazji wyrównując oddech. Dwa sprinty po niewielkim odstępie czasu to dużo jak na kogoś, kto nie uciekał od dosyć dawna przed kimś - Pasowała ta dziewczynka do ciebie... Słodka dziewczynka ze słodkim chłopakiem - skwitowałem, widząc jak unosi na mnie spojrzenie, analizuje, by po chwili spuścić głowę i zakryć ten rozpalający rumieniec. Co za głupek... zamiast go okazać, to się chowa. I jeszcze mówi, że to ja się spinam. Ale już mu nie będę tego mówił, bo mi ucieknie - No już, już... nie będę ci prawił komplementów, bo się małomówny zrobisz, a wtedy to się ze mną nie dogadasz - zmierzwiłem mu włosy. Odsunął się, ale przynajmniej z szerokim uśmiechem. Witamy Milesa.
Chłopak znalazł jakąś budkę za rogiem. Mimo, że nie jestem fanem tak zwanego śmieciowego jedzenia, wziąłem zapiekankę, którą zresztą postawił mi chłopak. Nie mogłem nie skorzystać, a z drugiej strony, ups, zapomniałem portfela.
- Daj gryza - wyciągnął rękę w moją stronę, ale odsunąłem swoje jedzenie na całe wyciągnięcie ręki i pokręciłem głową. Wolno, tak aby mógł zakodować mój ruch. Naturalnie dam mu, jeśli nie postanowi się obrazić, ale dlaczego by się trochę nie podroczyć? Jego brwi wykonały specyficzny ruch w dół, gdy powoli wziąłem kolejny kęs i spojrzałem z obojętnym wyrazem twarzy na niego.
- Masz swoje - ruchem głowy wskazałem na jego przekąskę.
- A-ale... - uciął, mając argumenty, chociaż bardziej wydawało mi się, że nie wiedział czy na pewno mają ujrzeć światło dzienne czy zostać w głowie szanownego Milesa Younga.
- Nie ale... - mruknąłem, wyrzucając papierowy spodek, który zwyczajnie zaczął mnie denerwować - Jedz swoje - to dziwne, że nic nie powiedział. Spuścił delikatnie głowę i faktycznie nie naciskał. Moje kąciki ust delikatnie się uniosły, widząc tą opadającą grzywkę bardziej na czoło. Objąłem go ramieniem, dosyć gwałtownie przyciągając do siebie i niemal wepchnąłem mu zapiekanką do buzi. Odchylił głowę do tyłu, patrząc na mnie delikatnie zdezorientowany - Am, zanim zjem całą - posłałem mu szeroki uśmiech, który odwzajemnił tym samym - I nie rób takiej miny, proszę - nałożyłem mu kaptur na głowę, jeszcze przed mierzwiąc mu włosy i odsunąłem się. Roześmiał się, jakby to, co przed chwilą powiedziałem, było jakimś żartem. Nie potrafię żartować... nigdy mi to nie szło i uważam, że nawet mój głos nie pasuje do opowiadania czegoś śmiesznego. Więc szliśmy dalej, Miles widocznie zadowolony, że nie odmówiłem na poważnie, kroczył niemal tanecznym krokiem, opowiadając czasem z pełną buzią o pogodzie w Walii niczym najlepszy ekspert i pogodynka w jednym.
- Będzie padać, zobaczysz - zapewnił, patrząc na mnie jak małe dziecko spod nadal niezdjętego kaptura z głowy. Zwróciłem na niego spojrzenie, które było zarazem pytające i upewniające się. Pokiwał głową, tak aby nasilić wyrazu swoich słów.
- Więc ten kaptur to już taka ochrona przed zmoknięciem zanim zobaczę, że faktycznie zacznie padać? - uniosłem brew, a on uśmiechnął się i jak na zawołanie zdjął kaptur, co wywołało u mnie śmiech. Skierowałem głowę przed siebie, kończąc swoją przegryzkę. Z tego co mi mówił, centrum jest już nie daleko
- Wiesz... - zaczął dosyć niepewnie - Może to głupio zabrzmi, ale... jesteś inny - spojrzałem na niego w tej samej chwili, dopiero potem odwracając głowę w jego stronę. Zauważył zmianę... To ciekawe, bo ja też, ale gdy już zaczynałem się bawić to po prostu nie zwracałem uwagi na takie coś jak moja nagła zmiana spojrzenia na wszystko. Było po prostu inaczej i nie tylko on zwrócił na to uwagę. Był po prostu jednym z pierwszych tutaj.
Spuściłem głowę, delikatnie wstydząc się tego. To przychodziło, a jak na dobre się rozkręcało, nie było możliwości odwrotu. Ogarnianie mnie było trudne, miałem tego świadomość, ale wolałbym sam się ustawić do porządku jeśli jeszcze jestem w stanie niż pozwolić albo wręcz zmusić aby ktoś przywoływał mnie do niego. Niepożądane to.
- Daleko jeszcze do tej niesamowitej restauracji? - natychmiast zmieniłem temat z uśmiechem. Rozejrzał się z zamyśleniem i pokręcił głową.
- To Cardiff, stolica...
- Owszem, mieszkałem w stolicy - przerwałem mu. Ja sam nie lubiłem, gdy ktoś mi przerywał, ale nie zauważyłem cienia niezadowolenia na twarzy Milesa. Może to już kwestia przyzwyczajenia? Albo normalne zignorowanie tego faktu.
- To wiesz, że trochę się idzie... A biegać mi się już nie chce - widząc mój wyraz twarzy, natychmiast dodał. Wyszczerzyłem się.
- Spalisz tę zapiekankę co ją zjadłeś z takim smakiem - potwierdziłem.
- Nie. Nie Josh, nie, nie będziesz mi kazał biegać...?
- Nie - jego reakcje były naprawdę zabawne - Nie będę wymagał. A teraz chodź, naprawdę jestem głodny, a zapiekanka nie starcza.
- Głodomór - powiedział pod nosem, specjalnie nieco głośniej żebym się odwrócił i zmierzył go spojrzeniem.
Weszliśmy do całkiem przyjemnej knajpki, z tego co zdążyłem się dowiedzieć, to Miles bywał w niej kilkukrotnie. A, że recenzje nie były złe to zgodziłem się wejść. Chociaż i bez tego bym wszedł. Bez specjalnego zastanawiania się, zamówiłem pierwszy, obserwując niezdecydowanie Milesa. Ostatecznie obrał pierwsze, wybrane danie jako wybór ostateczny. Oczywiście po dokładnym przewertowaniu reszty dań. Zjedliśmy dosyć szybko, powoli wracając do domu. I w drodze, słowa Milesa się spełniły. Ciemne chmury naszły na niebo i przykryły ostatnie błękitne skrawki, które były jeszcze widoczne rano. Szkoda tylko, że nie byliśmy nawet w połowie drogi.
- Nie zdążymy - powiedział, patrząc w górę.
- Zdążymy - na przekór, albo i nie, odpowiedziałem. Od kiedy we mnie tyle pozytywnego myślenia? Halo, gdzie podziało się czarnowidztwo?
- Pewien taki? - kątek oka posłałem mu spojrzenie - Co stawiasz? - chyba pewny wygranej zakładu, rzucił pośpiesznie. A co pragniesz, Miles? To była pierwsza myśl jaka pojawiła się w mojej głowie. Natychmiast ją odgoniłem.
- Po prostu... powiedzmy, że wygrany wybiera nagrodę - wzruszyłem ramionami. Nie mając żadnych wątpliwości czy sprzeciwów, chłopak kiwnął zadowolony. Jeszcze przez chwilę szliśmy w spokoju, gdy nagle chłopak stanął, złapał mnie za przegub i pociągnął do tyłu. Dziękuję za utrzymanie równowagi.
- Chlebek! Mamusia prosiła... - zawrócił i pobiegł przed siebie. "Nie każ mi biegać", tak? Westchnąłem i pobiegłem za nim, doganiając dopiero na końcu, przy piekarni. Zanim jednak zdążyłem się odezwać, Miles wbiegł do środka, ciesząc się z braku kolejki i stanął zdyszany przy ladzie. Odebrał chleb, w chwili, gdy ja dopiero zdążyłem otworzyć drzwi. Porządnie nie wszedłem do środka, gdy chłopak mnie minął, uderzając ręką w ramię.
- No chodź, bo deszcz nas złapie i przegrasz! - wybiegł z piekarni. To było naprawdę szybkie. Bardzo dobrze mogłem czekać w miejscu zamiast go gonić. Spojrzałem na stojącą kobietę za ladą, która przyjrzała mi się dość dokładnie. Stałem przez chwilę tak, rozglądając się dookoła, jakbym nie wiedział co mam właściwie robić. Cofnąłem się parę kroków do tyłu w stronę wyjścia. Jej spojrzenie niemal mnie świdrowało, więc rzuciłem szybkie do widzenia i próbowałem dogonić Milesa w drugą stronę. Dałem radę, ale w tym samym czasie zaczęło padać, a w połowie drogi rozpadało się na dobre. Ogromne krople deszczu spadały z nieba i uderzały z impetem o ziemię albo o moje ubrania, które po chwili były całe mokre. W takim tempie to rzeczy mi nie starczy. W domu byliśmy nieco później, ale gdy wszedłem do środka i spojrzałem w dół, niemal widziałem jak woda, która wsiąknęła w materiał spływa po moim ciele. Skrzywiłem się dosyć niewyraźnie, zdejmując buty i znowu zaczesując włosy do tyłu, które opadły od biegu i deszczu. O matuniu droga... wody tyle, że wycisnąć się da. Stanąłem głębiej w korytarzu i zdjąłem koszulkę, rozkładając ją w rękach przed sobą. Tak, będzie suszenie. I to porządne. To było chyba nawet gorsze od polewania wodą z węża, bo wtedy przynajmniej wiedziałem, że będę musiał wszystko suszyć. W jednym nie było różnicy, ubrania przykleiły się do mnie tak jak poprzednio.
Poczułem jak coś delikatnie zmusza mnie do odwrócenia głowy w bok. Zobaczyłem tylko błysk oczu Milesa i poczułem to samo ciepło na wargach co poprzednio, jednak obecne były temu nieco inne uczucia. Moje plecy dotknęły zimnej ściany, jednak z powodu tego, że przed chwilą miałem na sobie równie zimną koszulkę od deszczu, nie robiło to zbytniej różnicy. Za to czułem ciepło bijące od ciała chłopaka, który także był bez koszulki. Nie wiedziałem kiedy zdążył ją zdjąć, ale czy to ważne?

Miles?
Przepraszam, że opowiadanie nieco krótsze wyszło

1503 słowa

wtorek, 29 sierpnia 2017

Od Harry'ego cd. Isabelle

- Ja... Bo ty... Em... Jedziesz do rodziny, myślę, że nie powinienem... - wyjąkałem, nie mogąc się zebrać na pełną odpowiedz.
Nie chcę sam wracać do Morgan Univeristy. Niall wyjechał, a ja zostałbym tam całkiem sam, chociaż nie to mi najbardziej przeszkadzało. Fakt, że Issy znajdowałaby się kilkanaście tysięcy kilometrów ode mnie, był najgorszy. Gdyby poleciała do Australii na kilka dni, jakoś bym to przeżył, ale na litość boską, to będzie liczone w tygodniach, a nie dniach! Nawet nie wie, czy wróci na rozpoczęcie roku!
- Harry, gdybym nie chciała żebyś jechał, to nawet bym ci tego nie proponowała. - Wywróciła oczami, smyrając mnie palcami po ramieniu. - To jak? Będziesz mi towarzyszył?
- Skoro proponujesz. - Uśmiechnąłem się szeroko.
- Musimy załatwić ci bilet, skarbie. - Odwzajemniła uśmiech i pstryknęła mnie w nos.
W ciszy dokończyliśmy śniadanie, a ja czekałem tylko, żeby wziąć telefon i zarezerwować bilet przez internet. Nie mogłem pokazać Issy jak bardzo się cieszę, że jadę z nią. Mogłaby uznać to za dziwne, chociaż.. spędziła ze mną już wystarczająco dużo czasu, żeby wiedzieć, że bywam dziwny.
Chciałem kupić jeszcze jeden garnitur, ale tym razem miała mi w tym pomóc Isabelle. Mam już trzy, ale żaden za bardzo nie przypadł mi do gustu. W trakcie drogi odbyliśmy niezłą kłótnie o to, gdzie pójdziemy najpierw. Czy na kawę, czy po garnitur. Ja oczywiście byłem za tym drugim, ale Issy nie sposób przegadać. Wszystko poszłoby wedle planu, gdyby nie ogromna ilość ludzi, która najpewniej czekała tu na mnie. Gdy tylko kilkoro z nich mnie dostrzegło, ruszyli w moją stronę.
- Powodzenia, pójdę nam zamówić kawę, kochanie. - Uśmiechnęła się uroczo i puściła mi buziaka w powietrzu.
Dziewczyna zawsze uważnie podkreślała słowa, jakimi się do mnie zwracała, chcąc dać mi do zrozumienia, że cały czas pamięta o zakładzie. Nie mam zielonego pojęcia, jakim cudem go wygrałem. To było cholernie trudne, tyle razy korciło mnie, żeby powiedzieć to durne słowo recepcjonista. Teraz już mogę!
Tłum bez problemu mnie otoczył, nie dając mi zbyt dużego widoku. Zauważyłem jedynie, do której z kawiarni kieruje się Issy. Mam nadzieję, że szybko do niej dołączę, a moja kawa nie zdąży w tym czasie wystygnąć. Wokół mnie zgromadziło się wiele osób i z każdej strony słyszałem moje imię. Niektórzy tylko zrobili zdjęcie i się zmywali, inni chcieli jeszcze autograf, a nieliczni zadawali pytania. Oczywiście nie zabrakło tych o tajemniczą dziewczynę, z którą przyleciałem do Paryża. W większości odpowiadałem, że to wakacyjny wyjazd z koleżanką z mojej szkoły, bo co innego miałem im powiedzieć? "To moja przyjaciółka, ale podoba mi się. Pewnie nic z tego nie wyjdzie, ale bardzo mi na niej zależy." Ohoho, Harold. Cóż za wyznania. Chyba najciężej jest mi to przyznać przed samym sobą i kompletnie nie wiem dlaczego.
Kątem oka zauważyłem, jak Isabelle pospiesznie wychodzi z kawiarni. Dziewczyna rozejrzała się dookoła, wyglądała na bardzo przestraszoną. Szybko przedarłem się przez tłum, który ani nie myślał mnie przepuścić. Z każdej strony ktoś prosił mnie o zdjęcie, albo wręcz podtykał aparat, czy telefon pod sam nos. Przeprosiłem, mówiąc, że się spieszę, że przez jakiś czas będę się tu pojawiał, ale to i tak było na nic. Starałem się za wszelką cenę nie stracić z oczu Isabelle, a gdy tylko jakimś cudem udało mi się wydostać z tłumu, dziewczyna również mnie zauważyła.
- Wszystko w porządku? - zawołałem już z daleka.
Isabelle podbiegła i bez słowa się do mnie przytuliła. Miała niespokojny, przyspieszony oddech i cała się trzęsła, naprawdę zacząłem się o nią bać.
- Isabelle, co się stało? - spytałem, przytulając ją mocno.
- Ja.. ja widziałam go, o.. on tam był - wyjąkała. - Mam już dość. Nie wytrzymam tego dłużej.
- Widziałaś twojego ojca?
- Tak, był tam. Wszedł do kawiarni chwilę po mnie.
- Myślisz, że wszedł tam przypadkiem? Śledził cię? - spytałem, gładząc ją po plecach.
- J-ja.. ja nie wiem. Musiał wiedzieć, że tam jestem.
- Idziemy stąd, wracamy do hotelu - westchnąłem, łapiąc dziewczynę za rękę i kierując w stronę chodnika.
Isabelle powiedziała mi, że jej ojciec przyszedł do hotelu. Na początku trochę mnie zdenerwował fakt, że mi tego nie powiedziała, ale nie miałem jej tego za złe. To wszystko posunęło się już zdecydowanie zbyt daleko. Ten człowiek nie zna żadnych granic. Issy za wszelką cenę chciała unikać rozmów o nim, ale nie było to możliwe, gdy mężczyzna przyjechał tu za nią.
- Myślę, że powinnaś pójść z tym na policję - odezwałem się, gdy weszliśmy do naszego mieszkania.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł.
- On cię nęka, nachodzi, śledzi! Boisz się go, tak nie może być! - Krzyknąłem.
Być może trochę za bardzo mnie poniosło, ale nie potrafiłem tego tak zostawić. Może on ma jakieś problemy z głową? To, że chcę porozmawiać z córką, zrozumiem, ale czy on nie widzi, jak ona przez to cierpi? Może jemu właśnie na tym zależy...
- Przepraszam - powiedziałem cicho, podchodząc do dziewczyny - po prostu nie mogę już patrzeć na to, jak przez niego cierpisz.
- Jest dobrze. - Pokiwała głową. Na litość boską, przecież wiem, że nie jest! - Miałam dzisiaj dobry humor, nie chcę, żeby mi go całkiem zepsuł.
- Na pewno nie będziemy oglądać żadnych filmów. - Uniosłem brwi, wiedząc, że już nie dam się na to namówić.
Wrócę do tego tematu. Na pewno nie odpuszczę, uważam, że pójście na policję, będzie najlepszym możliwym rozwiązaniem.
- Idę się ogarnąć, a ty w tym czasie załatw nam jakąś pyszną kolację. - Uśmiechnęła się, kierując w stronę pokoju, a zaraz potem łazienki.
Zamówiłem coś na kolację i poszedłem wziąć szybki prysznic, mając nadzieję, że zdążę wyjść, zanim przyniosą posiłek. Gdy wyszedłem Isabelle jeszcze siedziała w łazience, no tak, ona ma wannę, więc pewnie szybko nie wyjdzie. Ledwo zdążyłem usiąść, wyjąc telefon z kieszeni i usłyszałem pukanie do drzwi. Otworzyłem je i zastałem tą samą pokojówkę, która rano przyniosła nam śniadanie.
- Dobry wieczór. - Uśmiechnęła się, podając mi tackę.
- Dobry wieczór, dziękuję. - Odwzajemniłem uśmiech, odbierając od niej posiłek.
- Jak się Państwu podoba Paryż?
- Jest naprawdę pięknym miastem. Razem z koleżanką nie zdążyliśmy jeszcze wszystkiego zwiedzić, ale myślę, że uda się to nadrobić.
Jedyne co mi się tu nie podoba to recepcjonista.
- Hotel spełnia oczekiwania? - zaśmiała się.
Wydawała się być naprawdę sympatyczną osobą, a jej pytania nie były wymuszone. Interesowało ją to, czy mieszkańcy hotelu są zadowoleni ze swoich wakacji.
- Jak najbardziej.
- Mężczyzna, który dostał zakaz wchodzenia do hotelu, kilkukrotnie próbował tu wejść. Wezwaliśmy wcześniej policję, nie chcemy, by coś groziło naszym klientom.
- Dobrze, dziękuję bardzo za informację. Czy może... - nie zdążyłem dokończyć, bo przerwał mi krzyk Isabelle.
- Harry, skarbie. Mógłbyś podać mi koszulkę?
- Tylko skończę rozmawiać z panią! - odkrzyknąłem, nie mogąc pohamować uśmiechu i ponownie zwróciłem się do kobiety - Czy może ktoś mnie informować, gdyby ten mężczyzna znowu próbował tu wejść?
- Oczywiście, przekażę. - Uśmiechnęła się. - Smacznego i miłej nocy życzę.
- Dziękuję.
Zamknąłem drzwi i o mało nie wybuchnąłem śmiechem.
- Ktoś tu nie lubi pokojówki, tak samo jak ja recepcjonisty? - zaśmiałem się, odkładając tackę i stając przy drzwiach łazienki.
- Nie, po prostu chcę już wyjść, a zapomniałam zabrać koszulkę z pokoju - burknęła - Nie będę po nią biegła w samym ręczniku.
- Dlaczego? Mogłoby być ciekawie. - Uśmiechnąłem się. - Czekaj, tylko założę koszulkę.. i spodnie.
- Otworzyłeś jej bez koszulki i spodni?! - zawołała i drzwi raptownie się otworzyły, o mało nie trafiając mnie w głowę.
Teraz już nie wytrzymałem z moim wybuchem śmiechu. Oczywiście byłem kompletnie ubrany, a Issy w tym momencie stała przede mną w samym ręczniku i przyglądała mi się z naburmuszoną miną.
- Już sama pójdę po tą koszulkę - westchnęła i pewnym krokiem udała się do swojego pokoju.
W ostatnim momencie, udało mi się pociągnąć róg ręcznika. Wiedziałem, że Isabelle go trzyma, ale wiedziałem też, że na pewno się przestraszy.
- Ciołku! Ciesz się, że nie mamy drugiego wazonu!
Potuptała szybko do pokoju i po krótkiej chwili wyszła z niego, trzymając w dłoniach piżamę. Zatrzymałem się w przejściu do łazienki, nie myśląc o tym, by tak po prostu ją wpuścić.
- Harry,  skarbie. Czy mógłbyś mnie przepuścić? - Uśmiechnęła się.
- Nie przekonało mnie to. - Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się, co jeszcze uda jej się wymyślić.
- Harry.. balkon.
Okej, przekonała mnie. Z triumfalnym uśmiechem weszła do łazienki i zamknęła drzwi od środka. Poczekałem aż się ubierze i usiadłem na jednym z foteli. Issy miała na sobie moją koszulkę, która sięgała jej mniej więcej do połowy ud. Równie dobrze mogłaby robić z nich sukienki.
- Czy długo będę musiała... no wiesz, ten zakład. Zaczyna mnie już to męczyć - westchnęła, swobodnie opadając na fotel.
- Aż tak męczy cię bycie dla mnie miłą? - zaśmiałem się.
- A żebyś wiedział, że cholernie męczy!
- Okej, w takim razie już możesz przestać. - Wzruszyłem ramionami.
- Pod jakim warunkiem? - Uniosła brwi.
Obróciłem głowę i przyłożyłem palec do policzka, pochylając się lekko do przodu. Usłyszałem jedynie głośne westchnienie i zaraz potem głośny tupot.
- Ale nie tup tak, bo pomyślę, że jesteś zła - zaśmiałem się, widząc jej niepocieszoną minę.
- Mam dzisiaj całkiem dobry humor, więc na pewno mi go nie zepsujesz! - Szybko uśmiechnęła się szeroko i stanęła przede mną.
W momencie, gdy Isabelle uniosła się na palcach, by móc dosięgnąć mój policzek, odwróciłem głowę, a... nasze usta na chwilę się spotkały.
Balkonie.. witaj!


Isabelle? 





Dla administracji: 1563 słów

od Oliego cd Pheobe

Śliniłem się na poduszkę Pheobe i myślałem o niczym. Moje palce tak zabawnie wyglądały na tle zielonej pościeli. Po nie określonym czasie zdecydowałem pójść coś zjeść.. Po co poszła Pheobe? Wygrzebałem się z łóżka i wyszedłem na korytarz. Zapukałem do pierwszych drzwi, otworzyła je niska brunetka z bardzo zdziwioną miną.
-Hej -Zapytała niepewnie.
-Heeeeej -Uśmiechnąłem się.
-um.. Mogę ci jakoś pomóc?
-Masz coś do jedzenia?-Spojrzałem na nią . Zmarszczyła brwi i nagle za moimi plecami rozległ się głos nauczycielki.
-SHIT NALOT-Wykrzyczałem i wepchnąłem siebie i dziewczynę do jej pokoju zatrzaskując drzwi. 
-Co ty robisz? Czemu jesteś w moim pokoju i..
-Jedzenie-Wymamrotałem.
-Mam owoce-Westchnęła po chwili i podała mi banana z koszyka. Niczym wygłodniały orangutan albo mocno zdesperowana nekrofilka zająłem się bananem jak najlepsza dziwka w mieście. Jęknąłem, nigdy żaden banan mi tak nie smakował. Czemu ja nie jadam bananów? Przecież są pyszne. Na korytarzu rozległ się trzask. Uniosłem głowę ale dalej wpychałem sobie owoc w usta.
-Możesz sobie iść ? Dam ci banana na drogę -Zapytała stojąca obok dziewczyna. Wziąłem z jej rąk kiść i wróciłem do pokoju. Pheobe klęczała własnie obok łóżka i podnosiła materac.
-OLII-Wydawała się załamana.
-Mam banany-Usiadłem obok niej. Przeniosła na mnie wzrok i pisnęła. Po chwili złapała moją twarz w ręce i pocałowała mnie w usta. Zamknąłem jedno oko i odsunąłem się.
-Smakujesz jak banan! 
-Mam banany.. A ty?
-Mam bagietkę-Wygrzebała dumna z siebie piękny kawałek chleba.
-Jezu kobieto wyjdź za mnie -Jęknąłem i ułamałem kawałek owego pieczywa. Po chwili zatykaliśmy sobie usta chlebem serem winogronami i bananami. Najlepszy wieczór na świecie. Walnęliśmy się na materac dziewczyny i ..
-Myślisz że gołębie mają uczucia?-Głos Pheobe rozbrzmiał w ciemności.
-Przysięgam że cię zabije..
-Ale co jak one są smutne bo je przeganiamy! -Wydawała się być gotowa do płaczu.
-Pheobe.. Przysięgam na boga .
-BOGA NIE MA
-TWOJEJ STAREJ NIE MA
-Oooo niee-Wymamrotała i uderzyła mnie w ramie.
-ZA CO
-Za moją mame!-Westchnąłem w odpowiedzi i poszedłem spać. Czułem że jutro będę żałował tego co zrobiłem..
<pheobe?>