poniedziałek, 31 lipca 2017

Od Edwarda CD. Oliego

Skierowałem się na halę. Chciałem poznać jakąś nową osobę czy coś, nie znam tutaj jeszcze za dużo osób, a jestem już całkiem długo. Jakoś nie miałem ochoty dzisiaj jeździć, wolałem patrzeć. Ku mojemu zdziwienu, na hali był nie kto inny, jak Oli. Uśmiechnąłem się i skierowałem się do drzwi, którymi chłopak właśnie wychodził. Mój uśmiech się poszerzył, jak chłopak nie zwracał na mnie uwagi. Czyli jednak ma mi to za złe. Podobało mu się to nie moja wina. Powinien być szczęśliwy. Stanąłem obok niego i poklepałem to radośnie po ramieniu.
- Oli, no hej! Chyba nie masz mi tego za złe? - uśmiechnąłem się, lecz nie otrzymałem odpowiedzi.
- Ej no, nie obrażaj się na mnie, przecież Ci się podobało.
- Wcale mi się nie podobało. - strącił moją dłoń z ramienia, po czym ruszył do stajni, by zdjąć sprzęt z konia.
- Nie bądź taki, to ty pode mną jęczałeś, nie ja. - dolewałem oliwy do ognia. Ta kłótnia mogła być całkiem ciekawa.
- To ty mnie upiłeś, a potem zaciągnąłeś do łóżka.
- Ale ty się na to zgodziłeś. - wzruszyłem ramionami.
- Możesz dać mi spokój? - zapytał z lekkim zdenerwowaniem w głosie.
- Weź no, ja tu staram się być miłym, a ty mnie tak traktujesz. - zrobiłem smutną minkę.
- Nie rozumiesz, że chciałem, by mój pierwszy raz był z dziewczyną, a ktoś taki jak ty, można powiedzieć, że mnie zgwałcił? - zacisnął pięści na trzymanym siodle.
- Ej, ale gwałtem tego nie nazywaj, zgodziłeś się na to.
- Bo za dużo wypiłem!?
- Dobra, spokojnie. Nie bądź zły. - chciałem go jakoś uspokoić, bo jakieś dwie dziewczyny weszły do stajni.
- Nie ma spokojnie i będę zły. To wszystko twoja wina.
- Do cholery, uspokój się. Skończ zdejmować sprzęt z konia i pójdziemy do mnie, tam pogadamy na spokojnie. - starałem się jakoś bo uspokoić.
- I znowu mnie zgwałcisz, co? - podrapał się nerwowo po karku. Akurat w momencie, w którym te dziewczyny koło nas przechodziły, on musiał palnąć takie coś. Zabije go.
- Zamknij się już dla łaski i kończ to, co robisz. - po moich słowach prychnąłe i kontynuował rozsiodływanie konia. Odprowadził swojego rumaka do boksu, a ja czekał na niego przy wyjściu. Mam nadzieję, że tylko się zjawi, a nie ucieknie jak jakaś mała dziewczynka. Ku moim oczekiwanią, chłopak po paru minutach zjawił się w wyjściu. Gdy tylko mnie wyminął, dorównałem mu kroku, oraz prowadziłem go do mojego pokoju. W kompletnej ciszy, doszliśmy do mojego pokoju. Otoworzyłem drzwi od mojego pokoju i wpuściłem chłopaka przodem. Nie chciałem by znowu mi uciekł. Zamknąłem za nami drzwi i wskazałem Oliemu na sofę.
- Siadaj, i porozmawiajmy o tym. - chłopak usiadł na sofie, a ja kawałek od niego.

Oli?

Od Luciela CD. Alice

Wysiadłem z samochodu i otworzyłem tylnie drzwi. Spojrzałem na śpiącą dziewczyną i mimowolnie się uśmiechnąłem. Szturchnąłem ją w ramie, a ta przez sen odtrąciła moją rękę. Myślałem co tu z nią zrobić, przecież nie zostawię jej w samochodzie. Powiem, że jest całkiem ładna. Raczej się nie obrazu jak zaniosę ją do mojego pokoju, dopóki się nie obudzi. Wziąłem ją na ręcę i zamknąłem kluczykami samochód kumpla. Taki miły, że mi go pożyczył. Recepcjonistka patrzyła się na mnie dziwnie, gdy przechodziłem korytarzem. Nie dziwię się, w końcu idę z dziewczyną na rękach do pokoju. Jeszcze śpiącą dziewczyną. Jak to ja, nigdy nie zamykam mojego pokoju, więc nacisnąłem lekko na klamkę od drzwi i popchnąłem je nogą. Przyzwyczajenie z domu i nie zamykanie drzwi na klucz. W pokoju dalej walały się kartonowe pudełka z ciuchami i jakimiś rzeczami. Byłem w tym pokoju drugi raz, bo od razu po przyjeździe tutaj, pojechałem do baru się czegoś napić. Znowu popchnąłem nogą drzwi, by je zamknąć i skierowałem się do łóżka. Położyłem na nim delikatnie dziewczynę, po czym przykryłem ją kołdrą. Przyjrzałem się jej twarzy z bliska, bo w barze było trochę za ciemno, a w samochodzie szybko usnęła. Naturalna, blada cera oraz pięknę, blond włosy. Uśmiechnąłem się chytrze, lecz się odsunąłem. Nie wiem czy ma chłopaka, to po pierwsze, a po drugie nie wygląda na dziewczynę, która darowałaby mi moje wybryki. Gdy dziewczyna spała, wziąłem się za rozpakowywanie wszystkich pudeł. Kartonów było około 6 i 5 z nich to ubrania. Spojrzałem na klatkę w rogu, w której spały sobie moje fretki. Przynajmniej im jakoś fajnie minęła ta podróż. Przełożyłam ciuchy z wszystkich pięciu pudełek do szafy, układając je starannie. Może i nie jestem jakimś wielbicielem porządku, lecz od czasu do czasu lubię mieć wszystko fajnie poukładane. W szóstym pudełku były jakieś moje zdjęcia i inne, więc to pudełko wrzuciłem gdzieś z boku. Nie przepadałem za oglądaniem starych zdjęć z rodziną, nawet nie wiem po co to wziąłem. Usłyszałem cichę ziewnięcie. Odwróciłem się w stronę dziewczyny, która już siedziała na łóżku, wyczekując najwyraźniej wytłumaczenia.
- Widzę, że księżniczka już wstała. - uśmiechnąłem się i stanąłem przed nią.
- Tak, wstała. Co ja robię w twoim pokoju? - zapytała z lekką chęcią mordu? Przynajmniej tak to odebrałem.
- Zasnęłaś w samochodzie, po tym jak znalazłem cię w krzakach. Nie wiedziałem gdzie jest twój pokój, a nie chciałem zostawiać cię w samochodzie, więc zaniosłem cię do mnie. - uśmiechnąłem się, by wyglądać na niewinnego. Dziewczyna zmierzyła mnie wzrokiem. - I uprzedzam, nic ci nie zrobiłem, dobry ze mnie chłopak.
- Nie wyglądasz na takiego.
- Ależ ja nigdy bym nie skrzywdził takiej damy jak Ty. - poszerzyłem swój uśmiech.
- Ta, serio na takiego nie wyglądasz. Pewnie zaliczyłeś nie jedną laskę. - nie wiem czy ona sprawdzała granicę moich nerwów czy co.
- Słuchaj mnie... Czy wiesz, że nie ocenia się ludzi po okładce? - zapytałem, usiłując być spokojnym.
- Ale nie moja wina, że na takiego wyglądasz, Panie biorę każdą. - uśmiechnęła się lekko.
- Nie przeginasz troszkę? - zaśmiałem się nerwowo, bo już nie wytrzymywałem.
- Ja? Przecież ja nic nie mówię.
- Dobra dziewczynko, jestem pierdoloną oazą spokoju, ale mnie już nie wkurwiaj.
- Dziewczynko? A ile ty masz lat? - zapytała z widocznym rozbawieniem.
- A co Cię to obchodzi? Lepiej powiedz ile ty masz lat.
- 22, mój drogi. - przychnęła.
- 20, ale to nie znaczy, że wygrałaś.
- Dobra, daj se spokój. Śmiesznie wyglądasz jak marszczysz czoło. - westchnęła i patrzyła się na mnie z rozbawiniem.
- Eh... Tak w ogóle to jak masz na imię? Bo moje to znasz.
- Jestem Alice, a ty to Luciel, tak?
- Ta. - odsunąłem się od niej, dalej zerkając na nią kątem oka.
- Więc taki z Ciebie miły chłopczyk? - dalej kręciła tą gadkę.
- Słuchaj, nie kontynuuj tego. Gdyby nie to, że jesteś dziewczyną, już dawno byś oberwała, ślicznotko. - puściłem jej oczko.
- No dobra, na razie sobie odpuszczę. Dzięki za podwózkę. - wstała i poklepała mnie po ramieniu.
- Co masz zamiar teraz zrobić? - spojrzałem na nią trochę zdziwiony.

Alice?

Od Edwarda CD. Maxim

Przytuliłem ją mocno, a ona szybko odwzajemniła ten uścisk. Wziąłem ją na ręcę i skierowałem się w stronę łóżka. Położyłem ją na nim delikatnie i położyłem się obok niej.
- Teraz idziemy spać, a jutro załatwimy sprawę tej dziewczynki. - powiedziałem, głaszcząc ją po głowie.
- Taki miałam zamiar. - uśmiechnęła się lekko i przekręciła w moją stronę, obejmując mnie lekko. Przykryłem nas kołdrą, rozmyślając o mojej byłej. Jeszcze jej było mało. Laska nie w moim typie i tyle, po problemie. Maxim widząc, że nas czymś rozmyślam, potrząsnęła mną i powiedziała.
- Nad czym ty tak myślisz?
Szybko się otrząsnąłem i wytrzeszczyłem oczy.
- E... O tobie, czyż to nie oczywiste? - zaśmiałem się cicho, by jakoś z tego wybrnąć.
- A o czym tam ze mną myślisz? - uśmiechnęła się szeroko. Ja już wiem co jej tam po główce chodzi. Przysunąłem się do jej ucha i wyszeptałem.
- Jak bym się brał tu i teraz... - odsunąłem się, patrząc na zaczerwienioną twarz dziewczyny.
- Debil... - powiedziała cicho, po czym odwróciła się dwrzuciłemcami. Prychnąłem cicho i przytuliłem się do jej pleców.
- Dobranoc Kotku. - powiedziałem, wtulając się w jej plecy.
- Dobranoc. - odwróciła się w moją stronę i pocałowała mnie w czoło. Zamknąłem oczy i raczej szybko zasnąłem.

~*~

Obudziłem się sam z siebie, dalej leżąc w objęciach Maxim. Po woli, wysunąłem się z jej ramion i wstałem z łóżka. Chciałem zrobić taką małą niespodziankę i zrobić coś do jedzenia. Napisałem szybko na kartce, że zaraz wracam, bo poszedłem na chwilę do pokoju, po nowe ciuchy. Ubrałem te wczorajsze ubrania i szybko skierowałem się do kuchni. Postawiłem na coś prostego, czyli na jajecznicę z boczkiem. Wyjąłem składniki i już po paru minutach patelnia była nagrzana. Wrzuciłem na nią kawałek masła i wbiłem cztery jajka. Pokroiłem boczek w kostki i go też wrzuciłem. Gdy jajecznica była gotowa, nałożyłem ją na talerze, a patelnię wsadziłem do zmywarki. Wziąłem talerze i wyszedłem z kuchni, kierując się do pokoju Maxim. Otworzyłem łokciem drzwi od pokoju i powoli je za sobą jakoś zamknąłem. Położyłem na stole nasze śniadanie i spojrzałem w stronę łóżka. Maxim właśnie się przyciągała i spoglądała na mnie.
- Witam damę. - uśmiechnąłem się do niej, a ta przetarła dłońmi oczy. Wziąłem jeden z talerzy i usiadłem obok niej na łóżku.
- Zrobiłeś śniadanie? - wzięła ode mnie talerz.
- Smacznego skarbie. - cmoknąłem ją w policzek. Wzięła widelec i zaczęła jeść śniadanie. Ja skierowałem się do stolika i sam zabrałem się za jedzenia. Gdy dziewczyna skończyła jeść, podeszła do mnie i podała mi talerzyk. Położyłem go na moim i odłożyłem na bok.
- Ubieraj się bo już 11, musimy iść do Alexa i Bonnie. - powiedziałem i wstałem z krzesła.
- No dobrze, już się ubieram. - pstryknęła mnie w nos i skierowała się do szafy. Zabrała czystą bieliznę i jakieś sporty oraz białą koszulkę.
- Pod żadnym pozorem nie wchodź mi do łazienki. - pogroziła mi palcem i zamknęła się w łazience. Usiadłem grzecznie na krześle, czekając na nią. Wyszła z łazienki, jeszcze poprawiając koszulkę. Spojrzałem na nią kątem oka. Niby zwykłe ciuchy, lecz wyglądała w nich ładnie. Zgarnęła ze stolika listy i skierowała się do drzwi. Wstałem że stołka i podszedłem do niej.
- Ty im to tłumaczysz, nie ja. - powiedziałem otwierając przed nią drzwi.
- Tak, wiem. - westchnęła cicho i skierowała się do ich pokoju. Bez pukania otworzyła drzwi i weszła do niego, jakby to był jej pokój.
- Alex, Bonnie! Mam sprawę. - powiedziała i usiadła na krześle. Jak na zawołanie Alex podniósł się z łóżka, a Bonnie wyszła z łazienki. Usiadłem obok Maxim, a oni zabrali krzesła od stołu i usiedli naprzeciw nas. Maxim podała im listy, zaczynając swoją przemowę.
- To są listy do waszej rodziny, w sprawie Kim. - wzięła głęboki wdech i spojrzała się z troską na Alexa i Bonnie. - Stan Kim się pogarsza i zostało jej parę miesięcy życia. - spuściła wzrok, by na nich nie patrzeć. Spojrzałem na Bonnie. Wytrzeszczyła oczy czytając ten list. Alex wyglądał tak samo.
- To... Prawda...? - zapytała niepewnie Bonnie.

Maxim?

Od Aithne CD Aherna

Trzeba przyznać, że cały teren Morgan University sprawiał wrażenie; można powiedzieć, że byłam zachwycona. Jednakże poszukiwałam stajni, żeby odwiedzić mojego ciemnogniadego wałacha, Rhysa. Już z daleka usłyszałam rżenie koni, więc ruszyłam w tamtym kierunku.
Weszłam do ogromnej stajni. Rhys, najwyraźniej mnie rozpoznając, wychylił łeb zza drzwi boksu i cicho zarżał. Od razu zlokalizowałam ten dźwięk i podeszłam do wałacha, po czym weszłam do niego i przywitałam. Mimo, że nasza rozłąka była krótka, już zdążyłam zatęsknić – może dlatego, że był to mój pierwszy własny koń i byłam z nim bardzo związana. Taak, pewnie dlatego.
Postanowiłam, że potem pojadę z nim na jakąś przejażdżkę – wcześniej, zapytawszy, czy można, wyprowadziłam Rhysa na pastwisko spokojnym krokiem. Stanęłam przy płocie obserwując, jak galopuje po padoku – co tu dużo mówić, w końcu mógł się rozruszać. Zauważyłam jednak, że zaczęło się chmurzyć, więc prawdopodobnie nici z planów.
Chociaż…
Kiedy poczułam na skórze pierwsze krople deszczu, westchnęłam i rzuciłam ostatnie spojrzenie na Rhysa, który nie przejmował się spadającą na niego wodą. Sama nie lubiłam, żeby nie powiedzieć nie cierpiałam, deszczu; przyzwyczaiłam się jeszcze bardzo dawno temu, że podczas deszczu należy siedzieć w domu i rozglądać się co najwyżej przez okno, ale… Nawet parę razy chciałam wyjść na zewnątrz, jednak zwyczaj przezwyciężył.
Chociaż trzeba przyznać – rzadko chorowałam. Nawet bez tego hartowania przez prawie całe życie byłam zdrowa jak ryba, więc nie miałam powodów do narzekania. Jeśli już zdarzyło mi się przeziębić, to latem.
Na wakacjach. Zawsze. Ale co miałam poradzić – życie jest ciężkie, jak to mówią.
Odwróciłam się i wypatrzyłam budynek kampusu. Jako iż zaczęłam odczuwać głód, postanowiłam poszukać stołówki – zanim tam doszłam, zdążyło rozpadać się na dobre. Przyspieszyłam więc kroku prawie do biegu i wreszcie stanęłam pod dachem. Miałam szczęście, że nie zmokłam cała, ale towarzyszyło mi nieprzyjemne uczucie wody chluszczącej w butach.
Po chwili odnalazłam stołówkę – najwyraźniej trafiłam na porę lunchu. Praktycznie wszystkie stoliki były zajęte; tylko przy jednym siedział jeden chłopak, pewnie przez brak miejsc. Nie wypatrzyłam pustych stolików, więc, uprzednio biorąc zielone jabłko i kawę, podeszłam do tego stołu i zapytałam:
– Można się dosiąść?
Kiedy spojrzałam na jego twarz, wydała mi się znajoma. Zmarszczyłam brwi, pomyślałam, że po drodze spotkałam tylko jedną osobę…
– Jasne. – Skinął głową chłopak, zaskoczony podnosząc na mnie wzrok. Ujrzałam błysk w jego oczach.
Uśmiechnęłam się delikatnie i usiadłam, podrzucając wcześniej jabłko. Chcąc wyjaśnić wszystko i nie mieć wyrzutów sumienia, zapytałam szybko:
– To na ciebie wpadłam, prawda? Jeeju, przepraszam. Skupiłam się… właściwie to na niczym. Dobrze mówili w szkole, że trzeba uważać, jak się chodzi do tyłu – zauważyłam, czekając na odpowiedź.
– Taak, sam mogłem uważać – zaśmiał się. – Nie ma za co, zdarza się. To twoje? – dodał, wyciągając z kieszeni klucz.
Osłupiałam. Sięgnęłam ręką do jeansów w poszukiwaniu zawieszki – nie znalazłam jej, więc z pewnością musiał być to mój klucz.
Obstawiając, że nikt w akademii nie miał takiego samego, w co wątpiłam. Posłałam chłopaki pełne wdzięczności spojrzenie.
– Wygląda na to, że mój, ech… Wypadł? – Chłopak skinął głową. – Te kieszenie są chyba za płytkie – mruknęłam. – A tak nawiasem mówiąc, jestem Aithne Llewelyn – przedstawiłam się, znowu podrzucając jabłko w dłoni, po czym upiłam łyk gorzkiej kawy.
– Ahern – odparł chłopak, uśmiechając się. – Brooks.

Ładne imię, pomyślałam. Takie niespotykane.


Ahern? Przepraszam, że tak krótko, będę się starać :<

niedziela, 30 lipca 2017

Od Joshuy cd. Milesa

To było dla mnie nietypowe wpadać tutaj i rozmawiać o takich rzeczach jak rodzina czy Amber całkowicie szczerze. Prawdą było, że nie wierzyłem w to co powiedział. Prawie wolny... to tak jak dobry żart ze słabej komedii. Tylko, że ja nie prosiłem o tę rolę, a teraz uświadomiłem sobie, że coraz bardziej przypominam aktora i się niepotrzebnie wczuwam. Ale obca osoba... no dobra, Miles, nie mógł wiedzieć jak między nami jest. Jak ogólnie ze mną jest. Znaczy nie mógł. Jakby tylko spytał nie miałbym problemu z powiedzeniem mu prawdy, ale głupio opowiadać komuś o tym wszystkim. Nawet Amber pewnych rzeczy nie wiedziała, choć ją to mało interesowało. Skąd to wiem? Jakby było inaczej to przecież by się doszukiwała.
- Wyczuwam tutaj szantaż, a ten jest na pograniczu, bo chodzi tu o moje życie - starałem się brzmieć jak najpoważniej i w sumie to wyszło. Nigdy nie spotkałem się z człowiekiem, który przyjął coś nie serio z mojej strony. To ogromny minus, bo nawet jak próbowałem żartować, rzadko kiedy mi to wychodziło tak jak oczekiwałem. Aż w końcu wolałem zrezygnować z tego typu wypowiedzi, szczególnie jeśli chodziło o złotowłosą królową.
- Dobry szantaż nie jest zły. Szczególnie jeśli jest skuteczny - zobaczyłem jego przemykający, triumfalny uśmiech. Przyznałem mu rację. Trudno tego nie zrobić - A teraz pomóż mi wstać - wyciągnął ręce do góry.
- Położyć spać teraz pomóc wstać? Coś jeszcze? - przechylił głowę.
- Chyba na razie nie, ale jakby coś było, mogę cię zapewnić, że cię o tym poinformuję - wyciągnął ręce do przodu.
- Niezmiernie dziękuję za ten zaszczyt - westchnąłem, wykrzywiając usta w uśmiechu, ale ostatecznie podniosłem się, pomagając mu wstać.
- Za proste masz te zęby. W kompleksy mnie wpędzisz - stęknął, wstając na nogi - Mam ochotę na herbatę - pokiwał głową, jakby samemu utwierdzając się w tym przekonaniu.
- Ciebie w kompleksy? - uniosłem brwi, siadając z powrotem na łóżko. Dziwnym trafem wydawało się o wiele wygodniejsze niż u mnie w pokoju. Albo to tylko wrażenie? Pewnie tak. Zawsze trawa jest bardziej zielona po drugiej stronie pastwiska - Z twoim urokiem osobistym?
- Taki urok osobisty... Nie oszukujmy się, on nie działa - mruknął, podchodząc do parapetu aby zrobić sobie herbatę - Powiedziałem tak aby jakoś nazwę kontaktu wytłumaczyć - zmarszczyłem brwi. Myślałem, że jego samoocena nie należy do najniższych. Oczywiście mi to nie przeszkadzało, ale wystarczał mi, jak nazywa to Emily, mój brak świadomości o własnej wartości czyli największa głupota jaką wbiłem sobie do tego pustego łba. Szczerość ponad wszystko.
- Jasne - odpowiedziałem pod nosem - Oszukiwać to możesz siebie samego. Jesteś przystojnym, młodym mężczyzną i to jest fakt potwierdzony - mogłem się powstrzymać od powiedzenia ostatniej części zdania, a najlepiej nie zaczynać, bo to kończyło się automatycznie podaniem dowodu. A ja jako takiego nie miałem. Chociaż... mój chodzący dowód jest za drzwiami. Wkurzony, a pewnie nawet wściekły, gotowy tak długo patrzeć na mnie wzrokiem z chęcią mordu, że w końcu przyczyniłby się do mojej faktycznej śmierci.
- Niby przez co potwierdzony!? - prychnął, ale od razu delikatnie się skrzywił. Jak widać, głowa nadal nie pozwalała na podniesienie tonu. Zawahałem się przez chwilę. Za często to robię w jego obecności.
- Skoro tak twierdzę to uważam, że jest potwierdzony jak najbardziej - jeździłem wzrokiem po podłodze - Amber twierdzi to samo, tylko po prostu cię nie lubi - wzruszyłem ramieniem. I to nie była kwestia zazdrości, bo ona chyba się wypaliła po tych wszystkich jej imprezach, na których normalny mężczyzna powinien być zazdrosny. Właśnie nadałeś sobie Joshua miano nienormalnego. Może ta komedia była bardziej trafnym określeniem niż mi się wydawało?
- Mówi, że jestem przystojny czy, że mnie nie lubi? To spora różnica - zaśmiał się, na chwilę odwracając głowę w moją stronę.
- Twierdzi tak, ale ją denerwujesz i dlatego cię nie lubi - chociaż patrząc na mnie to czasem mi się zdaje, że bardziej ją denerwuję niż robi to Miles. A szczególnie teraz. Ałć - Możesz też zrobić mi herbaty. Chętnie się napiję - pocierałem palce o palce. Całkiem przyjemne uczucie.
- Powiedz jej... albo nie. Ja jej powiem, że wzajemnie - kątem oka zobaczyłem to uniesienie brwi - Chociaż miałem ładniejsze kobiety w łóżku - mruknął. Spojrzałem przed siebie.
- Zauważam tu małą kontrowersję - przechyliłem głowę i skierowałem spojrzenie na niego. Oparł się o parapet, odwracając się w moją stronę.
- Nie muszę być przystojny by zadowolić kobietę w łóżku - prychnął, krzyżując ręce na piersi. Odwróciłem głowę. A to niespodzianka. Amber twierdzi całkiem inaczej.
- Myślę, że stopień zadowolenia zależy też od wyglądu drugiej osoby. Ludzie są wzrokowcami. Wszyscy - chyba przerwałem mu odpowiedź, bo usłyszałem ciche zająknięcie. Jak już mówię to nie lubię jak mi ktoś przerywał. Dlatego dużo nie mówię. Ludzie są niecierpliwi. Strasznie niecierpliwi - Poza tym, jeśli nie masz do czynienia z dziwką to raczej żadna kobieta nie pójdzie z kimś na wskroś brzydkim do łóżka - czyżbyś teraz twierdził, że jak sam miałeś tyle dziewczyn u siebie to podbudowujesz samego siebie? Joshua, nie poznaję cię. Dziękuję, sam siebie nie poznaję. Najpierw niczym kundel z podkulonym ogonem wpadasz do pokoju, a teraz gadasz takie głupoty.
- Miło, że umacniasz moje ego, ale problem z właściwą oceną sytuacji zaczyna się kiedy nie jesteś w czymś uświadamiany. A ja nie jestem przystojny tylko jestem szmatą, więc tak o sobie myślę - ostre słowa. Całkiem znajome, tylko zastąpił bym w tym przypadku szmatę na życiową porażkę, którą b... Westchnąłem w duchu.
- Może należy zacząć uświadamiać się w innym przekonaniu i utwierdzać w nim? Czasem życie wymusza na nas coś z uporem maniaka...
- Czasem... tak jest prościej Johua... po prostu prościej - odwrócił się z powrotem w kierunku herbaty i zalawszy torebki gorącą wodą, podał mi jeden kubek. Spodziewałem się powrotu z powrotem na miejsce, ale on usiadł obok.
- Nic nie przychodzi prosto, a nie może też być za łatwo. Tak jest ustalone - wzruszyłem ramionami.
- Niektórzy mają prościej, bo w końcu co za trudny wybór dać komuś umrzeć lub próbować go uratować... - przerwał w pewnym momencie. Wyczułem lekkie wzburzenie w jego głosie, na które naturalnie zareagowałem przymrużeniem oczu. Kalkulowałem, myślałem i milczałem, decydując się w końcu odezwać.
- Więc wydarzyło się coś co cię zmusza do tego? - spojrzał na mnie, dosyć energicznie kierując na mnie głowę. Liczyłem na twardy ton, ale on odezwał się całkiem niepewnie.
- Chyba lepiej abyś nie pytał... - nie chciałem tego utrzymać, w końcu szansa posiadania realnego znajomego, z którym nadzwyczaj szybko załapałem kontakt nie zdarzała się u mnie zbyt często.
- Tajemnica? Cóż... nie będę się narzucał - odpowiedziałem całkiem szczerze.
- Nie... w sumie... bardziej rana. Ohydna, bolesna rana, która nigdy nie powinna się pojawić - spuścił głowę, wpatrując się w zawartość kubka z taką zaciętością jaką chciałbym zobaczyć swoją odpowiedź. Uniosłem delikatnie kąciki ust.
- Zielona jest lepsza - odezwałem się, biorąc łyk herbaty malinowej. Miles ożywił się, a ja w duchu wiedziałem, że zmiana tematu to chyba jedyne wyjście. Sam nie lubiłem gdy ludzie czegoś się doszukiwali, a rozmowa z porannym kacem nie wychodziła człowiekowi najlepiej. Coś o tym wiedziałem.
- Też, ale zielony to nie mój kolor - zaśmiał się.
- Zależy jaki odcień... jakby się odpowiednio dobrało to zgrałby się z twoimi oczami - jeździłem palcem po uszku kubka - Ale nie jestem wielkim znawcą mody.
- Tak? Wiesz jaki mam kolor oczu? - bardziej odruchowo przechyliłem głowę i przyjrzałem mu się, a raczej jego tęczówkom.
- Z daleka wyglądają jak brązowe, znaczy takie piwne. Ale zdążyłem się im przyjrzeć z bliska i wiem, że nie do końca takie są.
- Jak bardzo bliżej? - podniósł brew. Ano tak. Wczorajszy wieczór poszedł w zapomnienie. Przynajmniej u niego.
- Wiesz, ktoś wczoraj musiał cię podtrzymać i sięgnąć te klucze - zaśmiałem się - Wierz mi, widziałem je dosyć blisko.
- Klucze? Ja zawsze noszę klucze - zaciął się, lustrując moją twarz - Ach no tak... - uśmiechnąłem się
- Właśnie. Więc bez problemu mogę stwierdzić, że widziałem twoje oczy dosyć dokładnie.
- Ja przepraszam za to wszystko... jeśli odwalałem coś czego mógłbyś się wstydzić - skrzywił się, popijając herbatę. Pokręciłem głową. Jakbyś odwalał to raczej bym tu nie przyszedł. Chociaż? Nie mogę tak mówić, bo sam odwalałem okropne rzeczy...
- Nic nie odwalałeś. To była pełna kultura - zapewniłem - Poza tym, mam wprawę w prowadzeniu pijanych osób.
- I zapamiętałeś gdzie mój pokój się znajduje - podniósł brwi.
- Od czegoś się ma ten cudowny kontakt w telefonie i pamięć do takich szczegółów. Całe szczęście, bo pewnie obudziłbyś się w moim pokoju, w samym środku kłótni z cudowną blondynką - przewróciłem oczami.
- Nie chciałbym?
- Nie. Mogę rzec to z całą pewnością. To wkurzenie na parkingu to była drobnostka w porównaniu co by się działo tej sytuacji, gdyby mnie złapała. Choć sądząc po tym, że żyję to może i teraz by mnie oszczędziła. Albo to byłby mój ostatni raz - pokręciłem głową na boki. Miles zaśmiał się pod nosem, a ja nie czekając na jego reakcję, odwróciłem się do niego przodem - Marny toast, ale herbata lepsza od zwykłej wody - uśmiechnąłem się do niego. Po raz kolejny - Za szczęśliwy powrót do akademika - w tym jednym momencie, ktoś zapukał w drzwi. Automatycznie na nie spojrzałem. Kurde, powinienem wyjść, a tak naprawdę siedzę tu, chowając tyłek przed swoją dziewczyną i rozmawiam. Taka nieodpowiedzialność. A przy tym głupota. Owszem, jesteś głupcem.

Miles?

Do administracji: 1564 słowa

Od Aherna CD Aithne

Życie każdego człowieka jest układanką, złożoną z rożnych puzzli. Czasami jesteśmy w stanie kilkanaście z nich połączyć prawidłowo w bardzo szybkim czasie, odnajdując je wśród reszty, a czasem potrzebujemy sporo czasu i cierpliwości na znalezienie choćby dwóch pasujących do siebie. Jednak właśnie te najdłuższe poszukiwania dają nam w końcu największą satysfakcję, gdyż to one znajdują się w centrum naszej układanki. Są źródłem długotrwałego szczęścia i poczucia spełnienia, jednak niewielu z ludzi zdaję sobie sprawę, że nie zawsze udaje im się odpowiednio dopasować puzzle. A jak dobrze wiemy, wystarczy jeden źle dobrany kawałek, by całokształt pracy rozsypał się z powrotem na części pierwsze, a nasz wysiłek poszedł na marne. Czasami zdarza się również, że w twojej ręce przypadkowo znajdzie się ten puzzel, którego zadaniem było połączenie dwóch większych części w jeden wspólny, harmonijny obrazek. Tym jednym, najważniejszym kawałeczkiem może być najlepszy przyjaciel, pasja, dom czy też zwykłe wydarzenie z życia.
Proste? Czy nie do końca?
Wyszedłem z internatu, wkładając dłonie w kieszenie bluzy. Na niebie zgromadziły się ciemne chmury, skutecznie zasłaniając dopływ promieni słonecznych, które aktualnie były pożądane przez większość mieszkańców Anglii. Szaro-bury krajobraz oraz niskie ciśnienie działały dosyć przygnębiająco, zarówno na stan psychiczny, jak i fizyczny człowieka, a jedyną istotą, która była w stanie mi poprawić humor był pewien czterokopytny gniadosz, zapewne zajadający się teraz świeżą trawą. Ruszyłem w kierunku imponującej wielkości pastwisk, gdzie miał na mnie czekać Fireproof, już oporządzony oraz (przynajmniej mam nadzieję) zaaklimatyzowany. Jako towarzystwo wystarczał mi odtwarzacz muzyki, para słuchawek ukryta w brązowych włosach i oczywiście dobra playlista.
Mijałem kolejne miejsca, wciąż nie dowierzając imponującemu rozmiarowi Uniwersytetu. To miejsce mogło nam dać więcej, niż byliśmy sobie w stanie wyobrazić, ja i Fireproof. Nie żałowałem, że tu jestem. Choć wciąż były momenty, w których czułem się faktycznie przerażony. Potęgą tego miejsca. Ludźmi. Sobą i swoimi decyzjami. Przyszłością.
Przechodząc obok stajni kiwnąłem Jacobowi, którego miałem już okazję poznać i przyspieszyłem kroku, dostrzegając w oddali na pastwiskach stado kopytnych, a wśród nich mojego gniadosza. Nie pasł się, jak reszta koni, lecz cwałował radośnie, od czasu do czasu brykając koziołka, na co mimowolnie się uśmiechnąłem. Z upragnionym od dawna spokojem wypuściłem ze świstem powietrze, zwracając wzrok ku niebu i opierając się o drewniane belki ogrodzenia.
Pamiętam dzień, w którym mnie zaakceptował. Pamiętam dni wspólnych wycieczek po okolicach Waterford i to rosnące uczucie przywiązanie do tego zwierzęcia. Teraz, nie wyobrażam sobie życia bez Fireproofa. Absolutnie nie. Ale wiem też, że sporo się zmieni i dostosowanie się będzie wymagało od nas sporo ciężkiej pracy.
Z rozmyślań wyrwało mnie mocne szarpnięcie, a było ono o tyle niespodziewane, że musiałem podeprzeć się o ogrodzenie, żeby zachować równowagę. Moim oczom ukazała się drobniutka istota o czekoladowych włosach, zaplątanych w urokliwego warkocza, chyba mówiąca coś do mnie, jednak przez muzykę w uszach nie mogłem tego usłyszeć. A chciałem. Chciałem porozmawiać.
I w sumie tak szybko jak się pojawiła, tak szybko zniknęła, prawie truchtając w stronę stajni. Westchnąłem tylko, słysząc burczenie własnego brzucha i również zdecydowałem się wracać, tym bardziej, że z nieboskłonu zaczęły spadać pierwsze krople deszczu. Skierowałem się w stronę internatu oraz stołówki, jednak stawiając pierwszy krok, poczułem pod stopą coś twardego. Z pod buta wystawał kawałek srebrnego klucza do pokoju z uroczą zawieszką, a ja mogłem się tylko zakładać czyją jest własnością. Przed oczami mignęły mi brązowe włosy osoby, które na mnie wpadła. To pewnie wtedy musiała go zgubić. Schowałem więc klucz głęboko do kieszeni i ostatni raz spoglądając na Fireproofa, ruszyłem napełnić czymś domagający się posiłku żołądek, zastanawiając się gdzie będę miał okazję znaleźć dziewczynę.

Aithne? Początki są najgorsze. Tak mówią c;

Ahern Brooks i Fireproof

Motto: "Know the rules well, so you can break them effectively."
Imię: Ahern
Nazwisko: Brooks
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 20 października 1996r. (21 lat)
Pochodzenie: Waterford, Irlandia
Pojazd: Yamaha R1
Pokój: 21
Grupa: II
Poziom: Średnio zaawansowany.
Koń: Fireproof
Głos: Frans
Rodzina: Marie Hayes – matka, urodzona w Norwegii, w wieku 10 lat przeniosła się do Irlandii. W wieku 18 lat urodziła pierwsze dziecko i wyszła za mąż. Kobieta o złotym sercu, zawsze poświęcała się swojej rodzinie i przyjaciołom. Zmarła przy porodzie najmłodszego dziecka, gdy Ahern miał 15 lat.
Thomas Brooks – ojciec, Irlandczyk. Z wykształcenia prawnik, jednak od trzech lat służy w wojsku. Kiedyś wzorowy rodzic, teraz jego kontakty z dziećmi znacznie się osłabiły, a z najmłodszą córką nawet zanikły.
Lauren Brooks – starsza o cztery lata siostra, w której zawsze miał oparcie. Bardzo dojrzała, rozsądna i odpowiedzialna. Mieszka ze swoim chłopakiem i młodszą siostrą godzinę drogi od Uniwersytetu.
Ivy Brooks – sześcioletnia perełka, oczko w głowie Aherna.
Aparycja: Pierwsze, co przyciąga wzrok, gdy na niego spojrzysz, to zdecydowanie niesamowicie błękitne oczy, odziedziczone po matce, pięta achillesowa dziewczyn. Następnie burza grubych, brązowych włosów, kiedyś regularnie traktowanych jaśniejszą farbą, uroczo roztrzepanych, i pełne, malinowe usta. Ma zniewalający uśmiech, kilka lat temu dopracowywany z pomocą aparatu ortodontycznego. Na szyi zawsze zawieszony na długim sznurku wisiorek ying&yang, który dostał od matki na dwunaste urodziny. Cerę ma bladą, jak na Irlandczyka przystało.
Ahern nie należy do wielkoludów, mierzy zaledwie 177 centymetrów. Umięśniony, jednak nie doszukuj się wielkiego kaloryfera. Ot, świetny zarys. Na prawej piersi ma znamię w kształcie róży, które bardzo lubi. Jeśli chodzi o ubiór, to zwykle ogranicza się do t-shirtów albo koszul, spodni baggy lub rurek i adidasów, bądź też męskie botki, które skradły jego serce. Na lepsze okazję zabiera również czapki i kapelusze. No i rzecz jasna okulary przeciwsłoneczne.
Charakter: Ahern to typ człowieka, który na początku znajomości jest bardzo nieśmiały i wstydliwy. Dopiero po jakimś czasie ukaże swój prawdziwy charakter i to będzie ten moment, w którym przeżyjesz swój życiowy szok oraz zaczniesz pytać samego siebie: „To ten sam człowiek?” „Co jest do cholery?”. Z pozoru szalony, troszkę wulgarny i arogancki, w środku skrywa niesamowitą wrażliwość i kruchą barierę przed światem. Mimo, że ty będziesz go uważał/a za człowieka z dużym dystansem do siebie, on będzie w stanie leżeć na łóżku i próbować wyprzeć kilka nic nie wartych zdań ze swojej głowy. Trzymając się z boku, zawsze posiada swoje zdanie, nie dzieląc się nim z nikim. Oddany przyjaciel. Chłopak jest świetnym słuchaczem, jeżeli masz problem-z pewnością postara się pomóc, przynajmniej na tyle, ile może. Plus, możesz liczyć na jego dyskrecję, bo choćby mieli go torturować, lojalność i honor nie pozwolą mu nic wygadać. Ahern należy do ludzi, którzy lubią mieć w okól siebie kogokolwiek, do kogo można gębę otworzyć, nie przepada za byciem sam, choć bardzo często okazuję się, że ten wymóg nie jest spełniony. Ludzie uważają go za odważnego, jednak sam się za takiego nie uważa. Wprost uwielbia się śmiać. Szczerze i głośno, a trzeba przyznać, że jego śmiech jest dość… osobliwy. Niesamowicie inteligentny, kreatywny i sprytny, czym zyskuję sobie miłość nauczycieli, niestety, nie zawsze potrafi to wykorzystać w odpowiedni sposób, pakując się w kłopoty lub po prostu z lenistwa. Skoro już o tym mowa, chłopak uwielbia spędzać dnie na leniuchowaniu. Ciepła kołdra, gorąca czekolada i dobry film to jego ulubiona opcja.
Zainteresowania: Na pierwszym miejscu, oczywiście razem z jazdą konną, znajduje się muzyka. Stała się nieodłącznym elementem jego życia odkąd tylko skończył dziesięć lat i dostał swoją pierwszą gitarę, jednak trzyma ten fakt przed wszystkimi w sekrecie. A szkoda, bo chłopak autentycznie wymiata. Następnie pływanie. Już jako trzylatek został wysłany na zajęcia i pokochał wodę całym sercem. Zdał kartę pływacką oraz jest pełnoprawnym ratownikiem. Uwielbia uwieczniać chwile na zdjęciach. Gdy tylko ma chwilę wolnego lub widzi coś, co warto sfotografować – zatrzymuje się, by to zrobić. Nieważne, czy się spieszysz. Wieczorami lubi siedzieć na balkonie i obserwować niebo. Gwiazdy, chmury, księżyc.
Inne:
 -uwielbia zimne piwo
-Boi się igieł, toteż nie ma żadnych tatuaży, ani kolczyków.
-Nie cierpi ćwiczyć na siłowni.
-Ma talent językowy. Potrafi porozumieć się w języku angielskim, hiszpańskim, norweskim oraz odrobinę niemieckim.
-Wielbiciel kawy i herbaty.
-Fanatyk filmów i seriali.
-Dwa razy w tygodniu pracuje jako barman w pobliskiej knajpie.
-Preferuje jazdę na oklep.
-Nie przepada za zawodami.
Kontakt: Arne

Imię: Fireproof
Płeć: Ogier
Rasa: Tres Sangres
Data urodzenia: 28.04.2012r. (5 lat)
Charakter: Fireproof to koń niezwykle inteligentny i z charakterkiem, który ujawnia w najmniej spodziewanych momentach. Są w nim niesamowite pokłady energii, które lubi wykorzystywać na padoku. Bardzo lojalny właścicielce, w przeciwieństwie do innych, obcych, w stosunku do których jest nieufny. Minęło trochę czasu zanim w pełni zaakceptował Aherna. Nie przepada za zamkniętymi przestrzeniami, toteż przebywa w boksie tylko wtedy, gdy jest to koniecznie. Wiąże się to z dwa razy dłuższym oporządzaniem, ale czego się nie robi dla najlepszego przyjaciela.
Specjalizacja: Matka Fireproofa była wielokrotną mistrzynią w skokach, toteż odziedziczył o niej wszelkie predyspozycje do tej dziedziny, jednak równie dobrze sprawdza się w ujeżdżaniu.
Umiejętności: Ogier ma niesamowitą siłę wybicia, czym zyskuję sobie ciągłych zainteresowanych kupnem. Jest szybki i wytrzymały, jednak nie w połączeniu razem, dlatego wyścigi i tego typu podobne rzeczy odpadają w jego wypadku. Jest niesamowicie wrażliwy na dosiad, więc ujeżdżanie dla niego bułka z masłem. Plus, ma świetne poczucie rytmu, co składa się na kilka nagród w tej dziedzinie.
Właściciel: Ahern Brooks

Od Phoebe cd. Victora

Jechaliśmy krętą leśną ścieżką wzdłuż rzeki. Nasze konie parskały i bez przerwy zaczepiały się dla zabawy.
- Początek wielkiej przyjaźni.- Victor uśmiechnął się, a ja nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że nie miał na myśli tylko naszych wierzchowców.- Jak ci się podoba w akademii?
- Co mam ci powiedzieć?- zaśmiałam się.- Marzyłam, żeby tu się uczyć od kiedy pamiętam. A co do ludzi to ci których poznałam do tej pory są bardzo w porządku...
- Bardzo w porządku, tak?- powtórzył cicho patrząc na mnie.
- No może poza tobą.- ruszyłam kłusem, śmiejąc się.
Po chwili dołączył do mnie i wyjechaliśmy na otwartą łąkę. Musiałam skrócić wodze, bo Sound był bardzo chętny na wyścigi. Parsknął niezadowolony i bryknął delikatnie. Zobaczyłam przed nami drzewo na drodze. Spojrzałam na Victora, a on posłał mi porozumiewawcze spojrzenie. Cmoknął i ruszył szybkim galopem. Po kolejnym bryknięciu poszłam w jego ślady. Nasze ogiery zaczęły się ścigać. Podniosłam się w strzemionach, kiedy przednie kopyta oderwały się od ziemi i przelecieliśmy nad zwalonym konarem. Nagle z lewej strony pojawił się Victor i z imponującą prędkością wyprzedził mnie. Chyba nie wie z kim zadarł. Wysunęłam ręce do przodu i delikatnie użyłam ostróg. Wiatr szumiał mi w uszach, a jedynym dźwiękiem jaki się przez niego przebijał był tętent kopyt. Podjechałam do Victora i wstrzymałam Sounda.
- Ruszycie się w końcu? Zaraz zasnę.- krzyknęłam z uśmiechem satysfakcji na twarzy i puściłam wodze. Soundtrack przyspieszył tak gwałtownie, że musiałam chwycić się grzywy. Mijaliśmy się tak jeszcze kilka razy, rzucając uszczypliwe komentarze. W końcu zatrzymaliśmy się przy wąskiej ścieżce prowadzącej w dół między drzewami.
- Panie przodem.- Victor zatrzymał konia, wskazując mi drogę.
Uśmiechnęłam się i skierowałam we wskazanym kierunku. Zjechaliśmy na plażę. Jezioro nie było zbyt duże, ale bardzo urokliwe. Wjechaliśmy do wody, żeby schłodzić końskie nogi.
- Muszę przyznać, że całkiem dobrze sobie radzisz.- wyszczerzył zęby Victor.
- Może kiedyś cię tak nauczę.- uśmiechnęłam się wyjeżdżając z wody.
Objechaliśmy jezioro od północy, rozmawiając o naszych ojczyznach i rodzinach.
- Robisz coś potem?- zapytał, kiedy wjeżdżaliśmy inną ścieżką pod górę.
- Chciałam iść pobiegać, ale mogę to przełożyć.
- Nie trzeba, a będzie ci przeszkadzało towarzystwo?

~ wieczorem ~

Dobiegłam do drzwi akademika i oparłam się o kolana, oddychając głęboko.
- Wygrałem!- Victor roześmiał się.- Może masz ochotę na rewanż.
Spojrzałam na niego błagalnie, a on roześmiał się jeszcze bardziej. Kiedy rozstaliśmy się na korytarzu, nie mogłam się powstrzymać i obróciłam się. On też to zrobił, ale kiedy nasze spojrzenia spotkały się, szybko uciekłam wzrokiem i otworzyłam drzwi do pokoju. Zdjęłam buty i koszulkę do biegania. Weszłam do łazienki. Pod prysznicem myślałam nad tym co się wydarzyło. Może coś z tego będzie. Wytarłam się i założyłam czarne rurki z dziurami na kolanach. Usłyszałam pukanie do drzwi, kiedy czesałam włosy. Narzuciłam na siebie fioletową bluzę z kapturem i otworzyłam. Wszedł do środka i usiadł na fotelu na przeciwko łazienki. W milczeniu obserwował jak suszę włosy.
- Masz siłę jechać ze mną na kolację?- zapytał Victor, uśmiechając się. Do twarzy mu było z uśmiechem .

Victor?

Od Lewisa C.D. Hailey

Rossy zmierzyła mnie wzrokiem płatnego zabójcy, na którego by się doskonale nadawała, gdyby nie jej wrodzona puszystość.
- Czegoś zapomniałeś - rzuciła.
- Schowała je wszystkie, rozumiesz? Jak... jak ja mam się pokazać ludziom? - odparłem krzyżując ręce.
- Nie masz czego się wstydzić.
- Ja...
- Nienawidzisz swoich blizn - przewróciła oczami.
- Tak - potwierdziłem. Hailey uznała to chyba za jakiś super pojedynek, bo zabrała tą swoją herbatę i usiadła przy stole, by popijając napój, gapić się na nas.
- Mógłbyś wreszcie przestać się tak cackać? - Rossy też skrzyżowała ręce.
- Słucham?!
- O nic innego nie proszę. Tylko się słuchaj, nieco bardziej doświadczonych ludzi.
- Ale...
- Lewis - przerwała mi. - Rozumiem, że to dla ciebie okropne i pewnie za każdym razem, kiedy sobie o nich przypomimasz czujesz obrzydzenie do własnego ciała...
- Lewis? - pyta cicho Hailey. Przeniosłem na nią wzrok. Patrzyła pełna nadziei? Przerażenia? Nie wiedziałem.
- Ja... - spuściłem wzrok i wbiłem go w podłogę. Rossy miała rację. Dlatego ich nienawidziłem i chciałem je ukrywać przed Hailey. - One... one są obrzydliwe. Oszpecają mnie. Tworzą one dla innych obraz mnie jako ofiary albo kogoś kto z głupoty się ich nabawił. Nienawidzę tego. Nienawidzę bycia postrzeganym jako ofiara, narkoman, lekkoduch, psychol. Nienawidzę jak ludzie na nie patrzą. Nie chcę by ktoś ich dotykał jak jakiegoś trądu. Ukrywam je... na... na ile to możliwe.
- Nie musisz...
- Muszę! Ty tego nie rozumiesz! - poczułem dłoń Rossy na mojej dłoni, która opierałem o blat za mną. Uspokój się Lewis. - Przepraszam... po prostu. To nie działa jak za pstryknięciem palcami...
- On nie może zrozumieć jak ktoś może je kochać, skoro jego tak bardzo obrzydzają, kochanie - odparła Rossy do Hail.
- Przekonałeś mnie - wstała i ruszyła do wyjścia z kuchni.
- Nie! - złapałem ją za rękę i przyciągnąłem do siebie tak, że plecami opierała się o mnie. Pochyliłem głową i wtopiłem twarz w jej włosy. - Nie chcę tak. Nie chcę wzbudzać w tobie współczucia. Ty musisz być twarda. Dla nas, rozumiesz? Tylko... nie tak radykalnie. Nie zmuszaj mnie, żebym paradował bez koszulki przez miasto.
- Spróbujcie - powiedziała nagle Rossy, spojrzałem na nią, nadal nie puszczając Hail. - Może stopniowo się przyzwyczaisz. Najważniejsze, jest to, do czego nie doszłam. Siadać - pociągnąłem Hailey do stołu, a kiedy usiadłem, usadziłem ją sobie na kolanach.
- Proszę tylko bez wzniosłych myśli - mruknąłem.
- Cicho. Według mnie musisz znaleźć jakiś powód, dla którego są one piękne. Nie chodzi tutaj o twoją miłość Hailey, nie tym razem. To musisz wychodzić z ciebie Lewis. Dlaczego one mogą być piękne.
- Nie ma czegoś takiego! - warknąłem.
- Jest.
- Czyżby? - prychnąłem.
- Są piękne, bo nie ma ich twój brat - odparła spokojnie. Dopóki byłem w domu, ojciec nawet nie dotknął Aleksandra. Wszystko brałem na siebie... Nie mógłbym żyć, gdybym wiedział, że mogłem go obronić, ale nie zrobiłem tego ze strachu. - One są oznaką twojej niewyobrażalnej miłości do niego.
- To nie fair, to gra na uczuciach - mruknąłem.
- Czyli najlepszy sposób na faceta - uśmiechnęła się. Hailey obróciła się do mnie bokiem i zarzuciła ręce na szyję.
- Chcesz te koszulki? - szepnęła, opierając swoje czoło o moje.
- Muszę być sprawiedliwy, jak ty tylko w sukienkach, to ja bez koszulki, ale... jak nie dam rady, to wtedy... tak?
- Tak, wtedy oddam. Jedną - uśmiechnęła się chytrze. - To co dziś będziemy robić?
- Wczoraj był męczący dzień, a poza tym są wakacje... to może nic nie porobimy?
- A kogo taki leń złapał? - zatopiła palce w moje włosy. Uważałem, że to śmieszne, że tak bardzo lubi się nimi bawić.
- No mnie, prose pani - odparłem tonem małego dziecka, a ona zaczęła się śmiać, czemu zaraz zawtórowała Rossy, szeroko się uśmiechnąłem. - A zresztą ja dbam o stan naszej opalenizny.
- Taki mój troskliwy kochaś?
- Tak... podoba mi się to słowo - wyszczerzyłem się i zostałem pięknie pacnięty w ramię.
- Troszeczkę kultury proszę.
- Oj od razu kultury, czy to nie za bardzo wygórowane oczekiwania?
- Nie sądzę - zaśmiała się.
- Ja też nie sądzę - dodała Rossy.
- Jesteście we dwie okropne - fuknąłem, a Hailey zarzuciła mi ręce na szyję i przyciągnęła tak, że oparłem głowę o jej obojczyk. Delikatnie gładziła moje włosy. - Czuję się pokrzywdzony, bo miałem tutaj zapomnieć o tych cholernych Niemczech, a tutaj tylko rozdrapujemy rany albo negujemy moje zdanie. Też chcę mieć kiedyś rację...
- No już, cicho - odparła spokojnie Hailly. - To, że tym razem jej nie masz, nie znaczy, że nie masz jej nigdy.
- Ja czasem lubi jak wygrywasz i masz rację, czasem ci ją przyznaję, pomimo że jej nie masz, bo ty jesteś taka szczęśliwa wtedy i tak ci oczka błyszczą, ale ja kiedyś też muszę mieć rację.
- Tak i masz - uniosła moją głowę i pocałowała mnie w skroń.
- Tak lepiej - uśmiechnąłem się do niej, gładziła mój policzek.
- To co będziemy robić?
- Proponuję zestaw wakacyjny opalanko plus gra w siatkówkę.
- Nie mamy piłki - zauważyła.
- Rossy?
- Wszystkie leżą tam, gdzie je zostawiłeś - mruknęła niezadowolona. Kochana kobieta.
- Byłeś już tutaj? - u Hailey włączył się tryb detektywa.
- Z Zainem... ze dwa razy - uśmiechnąłem się przepraszająco.
- I ja nic o tym nie wiedziałam? - obudziła się.
- Bo ty wtedy jechałaś do cioci do Włoch i nie mówiłem ci, bo ty się tak cieszyłaś i nie chciałem ci robić przykrości.
- Do cioci?
- Tak - energicznie pokiwałem głową.
- Świetnie się tam bawiłam, więc wybaczę ci to zatajenie.
- Zresztą wtedy nawet nie myślałem o tym, że mogłabyś być moją dziewczyną, więc tylko jeszcze bardziej bym ci złamał serce... oczywiście nieświadomie.
- Oj złamałby... - mruknęła Rossy.
- Cicho - warknąłem.
- Jak to? - zainteresowała się Hailey.
- Co noc inną sobie znajdował, a ten Zain gorszy nie był, choć początkowo się opierał.
- Mówiłem ci już kiedyś, że cię nienawidzę?
- Tak - przyznała kobieta.
- To powtórzę to, nienawidzę cię.
- Lewis... - Hail odwróciła się do mnie z zaciśniętymi zębami.
- Tak wyszło... Zresztą to było po rozstaniu z Amalie, to musiałem jakoś odreagować, a że za każdym razem jakaś chętna się napatoczyła, to korzystałem...
- Z kim ja się związałam...
- Z kimś kto wysłuchiwał twoich płaczów, jak cię któryś idiota zostawił, wpierdzielał im za co mało kuratora nie dostałem, opiekował się tobą jak młodszą siostrą i dał ci coś, czego żaden przede mną.
- A skąd to niby wiesz?
- Proszę cię. Powiedziałbyś mi jakby coś takiego się stało kilka godzin po tym. Słyszałem od ciebie o wiele gorsze i bardziej intymne rzeczy.
- Dlatego teraz tak się wstydzę - mruknęła.
- Ja też się czegoś wstydzę i jakoś żyję.
- Czego?
- Mojego załamania w Irlandii - mruknąłem. - Tylko nie zrozum mnie źle. Chodzi o to, że to śmieszne jak słaby jestem.
- Słaby?! - powiedziały na raz.
- Tak. W końcu skoro tyle dawałem sobie radę to powinienem dać wtedy i tyle...
- A co się stało? - zapytała Rossy.
- Mała rodzinna kłótnia... - odparłem.
- Po której musieliśmy zabrać Aleksandra do twoich dziadków, dla jego bezpieczeństwa. No naprawdę mała kłótnia - prychnęła Hail.
- To tylko szczegóły, które nie powinny wpływać na obraz całej sytuacji.
- Odwrotnie. To detal, który idealnie oddaje obraz tej sytuacji - przewróciłem oczami.
- Chodź lepiej zobaczysz taras.
- Jaki taras?
- Dach jest płaski moja droga. Tam też są małe atrakcje - uśmiechnąłem się, a ona odpowiedziała tym samym. Wstała i poprowadziłem ją do schodów, którymi po chwili wchodziliśmy na górę.
- Ale pójdziemy kiedyś do miasta?
- Pójdziemy... masz coś pod tą sukienką? - moja ręką powędrowała pod jej ubranie.
- Mam bikini - pacnęła mnie w dłoń.
- To dobrze, przyda się - wyprzedziłem ją i otworzyłem klapę na dach. Dziewczyna wyszła pierwsza. Dach był dosyć spory, jak zresztą cały dom, ale znowu nie były takie ogromne. Stało tutaj kilka białych, miękkich leżaków, był parasol z wiklinowymi meblami pod nim, duża również biała sofa także pod parasolem, wszędzie miliony światełek lub lampionów, no i oczywiście, trochę na podwyższeniu jacuzzi.
- Cóż...
- Podkreślam, że ja mam nieco inny gust - odparłem szybko.
- Nie no, jest super, tylko trochę dużo światełek...
- Jeśli boisz się światła wieczorem to te lampiony są o wiele lepsze. W sensie mniej światła dają i są o wiele bardziej nastrojowe.
- Nastrojowe?
- No... tak - pokiwałem głową.
- Dwa razy dziennie to nie ponad twoje możliwości oddechowe? - zaśmiała się.
- Moje możliwości oddechowe mają się dobrze - prychnąłem. - A jeśli się coś zmieni, to cię poinformuję w trakcie.
- Tak w połowie przerwać to słabo.
- Nie martw się, poradzę sobie - przewróciłem oczami i skierowałem się na leżak.
- Spalisz się.
- Nie spalę.
- Spalisz.
- Nie.
- Tak.
- Nie.
- Tak!
- No dobra, w łazience w drugiej szafce od lewej masz balsamy. Jak chcesz to idź.
- I przynieść księciu?
- A kto posmaruje księżniczkę?
- Chyba królową - prychnęła.
- Królową, to możesz być po ślubie.
- Zazwyczaj w związkach jest tendencja malejąca, co do wszystkiego właściwie.
- A u nas będzie rosnąca. Nie podoba się?

Hailey?

Mała notatka dla administracji: 1550 słów

piątek, 28 lipca 2017

Od Hailey cd. Lewisa

Trochę tak +17 żebym się zaliczała

Nie wierzę? I co to miało niby być? Poważnie sobie panicz grabi. Poza tym, czuję się mało doceniona.
- To sprawię, że uwierzysz i będziesz wiedział, że nie należy wątpić w moje słowa - zbliżyłam swoje wargi do jego ust na tyle blisko by było czuć każdy mój wydech ciepłego powietrza. Jednak to na jego pierwszy ruch czekałam. Wiedziałam, że w końcu uniesie głowę i zmusi mnie do opuszczenia swojej niżej. Na to czekałam, a ja potrafię być do takich spraw cierpliwa. W przerwie uśmiechnęłam się triumfalnie. Wyraźnie to poczuł i gdyby mógł, odwdzięczyłby się jakimś drobnym uszczypnięciem. Ścisnęłam mocno jego krocze, przechylając głowę z coraz bardziej szerszym uśmiechem.
- Rozkoszuj się tą chwilą - wyszeptałam, przygryzając płatek jego ucha i zjechałam pocałunkami na szyję, tors, brzuch, delikatnie musnęłam ustami skórę na podbrzuszu, zaginając palcami jego bokserki, których natychmiastowo się pozbyłam, zastając go w całej okazałości. Oplotłam swoje palce wokół niego, zaczynając rytmicznie poruszać ręką i wzięłam go w usta, odbierając mojemu przystojniakowi ostatni ciężko zabrany wdech powietrza. Dopiero po osiągnięciu upragnionego celu, przesunęłam się z powrotem na górę, oblizując usta. Zanim jednak zdążyłam zrobić jakikolwiek ruch dalej, chłopak przewrócił mnie na plecy, mrucząc coś pod nosem, że nie pozwoli aby to się tak skończyło.
- Skoro mamy grać według moich zasad to się ich trzymajmy. Po prostu zaakceptuj to, że nie zawsze możesz być na górze - mruknęłam, jeżdżąc dłońmi po jego rękach, na których się podtrzymywał. Nie pozwoliłam mu na górowanie. To było oczywiste. Odchyliłam głowę, tym samym prowokując go do zejścia pocałunkami niżej, a gdy już znalazł się na linii obojczyka, oplotłam nogami jego biodra i wróciłam do poprzedniej pozycji. Nie pozwalając mu czekać, zrobiłam to na co tak oczekiwaliśmy. Szczerze mówiąc to przeszkadzała mi ta cisza. Zbyt wolna się czułam by teraz ograniczać się do milczenia. Niby nikogo nie było, ale czułabym na sobie uważne spojrzenie Rossy, a nie chciałam aby pomyślała sobie o mnie nie wiadomo co. Przygryzłam wargę, nie pozwalając na wypłynięcie z mojego gardła głośniejszego jęku. Zacisnęłam palce na jego plecach, starając się nabrać bezgłośnie powietrza do ust by utrzymać tylko ciche wydechy przy mocniejszym pchnięciu.
Spojrzałam na zegarek, leżący na stoliku nocnym i westchnęłam. Wypadałoby wstać. Zaśmiałam się cicho, gdy dłoń Lewisa zjechała z mojego ramienia na żebra. Zabrałam ją.
- Nie rób mi tak - podniosłam głowę.
- Znaczy jak? - zmarszczył brwi, na co odpowiedziałam skrzywieniem.
- Nie lubię łaskotek, ale lubię kogoś łaskotać. I mam nawet na celu ofiarę.
- Wara to zrobić, a będę zmuszony jeszcze raz przygwoździć cię do łóżka, złapać za nadgarstki i dodatkowo zamknąć usta - zmrużyłam oczy.
- Kiedyś spróbuję. Może w nie tak dalekiej przyszłości - pocałowałam go - Wstajemy mój drogi... nie będę tu leżeć do południa - zsunęłam się z łóżka i podeszłam do komody z bielizną. Skrzywił się, gdy odwróciłam głowę, zakładając ją na siebie. Przewróciłam oczami, otwierając szafę z ubraniami. Zajęłam się poszukiwaniami jakichś wygodnych spodenek, tylko problem wyglądał tak, że nie znalazłam ani jednych. I wcale nie chodziło o moje niezdecydowanie. Ich po prostu nie było.
- Lewis? - rozejrzałam się jeszcze raz po szafie. To niemożliwe. Przecież moje ubrania nie mogły zniknąć ot tak, jakby zabrane przez nie wiadomo jaką siłę.
- Tak? - chłopak rzucił mi szybkie spojrzenie. Oparłam dłonie na biodrach i odwróciłam się do niego, szukając przy okazji w głowie jakiegoś racjonalnego wytłumaczenia.
- Nie wiesz przypadkiem gdzie są moje ubrania? - przechyliłam głowę, wlepiając w niego pytające spojrzenie. Ubrał spodenki i wzruszył ramionami.
- Pewnie w szafie.
- Kłopot w tym, że ich tam nie ma - wskazałam na nią. Podszedł, zaglądając do środka.
- Przecież są - mój poważny wyraz twarzy mógł sugerować żeby się przyznał. Nikogo innego prócz nas tutaj nie było.
- Owszem. Same sukienki - przejrzałam je po kolei - Naprawdę zabrałeś nawet spódniczki? - spiorunowałam go spojrzeniem. Zmarszczył brwi.
- A kto powiedział, że to ja?
- A widzisz tu jeszcze kogoś innego? I nie wmawiaj mi, że mam urojenia, bo do ilości ubrań akurat posiadam pamięć absolutną.
- Jest jeszcze Rossy - odwróciłam ponownie głowę, mierząc go spojrzeniem - Przecież wyglądasz pięknie w sukienkach. Zawsze jeszcze pozostaje ci bikini - uśmiechnął się szeroko.
- A ty wiesz, że jak chcesz utrzymać siebie i swoje pożądanie to ja nie mogę chodzić przez cały czas w bikini? - sięgnęłam z szafy zwiewną, beżową sukienkę, która wpadła w odcień kawowy.
- Nie martw się... potrafię o siebie zadbać - pokręciłam głową z uśmiechem. Lewis wyszedł do łazienki. Spojrzałam na jego szafę. Może mało kreatywne, ale oko za oko...
Zeszłam do kuchni. Herbata... chętnie bym się napiła. Wstawiłam wodę, czekając tylko na moment kiedy mój wspaniały rycerz zejdzie na dół. Poza tym, z tego co wiem należałoby iść do jakiegoś sklepu, a głupio wysyłać samą Rossy. Usiadłam przy stole i wypisałam sobie rzeczy potrzebne do kupienia.
- Hailly... - samym wyczuciem wiedziałam, że opiera się ramieniem o ścianę kuchni i przygląda się badawczo - Gdzie schowałaś moje koszulki? - Ałć. To zabrzmiało jak oskarżenie.
- Jakie koszulki? - odpowiedziałam, nawet się nie odwracając.
- Bardzo śmieszne.
- Ja nic nie wiem o żadnych koszulkach - wzruszyłam ramionami. I tak się przyznam. Ale nie zamierzam mu szybko o tym mówić.
- To ma być odwet? - odwróciłam się na krześle i oparłam rękę o blat ze złośliwym uśmiechem.
- Skoro ja mogę chodzić w samym bikini to ty możesz chodzić bez koszulki. Ciesz się, że spodni ci nie zabrałam - wstałam, trzymając w dłoni zapisaną karteczkę i podałam ją Lewisowi - Fajnie byłoby popatrzeć na ten zgrabny tyłeczek - puściłam mu oczko i klepnęłam w pośladek. Podskoczył, nie spodziewając się tego ruchu. Poczułam na swoich plecach jego przesuwające się spojrzenie. Parsknął cicho pod nosem.
- Tylko, że zauważ kochanie... - objął mnie w pasie - Ja bez koszulki przyciągam bardziej spojrzenia innych kobiet niż ty w sukience innych mężczyzn - zmrużyłam oczy, zatrzymując spojrzenie na krajobraz przed sobą - Bo widzisz, różnica między kobietą i mężczyzną jest taka, że jeśli mężczyzna widzi u boku kobiety drugiego mężczyznę to raczej marne szanse na podejście i choćby rozmowę - zamruczał. Odwróciłam się, opierając ciało o kraniec blatu i pokiwałam głową z udawanym uznaniem. Myśliciel filozof się znalazł - A kobiecie nie przeszkadza to, że u boku mężczyzny jest druga kobieta.
- Naprawdę? - odparłam teatralnie zaskoczona.
- Tak. Spójrz na siebie. Przeszkadzało ci, gdy przyprowadzałem jakąś ładną dziewczynę? I tak rzucałaś mi się na szyję, a teraz mogę śmiało rzec, że bardziej chętnie niżeli miałbym sam przychodzić - prychnęłam, odpychając go od siebie. Może faktycznie za ciężko przyjmuję rację z jego strony.
- I twierdzisz, że całkowicie poznałeś mechanikę relacji damsko-męskich? - podeszłam do szafki, próbując sięgnąć jeden z ulubionych, tutejszych kubków.
- Nie. Ciebie czasem nadal staram się rozgryźć - podszedł i sięgnął mi. Uśmiechnęłam się zadowolona i uniosłam spojrzenie na jego twarz.
- I dobrze. Nie powinno być za łatwo - chciałam go minąć, ale złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie. Zacisnęłam usta, próbując wyrwać rękę, ale on tylko uśmiechnął się, mówiąc samą mimiką twarzy, że marne szanse.
- To gdzie znajdę resztę mojej garderoby?
- Nie znajdziesz - warknęłam i oplotłam drugą ręką jego szyję, zakładając udo na biodro chłopaka z zadziornym uśmiechem. Stanęłam na placach, uwalniając cudem nadgarstek drugiej ręki, której palce wplotłam w czarne włosy Lewisa. Zbliżyłam twarz do jego ucha, a jego dłoń przytrzymała moje udo, delikatnie przesuwając się coraz bliżej w górę - Nie znajdziesz ich, chyba że przekonasz mnie do zdradzenia mojego tajnego schowka - złożyłam pocałunek na jego policzku. W tym samym czasie do domu weszła Rossy. Posłałam szybki uśmiech Lewisowi i wróciłam do robienia herbaty.

Lewis?

Od Harry'ego cd. Isabelle

- Isabelle - mruknąłem, gdy piosenka dobiegła końca.
- No co? - Spojrzała na mnie, ponownie zarzucając nogi na moje kolana.
- Przyznałaś się do przegranej.
- Harry,  ty nic nie rozumiesz - westchnęła, odstawiając swój kieliszek na stolik - poszłam na kompromis. Wiedziałam, że ty nie odpuścisz i ja również nie miałam takiego zamiaru. Wciąż uważam, że to ja wygrałam.
- Czyli oczekujesz, że połowicznie przyznam się do przegranej? - Zmarszczyłem brwi.
- Po pierwsze, nic takiego nie powiedziałam. Po drugie, możesz się przyznać do połowicznej wygranej, zawsze to lepiej brzmi. - Uśmiechnęła się zwycięsko.
Wywróciłem oczami, co oczywiście nie uszło uwadze Isabelle. Muszę zapamiętać, by przez najbliższy czas nie wychodzić na balkon.
- Zjadłbym coś.
- Niedawno jedliśmy - westchnęła - Tam jest telefon, zadzwoń do obsługi to ci coś przyniosą.
- Zjadłbym coś słodkiego.
- Aaa to zmienia postać rzeczy. Lubisz praliny?
- Uwielbiam - odpowiedziałem, widząc dziwny entuzjazm na jej twarzy.
- W takim razie sama zadzwonię! - Dziewczyna zerwała się na równe nogi i popędziła do telefonu.
Nie mam zielonego pojęcia co w nią wstąpiło w tym momencie, ale chociaż sam nie musiałem wstawać. Oczywiście zanim wykonała telefon, zaczęła męczyć mnie pytaniami, czy będą mieli praliny, czy w ogóle powinna tam dzwonić, czy nie uznają, że to głupie. Cokolwiek bym nie odpowiedział, tak czy siak by to zrobiła.
Oczywiście wyszła z salonu, żebym, jak to uznała, jej nie rozpraszał.
- Będą praliny! - zawołała z szerokim uśmiechem. - Poprosiłam o jeszcze jedno wino.
- Chcesz mnie upić i dopiero wtedy zrzucić z balkonu?
- Tak chyba będzie łatwiej. - Puściła mi oczko, wracając na swoje poprzednie miejsce.
- Będąc pod wpływem, nie mogę robić za masażystę - mruknąłem, dopijając ostatni łyk wina.
- Czyli się przyznajesz?
- Tylko połowicznie - zastrzegłem sobie, jednak dziewczyna nie zwróciła na to uwagi.
Była cholernie zadowolona z tego, że się przyznałem. Przyglądała mi się badawczym i dumnym wzrokiem, a przestała dopiero wtedy, gdy usłyszała pukanie. Zdążyła tylko krzyknąć "ja otworzę" i już pobiegła, żeby otworzyć drzwi. Nie miałem zamiaru się kłócić, bo i tak nie miałem najmniejszych chęci podnosić się z miejsca. Wziąłem do ręki telefon i pierwsze co wszedłem na Twittera. Niall zawsze się śmiał, że śledzę wszystkie portale plotkarskie, ale sam później zaczął to robić. Po pierwszym koncercie przyjaciela, pojawiła się tam masa jego zdjęć, więc również nie mógł sobie tego odpuścić. Czasem dowiaduje się tam więcej o swoim życiu, niż sam wiem. Kiedyś byłem razem z Gemmą w Chorwacji i oczywiście pojawiło się naprawdę wiele zdjęć o "nowym związku Harry'ego Stylesa". Nikt nie wpadł na to, że wyjechałem z siostrą na wakacje. To by była za mała sensacja. Ba! Raz uznali, że jestem homoseksualistą, gdy razem z Niallem poszliśmy do kina. Cóż... Horanowi to nie przeszkadzało, miał niezły ubaw przez dobre kilka tygodni. Nawet ustawił sobie na tapetę zdjęcie, na którym rzekomo trzymamy się za ręce.
Teraz moją uwagę przykuł nagłówek "Harry Styles w Paryżu! Chłopak nie odwiedził samotnie miasta zakochanych." Poniżej w kolejnych postach znajdowało się kilka zdjęć moich i Isabelle z dzisiejszego dnia. Gdy przejrzałem je wszystkie, zrozumiałem, że dziewczyna nie wracała już przez dłuższą i po chwili usłyszałem śmiech. Postanowiłem tam podejść. 
Jeżeli to ten recepcjonista - trzymajcie mnie. 
Już po głosie od razu rozpoznałem tego faceta, a gdy byłem już w stanie go zobaczyć, miałem pewność, że to on. Po co on ciągle chodzi w tym garniturze? Poza tym, skoro pracuje na recepcji, to nie powinien chodzić po pokojach. 
Oj, Harry, Harry. Czyżbyś był zazdrosny?
Tak, jak najbardziej. 
Podszedłem do drzwi i objąłem Isabelle w pasie. Dziewczyna posłała mi zdziwione spojrzenie, jednak ja skupiłem uwagę na naszym nieproszonym gościu. Miał tylko coś przynieść, a nie wdawać się w dyskusję.
- Dobry wieczór - rzuciłem do mężczyzny, po czym zwróciłem się do dziewczyny - Wszystko w porządku, kochanie?
Moja próba zachowania powagi spełzłaby na niczym, gdy tylko zobaczyłem zakłopotany wzrok Isabelle.
- Życzę miłego wieczoru - powiedział mężczyzna i zniknął gdzieś w korytarzu.
Zamknąłem za nim drzwi, a teraz oczekiwałem na zarzuty, jakie postawi mi Isabelle.
- Co to miało być? - spytała, marszcząc brwi.
- Nic. - Wzruszyłem ramionami.
Dziewczyna prychnęła, nie mogąc już powstrzymać napadu śmiechu.
- Wszystko w porządku, kochanie? - Spróbowała naśladować mój ton głosu. - Widzę, że ktoś tu na poważnie wziął moją uwagę, na temat szukania sobie towarzysza.
- Nie, po prostu go nie lubię.
- Nawet go nie znasz i już go nie lubisz?
- Tak. - Wzruszyłem ramionami, nie widząc w tym nic złego.
- Harry - zaśmiała się - Czy ty jesteś zazdrosny?
Jestem, ale ci się do tego nie przyznam.
- Nie.
- Harry.
- Idę się wykąpać, a jak wrócę to dostaniesz swój wygrany masaż.
- Bardzo dyskretna zmiana tematu. Naprawdę, nie zauważyłam, ale.. pogadamy o tym później. Teraz leć się myć, poczekam z pralinami i obiecuję nie wypić drugiego wina. - Uśmiechnęła się uroczo.
~~*~~*~~
Oczywiście zanim poszedłem do łazienki musiałem najpierw porozmawiać z Niallem, który dobiłam się do mnie przez pół dnia. Musiał podzielić się ploteczkami z Morgan University, jak i tymi, które znalazł w internecie. Gdy już miałem dość jego paplaniny i zacząłem się obawiać, że Isabelle zje wszystkie czekoladki beze mnie, po prostu się rozłączyłem.
Idąc do łazienki, zapomniałem o jednej rzeczy. Ubrania, które leżały na łóżku.. wciąż tam leżały.
- Isabelle! Podasz mi moje ubrania z pokoju? Leżą na łóżku - zawołałem.
- Zaraz, jeszcze nie wyszłam z łazienki!
Jak to dobrze, że mieszkanie było wyposażone w dwie łazienki, nie chcę sobie nawet wyobrażać kłótni, jakie miałyby miejsce przy jednej.
- Długo jeszcze?
- Nie, już idę. Ej.. ale mam tak po prostu do ciebie wejść?
- Mogę wystawić rękę za drzwi i wtedy mi podasz, okej?
- Nie mogłeś sam po prostu po nie wyjść? - Spytała, stojąc już pod drzwiami.
Wychyliłem głowę i spojrzałem na dziewczynę. Isabelle miała na sobie biały szlafrok i tego samego koloru ręcznik na głowie. 
- Sądziłem, że mogłoby ci to trochę przeszkadzać, gdybym biegał nago po mieszkaniu. - Uśmiechnąłem się, puszczając jej oczko. 
- Zamknęłabym oczy - odpowiedziała, podając mi ubrania - Poza tym mogłeś owinąć się ręcznikiem i po nie pójść. Zaczynasz się mną wysługiwać. 
Odwróciła się, nie dając mi czasu na odpowiedź i zniknęła gdzieś w salonie. Pewnie dobiera się do pralinek! 
Dopiero teraz zauważyłem, że nie przyniosła mi koszulki. Naciągnąłem na siebie spodenki dresowe i wyszedłem z łazienki, od razu kierując się w stronę salonu. 
- Nie przyniosłaś mi ko.. czy to moja koszulka? - Zmarszczyłem brwi, wskazując na górną część jej garderoby. 
- Jaka koszulka? - Uśmiechnęła się. - Wybacz, ale pamiętasz jak ci powiedziałam, że zapomniałam jednej torby? Miałam w niej piżamę. 
- I dopiero teraz kradniesz moją? 
- Próbowałam wczoraj spać w zwykłej koszulce, ale te za duże są wygodniejsze. - Puściła mi oczko. 
Okej, dobra. Zapamiętać, żeby zamykać pokój na klucz. W innym przypadku Isabelle wyniesie mi pół garderoby. 
- Dlaczego ty się malujesz? - spytałem, zauważając, że jest bez makijażu.
Na początku niezbyt zrozumiała, o co mi chodzi, ale po chwili rzuciła coś w stylu "żeby ładniej wyglądać". Komu jak komu, ale Isabelle zdecydowanie makijaż nie był do niczego potrzebny. Zawsze była piękna.
- Nigdy nie zrozumiem kobiet - westchnąłem - Bierz wino i praliny, zmieniamy lokal.
- Uważam, że mój pokój będzie lepszy. - Wzruszyłem ramionami i bez słowa poszedłem do pokoju dziewczyny.
Wziąłem lekki rozbieg i wskoczyłem na łóżko, co spotkało się z niezadowolonym jękiem Isabelle.
- Tak ładnie je pościeliłam! Zbeszcześciłeś moją ciężką pracę - fuknęła, odstawiając wino i czekoladki na stolik.
- Wybacz, kochanie. Już poprawiam. - Uśmiechnąłem się i wstałem, chcąc poprawić pościel.
Isabelle obserwowała i komentowała każdy mój ruch, tu źle, tam się brzydko położyło, tu popraw. Wszystko, by tylko wyprowadzić mnie z równowagi. O nie, nie panno Mortensen. Tym razem tak łatwo mnie nie zdenerwujesz.
- Wiesz, że do masażu trzeba zdjąć koszulkę? - spytałem, starając się o jak najpoważniejszy ton głosu.
- Przecież już zdjąłeś. - Uśmiechnęła się.
- Przez koszulkę będzie ci niewygodnie - kontynuowałem, nie zwracając uwagi na jej komentarz - U profesjonalnych masażystów, należy zdjąć ubrania.
- Ale ty nie jesteś profesjonalnym masażystą, więc musisz sobie poradzić w troszkę innych warunkach - powiedziała, a ja w tym momencie już nie wytrzymałem i wybuchnąłem śmiechem.
- Mam usiąść, czy się położyć?
- Jak ci wygodniej.
- Mogę zasnąć, więc wolę się położyć - mruknąłem pod nosem i skoczyła na łóżko, psując moją pięknie ułożoną pościel.
Westchnąłem i usiadłem obok dziewczyny. Odgarnąłem delikatnie włosy Isabelle i ułożyłem dłonie na jej ramionach.
- Wiesz, że będziesz musiał to robić dopóki nie zasnę, prawda? - mruknęła, chowając twarz w poduszce - Za to, że wystraszyłeś tego przystojnego recepcjonistę.
- On nawet nie był przystojny - burknąłem i dźgnąłem dziewczynę w bok, na co cicho pisnęła.
- Był - zaśmiała się.
Wywróciłem oczami i nie chcąc dać się wyprowadzić z równowagi, kontynuowałem masaż. Isabelle na nic się nie skarżyła, więc może i mam zadatki na profesjonalnego masażystę.
- Następnym razem poproś tą ładną pokojówkę, żeby przyniosła wino - rzuciłem, czekając na jej reakcję.
- Wolę recepcjonistę. - Mimo, że nie widziałem dokładnie jej twarzy, byłem pewny, że właśnie się uśmiecha. 
W tym momencie, mimo zasłoniętych rolet, w całym pomieszczeniu zrobiło się jasno, a chwilę później rozległ się głośny grzmot. Nie lubię burzy. Nie boję się, po prostu zawsze jest mi cholernie ciężko zasnąć, gdy błysk co chwila rozjaśnia cały pokój, nie wspominając już o tym, jak potrafi być głośno. Od razu poczułem, że Isabelle odrobinę się spięła, jednak nic nie powiedziała. Może już zasnęła?
- Śpisz? - spytałem.
- Nie, nie przerywaj - mruknęła.
- Zawsze mam wrażenie, że jak uderzy piorun i zrobi się jasno, to ktoś będzie stał w kącie - szepnąłem, próbując się nie zaśmiać i wskazałem na róg pokoju.



Isabelle? ;3
1627 słów, miało wyjść troszkę lepiej, ale chyba ujdzie

czwartek, 27 lipca 2017

Maureen odchodzi!

 
Powód: jako takiego nie ma
Również Mareen (louiz) nie jest już administratorem bloga.


Selekcja

Nie ma się co rozwijać, bo po tytule każdy wywnioskuje o co chodzi. Na dole więcej informacji ↓

Małe wytłumaczenie dla tych którzy przechodzą selekcję na naszym blogu pierwszy raz:
Po co to? Co ma to na celu?
Ma to na celu sprawdzenie kto jeszcze tutaj zagląda, a kto olewa akademię, a jego postać bezczynnie "leży" w zakładce.
Postaci nieobecne nie są usuwane z bloga!
W komentarzach po tym postem piszecie imię i nazwisko postaci. Jeśli nie macie gamila i nie macie jak zgłosić się pod postem - piszcie na howrse do graczki Arbuz :3
Macie czas do czwartku (czyli do 03.08). Po tym terminie postaci, które się nie zgłosiły zostaną usunięte z bloga. 

Od Victora CD Kate

Czemu akurat mnie sobie, ta kobieta, obrała na cel i dała ambitne zadanie szukania Kate po pokojach? Następnym razem chyba odmówię.
Kate zamknęła drzwi po tym jak przekroczyłem próg jej pokoju.
- Czytasz?- spytałem stając nad stolikiem i sporą stertą książek, moje pytanie raczej nie wymagało jakiejkolwiek odpowiedzi
Odpowiedź i tak była twierdząca. Dziewczyna zniknęła w łazience, zapewne po to aby poprawić koszulkę. I tym razem moje podejrzenia się sprawdziły.

Koło, palącego się, dosyć sporego ogniska z którego pomarańczowe płomienie paliły na popiół drewno stały grupki osób. Usiadłem na jednej z drewnianych ław oddalonych trochę od ogniska. Wbrew pozorom byłem zmęczony i nie za bardzo miałem ochotę na siedzenie tutaj za długo. Byłem ciekaw jak to po prostu będzie wyglądało, a jednocześnie mogłem zobaczyć innych uczniów. Zacząłem wpatrywać się w tańczący na wietrze płomień gdy obok mnie zasiadła Kate. Posłałem jej delikatny uśmiech, który odwzajemniła.

*Następnego dnia*

Kolejny dzień i kolejny trening. W sumie to plan wyglądał tak samo. Tak naprawdę musiałem to wytrzymać jeszcze miesiąc, a potem wrócę na trochę do normalności i normalnego spędzania wakacji. Z tego co mi było wiadomo to dzisiaj, zamiast typowego treningu, każda z grup wyjeżdżała na niedługą przejażdżkę w teren.
Nie spiesząc się, udałem się do stajni. Connor parsknął radośnie na mój widok.
- Co tam Rudzielcu?- pogładziłem jego kasztanowatą sierść na szyi, a on postanowił potrzeć pyskiem o moje ramię- Widzę, że komuś się na czułości zebrało- zaśmiałem się i zacząłem czyścić jego sierść przed jazdą
Tego typu wycieczka w teren na pewno była przydatna, bo pomogło mi to chociaż trochę zorientować się w terenie. Po niedługiej przejażdżce większość uczniów udała się do stajni, ja również. Zsiadłam z ogiera, który nawet nie pozwolił mi wylądować stopami na ziemi, a już wyrwał do przodu jak oparzony, a ja wylądowałem na tyłku. Czy on musi robić takie rzeczy już na samym początku naszego pobytu tutaj? Oczywiście to było najmniejsze zmartwienie, bo kasztan po drodze spłoszył innego konia w skutek czego siedząca na jego grzbiecie dziewczyna spadła na ziemię. Connor zatrzymał się kawałem dalej, a rumak dziewczyny pokłusował dalej. Podbiegłem do swojego konia i chwyciłem wodze, które luźno zwisały. Dziewczyna podniosła się z ziemi z lekkim grymasem na twarzy. Rozejrzałem się za jej wierzchowcem. Kawałek dalej, na zielonej trawce, która rosła dookoła parkuru pasł się jej siwek. Wraz z Connorem podszedłem do niego i również chwyciłem za skórzane paski. Podszedłem do brunetki i wręczyłem jej wodze konia.
- Naprawdę przepraszam. Nie wiem co w niego wstąpiło- spojrzałem na dziewczynę, która pogładziła pysk rumaka, a potem przeniosła swoje spojrzenie szarych oczu na mnie
- Nic się nie stało, z tego co widziałam nie ja jedna wylądowałam na tyłku przez niego- lekko się uśmiechnęła
Connor wyciągnął swoją szyję w stronę konia stojącego naprzeciwko niego. Widać chciał poznać kogoś nowego. A no tak - przede mną też stała dziewczyna.
- Victor- przedstawiłem się, wyciągając w jej stronę rękę
- Phoebe- uścisnęłam dłoń, a delikatny uśmiech nie schodził jej z twarzy
- Widzę tu coraz więcej ludzi w wakacje.
- Pzyjechałam niedawno. Nie robi mi to większej różnicy, ważne, że codziennie mogę siedzieć w siodle- rozpromieniła się jeszcze bardziej na te słowa
- Zgadzam się. To będziemy tu tak stać czy może wrócimy do stajni?- spytałem
- W sumie nie chciałam tam wracać. Teren nie był wymagający ani długi, chciałam go przedłużyć- odparła i jedną nogę włożyła w strzemię, a drugą odbiła się od ziemi i zwinnie wsiadła na ogiera- Masz ochotę też pojechać? Jak się zgubię to przynajmniej nie będę sama- zaśmiała się
Czemu nie? Wsiadłem na grzbiet kasztana i ruszyłem stępem za brunetką i jej koniem.
- Gdzie my tak właściwie jedziemy?- spytałem i popędzając Connora, zrównałem się z nowym towarzystwem
- Słyszałam, że niedaleko jest niewielkie jezioro. Od czegos trzeba zacząć- wzruszyła ramionami i akurat wjechaliśmy na piaszczystą drogę, opuszczając znane nam tereny akademii. Connor szedł równym i spokojnym krokiem obok nowego towarzysza.

Phoebe?
Wybacz za jakość, ale miałam sporą przerwę i wybiłam się z rytmu :v Potem się rozkręcę ♥️

Leon Corssa i Desperado

Motto: "Rodzina, przyjaciele zostają. A ja nigdy nie pozwolę im odejść"
Imię: Leon
Nazwisko: Corssa
Płeć: Leon, w przeciwieństwie do swojej siostry jest mężczyzną
Wiek: Leon ma osiemnaście lat, wraz z pełnoletnością, wpadł na pomysł aby dołączyć do swojej siostry w Akademii. Urodził się 24 Grudnia 1999 roku.
Pochodzenie: Ameryka; Portland
Pokój: 17
Grupa: III
Poziom: Średnio zaawansowany
Koń: Desperado
Głos: Linkin Park
Rodzina: Lilianna Corssa - Matka
Devid Corssa - Ojciec
Nikitta Corssa - Siostra
Aparycja: Leon jest mężczyzną o mocnej budowie ciała. Szczupły, wysoki mężczyzna który już od dziecka zadziwia czystością swoich oczu. On jedyny w rodzinie, ma heterochromię, jednak nie przeszkadza mu zainteresowanie ludzi. Przyzwyczaił się. Krótkie, teraz ciemne włosy. Ma nieco kanciastą twarz, jednak to kolejna z cech wyglądu, która mu nie przeszkadza, poza tym, mimo kształtu twarzy ma dość dziecięcą urodę. Nos jest lekko przekrzywiony z powodu licznych złamań, łamali mu go chuligani, gdy jeszcze on i Nikitta chodzili do szkoły, mimo wszystko, dziewczyna była słabsza niż on, więc Leon często bronił ją przed napastliwymi kolegami z szkoły. Ma wąskie usta, jednak jego górna warga jest nieco pełniejsza niż dolna, to drobna niedoskonałość którą odziedziczył po matce. Długie i zwinne palce, są skutkiem wielu lat gry na instrumentach, takich jak pianino i gitara akustyczna. Jeśli chodzi o jego ubiór, Leon uwielbia koszulki z śmiesznym nadrukiem oraz swoją czapkę z daszkiem, którą dostał niedawno na urodziny od siostry, teraz nosi ją tylko na jakieś okazje. Często ma na sobie koszule i bluzy z kapturem, a na lewym nadgarstku złoty zegarek.
Charakter: Jeśli chodzi o charakter chłopaka, jest on dość łatwo wierny i naiwny. Uważa że zna świat, choć naprawdę nic nie wie o otaczających go ludziach. Ma problemy z rozmawianiem o uczuciach, owa barykada spada gdy spotyka się z swoją siostrą, Nikittą. Kocha ją nad życie, a kiedy ta wyjechała do Akademii bardzo za nią tęsknił. Żałuje, że nie mógł z nią być cały czas.
Jest radosny i zabawowy, kocha towarzystwo innych ludzi, jest też bardzo pomocny. W razie potrzeby, jest gotów skoczyć w ogień, zwłaszcza dla przyjaciół i bliskich. Leon to typ człowieka kontaktowego, któremu do szczęścia wystarczą regularne spotkania z przyjaciółmi. Nie potrzeba mu wiele, jednak, chcę być bardzo blisko swojej siostry.
Kiedy Nikitta wyjechała do akademii, chłopak przeżył załamanie nerwowe i depresję, chodził nawet na sesję do psychologa. Nigdy nie przyznał się jak bardzo kocha  swoją rodzinę, ponieważ zawsze starał się nie pokazywać, jak bardzo zależy mu na matce i ojcu.
Zainteresowania: Leon uwielbia fotografię, zajmuje się tym prawie zawodowo już od najmłodszych lat. Jakie dziesięciolatek był fotografem rodzinnym na ślubie swojej ciotki. Jego kolejnym zainteresowaniem jest oczywiście jazda konna, którą zaraziła go jego siostra Nikitta już w dzieciństwie. Nie chciał jednak się przyznać, że kocha konie równo mocno co swoją siostrę.
Inne: Tak samo jak Nikitta, jest wegetarianinem
Kontakt: magicdiamond
Inne Pupile:
Tunder - Tunder to młody psiak rasy Husky, którego Leon przygarnął z schroniska. Został oddany tam przez swoich dawnych właścicieli, teraz pies jest pod opieką Leona już od dwóch miesięcy.


Imię: Desperado, jednak nazywany jest bardzo często Dess
Płeć: Wałach
Rasa: Koń andaluzyjski
Data urodzenia: Piąty kwietnia dwa tysiące trzynaście, wałach ma pięć lat.
Charakter: Desperado to koń szlachetny, już za źrebaka można było zobaczyć u niego zarys przyszłych zachowań. Kiedy był zajeżdżany, jeździec musiał zostać przez niego "przyjęty". Nie pozwalał też, aby ktokolwiek był dla niego okrutny. Kiedy został sprzedany, koń był bardzo osowiały i przygaszony. Okazało się, że jego właściciel zmarł. Można więc stwierdzić, że jak każdy koń bardzo przywiązuje się do swojego właściciela. Jest lojalny, co pokazuje na każdym kroku. Od dnia, kiedy jest z Leonem, koń zawsze jest na każde jego zawołanie. Jest też bardzo dobrym skoczkiem, co sprawia, że Leon i on, wygrywają zawody.
Desperado to wulkan energii, co rano domaga się wycieczki poza tereny które już zna, a jego pamięć jest jedną z najlepszych cech tego konia. Pamięta wszystko, nawet jeśli jest w jakimś miejscu pierwszy raz.
Specjalizacja: Skoki to coś, co uwielbia. Desperado zawsze ma tą iskierkę w oczach, kiedy przychodzi czas na trenowanie skoków, czy po prostu widzi przeszkodę niedaleko siebie na przejażdżce.
Umiejętności: Desperado jest wytrzymały co pozwala mu na wędrówkę przez długi czas, wysoko skacze co pomaga mu w karierze skoczka. Kolejną umiejętnością, jest podstawowa znajomość ujeżdżenia, jednak nie za bardzo lubi treningi z tego.
Właściciel: Leon Corssa

środa, 26 lipca 2017

Od Charlotte do Nialla

Szybko znalazłam stronę kina, do którego mieliśmy zamiar jechać, a kiedy mój wzrok napotkał tytuł nowego filmu Marvela, podskoczyłam niczym zbyt rozentuzjazmowane dziecko.
- Spider-man! - pisnęłam radośnie, co najwyraźniej zaskoczyło Nialla, bo jasnowłosy spojrzał się na mnie wzrokiem typu "boże-z-kim-ja-się-związałem". Nie dziwiłam mu się, bo kiedy chodziło o produkcje związane z Avengersami to byłam niemal psychofanką. Mocny nacisk na "niemal".
- Zdążymy? - pochylił się nade mną, spoglądając przez moje ramię na ekran komórki.
Pokiwałam szybko głową.
- W takim razie nie mam nic przeciwko - cmoknął mnie szybko w policzek, podnosząc się do pozycji siedzącej, a ja natychmiast poderwałam się z łóżka, gotowa do drogi, co nie obyło się bez komentarza Nialla. - To chyba twoje najszybsze wyszykowanie się.
Prychnęłam cicho, przewracając oczami.
- W kinie jest ciemno, nikt mi się nie będzie przyglądał - schowałam smartfona do kieszeni jeansów i ruszyłam w stronę drzwi. - No chodź.
Blondyn pogderał coś jeszcze pod nosem, skarżąc się na żeński gatunek, aż w końcu mogliśmy wyjść z jego rodzinnego domu. Musiałam przyznać, że poczułam małe ukłucie zazdrości, widząc Nialla z kochającą rodziną. Biologiczną rodziną. Co prawda mogłam liczyć na wsparcie państwa Reynoldsów i mojego przyrodniego brata, ale fakt faktem, że nigdy nie zastąpią mi prawdziwych rodziców i rodzeństwa.
- Cholera, ale zimno - potarłam ramiona, które przez kontakt z chłodnym powietrzem szybko zmarzły.
Usłyszałam ciche, może trochę zirytowane westchnięcie Nialla, a kiedy obróciłam głowę, by na niego spojrzeć, chłopak już podawał mi swoją bluzę, którą zgarnął z tylnego siedzenia.
- Dzięki - założyłam ciepłe ubranie, po czym cmoknęłam chłopaka w policzek.
- Skoro już wiemy, że nie dostaniesz hipotermii, jedziemy - mrugnął do mnie, a kiedy włączył radio, skupiając się na drodze, ja zabrałam się za pisanie smsa do Matthew.
Film był świetny, delikatnie mówiąc. Postać Spider-mana grana przez Toma Hollanda była chyba najlepszą spośród wyreżyserowanych bohaterów pozostałych filmów o człowieku-pająku. Niemal cały seans paplałam cicho Niallowi o komiksowej wersji Petera Parkera i ciekawostkach z nim związanych. W pewnym momencie zauważyłam mocno zaciśniętą szczękę Nialla i jedną z jego rąk nerwowo podrygującą na podłokietniku kinowego fotela. Nie no, żartuję. Od dłuższej chwili nie dawał mi popcornu. Niezbyt zadowolona mina Horana zniknęła dopiero, kiedy znowu zaparkowaliśmy przed jego rodzinnym domem. Chłopak szybko wyszedł z samochodu, trzaskając za sobą drzwiami, a nim ja - oszołomiona przed dłuższą chwilę jego zachowaniem - zdążyłam wysiąść, Niall otworzył drzwiczki od mojej strony. Jedną rękę wsunął pod moje złączone nogi, a drugą położył pod moimi plecami i ku mojemu zaskoczeniu, zaniósł mnie do przygotowanego dla nas pokoju.
- Co do... - nie pozwolił mi dokończyć, łącząc nasze usta pospiesznym pocałunkiem. Oparłam plecy o ścianę, by zapewnić sobie jakąkolwiek stabilizację, bo gwałtowność ruchów blondyna prawie doprowadziła do upadku na podłogę. Irlandczyk wsunął na moment swoje dłonie pod moją bluzę, a widząc, że nie stawiam oporu, pomógł mi ją zdjąć. Przeszło mi przez myśl, żeby go mocno trzepnąć, ale nie mogłam bronić się przed seksem bez końca. Tak naprawdę częsta niepewność Nialla w tej kwestii zaczynała działać mi na nerwy.
Równie szybko pozbyliśmy się nie tylko reszty moich ubrań, ale i ciuchów Horana.
~~*~~
- Charlie? - otworzyłam niechętnie zaspane oczy, słysząc cichy głos tuż przy swoim uchu.
- Czego? - burknęłam niezbyt grzecznie, niezadowolona z faktu, że mnie budzi. Co jak co, ale spać lubiłam.
- W porządku? - słysząc lekką obawę w jego głosie, przewróciłam się na drugi bok, by móc spojrzeć mu w oczy.
- Co "w porządku"? - naprawdę nie miałam pojęcia o co mu chodzi. 
- Po dzisiejszej nocy. Byłem trochę zdenerwowany i...
W tamtym momencie parsknęłam śmiechem, szybko cichnąc. Państwo Horan wrócili pewnie dosyć późno, a ostatnim czego chciałam było budzenie ich.
- Byłeś zazdrosny o Petera Parkera. Postać fikcyjną - przewróciłam oczami, dźgając go palcem w klatkę piersiową. 
- O aktora - poprawił mnie szybko.
- O, to akurat nie było bezpodstawne. Tom Holland jest uroczy - z cichą satysfakcją obserwowałam zaciskającą się znowu szczękę Nialla. - Głuptasie, to, że uważam go za osobę atrakcyjną, nie znaczy, że zaraz polecę do miejsca gdzie jest i się na niego rzucę. Ty również jesteś przystojny, ale posiadasz ten bonus, który skutecznie dyskwalifikuje innych. 
- Hm?
- Kocham cię. Nawet jeśli jesteś taki strasznie tępy i to do ciebie nie dociera - cmoknęłam go szybko, czując jak się uśmiecha. - A teraz rusz tyłek i przynieś mi golf. Narobiłeś mi tyle malinek, że będę musiała się w nim grzać przez najbliższe kilka dni!
Odpowiedział mi cichy śmiech Nialla, a po szybkim wciśnięciu się w dresy, chłopak przyniósł mi mój czarny golf z krótkim rękawkiem. Zabranie go ze sobą było jednak dobrą decyzją.
- Wzięłam tylko jeden, idziemy na zakupy i fundujesz mi co najmniej dwa nowe - uśmiechnęłam się słodko i pognałam do łazienki, nim Horan zdążył trafić we mnie poduszką.

Niall?

Od Isabelle cd. Harry`ego

I jeszcze zamierzał się kłócić. Jakby miał szansę, ale ja wiedziałam swoje. Jak zawsze zresztą. Poza tym, byłam zaskoczona, że nie odpuszczał. Trzeba przyznać, że ma tą uroczą zaciętość.
- Przecież było wyraźnie powiedziane - skrzyżował ręce, a jego brwi delikatnie się opuściły. Jak widać, zaczyna się całkiem poważna rozmowa. O ile powagą można nazwać mój wewnętrzny śmiech, który pojawiał się za każdym razem, gdy słyszałam to delikatne zbulwersowanie w głosie chłopaka.
- No właśnie. Podkreśliłam, że wygrałam - wzruszyłam ramionami, patrząc na Harry`ego pytającym spojrzeniem.
- Nie chodziło mi... Isabelle! - zacisnęłam usta by przypadkiem nie zepsuć tego co zaczęłam.
- Co?
- To jest ewidentnie not fair - chłopak usiadł na drugim fotelu.
- Masz rację. Ta sprzeczka jest niesprawiedliwa, bo to oczywiste, że wygrałam - odpowiedziałam, wzruszając ramionami i utrzymując poważny wyraz twarzy.
- Przecież...
- Wypchnę cię w najmniej spodziewanym momencie przez balkon - powiedziałam na jednym wdechu. Harry odruchowo chciał dokończyć swoje zdanie, ale momentalnie spoważniał, patrząc na mnie w ciszy, jakbym była potencjalnym zamachowcem i naprawdę planowała skok na jego życie.
- To jest ten argument nie do podważenia?
- Jak cenisz swoje życie to owszem - posłałam mu delikatny uśmiech.
- I ty twierdzisz, że jesteś delikatna w obchodzeniu z ludźmi!? - zamyśliłam się, unosząc delikatnie palec do góry.
- Jakby na to spojrzeć to mogłabym cię przecież nie informować zanim zrzuciłabym cię z tego balkonu - pokiwałam głową tym samym potwierdzając jego zdanie. Owszem, jestem delikatna w obchodzeniu się ludźmi. Harry popatrzył na mnie ze zmrużonymi oczami i odwrócił się, mrucząc coś pod nosem. Wykorzystałam okazję i uśmiechnęłam się, nie ukrywając, całkiem zadowolona. Uwielbiam go denerwować, choć to nie jest przyjemne. No cóż... ale potrafię to wynagrodzić. Oczywiście nie od razu. Niech sobie trochę pożyje w świadomości, że nie odpuszczę.
- Mam dziękować za otrzymaną łaskę? - mruknął.
- Możesz. Chociaż podziękujesz mi jak już przyniesiesz to wino i zamienisz się z utalentowanego piosenkarza w zawodowego masażystę - puściłam mu oczko. I to był koniec, bo on po prostu się obraził. Zniknął w pokoju i siedział cicho. No proszę. A jednak potrafi. Odłożyłam książkę na bok i spojrzałam na przymknięte drzwi. Nie powiem, zaskoczył mnie. Zaśmiałam się pod nosem, zarzucając sobie bluzę na ramiona. Niby było lato, ale w hotelu zrobiło się dosyć chłodno. Całkowicie po cichu zamówiłam wino półwytrawne. Od zawsze wolałam delikatny posmak słodyczy niż cierpki smak wytrawnego, a jeśli już miałam przyjąć porażkę to wino wybiorę sama i chociaż ta nutka cukru zamieni gorzki smak triumfu Harry`ego, który na pewno będzie zadowolony jak dziecko z powodu tego, że się przyznałam. Naturalnie, że mu zaprzeczę, ale niech ma kochane dziecię.
Usiadłam z powrotem na fotel, kładąc butelkę za oparciem.
- Chodź księżniczko! - krzyknęłam, aby wynurzył się z swojej ostoi spokoju, ciszy i wegetacji. Odpowiedziała mi cisza i niezrozumiały pomruk chłopaka - No chodź. Mam coś dla ciebie - spojrzałam na butelkę, dokładnie ją oglądając. Po chwili usłyszałam ciche szurnięcia w pokoju i wolne kroki. Uśmiechnęłam się sama do siebie i kątem oka spojrzałam na drzwi od sypialni. Harry oparł się o framugę z obojętną miną. Kiwnęłam głową by podszedł bliżej.
- Nie zamierzam się sprzeczać z kimś kto gra pas juste - odpowiedział we francuskim. Chyba się nawet do tego przygotował.
- Nie ma sprawy - wzruszyłam ramionami i uniosłam wino do góry - Rozumiem, że ta butelka też zostaje dla mnie? - posłałam mu uśmiech i zamrugałam oczami. Wyprostował się i obszedł dookoła. Na jego twarzy wymalował się delikatny uśmiech, gdy usiadł obok. Przechylił głowę.
- Isabelle?
- Cii... nie psuj tej chwili, bo zmienię zdanie - uniosłam dłoń do góry i podałam mu kieliszek - To jak moja królewno? Przeszły fochy? - rozsiadłam się na kanapie, skierowana w jego stronę i zbliżyłam szkło. Zmierzył mnie spojrzeniem, potem spojrzał na wino i z powrotem na mnie. Uśmiechnął się szeroko i stuknął kieliszkiem o mój.
- Nie obraziłem się - przewróciłam oczami, kiwając głową.
- Oczywiście. Tylko postanowiłeś... - spojrzał na mnie znad kieliszka wina. Odwróciłam głowę - Nie ważne - pisnęłam.
- Dokończ. Postanowiłem co? - starał się złapać mój wzrok.
- Mówię, że nic. To tylko moje nic nieznaczące przemyślenia - machnęłam ręką, upijając kolejny łyk wina.
- A mi się wydaje, że jednak znaczące. Śmiało możesz dokończyć - wyszczerzył się.
- Harry... bo balkon wejdzie w życie - trąciłam go ręką, śmiejąc się - A teraz delektuj się wygraną, bo rzadko pozwolę ci na to - mruknęłam, opierając nogi na jego kolanach. Skierował na mnie spojrzenie, a ja wzruszyłam ramionami.
- Podobno musisz mi zapewnić wszystko co najlepsze. Nie zdziw się, ale potrafię to wykorzystać - posłałam mu buziaka. Pokręcił głową i westchnął cicho.
- I dlaczego ja się na to pisałem? - mruknął pod nosem.
- Ej! Bo tym razem ja się obrażę - odstawiłam kieliszek na stolik i skrzyżowałam ręce na piersi. Pokiwał głową, mówiąc, że rozumie i za nic w życiu nie chciałby tego doznać, bo zapewne jakbyśmy zamienili się miejscami to bym nawet nie pomyślała o wyjściu z pokoju. Prychnęłam w podzięce. Następnie dorwaliśmy się do pilota, leżącego niedaleko, uznając, że włączenie telewizora nie jest całkiem złym pomysłem.
- Tylko coś ciekawego, błagam - zwróciłam się do niego. Przejął sprzęt, bo stwierdził, że ja jak wybieram filmy to on zawsze będzie płakał.
- Sądzisz, że ja wybiorę coś nudnego? - spojrzałam na czarny ekran. Na razie to nic takiego się tam nie pokazało. Spojrzałam na chłopaka.
- Nie działa - wzruszył ramionami i nacisnął ponownie guzik. W pomieszczeniu zabrzmiała głośno muzyka i byłam pewna, że jakbym jej szybko nie wyłączyła to personel pojawiłby się w drzwiach. Spojrzeliśmy na siebie - A to do wieży jest - Harry odezwał się, jakby odkrył coś niemożliwego - To wiele wyjaśnia.
- Wciskałeś guzik od głośności? - uniosłam brwi, zabierając mu pilota.
- A w czym problem? - wybuchnęłam śmiechem.
- Robimy tak... włączam i szybko ściszam, zanim zdążą nas wyprosić. Na trzy...
- Ja chcę - wyciągnął rękę. Skłoniłam głowę, oddając mu urządzenie.
- Raz...
- Trzy! - włączył i szybko ściszył.
- Po jeden jest dwa.
- A ty uważasz, że ja matematyki nie potrafię?
- Zacznę tak podejrzewać.
- Więc z tego co wiem, powinny być dwie nagrody.
- Tak? W moich obliczeniach, jeśli jesteśmy już w temacie, załatwiłam bardzo dobre wino i przyznałam się, choć nadal uważam, że ja miałam rację. Wątpię abym cokolwiek pominęła - wzięłam kolejny łyk napoju i skupiłam się na piosence lecącej w tle. Lubiłam ten kawałek i choć był stary to nadal miał w sobie ten ciągnący rytm. Natalie Imbruglia z piosenką Torn. Cicho zaczęłam nucić pod nosem, uciszając tymczasowo pomruki Harry`ego i uśmiechając się do niego.

Harry?
Masaż pozostawiam tobie ♥