wtorek, 29 sierpnia 2017

Od Milesa C.D. Julesa

Nadal leżąc objąłem go w pasie i oparłem głowę o jego bok. Zamyśliłem się na sekundkę, myśląc, co właściwie możemy dzisiaj robić. Nie było dzisiaj treningów, ponieważ w czasie wakacji ogólnie było ich mniej. Cały dzień z Julesem i to jeszcze żeby nie zaczął się nudzić? Niewykonalne... Westchnąłem, mocniej się do niego przytulając.
- Możemy pojechać na przejażdżkę - zaproponowałem.
- Ale dokąd? - zainteresował się, po czym obrócił tak, że bez najmniejszych problemów mógł bawić się moimi włosami. Wszyscy to robią... Co w nich takiego fajnego, co?
- Nad rzekę... Płynie przez kawałek naszego lasu, taka dosyć szeroka, ale przy brzegu jest spory niezbyt głęboki pas, chwilami kamienisty, ale głównie piaszczysty - wyjaśniłem.
- To dobry pomysł, Hurricane się wyciągnie i Blue też. Przyda im się taki spacerek - pokiwał głową, zgadzając się. Nie byłem pewny czy to dotyczyło przede wszystkim mojej propozycji czy potwierdzał swoje własne słowa. - No to chodź klucho.
- Tylko nie klucho! - krzyknąłem, wstając za nim. Podszedłem do lustra, przed których się zatrzymałem, Jules stanął za mną. Ponieważ byłem w samych bokserkach, moje mięśnie były idealnie widoczne. Nigdy nie rozumiałem tego przezwiska. - No patrz, to same mięśnie są...
- Pokaż - kilka razy dziubnął mnie w brzuch, a ja przyglądałem się temu ze zmartwioną miną. - Twarde to...
- No mówię, że mięśnie! - krzyknąłem, a on mnie objął i się przytulił.
- I tak jesteś moją kluseczką - szepnął.
- Nienawidzę cię! - warknąłem i wyrwałem się z jego objęć. Śmiał się ze mnie w najlepsze, ale mi nie było do śmiechu. - Idę się ubrać.
- Leć klusunio - zawołał jeszcze za mną.
Niecałe pięć minut później, po sprincie przez cały korytarz, nurkowaniu w szafie, ubieraniu się odpowiednio do naszych planów i krótkim ogarnianiu mojego pokoju, znalazłem się ponownie na korytarzu. Spojrzałem w kierunku, gdzie powinien znajdować się Jules... Był tam. Nie sam. Nie wiedziałem co zrobić, kiedy zobaczyłem obok niego Joshuę, więc stałem jak wryty. Nieoczekiwanie spojrzeli się w moją stronę, jakby oczekując z niecierpliwością, aż wylezę z pokoju. A ja co? Spanikowałem... Po prostu odwróciłem się i ruszyłem do drugiego wyjścia. Usłyszałem głośne kroki za mną. Musiałem się nieźle w nie wsłuchać, żeby się upewnić, że to pojedyncze kroki. Zwolniłem kroku, a kiedy Jules zrównał się ze mną, odwróciłem się do niego z uśmiechem... Tylko to nie był Jules.
- Stwierdziliśmy, że ja cię szybciej dogonię - odparł spokojnie Josh. - Powiedz coś wreszcie...
- Ja... bo... bo to... tak... głupio wyszło - spuściłem głowę. - To on podszedł?
- Nie... Widziałem cię z nim wczoraj i tak jakoś wyszło, że dowiedziałem się, że to Jules, o którym zresztą mi mówiłeś. Zastanawiało mnie tylko, dlaczego mi go nie przedstawiłeś.
- Bo to zły człowiek - mruknąłem, złapał mnie za podbródek, zmuszając do podniesienia głowy.
- Taki Milesik miałby złych przyjaciół? - zaśmiał się.
- On... po prostu on jest w stanie w każdej chwili mnie skompromitować do tego stopnia, że nigdy już nie wyjdę z pokoju albo ucieknę na jakąś Alaskę - odparłem. - A nie chcę, żeby mnie kompromitował przed tobą...
- Oj Miles ty histeryku - mruknął.
- Nic nie poradzę, że Jules wyrósł na najwredniejszą osobę, jaką znam - przyznałem, pocierając dłonią kark. - Czy... nieważne.
- Czy...? - ponowił pytanie.
- Czy mogę dzisiaj wpaść do ciebie? - zapytałem, a on się uśmiechnął.
- Jasne. Tylko przed ciszą nocną jakbyś mógł - zaczął chichotać, a po chwili się pożegnaliśmy. Wróciłem do Julesa.
- Jak tam mój Romeo? - zapytał z wrednym uśmieszkiem.
- Zabiję cię - rzuciłem się na niego i upadliśmy na podłogę. - Jesteś najgorszym przyjacielem na świecie.
- Złaź ze mnie klucho - zaśmiewał się aż do rozpuchu.
- Zamknij się debilu - warknąłem podduszając go.
- Miles, bo cię uderzę! - kątem oka widziałem, jak kilka osób wygląda z pokoi.
- Nie boję się ciebie Montclare - warknąłem. Nie walczyliśmy za długo, bo on przerzucił mnie sobie przez ramię i wyniósł z Akademii, pomimo że dosłownie wyłem jak zranione zwierzę.
- Zamknij się wreszcie Miles - odparł stawiając mnie już na trawie przed budynkiem.
- Jeszcze raz zrobisz mi taki numer, to się obrażę na śmierć!
- Nie strasz mnie - odparł marszcząc brwi, odwróciłem się i ruszyłem w stronę stajni. - Miles! Miles! - szedł w pewnej odległości za mną. - Nie rób tak!
- O co panu chodzi? - zatrzymałem się.
- O to, że jesteś mi potrzebny... Jesteś moim przyjacielem. Jedynym, Miles - zaczesał palcami do tyłu moje włosy.
- Uważaj sobie Jules! - pogroziłem mu placem. - Nie lubię kiedy ktoś mnie zawodzi. A ty wręcz nie masz prawa tego zrobić! No chodź tu do mnie - pociągnąłem go za koszulkę i przytuliłem na sekundę. - Chodź.
- To już nie jesteś zły?
- Ja? Zły? Na ciebie? - zacząłem się śmiać. - Byłem wściekły, ale w sumie to moja wina. Przecież to jasne, że prędzej czy później się spotkacie. Zresztą jest w naszej grupie na treningach, więc nie ma wręcz takiej możliwości, żebyście się nie zetknęli ze sobą. Więc... Już nie jestem zły. Choć muszę powiedzieć, że duże znaczenie miały też słowa, że jestem ci potrzebny - wyszczerzyłem się.

Jules?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz