środa, 23 sierpnia 2017

Od Milesa C.D. Joshuy

Spojrzałem na idącego obok Joshuę. Jedyne źródła światła stanowiły latarnie, które nikłym, żółtawym światłem, oświetlały nam drogę. Przypomniały mi się czasy, kiedy Adrien odprowadzał mnie po nocy do domu. Włączał mu się wtedy tryb romantyka i mówił mi rzeczy, które za dnia uproszczał. Teraz troszeczkę to zrozumiałem.
Przeraziło mnie to.
On mnie przerażał... i ten cholerny pociąg do niego.
Do tego to głupie światło padało tak, że jego grzywka rzucała cień na oczy, a przez kości policzkowe, w ciemności tonęły jego policzki. Każda rysa jego twarzy wyglądała na jeszcze bardziej ostrą niż była w rzeczywistości. Był przystojny... Podobał mi się, choć nie mógł. Musiałem to w sobie zdusić lub w jakiś sposób chociaż ograniczyć. Jednak w jego obecności o tym zapominałem... Chciałem go mieć. To mogłaby być osoba, która wyciągnęłaby mnie na powierzchnię. Dlaczego znowu o tym myślę?! Nagle wezbrała we mnie ogromna wściekłość na wszystko. Jednak przede wszystkim na tego chłopaka. Musiał trafić do mojej grupy? Musiałeś idioto do niego podchodzić i się angażować w jego sprawę z Amber?!
Idiota.
Idiota.
Jesteś cholernym idiotą Miles.
Raven szarpnęła mnie do przodu, co wyrwało mnie z zamyślenia. Widziałem ten uśmieszek triumfu na twarzy Josha, jednak postanowiłem tego nie komentować.
- Wracajmy - odparł nagle, zatrzymując się i obejmując ramionami.
- Czyżby pewnemu Norwegowi było zimno? - uniosłem brew, jednak powstrzymałem się od śmiechu, zachowując kamienną twarz.
- Czy to przypadkiem, nie mówi osoba opatulona grubą bluzą? - przedrzeźniał mnie, udając mój głos.
- Jesteś oficjalnym zmarzluchem z paszportem opatulonego szalikiem pingwina, nie ruszam się z domu bez bluzy - chłopak śmiał się, słuchając tego. Podobało mi się, że potrafię go rozśmieszyć. Właściwie to za każdym razem, kiedy miałem zamiar mówić coś dla mnie zabawnego, byłem przerażony, bo po raz pierwszy od dawna próbowałem kogoś rozśmieszyć. No dobra może i mój przyjaciel Jules cały czas tarza się po podłodze ze śmiechu ze mnie, ale on to co innego. Dla niego nie muszę się starać, bo zawsze i tak się śmieje.
- Cóż... jak na pingwina jesteś za jasny - pokiwał głową z powagą, a ja przyjrzałem się moim ubraniom. Jasne dżinsy do kolan, biała bluza, a pod nią biała bluzka.
- Nie przepadam za czarnymi rzeczami - skrzywiłem się. - Kojarzą mi się z żałobą i zakładam je tylko, kiedy muszę.
- Do twarzy ci w jasnym - odparł uśmiechając się, a zaraz potem spuścił głowę.
- Już mi tak nie słódź i tak podobno jestem chodzącym cukierkiem, a ludzi aż mdli z tej mojej słodyczy - przewróciłem oczami. - Bzdury.
- Czy ja wiem... - powiedział cichutko.
- Rozpieszczasz mnie, Josh - lekko popchnąłem do ramieniem, a on uniósł głowę i się uśmiechnął. - Wracamy, bo mi zamarzniesz i mama będzie miała do mnie pretensje.
- Fajna ta twoja mama - powiedział, po jakimś czasie, kiedy już wracaliśmy do domu.
- Dziękuję. Tylko jej tego nie mów, chyba że lubisz być traktowany jak delikatny kwiatuszek i dopieszczany - obaj wybuchnęliśmy śmiechem.




~ * ~

Słońce praktycznie nie przebijało się przez zaciągnięte przeze mnie wczoraj zasłony. Leżałem na wznak, a ręce podłożyłem sobie pod głowę. Myślałem o moim wczorajszym rozstaniu z Joshem. Sama gęba mi się szczerzyła, kiedy powtarzałem sobie w głowie jego słowa: Kolorowych snów pingwinku. To było taki słodkie i miłe. On za to został śnieżynką. Tak się kończy pozwalanie na za dużo. Pewnie dziś będzie się wstydził, trochę pounika mojego wzroku, aby później wszystko wróciła do względnej normy i nie powtórzymy już tych nazw.
Dobra, pora już wstać.
Zwiesiłem nogi z łóżka i uniosłem się do siadu, po chwili stawiając stopy na chłodnej podłodze. W pierwszej chwili wzdrygnąłem się, ponieważ byłem w samych spodenkach. Podszedłem do okna, dopiero kiedy zrobiło mi się już ciepło, aby odsłonić je, co zrobiłem jednym zdecydowanym ruchem rąk. Przeciągnąłem się, patrząc na ogród, który był dumą mamy. Pełen był róż, jednak zostawiono również miejsce puste, gdzie najczęściej stały leżaki... Właściwie to odkąd przestaliśmy z Ianem razem grać i się ganiać. Była tam również na lekkim podwyższeniu altanka, z białego drewna, której cień daje czereśnia, na której spędziłem moje dzieciństwo. Budowlę mama kazała otoczyć kamieniami, w pewnej nie za dużej odległości tak, aby między tym „murkiem” a drewnem, mogła posadzić kwiaty, które przypominały mi lawendę.
Kiedy już sprawdziłem, że nic w ogrodzie się nie zmieniło, postanowiłem wyjść z pokoju i od razu wpadłem do Josha, jednak okazało się, że nie było go. Zdziwiłem się i delikatnie zamknąłem drzwi. Przystanąłem i wytężyłem słuch. Z dołu dochodziły odgłosy cichej rozmowy. Po kilku krokach znajdowałem się już na schodach, starając się schodzić jak najciszej, co na bosaka nie było proste. Skręciłem w prawo do kuchni, której okna wychodziły na trawnik przed domem. Zatrzymałem się w drzwiach i dopiero kiedy poczułem przyszywający mnie chłód, ponieważ oparłem się o futrynę, rozumiałem, że jestem bez koszulki.
- No nareszcie - odparł ojciec na mój widok, przerywając lekturę gazety.
- Czemu nikt mnie nie obudził? - zapytałem, krzyżują ręce.
- Próbowałem, ale twoja matka mi zabroniła i straszyła wyrzuceniem na kanapę - odparł poważnie ojciec, a ja przeniosłem wzrok z niego na mamę.
- Chciałam, żebyś się wyspał - usprawiedliwiała się.
- Przyznaj po prostu, że chciałaś niczym NKWD przesłuchać Josha bez zbędnego świadka, czyli mnie - przymrużyłem oczy.
- Jeśli myślisz, że pokrzyżowałeś moje plany, to się mylisz synku - zmrużyła oczy tak jak ja.
- Niech pani uważa, pani Young - wycelowałem w nią palec wskazujący.
- To niech pan uważa młodszy panie Young, ja się nie boję zacząć tej wojny, bo wiem, że ją wygram - rzuciła pewnym tonem, a ja się roześmiałem.
- Nie mogłoby być inaczej - podszedłem do lodówki, z której wyciągnąłem sok pomarańczowy i wypiłem pewnie jego połowę. - Chcesz trochę? - usiadłem obok Josha, na wolnym krześle.
- Pomarańczowy? - uśmiechnął się.
- Też go uwielbiasz? - szybko pokiwał głową. Wstałem po szklankę, a ponownie siadając, wzrokiem zgasiłem uśmieszki moich rodziców.
- Czemu nie jesz? - zapytał chłopak, przyglądając mu się badawczo.
- Nie jestem głodny...
- Kłamczuch, - przerwał mi ojciec i zwrócił się do Joshuy - od okresu buntu nie je śniadań, a my zrezygnowaliśmy z zaganiania go do pojedzenia, po pewnej burzliwej kłótni.
- Tato.
- Miles - udał mój głos.
- Jesteś okropny.
- Ty też.
- Chłopcy - zaśmiała się nerwowo mama.
- Cicho - odparliśmy na raz.
- Znowu chcesz walczyć? - uniósł brew ojciec.
- Znowu przegrasz.
- W samo południe.
- Bardzo chętnie.
- A o co chodzi? - wtrącił się Josh.
- O pojedynek w badmintona, który tatuś znowu sromotnie przegra - uśmiechnąłem się wrednie.
- Zobaczymy syneczku, zobaczymy - pogroził mi mężczyzna.
W końcu skończyło się na tym, że sam Josh zrobił mi kanapki i zmusił do zjedzenia ich. Spotkało się to z moim marudzeniem, nadymaniem ust, kilkukrotną próbą ucieczki, ale w końcu zjadłem. Następnie niczym konie pociągowe zostaliśmy zaprzęgnięci do pracy w ogrodzie. Ubraliśmy się.... no dobra, ja tylko zmieniłem spodenki i zaczęliśmy pielić grządeczki, pozbywając się chwastów spomiędzy róż. Ja oczywiście poważnie się pokułem... Mama za pracę i poświęcenie nagrodziła nas pyszną lemoniadą, którą przyprawiłem ukradzionym z salonu ginem. Tak więc po pracy zalegliśmy na leżakach, trochę rozmawiając, trochę milcząc, ale było mi dobre. Czułem, że nie muszę dużo mówić i obu nam to nie przeszkadza.
Wtedy przyszło południe... Wspominałem już kiedyś, że mój ojciec jest wysportowany? Powtórzę to. Jest wysportowany. Rozegraliśmy trzy sety, mecz jednak został nierozstrzygnięty, ponieważ tata wpadł w róże i ratował się przed mamą ucieczką. Zostaliśmy w ogrodzie sami, a ja zaproponowałem grę Joshowi, które wahał się, ale w końcu się zgodził. To był chyba jeden z moich najlepszych pomysłów, ponieważ chłopak wyraźnie się rozluźnił. W końcu jednak zaczęliśmy się kłócić jaki jest wynik i skończyło się na tym, że turlaliśmy się po trawniku. Przewróciłem go na plecy i usiadłem mu na brzuchu, łapiąc go za nadgarstki, by przygwoździć jego ręce do ziemi nad jego głową.
- Silny jesteś - wydyszał.
- Widzisz zero tłuszczu same mięśnie - wybuchnąłem śmiechem. - To kto wygrywa?
- No ja! Piętnaście do trzynastu.
- Niemożliwe! To kłamstwo!
- Zarzucasz mi.... o nie... proszę natychmiast ze mnie zejść i mnie przeprosić - mruknął, ale zaraz się roześmiał.
- Przepraszam! - krzyknąłem i przytuliłem się do leżącego.
- No już, odejdź! Kleisz się Miles! - próbował mnie odepchnąć, a ja jakiejś minucie wreszcie zszedłem. W tym momencie mama zawołała nas na obiad, który szybko zjedliśmy, wcześniej biorąc prysznic. Moja mama dobrze gotuje, ale tym razem wyjątkowo gotował tata, który sam ma nie gorszy od mamy. Po posiłku rozsiedliśmy się w salonie, aby obejrzeć jakiś film, o który znowu rozgorzała kłótnia, jak zwykle szybko zakończona kompromisem, który stanowił wybór mamy. Jednak ze względu na to, że jesteśmy podobni do siebie z mamą, to najczęściej ona po prostu mnie popiera. Tym razem jednak była czwarta osoba, która jak na złość poparła tatę. Zatem oglądaliśmy to, co oni chcieli, ponieważ Joshua był gościem i miał pierwszeństwo.
Film ten okazał się jakiś wyjątkowo długi, więc kiedy się skończył, zaczynało się robić szarawo. Oczywiście wyszło na to, że musiałem sprzątać cały salon, ponieważ mama uznała, że przypadkowa wojna na popcorn, którą zawiązała się między mną a Joshuą, to wyłącznie moja wina i prowokacja. Więc zbierałem na kolanach okruszki, a on siedział na fotelu, gapiąc się na mnie i śmiejąc się ze mnie. Po skończonym sprzątaniu wyciągnąłem Josha do altanki, od rozsiadł się w wiklinowym fotelu, a ja podciągnąwszy kolana do piersi, usadowiłem się w wiszącym siedzisku.
- Fajną masz rodzinę - zaczął Josh trochę smutno, ale delikatnie się uśmiechał.
- Dziękuję... choć to nie moja zasługa...- odpowiedziałem cicho, patrząc się na mój dom. Było mi szkoda Josha, ponieważ z niezbyt obszernych opowieści chłopaka wynikało, że nie przepadał za swoimi rodzicami. - A jak ci się dzień u państwa Young podobał?
- Było... trochę zabawnie, trochę dziwnie, ale podobało mi się - odparł powoli, jakby zastanawiał się nad każdym słowem.
- Cieszę się - uśmiechnąłem się do niego szeroko, a nasze spojrzenia na sekundę się zetknęły. Obaj spuściliśmy głowy.

~ * ~

Cieszyłem się, że wreszcie znalazła się chwila spokoju. Przebrany już do spania, siedziałem na podłodze, opierając się o łóżko i rzucałem lotkami do tarczy, która wysiała na ścianie, naprzeciwko mnie. Taki mój autorski sposób na zabicie nudy. Nie byłem pewny, która była godzina, kiedy usłyszałem ciche pukanie do drzwi. Zza nich ukazał się Joshua, który jednak zatrzymał się wpół kroku i niepewnie patrzył na mnie. Zauważyłem nawet, że zdecydowanie za długo zatrzymał wzrok na mięśniach mojego brzucha, co tak naprawdę mi pobłażało. Głośno przełknął ślinę, przenosząc wzrok na moją twarz.
- Ja... Znacz... Nie... - zamknął oczy i zacisnął usta, przekrzywiłem głowę, patrząc na niego. Westchnął. - Mogę wejść?
- Jasne - odparłem łagodnie, po czym przeniosłem się z podłogi na łóżko, siadając w jego „nogach". Chłopak usiadł obok mnie, po prawej stronie. - No co tam?
- Właściwie to nic konkretnego... - zaczął niepewnie.
- Chcesz porzucać? - podałem mu lotkę, którą wziął do ręki. Rzucił w sam, idealny środek. Otworzyłem usta ze zdziwienia. - Mogłeś uprzedzić, że jesteś profesjonalistą!
- To tylko szczęście - zaśmiał się. - Pojedynczy przypadek fartu w moim życiu.
- Widzisz, a mi nawet to nie wychodzi... - mruknąłem, bawiąc się w dłoniach drugą lotką.
- Proszę cię. Masz super rodzinę, zostaniesz pilotem, jesteś przystojny...
- Ty też - przerwałem mu.
- Cicho. Jesteś zabawny...
- Ty też - znowu mu przerwałem.
- Cicho! Masz cudowny, przyciągający wzrok, uśmiech...
- Ty też - jeszcze raz mu przerwałem.
- Cicho bądź no! - mruknął.
- Nie mogę - powiedziałem zanim zdążył ponownie otworzyć usta.
- Dlaczego? - zmarszczył brwi. Bo jesteś wszystkim, czego pragnę? Nie wierzyłem, że powiedziałem to, nawet w swoich myślach. Zdziwiło mnie moje własne stwierdzenie, że od tamtego wieczoru w klubie, mam ochotę go pocałować. Był taki... Taki inny... Nie dziwny. Po prostu rozmawiając z nim, czułem się jak wtedy, gdy rozmawiałem z Adrienem. Czułem się inaczej niż podczas rozmowy z kimkolwiek innym... Tylko dwie osoby w moim życiu sprawiły, że tak się czułem. Przysunąłem się trochę do niego, jednak nie odebrał tego w niepożądany przeze mnie sposób.
- Wiesz... - szepnąłem. - Joshua to bardzo ładne imię... - po tych słowach moja dłoń pokonała dzielącą nas odległość. Palcami muskałem jego policzek, jakby to była najcudowniejsza rzecz na całym świecie. Chłonąłem jego ciepło, delikatność jego skóry, ale także jego drżenie.
O rany... On drży.
Przeniosłem mój wzrok do jego oczu, które patrzyły na mnie nieco przerażonym wzrokiem. Mimo to się nie cofnął. Moja dłoń popłynęła do krawędzi jego szczęki i spłynęła do szyi. Ja cały płynąłem. Rozpływałem się pod wpływem ognia pożądania. Ciężko oddychałem, jakbym wykonywał jakąś pracę fizyczną.
Nie mogłem o niczym myśleć. Myśli mnie wręcz bolały, a głowa mi pulsowała. Jedyne co mogłem robić to powtarzać to imię. Joshua.
Joshua...
Joshua...
JOSHUA...
JOSHUA
JOSH
Czemu on musi mieć takie cudowne imię i być takie cudowny? Zbliżyłem się do niego na tyle, że nie byłem pewny, czy już muskam ustami jego usta, czy to tylko nasze oddechy.
- Joshua - szepnąłem jeszcze tylko. Nie byłem już pewny, co robię. Miałem wrażenie, że straciłem nad tym kontrolę. Czułem tylko ciepło jego ust, ich delikatność, ich smak, ich cudowny smak, który chciałem zapamiętać do końca życia. Moje wargi na jego ustach były jak wszystko. Delikatnym i płynnym ruchem położyłem go na plecach, i nie ogrywając od niego ust, znalazłem się nad nim, jedną ręką podtrzymując się nad nim. Druga moja dłoń znalazła jego na jego szyi, unosząc jego podbródek do góry.
Moje usta były zachłanne... zbyt zachłanne?
Wsunąłem język między jego wargi.
Pogłębiłem ten zachłanny pocałunek.
Zabrałem język i zachłannie przygryzłem jego wargę.
Dłoń wsunąłem pod jego bluzkę.
Zatrzymałem ją, kiedy wyczułem jego mięśnie.
Słowo „zachłannie” stanie się chyba niedługo moim ulubionym. Nie wiedziałem, jak mogło do tego dojść, ale podobało mi się to. Nie powinno tak być...
Nagle przestałem.
Uniosłem się i znieruchomiałem... Co ja robię? Oblała mnie fala paniki, ścisnęło mnie w brzuchu, w głowie się kręciło. Czułem, jak drży mi broda, jak i na wpół otwarte usta. Zaszczypały mnie oczy i miałem wrażenie, że zaraz się rozpłaczę. Nie możesz. Nie masz już szesnastu lat.
Zerwałem się na równe nogi.
- Ja... Em... Yyy... j-ja... - zacząłem się jąkać pod wpływem kolejnej fali paniki. - Ja... przepraszam... B-bo... ja nawet nie wiem, czy ty... To nie powinno tak być... Chyba... Ja nie wiem... Ja... Ja nie powinienem... Ja nie mogę... O mój Boże, co ja znowu wyprawiam? - odwróciłem się tyłem do niego i przycisnąłem czoło do ściany. Zamknąłem oczy i starałem się uspokoić. Co ja robię?


Joshua?
Mam nadzieję, że chociaż w 1% zadowalające...

2420 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz