środa, 16 sierpnia 2017

Od Ryana do Save

Lodowaty wiatr otulił mój kark, sprawiając, że dreszcze przebiegły mi po plecach. Mimo, że lato trwało w pełni i słońce powinno oświetlać każdy możliwy zaułek, było wyjątkowo zimno, przez co bez zbędnego zastanowienia założyłem kaptur na głowę. Właśnie w takie niby letnie, ale tak naprawdę zimowe dni traciłem wiarę w Matkę Naturę, która postanowiła się zbuntować i przesyłała nam serdeczne życzenia.
Pierwszy dzień w Morgan University mijał bardzo powoli, zwłaszcza, że trwały wakacje i lekcji jako tako nie było. Jedynym, co pozwoliłoby mi zająć czas chociaż na tę godzinę, były lekcje jazdy konnej, której poświęcałem się w pełni w wolnym czasie. Wolnym, to znaczy podczas tych pozostałości po cieszeniu się ścigaczem, czytaniu pism motocyklowych czy szukanie wyjątkowo ładnych dziewczyn, które mogłyby wypełnić pustkę w moim sercu.
Mimo iż na niebie kłębiły się ciemne chmury, wątpiłem, by zapowiadało się na deszcz. Kiedy już miało padać, obłoki nacierały na siebie z prędkością wiatru podczas tornada, a potem wybuchały, oblewając zmęczoną ziemię życiodajnym deszczem.
Nim się obejrzałem, stałem przed drzwiami do akademiku. Jednym ruchem ściągnąłem z głowy kaptur i otworzyłem drzwi, by wejść do środka. Powitał mnie gwar rozmów innych uczniów, którzy najwyraźniej znali się już bardzo dobrze. No cóż, niedługo i mi przyjdzie kogoś poznać. O tyle, o ile znałem sam siebie, mogłem się założyć, że ten krąg moich „znajomych” nie będzie mały. No, przynajmniej miałem taką nadzieję.
Przechodziłem wzdłuż pokojów uczniów pewnym krokiem. Widziałem, że niektóre dziewczyny jeszcze chwilę odprowadzały mnie wzrokiem – przyzwyczajony do tego uśmiechałem się do nich delikatnie, nie chcąc już pierwszego dnia zepsuć sobie reputacji – czyli wzięcia za gburowatego chłystka, który dopiero co wyfrunął z gwiazdka mamusi.
No, w moim przypadku – siostry. Młodszej siostry, to trzeba dodać.
Na końcu korytarza zobaczyłem schody. Bez zbędnego myślenia wbiegłem po nich, przeskakując co dwa stopnie, po czym wyszedłem na piętro, na którym znajdował się mój pokój. Walizki zaniosłem już wcześniej, więc teraz w końcu mogłem odetchnąć i rozejrzeć się wokół, niepoganiany myślami o tym, że Laura czekała na dole niesamowicie zdenerwowana tym, że musiała przejechać kawał drogi swoim pomarańczowym SUV-em.
Obiecałem jej, że oddam jej za paliwo. Biedna, chyba się tego nie doczeka.
Zaśmiałem się krótko i wyjrzałem przez okno. Zobaczyłem przechadzających się uczniów, którzy w pełni cieszyli się z wolnego. Byłem ciekaw, czy kiedyś będę robić to samo. James, bądź dobrej myśli!
Uśmiechnąłem się, widząc przechodzące melony. JAMES, ZACHOWUJ SIĘ.
Czułem się jak totalny przygłup, jednak z uśmiechem wymalowanym na twarzy wyszedłem z pokoju, nie mając zbytnio co robić w środku. Zszedłem powoli po schodach, zachowując największą godność w postawie, a w chwili przejścia na podłogę przeczesałem dłonią włosy. Pewnym siebie krokiem ruszyłem wzdłuż korytarza. Ludność gdzieś uciekła, jednak póki co nie przeszkadzało mi to.
Nagle zobaczyłem, że jedne drzwi były otwarte. Kątem oka spojrzałem do środka i zwolniłem kroku. Blondynka leżała na łóżku, wpatrując się tępo w ścianę. Poczułem jakieś ukłucie w sercu, które nakazało mi sprawdzić, co się działo.
Cicho zapukałem w pomalowane na biało drzwi, po czym otworzyłem je nieco szerzej, by móc wejść. Podszedłem do dziewczyny, która widząc, że ktoś wchodził, gwałtownie usiadła na brzegu łóżka.
– Coś się stało? – zapytałem z delikatnym uśmiechem, który powinien zachęcić do mówienia.
Blondynka cicho westchnęła. Miałem nadzieję, że moja siła perswazji „zmusi” dziewczynę do mówienia i nie myliłem się.

Save?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz