czwartek, 24 sierpnia 2017

Od Lewisa C.D. Hailey

Spojrzałem na moje spodenki... musiała zabrać akurat te. Rozejrzałem się po pokoju i zwinąłem inne z szafy. Mała wredna prowokatorka, która zabiera moje najwygodniejsze spodenki. Jednak ja się nie dam tak prosto sprowokować. Jestem opanowanym mężczyzną i panuję nad własnymi emocjami... Dobre sobie...
Westchnąłem wychodząc z pokoju. Szybko zszedłem ze schodów, a moje kroki pewnie niosły się po całym domu. W moim przyszłym mieszkaniu schody będą musiały być czymś przykryte, żeby nie było słychać jak krążę po nich w nocy. Wyszedłem z domu, zasuwając szklane drzwi salonu i skierowałem się do namiotu. Kucnąłem i już otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, kiedy okazało się, że w środku nie ma Hailey. Zmarszczyłem brwi. Jak mogłem jej nie zauważyć. Wróciłem się dosyć zły do domu i od razu powędrowałem do kuchni, gdzie już zacząłem ochrzaniać Hail... Jednak na próżno, ponieważ jej nie było. Pobiegłem na piętro.
- Hailey? - zapytałem głośno, lecz nadal otaczała mnie głucha cisza. Miałem wrażenie, że mógłbym ją aż kroić nożem.
Mój oddech przyspieszył.
Czułem, że zaczynam tracić głowę.
Uspokój się Lewis!
Właściwie to mogła przykładowo zemdleć, więc po prostu musiałem sprawdzić każde dostępne pomieszczenie w domu i tyle. Jeśli gdzie tutaj jest, co ją znajdę. Tak więc zacząłem wchodzić do wszystkich pokoi, palić światło, przeszukiwać wszystkie zakątki. W miarę szukania i nie znalezienia Hailey, wzrastała we mnie fala paniki. Pierwotnego strachu, jaki może czuć tylko osoba, która powoli zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, że można jej zabrać wszystko. A Hailey jest jak wszystko - jak śmierć i narodziny na raz, jednocześnie. Najgorszy ból i rozkosz, które połączyły się aby mieszać moje zmysły w otchłani miłości. W pewnym momencie zebrało mi się na mdłości, oparłem się plecami o ścianę i głęboko oddychałem. Moje płuca wręcz płonęły. Chyba bieganie w połączeniu ze stresem, to nie najlepsza mieszanka dla mojego zdrowia. Po dłużej chwili, kiedy już skończyłem sprawdzać piętro, zszedłem na dół. Kuchnia była wcześniej pusta, jednak ponownie ją sprawdziłem, podobnie jak inne pomieszczenia. Na koniec zostawiłem salon. Był on obszerny i znajdowało się tam wiele mebli, które zasłaniały spory kawałek podłogi, więc zanim to wszystko sprawdziłem, długo mi się zeszło. Okazało się, że nie było jej w domu. Moje uporczywe powtarzanie jej imienia też nic nie dało. Wyszedłem przed dom od strony podjazdu, zapaliłem światło nad wejściem. Pusto... Nikogo... Zaczynałem już cały drżeć. Przetarłem dłońmi twarz. Została tylko plaża. Musi tam być. Musiała pójść w stronę brzegu, a ja w tej ciemności jej zwyczajnie nie zauważyłem i tyle. Zaszedłem jeszcze tylko do kuchni i drżącymi dłońmi wyciągnąłem z jednej z szuflad latarkę. Na szczęście działała. W sumie to miałem zabrać kilka lampionów, jednak w tamtej chwili myślałem tylko o tym, aby jak najszybciej tam pójść i aby rzucane światło miało daleki zasięg. Wstałem, jednak nie ruszyłem się. Złapałem mocno za blat, aż zbielały mi kłykcie. Dlaczego aż tak panikuję? To do mnie wcale nie jest podobne. Walić to wszystko! Wybiegłem z kuchni i po chwili odsunąłem szklane drzwi, ponownie znalazłem się na plaży. Piasek pod moimi stopami nadal był ciepły. Nagrzał się w czasie dnia i teraz oddawał to ciepło. Ciepło, które teraz jakby mnie parzyło. One mnie po prostu obrzydzało, chciałem stamtąd uciec, jednak musiałem znaleźć Hailey. Spojrzałem w niebo i pokręciłem głową. Jestem idiotą. Jak mogłem ją zgubić?! No jakim cholernym cudem?! Ruszyłem przed siebie i zacząłem świecić naokoło latarką. Pomimo że snob światła sięgał dobrych kilku metrów, nigdzie nie widziałem Hailey.
- Hailey?! - krzyknąłem. Nie wiedziałem czy to uczucie, które rozsadzało mi głowę, to już początki obłędu. To było tak bardzo dziwne. Nigdy wcześniej nic takiego mi się nie zdarzyło. Nawet Zain znikał za dnia, a nie w nocy.
W pewnym momencie ktoś doknął moich pleców. Przeszedł przeze mnie dreszcz. Raptownie się odwróciłem, a światło latarki oświetliło Hailey.
- No gdzie ty byłeś? - nie odpowiedziałem, łzy popłynęły mi z oczu. Oddech drżał, odetchnąłem z ulgą. Nie mogłem tego powstrzymać i chyba nie chciałem tego powstrzymać. Upuściłem latarkę.
Złapałem ją mocno za nadgarstek, aż jęknęła z bólu i przyciągnąłem do siebie. Zachłannie całowałem jej usta. Delikatnie się skrzywiła. Całowałem brutalnie, zapczywie, nie mogąc przestać, czy chociażby zmniejszyć nacisku. Drugą dłoń ułożyłem z tyłu jej głowy, aby nie mogła się cofnąć. Mój język wtargnął do jej ust, pieszcząc jej język. Chciałem mieć ją jak najbliżej, czuć jak najmocniej i trzymać jak najmocniej. Jakby była mgłą, która może ponownie zniknąć. W końcu się od niej odebrałem.
- Nie rób tak - odparłem drżącym głosem.
- Lewis? - uniosła dłoń, aby gładzić nią mój policzek.
- Zacząłem już tutaj odchodzić od zmysłów - przyznałem. Ponownie zapczywie połączyłem nasze usta w pocałunku. - Nigdzie cię nie było.
- Musieliśmy się minąć... nie chciałam, ale wyszła z tego niezła zemsta za to nurkowanie - uśmiechnęła się przepraszająco. Znowu zacząłem ją całować, przechodząc po jakimś czasie do jej szyi. - Lewis?
- Co? - oderwałem się od niej.
- A co z zakładem? - uniosła brew.
- Jebać ten głupi zakład! - podniosłem ją i przerzuciłem sobie przez ramię. Znajdowaliśmy się blisko namiotu, który oświatlała latarka, dalej leżąca w piasku. Niemal rzuciłem dziewczynę na ułożony wcześniej koc i masę poduszek. Znowu cicho jęknęła. W jednej chwili znalazłem się nad nią, podtrzymując się tułów w górze na jednej ręce.
- Od kiedy ty jesteś taki brutalny? - uniosła brew.
- Od chwili, kiedy zrozumiałem, jak prosto mogę znowu zostać sam - wypowiedziałem to jednym tchem. Spuściłem nieznacznie głowę, aby po chwili ponownie ją unieść i spojrzeć w oczy dziewczyny. - Byłem przerażony.
- Bo mnie nie było?
- Bo nigdzie ciebie nie było! - krzyknąłem wreszcie, nie mogąc powstrzymać emocji.
- Tak bardzo się martwiłeś? - uśmiechnęła się, a ja pokiwałem głową, robiąc smutną minkę. Palcami zaczesała do tyłu opadające mi na twarz włosy. - To słodkie.
- To okropne. Czułem... Czułem jakbym moje serce nagle postanowiło się zatrzymać.
- Tak?
- Tak - potwierdziłem już całkiem łagodnie. - Bo to ty jesteś moim sercem. Kiedy ciebie nie ma, nic nie ma.
- Włączył ci się tryb romantyka - zauważyła, szczerząc się.
- Tylko trochę.
- Trochę bardzo - cmoknęła mnie.
- Wcale, że nie - mruknąłem.
- Tak! - zaczęła się przekomarzeć.
- Oj cicho bądź - doszło do tego, że musiałem jej zamknąć usta pocałunkiem. Moja dłoń powoli przesuwała się w dół jej talii, aby po jakimś czasie zawrócić i wsunąć się pod jej koszulkę.
- Wygrałam! - krzyknęła, kiedy już jakimś cudem odepchnęła mnie od siebie. Skrzywiłem się po pierwsze dlatego, że jej usteczka znajdowały się za blisko mojego ucha, a po drugie dlatego, że w taki oto sposób zepsuła mój humor i chcęć na nią. Wszystko nie do końca przyzwoite myśli, poszły się utopić w oceanie, który znajdował się kilkanaście metrów od nas.
- No naprawdę? - zapytałem nadal ze skrzywioną miną.
- Ale... o co ci właściwie w tym momencie chodzi. Chyba coś mnie ominęło, bo kompletnie nie wiem co się dzieje - zmarszczyła brwi, widocznie zdziwiona.
- Chodzi o to, że przerwałaś w najbardziej romantycznym momencie tej sceny. W związku z tym czuję się delikatnie mówiąc urażony, ponieważ to chyba oznacza, że już tak bardzo ci się nie podoba, a wiesz co to z kolei oznacza?
- To stek bzdur, ale niech będzie, że chcę usłyszeć co to oznacza - odparła lekko poirytowanym tonem.
- Udam, że nie słyszałem tego tonu i nie wiem, co on oznacza. Oznacza to, że przez najbliższy czas, pomimo zakończenia tego zakładu i tak będziesz miała celibat, bo nie będę miał ochoty.
- Czyżby? - prychnęła, kiedy już ze skupieniem wysłuchała mojego krótkiego wywodu.
- Owszem. Niestety moja droga, ale mężczyzna to takie dziwne urządzenie, na które najlepiej działa właśnie urażona duma, co udało ci się przed chwilą osiągnąć wręcz śpiewająco.
- Więc... - przeciągnęła to słowo, w międzyczasie delikatnie się krzywiąc - nie będzie teraz nawet miziania, tak?
- Niestety... chyba że - uśmiechnąłem się wrednie. - Jeśli już koniecznie, ale to koniecznie musisz kogoś... lub coś miziać, to zawsze zostaje nam trzecie wyjście awaryjne, o które ostatnio w wybitnie słodku sposób się dopominałaś.
- Cóż, Lewis - zaśmiała się. - Wydaje mi się, co oczywiście stwierdzam z wielkim żalem, że chyba już za późno na desery lodowe - mimo tych słów jej dłoń powędrowała po moim torsie, do krocze, które ścisnęła. - Ale jak chcesz, to mogę się nim pobawić...
- Bez ust nie ma zabawy - wyszeptałem i zabrałem jej rękę stamtąd. Przewróciła oczami.
- To było... nawet nie wiem jak to nazwać! - bruknęła krzyżując ręce.
- Powiedziałbym, że najprędzej to było seksistowskie, choć właściwie... Nie no dobra, aluzja chyba była wystarczająca - wyszczerzyłem się.
- Jeb się z tą swoją aluzją! - rzuciła już wyraźnie zła i zdenerwowana.
- Jebać to ja się mogę ewentualnie tylko z tobą - szepnąłem, a to chwili wstałem. - Chodź, ładnie za rączkę pójdziemy do domu po jakieś lampiony czy inne lampy naftowego, bo latarka długo nie wytrzyma.
- Za rączkę? - zdziwiła się.
- No tak... żebyś mi się drugi raz nie zgubiła... Nie? - wzruszyłem ramionami i wyciągnąłem do niej rękę.

Hailey?

1503 słowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz