poniedziałek, 14 sierpnia 2017

Od Milo c.d. Save

Zaparkowałem pod samą stajnią i zgasiłem silnik. Nie było już odwrotu. Założyłam okulary przeciwsłoneczne i wysiadłem z samochodu. Rozejrzałem się dookoła. Na padoku stało kilka koni, a pod lasem spacerowały jakieś dwie dziewczyny z psami. Było cicho i spokojnie. Do ćwierkania ptaków dołączył nagle dzwonek mojego telefonu. Westchnąłem i odebrałem. 
- Hamilton, słucham?
- Dzień dobry panie Hamilton, z tej strony Robert White, transport koni...
- A tak, jak tam sytuacja?
- Załadowaliśmy go, ale rzeczywiście nie było łatwo. Diabeł przeciągnął moich dwóch pracowników po dziedzińcu stajni. Może w końcu się przyłożą do roboty.- zaśmiał się, ale brzmiało to bardziej jakby się dusił.- Będziemy za 2 godziny na miejscu. 
Spojrzałem na zegarek. Dochodziło południe.
- Dobrze, proszę do mnie zadzwonić kiedy będziecie dojeżdżać.
- Jasne, do zobaczenia!
Wsunąłem telefon do tylnej kieszeni spodni i otworzyłem bagażnik. Zabrałem siodło i ogłowie i ruszyłem do siodlarni. Stajnia była imponująca. Szybko znalazłem tabliczkę z moim nazwiskiem i odwiesiłem sprzęt. Kiedy wróciłem do samochodu, zobaczyłem, że przed budynkiem akademii pojawiło się kilka osób. Pomyślałem, że pewnie skończył się obiad. Złapałem kontakt wzrokowy z jakąś blondynką. Nawet niezła. Spuściła wzrok i chciała uciekać. Złapałem torbę z rzeczami i ruszyłem za nią.
- Cze...cześć.- wyjąkała, kiedy ją zatrzymałem.
- Witaj, nigdy cię tu nie widziałem. Jak się nazywasz?- kretynie, nikogo tu jeszcze nie widziałeś.
- Save. Save Accardi.- zmieszała się.
- Pomóc ci?- chyba też dopiero przyjechała, bo targała za sobą wielką torbę.
- Byłabym wdzięczna.
- Chodź ze mną.- uśmiechnąłem się, ale w sumie nie wiedziałem dokąd mieliśmy razem iść.
- A...mogę wiedzieć jak się nazywasz?- zapytała szybko.
- Milo.- uśmiechnąłem się szeroko.- Jesteś tu nowa?
- Tak, a ty?- zapytała patrząc w ziemię.
- W sumie to właśnie przyjechałem. Ale nawet jak się zgubimy to we dwójkę raźniej.
Weszliśmy do akademika.
- Jaki masz numer pokoju?- zapytałem patrząc na zegarek. 14.20.
- Hmmm.- wygrzebała klucz z torebki.- Osiem.
Dotarliśmy pod drzwi. Save otworzyła drzwi. Odłożyłem jej bagaż na łóżko.
- To chyba do zobaczenia.- powiedziałem wkładając ręce do kieszeni. 
- No tak.- powiedziała lekko rozczarowanym głosem.- Milo...
Odwróciłem się. Byłem już za drzwiami jej pokoju.
- Jaki masz numer pokoju?- zapytała chyba pierwszy raz tego dnia patrząc mi w oczy.
- Osiemnaście.- uśmiechnąłem się i zamknąłem drzwi.
W pokoju wziąłem szybki prysznic i ubrałem się w bryczesy i koszulkę z krótkim rękawem. Usłyszałem dźwięk przychodzącego SMSa. Nie musiałem sprawdzać, wiedziałem kto go przysłał. Zamknąłem drzwi na klucz i poszedłem na dziedziniec. White'a jeszcze nie było, więc usiadłem na ławce przy ścieżce. Pomyślałem o Save. Ciekawe co teraz robi. Nie ważne, usłyszałem silnik. Po chwili zobaczyłem koniowóz z dużym czerwonym napisem "ROBERT WHITE - TRANSPORT KONI SPORTOWYCH". Rober był znajomym mojego dziadka i zgodził się przewieźć Jackpota za pół ceny. 
- Witam.- potężny mężczyzna podał mi rękę i otarł spocone czoło chusteczką.- Dasz sobie z nim radę, chłopcze?
- Spokojna głowa, panie White.- zaśmiałem się otwierając drzwi.
Ogier dreptał w miejscu i parskał. Był spocony, nie lubił podróżować. Wszedłem przednimi drzwiczkami i przepiąłem go na lonżę. Kilka kroków do tyłu i już stał na ziemi. Cały drżał. Spojrzałem na niego i uznałem, że to naprawdę piękny koń. Powąchał ziemię, a następnie poderwał głowę i zarżał głośno. Uznałem, że w stajni jest za dużo koni i odprowadziłem go na odosobniony padok pod lasem. Był dosyć grzeczny, ale w momencie zdjęcia kantara ruszył dzikim galopem przed siebie.


Usłyszałem jak burczy mi w brzuchu. Postanowiłem znaleźć Save i zaproponować jej wspólny obiad.

Save?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz