czwartek, 17 sierpnia 2017

Od Ryana CD Save

– Ej, Ryan! – usłyszałem, na co odwróciłem się i zrobiłem parę kroków do tyłu.
– Co tam? – wyszczerzyłem się, przyjaźnie machając do poznanego wcześniej osobnika. – Masz te kluczyki?
Chłopak również się uśmiechnął i uniósł błyskotkę na wysokość swojej głowy. Podrzucił ją w dłoni, po czym schował z powrotem do kieszeni. Póki co nie atakował, jednak napiąłem mięśnie, będąc gotowym do wszelkich działań. Czyżby zmienił nastawienie? Wiedziałem, że żeby zaimponować jego kółeczku towarzyskiemu, musiałem zrobić coś podobnego – najwyraźniej spodobało się to również jemu samemu, gdyż póki co nie mieszał mnie z błotem.
– Ktoś tu zmienił nastawienie? – uśmiechnąłem się szeroko, wsadzając kciuki w szlufki spodni.
Chłopak wzruszył ramionami. Podszedł nieco bliżej, a ja cały czas uważnie obserwowałem jego ruchy. Nic nie robił, więc w myślach odetchnąłem z ulgą, nie chcąc zaczynać pierwszego dnia od bójki.
Ptaki piskliwie świergotały, jednak nie były to miłe dla uszu dźwięki. Chowały się wśród liści, więc nawet nie było ich widać. Chmury rozstąpiły się na rzecz słońca, które przyświecało na błękitnym niebie. Dopiero teraz dzień stał się piękny, jednak w powietrzu było duszno i gorąco. Już chyba wolałbym, żeby z nieba rzucało żabami, niż miało być upalnie.
– Jak już mówiłem... wydajesz się okej – zaczął chłopak. Byliśmy prawie tego samego wzrostu, więc nikt nie musiał się zbytnio schylać. – Dzisiaj robię imprezę... Możesz nawet przyjść ze swoją laską, jeśli zechce – zaśmiał się, po czym bez słowa odszedł.
– O-ona nie jest póki co moją la... dziewczyną! – zawołałem za nim, jednak tylko zarechotał. – Nawet nie wiem, jak się nazywasz ani gdzie masz pokój, do cholery – mruknąłem pod nosem, jednak na tyle głośno, że Save to usłyszała.
– Ja wiem, jak się nazywa – uśmiechnęła się, jednak złapała mnie za nadgarstek i pociągnęła gdzieś dalej. – Ale to potem, chodź.
Nie protestowałem. Poprowadziła mnie ścieżką do... właściwie to nie wiedziałem, dokąd, ale nie pytałem. Mijaliśmy stare, majestatyczne, wieloletnie drzewa, które dumnie spoglądały na nas z wysoka. Drobne, białe kamyczki szemrały pod naszymi stopami, jednak zbytnio nie zwracaliśmy na to uwagi. Chmary ptaków przelatywały nad naszymi głowami, by chwilę potem zniknąć z pola widzenia za dachem akademii.
Zaczął wiać delikatny, ciepły wietrzyk, sprawiający, że liście na drzewach lekko zaszumiały. Co chwila wolną dłonią musiałem przeczesywać włosy, żeby całkowicie nie opadły mi na oczy, co zdecydowanie nie byłoby zbyt wygodne. Parę razy musiałem odchylać się do tyłu, żeby nie dostać powiewającymi włosami Save prosto w twarz, gdyż nie miałem ochoty wypluwać ich następne pół godziny.
Ze stajni, którą mijaliśmy, dochodziło rżenie koni. Przypomniałem sobie, że nie byłem jeszcze u Walkera – w myślach machnąłem lekceważąco ręką, stwierdzając, ze dam mu chwilę na to, żeby się zadomowił. W końcu się domyśliłem, dokąd prowadziła mnie Save. Zatrzymała się przed padokiem, po którym biegały wierzchowce – puściła mnie i jakimś cudem wgramoliła się na najwyższą poprzeczkę białego płotu. Przerzuciła nogi na drugą stronę i wygodnie usiadła, obserwując konie.
Przecisnąłem się w otworze pomiędzy ogrodzeniem i oparłem się o nie, myśląc nad tym, czy nie byłem za ciężki na ulokowanie się obok Save. Ona była o wiele lżejsza, a w końcu nie byłem pewien, jaki ciężar utrzyma płot.
– To powiesz w końcu, jak się nazywa ten gość?
Save skinęła głową i zaczęła mówić.

Save?
Nie wiedziałam, kogo wstawić jako imprezowicza, zostawiam to tobie XD

2 komentarze: