Moja torba leżała na łóżku, a ja obok. Zaczęłam myśleć o Milo. Fajny
chłopak. Hmm... należałoby wziąć od niego numer telefonu. Podeszłam do
szafy, otworzyłam ją. Wieje pustką. W sumie cały pokój był taki...
pusty. Nic się nie działo. Jak dla mnie idealnie. Rozsunęłam walizkę.
Czerń. Czerń. Niemal wszystko czarne. W torbie było bardziej kolorowo.
Jednak kolor czarny przeważał. Gdzieś tak cztery piąte moich rzeczy były
właśnie tego koloru. Wzięłam swetry i bluzy. Powiesiłam na wieszakach.
Bluzki złożyłam i poukładałam na półkach. Buty, dokładnie 10 par,
poustawiałam na spodzie. Superstary, new balansy, baletki, sandały,
japonki, dwie pary szpilek, buty na koturnie, glany oraz oficerki. Gdy
sięgałam po bieliznę, usłyszałam pukanie do drzwi. Podeszłam leniwie.
Otworzyłam drzwi.
- O, Milo. Cześć. - Uśmiechnęłam się słabo.
- Idziemy na obiad? - Zaproponował. - Pomyślałem, żeby pójść z Tobą, lepiej we dwójkę niż samemu, prawda?
- Jasne, jasne. - Mruknęłam. - Idziemy?
Zamruczał. Ruszyłam za nim. Wolnym krokiem skierowaliśmy się w stronę stołówki. Spojrzałam na zegarek.
- Czternasta trzydzieści. - Zwróciłam się do znajomego. - Zdążymy?
- Z tego co wiem, obiady są do za dziesięć trzecia.
Wzruszyłam ramionami.
***
Stołówka była pełna. Dostałam kupę ziemniaków. Dosłownie. Wielki, tłusty
kotlet. Boże, ja tu chcę schudnąć, a ni przytyć. Milo dostał to samo. W
przeciwieństwie do mnie miał raczej radosną minę. Cieszy się, że dostał
jedzenie. Nie ma co wybrzydzać. Gdyby nie Sophie, umarłabym z głodu.
Nie, nie myśl o tym. Spojrzałam ciepłym wzrokiem na nowego przyjaciela.
Znaczy... znajomego. Nie ufam mu wystarczająco. Usiedliśmy przy
dwuosobowym stoliczku.
- Smacznego. - Powiedział chłopak i zabrał się za jedzenie.
- Sma... cznego. - Jęknęłam.
Z niechęcią spojrzałam na posiłek. Machnęłam ręką i wzięłam pierwszy kęs
kotleta. Nie jest zły, wręcz przeciwnie. Dosyć dobry. Ziemniaki
również. Ze smakiem zjadłam. Hmm... pierwsza niż kolega. Zaśmiałam się
cicho. Gdy zjadł, razem wyszliśmy z pomieszczenia.
- Co teraz? - Zapytał.
- Mam pewną propozycję. - Zaczęłam. - Idziemy pojeździć konno? Na oklep?
- Potrafisz? - Uśmiechnął się ironicznie.
- Tak...
- Szczerze mi się nie chce. Chodź, pochodzimy po terenach akademii. - Rzucił.
Dostrzegłam białęgo króliczka. BIAŁY KRÓLICZEK!
- To biały króliczek! - Pisnęłam niczym małe dziecko i pognałam do zwierzątka.
- Em... Wytłumaczysz? - Zdziwił się.
- Kocham białe króliczki. - Mruknęłam. - Kupisz mi takiego? - Pogłaskałam maleństwo po łebku.
- Jak będziesz grzeczna. - Prychnął.
Zadzwonił mi telefon. Królik się wystraszył i spierniczył. Wyjęłam go z
kieszeni. Numer prywatny. Odrzuciłam. Spojrzałam raz na chłopaka, raz na
telefon.
- Dasz mi swój numer? - Podałam mu swój smartfon.
Milo?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz