środa, 23 sierpnia 2017

Od Milesa C.D. Julesa

Wymownie zlustrowałem jego, oraz motocykl. To miała być jakaś mała aluzja? Perfidne. Jak on cały. Chyba dlatego go tak uwielbiam. To jedyna osoba, która się ze mną nie cacka.
- Bardzo mocno mam się trzymać? - zamruczałem mu do ucha, siadając za nim. Pod wpływem mojego oddechu, cały zadrżał.
- Szkoda, że nie jesteś piękną, długonogą blondynką - zaśmiał się, jednak po chwili powrócił do poprzedniej roli. - Bardzo mocno, tygrysie.
- Lubię jak mnie tak nazywasz - przysunąłem się do niego i ułożyłem dłonie na jego udach.
- Serio? - zdziwił się.
- Zwariowałeś? - prychnąłem, objąłem go i mocno w pasie i wtuliłem się w jego plecy.
- Zmienny jak baba przed okresem.- westchnął odpalając motocykl.
- Cicho - zakryłem mu jedną ręką usta. - To niebezpieczne mówić na głos takie rzeczy, kiedy raz obok może znaleźć się przedstawicielka tego krwiożerczego gatunku...
- Jesteś zdrowo rąbnięty, Young...
- Nigdy nie mówiłem, że nie - wzruszyłem ramionami i wróciłem do poprzedniej pozycji. - No jedź już.
- Wedle życzenia, sir - zasalutował, a ja na chwilę wybuchnąłem śmiechem. Razem trafiliśmy do Akademii Lotniczej, jak zresztą razem nauczyliśmy o umiejętności latania i o zostaniu pilotami… Taki przyjaciel to skarb… Jeśli akurat nie pomyśli, że warto by było, spróbować się zabić, wjeżdżając z prędkością trochę ponad 100 km/h w najbliższe drzewo. Właśnie miałem z nim porozmawiać. Już miałem otworzyć usta, kiedy przyszło mi do głowy, że może lepiej przełożyć to na później i nie psuć teraz mile zapowiadającego się wyjazdu do miasta.
Kiedy opony dotknęły asfaltu, a my wyszliśmy na prostą, Jules przyspieszył. Nie martwiło mnie to jednak, ponieważ póki siedzę za nim, żaden podobny pomysł nie wpadnie mu do głowy. Najbliższe miasteczko znajdowało się w nie za dużej odległości od Akademii, a drogę do niego pokonaliśmy w niecałe dziesięć minut. Kiedy dotarliśmy do zabudowań, chłopak wyraźnie zwolnił, abyśmy mogli się rozejrzeć za kawiarnią. Nie okazało się to trudne, uwzględniając, że to mała mieścina.
Pomieszczenie do którego weszliśmy było całe wyłożone drewnem w kolorze ciepłego, choć ciemnego brązu. Światło wpadało tylko przez ogromne okna, wychodzące na ulice, co powodowało, że ostatnie stoliki tonęły w mroku, pomimo że lokal był niewielkich rozmiarów. Usiedliśmy przy jednym z okien, na wiklinowych krzesłach, z materiałowym siedzeniem, w kolorze ciemnej zieleni. Jules ciężko wzdychał rozglądając się do kawiarni, ponieważ nie przepadał za takimi miejscami. Nie jego gust. Mój też nie, jednak wątpliwe było znalezienie lepszego miejsca w tym miasteczku. Zaraz potem podeszła do nas kelnerka, więc było za późno na ucieczkę. Zamówiliśmy dwie, najzwyklejsze czarne kawy rozpuszczalne, nawet bez mleka. Taki nasz standard. Nie kłóciliśmy się o takie głupstwa.
- To mówisz, że ten chłopak jest naprawdę podobny do Adriena? - zapytał po momencie ciszy, która zapanowała po odejściu dziewczyny. Patrzył mi prosto w oczy. Zły znak.
- Tak… znaczy… Chyba nie sądzisz, że postradałem zmysły i widzę go w każdym napotkanym chłopaku, co? - uniosłem brew. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, że to pytanie wypowiedział lekko lekceważącym tonem. Więc naprawdę bierze pod uwagę możliwość, że ubzdurałem to sobie.
- Nie, jednak wiesz Miles…
- Tak tęsknię za nim - przerwałem mu, a robię to niezwykle rzadko. - Dlatego taki szok przeżyłem, kiedy zobaczyłem tego chłopaka. Dopiero później zauważyłem kilka różnic…
- Czyli jednak jakieś są? - przewróciłem oczami.
- Nie jest to jego zaginiony brat bliźniak - prychnąłem.
- To co jest w nim innego? - zainteresował się, a w tej chwili podeszła kelnerka stawiając przed nami filiżanki z gorącymi napojami. Uśmiechnąłem się do niej, a kiedy odeszła powróciłem myślami do pytania przyjaciela.
- Przede wszystkim oczy - skrzywiłem się. - Mają kolor brązu, zamiast błękitu. To chyba najważniejsza różnica, która za każdym razem uświadamia mi, że nie powinienem się tak nakręcać i szukać podobieństw między nimi.
- Coś jeszcze? - zapytał.
- Masa rzeczy. Drobne szczegóły, które początkowo mnie irytowały, jednak chyba dobrze, że nie jest jego kopią, ponieważ przestałbym wtedy chyba myśleć logicznie… W ogóle myśleć… - wtedy zdałem sobie sprawę, że on mnie bada. Wypytuje, aby wiedzieć jak daleko to zaszło i czy już ma włączyć tryb swatki. - Jesteś okropny!
- Co? - kilka osób, które tam było, spojrzało się na nas.
- Jesteś okropny, bo mnie podpytujesz. Uważaj, też mam na ciebie parę haków.
- To podchodzi pod groźbę karalną - uniósł filiżankę do ust i upił trochę kawy, nadal nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Nie obchodzi mnie to Montclare - rzuciłem mu gniewne spojrzenie.
- Oj, bo ci żyłka pęknie. Nie złość się, złość piękność szkodzi. A jak będziesz brzydki, to cię ten chłoptaś nie zechce - mówił przez śmiech.
- Nienawidzę cię…
- A ja ciebie kocham - odparł z kamienną twarzą.
- Czasem żałuję, że nie utopiłem cię w basenie, kiedy mieliśmy dziesięć lat… -mruknąłem bawiąc się łyżeczką.
- Nie zrobiłbyś tego. A wiesz dlatego? Bo mnie kochasz - wyszczerzył się.
- Może i tak… Jednak czasem mam ochotę cię utopić w łyżeczce wody.
- Tęskniłem za tym - odparł. - No powiedz, że to też!
- Przyznaję, tęskniłem jak cholera - zaśmiałem się, po zrobieniu dramatycznej pauzy.
- To słodkie Miles… Cały jesteś słodki… To delikatnie przerażające, ale już się przyzwyczaiłem do tej słodyczy - puścił mi oczko.
- To taki komplement? - uniosłem brew, a on pokiwał głową. - No to dziękuję - po chwili ciszy, wybuchnęliśmy śmiechem.
- Wypiłeś? - zapytał nagle zniecierpliwionym tonem.
- Tak ci tutaj źle? - szepnąłem.
- Nie lubię takich miejsc - odszepnął. Po chwili w trzech łykach wypiłem zawartość mojej filiżanki, a Jules zapłacił za tą wątpliwej jakości przyjemność.
Znaleźliśmy się na brukowanym chodniku, który nadawał temu miejscu, wrażenie bycia jeszcze starszym. Wiał delikatny wiaterek, który powodował, że upał aż tak nie doskwierał, choć o takiej sytuacji nie mogło być mowy w mojej sytuacji. Dla mnie świat to jedna wielka Grenlandia.
- Przejdźmy się, co? - zaproponował Jules, a ja zgodziłem się skinieniem głową. Równym, powolny krokiem, ruszliśmy w pierwszą lepszą stronę, nie wiedząc dokąd zmierzamy. - Jak u mamy?
- Ciężko powiedzieć… Wiesz ona zawsze wszystko ukrywa za uśmiechem…
- Podobnie jak ty - przerwał mi.
- Po kimś muszę to mieć - zauważyłem. - Wracając, wydaje się jednak, że jest lepiej. Co jakiś czas robi badania, a że jestem upoważniony, to bez problemów dostaję kopię wyników.
- A twój tata?
- Tata, jak tata… Stara się i to chyba najlepsze, co może robić dla mamy, bo stara się nie pokazywać przerażenia, jakie go co jakiś czas ogarnia.
- To twardy facet - pokiwał głową chcąc jakby samego siebie utwierdzić w tym przekonaniu.
- To mam akurat po nim - odparłem, a on zachichotał.
- Ty chyba nawet sam w to nie wierzysz - prychnął. Odsunąłem się od niego i skrzyżowałem ręce nadymając usta.
- To już jest chamstwo.
- Milesik… żart… przecież wiem ile wycierpiałeś i znajdę sobie sprawę, jak twardym i psychicznie musisz być człowiekiem, ponieważ to przetrwałeś. To nie obrażaj się dzieciuchu - pacnął mnie w ramię.
- Głupek z ciebie i tyle - mruknąłem, ale później na sekundę się uśmiechnąłem, aby znowu przybrać kamienny, a może raczej zmartwiony wyraz twarzy. - A… no wiesz…
- Moi? - zapytał smutno. - Nie wiem…
- Nie powiedziałeś ojcu, prawda? - właściwie znałem odpowiedź na to pytanie, jednak wolałem się upewnić, czy nie nastąpiła u niego nagła zmiana poglądów na temat poczucia obowiązku i umiłowania prawdy.
- Nie… - westchnął ciężko, a ja objąłem go ramieniem. - Nie potrafię… Nie chcę… Nie wiem…
- Trochę za dużo zawahania jak na ciebie, co? - wysiliłem się na szczery uśmiech.
- Trochę… - przyznał. - Jak mu powiem, to zniszczę jego i naszą rodzinę. Jak nie powiem, to do końca życia będę miał wyrzuty sumienia, że mu tego nie powiedziałem.
- Jak w dramacie antycznym - skrzywiłem się.
- I co teraz? - spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. A żebym to ja wiedział… Bo nie miałem zielonego pojęcia.
- Trzeba rozważyć wszystkie za i przeciw, plusy i minusy, konserwacje i rozwiązania. Wtedy coś zdecydujemy - zaproponowałem gładząc go w międzyczasie po policzku.
- Mówiłem ci już kiedyś, że codziennie dziękuję losowi, za to, że mam takiego przyjaciela?
- Takiego? Czyli denerwującego, za słodkiego, nierozsądnego, z zalążkami obłędu oraz kilku manii? - przechyliłem głowę patrząc na niego.
- Właśnie tak. Jesteś taki… taki… idealny dla mnie normalnie… kto by się spodziewał?
- Nasi rodzice, kiedy już pierwszego dnia w osiedlowym żłobku staliśmy się papużkami nierozłączkami? - uniosłem brwi.
- Cenna uwaga - pokiwał ze skupioną miną głową.
Tak… znaliśmy się od żłobka, ponieważ niestety różnica między naszymi datami urodzin była zbyt duża, aby nasze mamy poznały się na porodówce, choć mamy podejrzenia, że poznały się przed żłobkiem, pewnie w czasie kiedy obie nasze rodziny sprowadziły się na nasze osiedle. Jednak ponieważkobiety obdarzyły się sympatią, to nasza przyjaźń mogła sobie spokojnie rozkwitać, aby stać się w pewnym momencie nierozerwalną więzią, która w nienaruszonym stanie przetrwała nawet śmie… jego… przetrwała jego i ten cały koszmar… Jedyna twarz jaką chciałem oglądać, mój jedyny brat. Ian to tylko przypadkowa zgodność genetyczna i tyle.
- To… co teraz robimy? - zapytał Jules. Rozejrzałem się.
- Nie mam pojęcia… znowu - wyszczerzyłem się. - Jednak wiem, że nie chce mi się jeszcze wracać do Akademii.
- Mi podobnie… za dużo rzeczy do wypakowania - zatopił ręce w kieszeniach spodni, a ja nadal kręciłem się w kółko, myślą dokąd by tutaj pójść.
Nagle niczym nimfa z lasu wyłonił się widok i myśl tak idealna i piękna, że nawet Dante by jej nie opisał.
- JULES! WESOŁE MIASTECZKO! - wydarłem się z całych sił. Chłopak aż podskoczył raptowanie przestraszony. - Zabierz mnie tam! Proszę, proszę, proszę! Ja chcę watę cukrową! Taką duuuużą! I… i… i musi być zwykła, biała, taka jest najlepsza! I pójdziemy na strzelnicę! Tak na strzelnicę! I wygrasz mi misia, a ja go nazwę Jules! Chcesz?! - krzyczałem jak mały chłopiec.


Jules?
Zabierz mnie! Zabierz!

1504 słówka jak co

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz