piątek, 18 sierpnia 2017

Od Ryana CD Save

Nagle przypomniałem sobie, że w planach miałem jeszcze powrót do Londynu. Rzeczywiście, samemu było wygodniej, jednak podświadomość kazała mi zaprosić Save. Nie wiedziałem, od czego to zależało, jednak coś mnie do niej ciągnęło i pierwszy raz od bardzo dawna serce, rozum i intuicja zgodziły się ze sobą, stwierdzając, że będzie to bardzo dobre wyjście.
Kiedy zatrzymałem zamykane drzwi, po plecach przebiegł mi dreszcz. Wszystko przemyślałem jeszcze raz, jednak tym razem o wiele szybciej i intensywniej. W końcu stwierdziłem, że warto próbować, przecież ryzyko to esencja całego życia.
– Jutro jadę do Londynu odebrać parę rzeczy… Dałabyś się zaprosić na długą i ekscytującą przejażdżkę? – zapytałem luźnym tonem, czując, jak na moje usta wbiegł łobuzerski uśmiech.
W oczekiwaniu na odpowiedź przeczesałem dłonią włosy. Save dosyć długo się zastanawiała, a ja już myślałem, że zapomniała o tym pytaniu. Odwracałem się, żeby odejść, jednak w tym samym momencie poczułem delikatny chwyt na ramieniu. Odwróciłem się na pięcie, a Save powiedziała:
– No dobra… O której? – spytała, prawie niewidocznie się uśmiechając.
– Koło dziewiątej… Wiem, że wcześnie, ale chciałbym jeszcze chwilę tam być – zacząłem po krótkim zastanowieniu, marszcząc brwi. – Wiesz, siostra – dodałem szybko, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.
– Jak chcesz się spotkać z siostrą, to nie będę przeszkadzać – powiedziała Save, opierając się o futrynę i zasłaniając usta, ziewając.
– Co ty. – Machnąłem lekceważąco. – Ona ma uniwerek też w sobotę, więc pewnie wpadnie i pójdzie – poinformowałem, czując, jak po jednej z dłoni przebiega mi dreszcz – przez zimno.
– To zgoda… Przyjdziesz tu? – powiedziała po chwili namysłu.
Skinąłem głową i z uśmiechem rzuciłem jej krótkie „Dobranoc”. Wsadziłem ręce do kieszeni spodenek i nucąc pod nosem jakąś losową piosenkę ruszyłem do swojego pokoju. Światła na korytarzach jeszcze świeciły, oświetlając ostatnie minuty przed ciszą nocną. Z niektórych pokojów dało się słyszeć wesołe rozmowy, a pod drzwiami przebijało się zaświecone w środku światło. Z innych dobiegała jedynie cisza przerywana od czasu do czasu niezbyt głośnym szczeknięciem psa.
Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że w gruncie rzeczy uniwersytet tętnił życiem; no cóż, teraz trwały wakacje. Niedługo miała się zacząć ciężka praca nad nowymi materiałami. Z nauką raczej nie miałem problemu – zwłaszcza z matmą – więc wątpiłem, że będę musiał przykładać się do wszystkiego aż tak bardzo, jak niektórzy. Ciekawiło mnie to, że uczniowie na wakacje nie wyjeżdżali do domów, jednak z drugiej strony sam przyjechałem tu podczas przerwy od nauki, więc równie dobrze mogłem dziwić się własnemu zachowaniu.
Wszedłem do pokoju i zamknąłem drzwi. Przekręciłem klucz, żeby nikt nieuprzywilejowany nie wpadł do mnie w środku nocy, po czym ściągnąłem czarną bluzę przez głowę i rzuciłem ją w jakieś ciemne odmęty w kącie, za łóżkiem. Miałem zamiar zająć się nią tuż przed snem, a tam było o wiele bliżej.
W drodze do łazienki ściągnąłem jeszcze bluzkę. W lustrze wiszącym nad umywalką błysnął mi brzuch, na którym zaczęły zwieszać się osady tłuszczyku. Stwierdziłem, że chyba czas najwyższy znowu zacząć ćwiczyć boks, co odkładałem na dalszy plan. Mimo tego, że to uwielbiałem, nigdy nie nabrałem na to większej ochoty. Kolejny plan – znaleźć w akademii kogoś, kto także ćwiczył boks albo jakąkolwiek inną sztukę walki.
Po chwili stałem już pod prysznicem i ostrożnie odkręcałem wodę, bojąc się, żeby kran nie był zbytnio delikatny. Kiedy pierwsze krople zaczęły cieknąć, poczułem niesamowitą satysfakcję. Gorące strużki zaczęły spływać po moim ciele i włosach, w które po pewnym czasie wtarłem owocowy szampon. Po krótkiej chwili stałem już umyty, więc zakręciłem wodę i włożyłem bokserki, w których położyłem się do łóżka.
Kiedy naciągałem na kolana laptopa, przypomniałem sobie o ciśniętej w kąt bluzie. Podniosłem ją, parę razy lekko uderzyłem ręką i wytrzepałem. Niedbale ją złożyłem i lekko rzuciłem na szafkę, sprawiając, że ślizgała się jeszcze przez parę centymetrów. W końcu zatrzymała się, nie strącając niczego.
– Brawo ja – mruknąłem z satysfakcją, otwierając klapę laptopa.
Włączyłem go i z ulgą stwierdziłem, że miał niecałe osiemdziesiąt procent baterii. Zapomniałem wziąć ładowarki, więc to głównie po nią chciałem jechać – nie liczyłem jakichś pomniejszych dupereli, których nie wziąłem z przyzwyczajenia. Zawsze były na wyciągnięcie ręki, jednak nigdy o nich nie pamiętałem na tyle dobrze, by zagrzać dla nich miejsce gdzieś w swojej pamięci.
Po jakiejś godzinie surfowania po różnych portalach społecznościowych i pisania do Laury, żeby jutro nie zwalniała się ze swojego uniwerka, zamknąłem laptop z cichym trzaskiem i odłożyłem go na nocną szafkę. Przeciągając się, wstałem i podszedłem do włącznika światła, żeby wyłączyć je bokiem zaciśniętej pięści.

*

Powoli otworzyłem oczy. W pierwszym odruchu spojrzałem na zegarek na ścianie, który wskazywał za pięć ósmą. Bez zbędnego ociągania podniosłem się do pozycji siedzącej, po czym przeciągnąłem parę razy ramiona, żeby chociaż trochę się rozbudził. Ziewnąłem, nieprzytomnie wpatrując się w drzwi do łazienki, które stały naprzeciwko. W końcu zmusiłem się do tego, by stać, po czym wykonałem zwykłe, poranne czynności. Po spojrzeniu za okno, oczywiście próbując przebić wzrok przez białe, zdobione firanki, ubrałem bojówki i czarny T-shirt, stwierdzając, że nie było ani ciepło, ani zimno, a na skuterze się rozgrzeję.
Włożyłem telefon do kieszeni, uprzednio go włączając. Chwyciłem za klamkę drzwi i zdziwiłem się, że nie mogłem ich otworzyć – miałem ochotę zaśmiać się z własnej głupoty, gdyż przypomniałem sobie, że wczoraj je przecież zamknąłem. Przekręciłem klucz w zamku i wyszedłem, to samo robiąc po drugiej stronie. Podrzuciłem błyskotkę w dłoni i włożyłem ją do dolnej kieszeni, sprawdzając, czy był tam klucz do kawasaki. Kiedy nie stwierdziłem jego braku, raźnym krokiem ruszyłem na dół prosto do stołówki. Poszedłem do kuchni i zrobiłem sobie szybkie omlety z jagodami oraz zaparzyłem czarną, gorzką kawę, po czym wyniosłem danie z pomieszczenia i usiadłem wygodnie na jednym z krzeseł w jadalni.
Jeden z innych uczniów włączył telewizor wiszący na ścianie. Akurat nadawali powtórkę meczu Arsenalu – miałem ochotę zapaść się pod ziemię. Niby taki ze mnie fan, a jednak zapomniałem o jednej z ważniejszych rozgrywek. Jednak widząc zwycięskie trzy-zero dla Arsenalu, poczułem ogromną dumę i z uśmiechem satysfakcji jadłem omlety, uważając, żeby się nie zabrudzić. Popijałem je gorącą kawą, by się rozbudzić i dostać kopa energii na cały dzień.
Kiedy skończyłem jeść, z największą ostrożnością ruszyłem z powrotem do kuchni, żeby umyć brudne naczynia. Przynajmniej miałem nadzieję, że tutaj się tak robiło – jak coś zrzucę na kogoś innego, w końcu sam tutaj nie siedziałem.
Wychodząc ze stołówki, wyciągnąłem telefon i sprawdziłem godzinę na jego wyświetlaczu. Do wyjazdu miałem jeszcze dobre pół godziny, więc nie mając nic lepszego do roboty swobodnym krokiem poszedłem do stajni. Słońce wyszło zza chmur, oświetlając każdy zakamarek zieleni i budynków. Było jeszcze dosyć wcześnie, więc temperatura nie biła rekordów wysokości, jednak podmuchy ciepłego wiatru na pewno podwyższały odczuwalną temperaturę.
Ciemny łeb Walkera wyglądał zza boksu. Kiedy do niego podchodziłem, usłyszałem ciche rżenie, na co nadal śpiące konie odpowiedziały niezbyt przyjemnymi prychnięciami. Oparłem się o drzwi boksu Walkera i pogłaskałem go po czole, czując jego mądre spojrzenie na swojej twarzy. Uśmiechnąłem się, po czym mruknąłem:
– Jeszcze nie teraz, stary. Poczekaj, potem cię rozruszam.
Chwilę stałem tak w niego wpatrzony, jednak nim się obejrzałem, zdałem sobie sprawę, że dochodziła dziewiąta. Poklepałem wierzchowca na pożegnanie, a ten wypuścił ciepłe powietrze ze swoich chrap. Cicho westchnąłem, a potem powolnym krokiem ruszyłem ku akademikowi, gdzie mieliśmy się spotkać z Save. 
Już stałem przed jej drzwiami i miałem zapukać trzy razy, kiedy drzwi się otworzyły i stanęła w nich Savannah. Widząc moją zdziwioną minę, szybko wyjaśniła:
– Widziałam przez okno, jak szedłeś.
Wzruszyłem ramionami. W duchu ucieszyłem się, że nie założyła sukienki, tylko krótkie szorty – chociaż w nich i tak zapewne będzie jej niewygodnie na motorze. Chciałem ją o tym poinformować, jednak w momencie, w którym otwierałem usta, zaczęła:
– To jedziemy?
– T-tak… – powiedziałem, odwracając się o dziewięćdziesiąt stopni i ruszając w stronę drzwi wyjściowych.
Drogę do garażów umilała nam luźna, niezobowiązująca rozmowa. Od czasu do czasu zaśmiałem się pod nosem, słysząc ton Save, która niby oburzonym tonem opowiadała historie z dzieciństwa. Nie mogłem się nie uśmiechnąć, kiedy sam dzieliłem się niektórymi opowiadaniami, które pamiętałem tak, jakby wydarzyły się dosłownie przed chwilą.
Po krótkim czasie dotarliśmy do mojego kawasaki Z1000. Widziałem zdziwioną minę Save, która wpatrywała się w motor tak, jakby nie mógł istnieć. Uniosłem brwi w górę, spoglądając to na nią, to na pojazd i po cichym westchnięciu zacząłem:
– Sądziłaś, że pojedziemy mercedesem?
Savannah drgnęła, zaskoczona. Ani nie potwierdziła, ani nie zaprzeczyła, tylko powoli powiedziała:
– Myślałam, że samochodem.
– Motor lepszy – wyszczerzyłem się, machając lekceważąco ręką.
Wziąłem jeden kask ze schowka i podałem go Savannah, która jak jakaś nawiedzona dalej wpatrywała się w kawasaki.
– Jak ty chcesz to wszystko tu zmieścić?
– Wszystko? Skąd – zaśmiałem się. – Jedziemy tylko po parę kabli i jakieś ozdóbki, wstępujemy do kawiarenek i wracamy tutaj – wyjaśniłem.
Save wzruszyła ramionami, najwyraźniej nie tego się spodziewając. Włożyła kask na głowę, a ja już trzymałem w dłoni swój, jednak nie mogłem się powstrzymać od skomentowania wyglądu Save.
– Wyglądasz jak bałwan z ogromną głową… w lecie – zaśmiałem się, po czym sam założyłem kask.
Wsiadłem na motor, a Save zajęła miejsce pasażera. Zsiadłem jeszcze na chwilę, żeby go wyprowadzić, ale chwilę potem byliśmy już w drodze do Londynu. Pozwoliłem sobie rozwinąć dużą prędkość z odrobiną adrenaliny, mając nadzieję, że Savannah nie wypadnie i w najgorszym razie się nie zabije.
Na szczęście drogi nie były zbytnio zatłoczone. Po upływie pół godziny – sam się zdziwiłem, że poszło tak szybko – byliśmy już w jednej z najbardziej zakorkowanych dzielnic Londynu w centrum. Przez moją twarz przebiegł cień uśmiechu, kiedy zobaczyłem znajomy blok, w którym przez ostatnie trzy lata mieszkałem z Laurą.
Zaparkowałem na jednym z miejsc parkingowych dla mieszkańców, tuż obok pomarańczowego SUV-a Laury. Odruchowo spojrzałem na okno naszego mieszkania i zobaczyłem, że okno było otwarte. Laura jeszcze nie wyszła do uniwersytetu, byłem tego pewien. Kiedy zsiedliśmy z Save z motoru i ściągnęliśmy kask, wyszczerzyłem się do niej w uśmiechu, wpadając na fantastyczny plan.
– Krzyknij jak najgłośniej, że rozwalają pomarańczowy samochód – poprosiłem Save, przybierając błagalny ton.
– Po co? – zapytała.
– Zobaczysz. No, proooszę. – Zrobiłem smutną minkę, na co Save westchnęła.
– ROZWALAJĄ POMARAŃCZOWY SAMOCHÓD! – wrzasnęła z udawanym przerażeniem, na co parsknąłem śmiechem.
Save posłała mi pytające spojrzenie, a ja kilka razy jej zaklaskałem. Nie zdążyłem jej odpowiedzieć, gdyż z klatki schodowej wychodziła dziewiętnastoletnia czarnowłosa dziewczyna, a cała jej postura aż kipiała przerażeniem o samochód.
Kiedy tylko zobaczyła, że spokojnie opierałem się o swój motor, natychmiast na jej twarz wypłynęła wściekłość. Zdenerwowana podeszła do mnie i do Save, lustrując nas wściekłym spojrzeniem. 
– Siemanko, Laura! Jak ci życie mija? – wyszczerzyłem się.
– To wasza sprawka? – Wskazała palcem na mnie i Save, nie udzielając odpowiedzi na moje pytanie.
– Twoje dziecko stoi bezpiecznie, luuzik – powiedziałem nonszalancko.
Odbiłem się od kawasaki i stanąłem pomiędzy dwoma dziewczynami.
– Save, poznaj Laurę. Laura, to jest Savannah… to znaczy Save – przedstawiłem je sobie z szerokim uśmiechem na twarzy. – Save, zapraszam cię do mieszkania mojego i mojej małej siostrzyczki – powiedziałem uroczystym tonem, łapiąc Savannah za dłoń i dostojnie prowadząc ją na drugie piętro.
Tuż za nami szła wściekła Laura. Nie mówiłem już nic, cały czas chichocząc pod nosem. Najwyraźniej mój dobry nastrój udzielił się także Save, która cały czas uśmiechała się. Otworzyłem drzwi do mieszkania. Poprowadziłem Savannah do salonu, a ta zajęła miejsce.
– Zaraz ci coś przygotuję, poczekaj. Kawy, herbaty? – zapytałem, przenosząc ciężar ciała na palce u stóp.
– Herbaty – powiedziała Save, rozglądając się po pomieszczeniu.
Skinąłem głową z uśmiechem i wycofałem się do kuchni.
– Zrób herbatę koleżance – rozkazałem jej, wyciągając z szafki jakiś losowy kubek.
– Jak dalej tak będziesz zmieniał te „koleżanki”, to ci wacek sczernieje i odpadnie – mruknęła pod nosem, wkładając saszetkę do kubka.
– Nie przesadzaj. – Machnąłem ręką, podłączając elektryczny czajnik i nastawiając wodę.
Po chwili siedzieliśmy z Save koło siebie – ja z kawą, a ona z herbatą. Laura weszła i włączyła plazmę, po czym zajęła miejsce na kanapie. Z uprzejmym uśmiechem zapytała:
– Jak ci się podoba w Londynie, Save?

No, Save. Jak ci się podoba w Londynie?
Notka dla administracji: ponad 1500 słów jest

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz