sobota, 26 sierpnia 2017

Od Lewisa C.D. Hailey

Po prostu czysta bezczelność. Jak tak można uciekać? I to w momencie, kiedy zaczynam mój cudowny wywód na temat jej upartości i nieporadności życiowej oraz mojej bezwzględnej racji. Taka prawda. Powinna się słychać mnie, jako mądrzejszego, a ona jak zwykle walczy z wiatrakami. No ile można ja się pytam? Kiedy zatrzasnęła mi drzwi przed nosem, przygryzłem policzek od wewnętrznej strony i pokręciłem głową. Podreptałem do kuchni, gdzie podszedłem do Rossy i przytuliłem ją od tyłu. Była o wiele ode mnie niższa, więc bez problemu patrzyłem nad nią co robi. Właśnie wiązała kokardkę na jakimś ładnym, kremowym pudełku.
- No co tam kochasiu? - zadarła głowę do góry i spojrzała na mnie.
- Właściwie... to nie wiem - przyznałem jaj krzywiąc się. - Nie mam pomysłu, co ciekawego możemy dzisiaj robić... wakacje nad brzegiem oceanu utrudnia to, że Hailey boi się wody...
- To ją do niej przekonaj - wzruszyła ramionami.
- To nie takie proste, bo ja nie chcę jej zmuszać - zacząłem tłumaczyć.
- Aż tak bardzo się opiera, że nawet ty nie działasz jako doskonała przynęta? - zachichotała.
- Cóż... Może spróbujemy kiedyś na basenie, a teraz zadowoli mnie, jak swobodnie wejdzie do wody po kolana chociaż.
- Mam być zazdrosna? - usłyszeliśmy z tyłu. Nie puszczając Rossy odwróciłem głowę i kątem oka zobaczyłem stojącą w drzwiach Hailey.
- Możesz - odparłem i zaśmialiśmy się z obejmowaną przeze mnie kobietą. - Co chcesz na śniadanie?
- A co mi zaproponujesz? - puściłem Rossy i oparłem się o blat obok niej. Hailey za to rozsiadła się na jednym z krzeseł przy stole, podciągając do klatki piersiowej jedno z kolan.
- Nie mam pojęcia? - uśmiechnąłem się przepraszająco.
- Staraj się Lewis, staraj - westchnęła Rossy.
- Mówiłem ci już, że nie jestem mistrzem śniadań, ponieważ ich praktycznie nie jadam... - mruknąłem do niej,
- Trzeba to zmienić - odezwała się nagle Hailey, marszcząc brwi. - Od dziś jesz śniadania codziennie, ze mną, żebym miała pewność, że to zrobiłeś.
- Hailey - jęknąłem.
- Nie ma Hailey - to chyba było zakończenie tej rozmowy.
- Lubisz tosty, kochanie? - uśmiechnąłem się. Dziewczyna zrobiła zdziwioną minę i otworzyła oczy, nawet Rossy odwróciła się w moją stronę. - No co?
- Kochanie? - zapytała stojąca obok kobieta.
- To... tak się nie mówi? - zapytałem niepewnie, nie rozumiejąc o co im chodzi.
- Nie no, mówi się, ale... w twoich ustach to takie... niespodziewane? - tłumaczyła.
- Ale przecież mówiłem do ciebie zdrobniale! - zwróciłem się do Hailey.
- No już, wszystko dobrze - dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i szybciutkim krokiem podeszła do mnie. Objęła mnie w pasie, po czym przytuliła policzek do mojego torsu i zadarła swoją główkę, szukając spojrzeniem moich oczu. Nie musiała długo czekać, ponieważ odwzajemniłem jej spojrzenie, uśmiechając się do niej. - Podoba mi się, jak tak do mnie mówisz.
- Dobrze, dobrze... Tylko bez komplementów, bo się zarumienię - mruknąłem, przewracając oczami, jednak mimo to, uśmiech nie schodził z moich ust.
- Słodziutko wyglądasz, jak się rumienisz - szepnęła do mnie.
- Ja nie jestem słodziutki. Zapamiętaj to sobie - powiedziałem do Hailey, która najpierw zmarszczyła brwi, a później przewróciła oczami. Jakby chcąc dać mi do zrozumienia, że nawet nie chce wiedzieć, o co chodzi.
- Lubię tosty - odparła w końcu.
- To zrobię tosty z serkiem, takim pysznym, stopionym... o z mozarellą i pomidorkiem. Pyszne - przymknąłem oczy.
- Nie będę kwestionować smaku szefa kuchni - puściła mi oczko. Odstawiłem ją na krzesełko i wziąłem się do robienia kanapek, które wylądowały na kilka minutek w piekarniku, a następnie na naszych talerzach.
- To naprawdę jest pyszne! - zawołała Hailey, połykając kanapeczką za kanapeczką. I to niby ja jestem głodomorem? Bo co? Bo jak facet to mam to zapisane w genach, czy jak? To taka osobliwość mojego gatunku? Nigdy nie jadłem dużo... to dlatego wszyscy zawsze uważali, że jestem za szczupły. Nie mam parcia na jedzenie, spokojnie mógłbym przeżyć kilka dni na samych napojach.
- Mówiłem... - westchnąłem.
- No wiem, ale nie sądziłam, że to będzie aż tak dobre m! - niemalże krzyczała. - W końcu to zwykły pokrojony paluch, mozarella, pomidor i najbardziej podstawowe przyprawy!
- Prostota czasem jest najlepsza - odparła Rossy odwracając się do nas przodem. - Co chcecie na obiad dzieci? Idę do sklepu niedługo, więc chcę wiedzieć co kupić.
- Ja chcę rybę - odparłem, po czym spojrzałem na Hailey.
- Ale do tego, to muszą być frytki - dodała.
- To ja je zrobię - przewróciłem oczami. - Akurat to nie stanowi to dla mnie większego problemu...
- A co stanowi ten problem? - zainteresowała się.
- Nie wiem, co ciekawego możemy dziś robić - spuściłem głowę.
- Wiem! - ucieszyła się Rossy. - Ja mam pomysł!
- Podzielisz się nim? - zapytałem unosząc na nią wzrok.
- A poproś ładnie.
- Proszę - uśmiechnąłem się najładniej jak potrafiłem, a ona się zaśmiała.
- Za miastem otworzyli niedawno piękny ogród botaniczny, możecie pojechać tam - zaproponowała.
- Ogród botaniczny? - zainteresowała się Hailey. - Cudownie! Nigdy w takim nie byłam!
- A ja tak...  i było pięknie - puściłem jej oczko.
- To ja lecę się ubrać - zawołała dziewczyna i pobiegła na górę.
- Czuję, że jest w tym pomyśle drugie dno - zwróciłem się do Rossy.
- Powiedzmy, że chcę ci trochę pomóc.
- W czym? - zdziwiłem się.
- W byciu romantycznym - podeszła do mnie i postawiła na stole to samo kremowe pudełeczko, które zauważyłem wcześniej.
- Co jest w środku? - zapytałem, zerkając na nią.
- A jak myślisz?
- Paczka gumek? - dostałem w potylicę tak mocno, że mało nie przywaliłem twarzą w to pudełko.
- Lewis!
- Teraz to ja się boję strzelać i nie wiem co jest w środku, więc mi po prostu powiedz, dobrze?
- Czarna, jedwabna, prosta sukienka na ramiączka - wyjaśniła.
- Tak pani gra? - uniosłem brew.
- Tak i ucz się, póki masz okazję. Rozmiar sprawdziłam, kiedy sprzątałam waszą sypialnię.
- No dobrze, ale co to ma wspólnego z ogrodem botanicznym? - zapytałem, nie rozumiejąc... po raz kolejny tego poranka.
- Świadomie zataiłam przed naszą gołąbeczką jeden mały szczegół, odnośnie tego ogrodu. Znajduje się tam restauracja, do której wchodzi się po schodach. A ona praktycznie wisi przy suficie, ponieważ wszystko to jest oszklone, mój drogi - wyjaśniła.
- Przyznaj, że miałaś to od dawna zaplanowane - uśmiechnęła się na moje słowa.
- Owszem... praktycznie od drugiego dnia waszego pobytu. A teraz leć jej to dać, tylko to ma być niespodzianka - podkreśliła ostatnie słowo, a ja pokiwałem głową na znak, że rozumiem. Szybko wstałem i udałem się na górę, gdzie od razu wpadłem do naszej sypialni. Była pusta, czyli Hail musiała być w łazience. Położyłem pudełeczko na środku łóżka, dzięki czemu rzucało się w oczy na tle granatowej narzuty. Wyszedłem do pomieszczenia naprzeciwko, którym było biuro cioci. Znalazłem tam małe karteczki, na jednej z nich zapisałem: "Załóż ją dla mnie" i wróciwszy do sypialni, zostawiłem ją ma podełku. Upewniając się, że nie ma możliwości aby Hailey nie zauważyła tego prezentu, zszedłem na dół i udałem się na plażę, w celu sprzątnięcia po nas. Zostawała tylko kwestia wynegocjowania z dziewczyną jakiś ubrań dla mnie.

Hailey?
Tak trochę bez pomysłu było, jednak chyba ostatecznie nie wyszło źle...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz