środa, 30 sierpnia 2017

Od Joshuy cd. Milesa

Po tej całej zabawie i ratowaniu życia przed wkurzoną starszą panią, naprawdę zrobiłem się głodny, a wnioskując po tym, że śniadanie jadłem dosyć dawno, było to chyba normalne. Nie jadłem jakoś wielce dużo, ale nie znosiłem uczucia głodu... zresztą, kto go lubi.
- Przekąska może być - zgodziłem się - Tylko coś lekkiego, bo jak mam kolejny raz uciekać przed wkurzonymi ludźmi to nie mogę dostać kolki po kilku krokach - zmierzyłem go wymownym spojrzeniem. Chyba na początku niezbyt zrozumiał o co mi chodzi, ale zaraz przerwał śmiech i zrobił poważną minę.
- Nie byłem wkurzony, ale następnym razem cię dogonię - to nie była groźba, ale obietnica, na którą nawet się uśmiechnąłem. Pokiwałem głową, jednak Miles nie dostał odpowiedzi. Jeszcze mógł odebrać to jako prowokacje, a takie uparte pingwiny są najgorsze. Jak się zatnie to nie odpuści. A ja mam wprawę w uciekaniu. Taki plus od "poprzedniego" życia.
- Pomijając... - zacząłem, idąc spokojnym krokiem za nim, przy okazji wyrównując oddech. Dwa sprinty po niewielkim odstępie czasu to dużo jak na kogoś, kto nie uciekał od dosyć dawna przed kimś - Pasowała ta dziewczynka do ciebie... Słodka dziewczynka ze słodkim chłopakiem - skwitowałem, widząc jak unosi na mnie spojrzenie, analizuje, by po chwili spuścić głowę i zakryć ten rozpalający rumieniec. Co za głupek... zamiast go okazać, to się chowa. I jeszcze mówi, że to ja się spinam. Ale już mu nie będę tego mówił, bo mi ucieknie - No już, już... nie będę ci prawił komplementów, bo się małomówny zrobisz, a wtedy to się ze mną nie dogadasz - zmierzwiłem mu włosy. Odsunął się, ale przynajmniej z szerokim uśmiechem. Witamy Milesa.
Chłopak znalazł jakąś budkę za rogiem. Mimo, że nie jestem fanem tak zwanego śmieciowego jedzenia, wziąłem zapiekankę, którą zresztą postawił mi chłopak. Nie mogłem nie skorzystać, a z drugiej strony, ups, zapomniałem portfela.
- Daj gryza - wyciągnął rękę w moją stronę, ale odsunąłem swoje jedzenie na całe wyciągnięcie ręki i pokręciłem głową. Wolno, tak aby mógł zakodować mój ruch. Naturalnie dam mu, jeśli nie postanowi się obrazić, ale dlaczego by się trochę nie podroczyć? Jego brwi wykonały specyficzny ruch w dół, gdy powoli wziąłem kolejny kęs i spojrzałem z obojętnym wyrazem twarzy na niego.
- Masz swoje - ruchem głowy wskazałem na jego przekąskę.
- A-ale... - uciął, mając argumenty, chociaż bardziej wydawało mi się, że nie wiedział czy na pewno mają ujrzeć światło dzienne czy zostać w głowie szanownego Milesa Younga.
- Nie ale... - mruknąłem, wyrzucając papierowy spodek, który zwyczajnie zaczął mnie denerwować - Jedz swoje - to dziwne, że nic nie powiedział. Spuścił delikatnie głowę i faktycznie nie naciskał. Moje kąciki ust delikatnie się uniosły, widząc tą opadającą grzywkę bardziej na czoło. Objąłem go ramieniem, dosyć gwałtownie przyciągając do siebie i niemal wepchnąłem mu zapiekanką do buzi. Odchylił głowę do tyłu, patrząc na mnie delikatnie zdezorientowany - Am, zanim zjem całą - posłałem mu szeroki uśmiech, który odwzajemnił tym samym - I nie rób takiej miny, proszę - nałożyłem mu kaptur na głowę, jeszcze przed mierzwiąc mu włosy i odsunąłem się. Roześmiał się, jakby to, co przed chwilą powiedziałem, było jakimś żartem. Nie potrafię żartować... nigdy mi to nie szło i uważam, że nawet mój głos nie pasuje do opowiadania czegoś śmiesznego. Więc szliśmy dalej, Miles widocznie zadowolony, że nie odmówiłem na poważnie, kroczył niemal tanecznym krokiem, opowiadając czasem z pełną buzią o pogodzie w Walii niczym najlepszy ekspert i pogodynka w jednym.
- Będzie padać, zobaczysz - zapewnił, patrząc na mnie jak małe dziecko spod nadal niezdjętego kaptura z głowy. Zwróciłem na niego spojrzenie, które było zarazem pytające i upewniające się. Pokiwał głową, tak aby nasilić wyrazu swoich słów.
- Więc ten kaptur to już taka ochrona przed zmoknięciem zanim zobaczę, że faktycznie zacznie padać? - uniosłem brew, a on uśmiechnął się i jak na zawołanie zdjął kaptur, co wywołało u mnie śmiech. Skierowałem głowę przed siebie, kończąc swoją przegryzkę. Z tego co mi mówił, centrum jest już nie daleko
- Wiesz... - zaczął dosyć niepewnie - Może to głupio zabrzmi, ale... jesteś inny - spojrzałem na niego w tej samej chwili, dopiero potem odwracając głowę w jego stronę. Zauważył zmianę... To ciekawe, bo ja też, ale gdy już zaczynałem się bawić to po prostu nie zwracałem uwagi na takie coś jak moja nagła zmiana spojrzenia na wszystko. Było po prostu inaczej i nie tylko on zwrócił na to uwagę. Był po prostu jednym z pierwszych tutaj.
Spuściłem głowę, delikatnie wstydząc się tego. To przychodziło, a jak na dobre się rozkręcało, nie było możliwości odwrotu. Ogarnianie mnie było trudne, miałem tego świadomość, ale wolałbym sam się ustawić do porządku jeśli jeszcze jestem w stanie niż pozwolić albo wręcz zmusić aby ktoś przywoływał mnie do niego. Niepożądane to.
- Daleko jeszcze do tej niesamowitej restauracji? - natychmiast zmieniłem temat z uśmiechem. Rozejrzał się z zamyśleniem i pokręcił głową.
- To Cardiff, stolica...
- Owszem, mieszkałem w stolicy - przerwałem mu. Ja sam nie lubiłem, gdy ktoś mi przerywał, ale nie zauważyłem cienia niezadowolenia na twarzy Milesa. Może to już kwestia przyzwyczajenia? Albo normalne zignorowanie tego faktu.
- To wiesz, że trochę się idzie... A biegać mi się już nie chce - widząc mój wyraz twarzy, natychmiast dodał. Wyszczerzyłem się.
- Spalisz tę zapiekankę co ją zjadłeś z takim smakiem - potwierdziłem.
- Nie. Nie Josh, nie, nie będziesz mi kazał biegać...?
- Nie - jego reakcje były naprawdę zabawne - Nie będę wymagał. A teraz chodź, naprawdę jestem głodny, a zapiekanka nie starcza.
- Głodomór - powiedział pod nosem, specjalnie nieco głośniej żebym się odwrócił i zmierzył go spojrzeniem.
Weszliśmy do całkiem przyjemnej knajpki, z tego co zdążyłem się dowiedzieć, to Miles bywał w niej kilkukrotnie. A, że recenzje nie były złe to zgodziłem się wejść. Chociaż i bez tego bym wszedł. Bez specjalnego zastanawiania się, zamówiłem pierwszy, obserwując niezdecydowanie Milesa. Ostatecznie obrał pierwsze, wybrane danie jako wybór ostateczny. Oczywiście po dokładnym przewertowaniu reszty dań. Zjedliśmy dosyć szybko, powoli wracając do domu. I w drodze, słowa Milesa się spełniły. Ciemne chmury naszły na niebo i przykryły ostatnie błękitne skrawki, które były jeszcze widoczne rano. Szkoda tylko, że nie byliśmy nawet w połowie drogi.
- Nie zdążymy - powiedział, patrząc w górę.
- Zdążymy - na przekór, albo i nie, odpowiedziałem. Od kiedy we mnie tyle pozytywnego myślenia? Halo, gdzie podziało się czarnowidztwo?
- Pewien taki? - kątek oka posłałem mu spojrzenie - Co stawiasz? - chyba pewny wygranej zakładu, rzucił pośpiesznie. A co pragniesz, Miles? To była pierwsza myśl jaka pojawiła się w mojej głowie. Natychmiast ją odgoniłem.
- Po prostu... powiedzmy, że wygrany wybiera nagrodę - wzruszyłem ramionami. Nie mając żadnych wątpliwości czy sprzeciwów, chłopak kiwnął zadowolony. Jeszcze przez chwilę szliśmy w spokoju, gdy nagle chłopak stanął, złapał mnie za przegub i pociągnął do tyłu. Dziękuję za utrzymanie równowagi.
- Chlebek! Mamusia prosiła... - zawrócił i pobiegł przed siebie. "Nie każ mi biegać", tak? Westchnąłem i pobiegłem za nim, doganiając dopiero na końcu, przy piekarni. Zanim jednak zdążyłem się odezwać, Miles wbiegł do środka, ciesząc się z braku kolejki i stanął zdyszany przy ladzie. Odebrał chleb, w chwili, gdy ja dopiero zdążyłem otworzyć drzwi. Porządnie nie wszedłem do środka, gdy chłopak mnie minął, uderzając ręką w ramię.
- No chodź, bo deszcz nas złapie i przegrasz! - wybiegł z piekarni. To było naprawdę szybkie. Bardzo dobrze mogłem czekać w miejscu zamiast go gonić. Spojrzałem na stojącą kobietę za ladą, która przyjrzała mi się dość dokładnie. Stałem przez chwilę tak, rozglądając się dookoła, jakbym nie wiedział co mam właściwie robić. Cofnąłem się parę kroków do tyłu w stronę wyjścia. Jej spojrzenie niemal mnie świdrowało, więc rzuciłem szybkie do widzenia i próbowałem dogonić Milesa w drugą stronę. Dałem radę, ale w tym samym czasie zaczęło padać, a w połowie drogi rozpadało się na dobre. Ogromne krople deszczu spadały z nieba i uderzały z impetem o ziemię albo o moje ubrania, które po chwili były całe mokre. W takim tempie to rzeczy mi nie starczy. W domu byliśmy nieco później, ale gdy wszedłem do środka i spojrzałem w dół, niemal widziałem jak woda, która wsiąknęła w materiał spływa po moim ciele. Skrzywiłem się dosyć niewyraźnie, zdejmując buty i znowu zaczesując włosy do tyłu, które opadły od biegu i deszczu. O matuniu droga... wody tyle, że wycisnąć się da. Stanąłem głębiej w korytarzu i zdjąłem koszulkę, rozkładając ją w rękach przed sobą. Tak, będzie suszenie. I to porządne. To było chyba nawet gorsze od polewania wodą z węża, bo wtedy przynajmniej wiedziałem, że będę musiał wszystko suszyć. W jednym nie było różnicy, ubrania przykleiły się do mnie tak jak poprzednio.
Poczułem jak coś delikatnie zmusza mnie do odwrócenia głowy w bok. Zobaczyłem tylko błysk oczu Milesa i poczułem to samo ciepło na wargach co poprzednio, jednak obecne były temu nieco inne uczucia. Moje plecy dotknęły zimnej ściany, jednak z powodu tego, że przed chwilą miałem na sobie równie zimną koszulkę od deszczu, nie robiło to zbytniej różnicy. Za to czułem ciepło bijące od ciała chłopaka, który także był bez koszulki. Nie wiedziałem kiedy zdążył ją zdjąć, ale czy to ważne?

Miles?
Przepraszam, że opowiadanie nieco krótsze wyszło

1503 słowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz