sobota, 19 sierpnia 2017

Od Ryana CD Save

Wsunąłem kciuki do szlufek spodni. Parę razy przeniosłem ciężar ciała ze stóp na palce i z powrotem, co z boku wyglądało, jakbym się w jakiś sposób bujał. Save w końcu otworzyła usta, by coś powiedzieć. Nie poganiałem jej, tylko spokojnie czekałem.
– Chciałabym… chciałabym… mieć chłopaka – wyznała, nagle jakby zaczęła tego żałować.
Brwi drgnęły mi ku górze, jednak od razu opadły z powrotem. Wyciągnąłem jedną dłoń i przeczesałem włosy, a Save zaczęła mówić dalej.
– Kurde. Takiemu, któremu można zaufać… Nie patrz się tak…
Uśmiechnąłem się. Jej wyznanie było przewidywalne, więc zbytnio się nie zdziwiłem. Odgarnąłem na bok jej kołdrę i usiadłem koło niej. Dzieliło nas paręnaście centymetrów, jednak na razie nie chciałem wyjść na nachalnego. Lepiej robić powolne kroczki, żeby potem mieć energię na szybki sprint.
– Jeszcze znajdziesz takiego, z którym odjedziesz na białym koniu w stronę zachodzącego słońca – powiedziałem rozmarzony, machając dramatycznie ręką. – Nie warto się spieszyć, serio. Chociaż w niektórych przypadkach… – dodałem z łobuzerskim uśmiechem, patrząc na Save.
Ta zaśmiała się krótko. Przypomniałem sobie o Walkerze, który obecnie stał w boksie albo na padoku. Nie jeździłem na nim od przyjazdu tutaj, więc wypadałoby to zmienić. Klepnąłem się w uda i wstałem, a napotykając zdziwione spojrzenie Save, powiedziałem szybko:
– Idę na konie… Jeszcze nie jeździłem, odkąd tu przyjechałem.
Nie czekając na odpowiedź żartobliwie zasalutowałem do Save i przeszedłem parę kroków do tyłu, po czym odwróciłem się i wyszedłem z jej pokoju. Nie wiedziałem, czemu akurat tak postąpiłem i po prostu ją zostawiłem, jednak tak kazało mi serce. Mogłem pomyśleć, a nie tak… pochopnie działać.
Wyszedłem z akademika. Dalej wiał ten sam, ciepły wiatr. Kłębiaste chmury nie zasłaniały słońca, pozwalając mu pokazać się w pełnej okazałości. Nie mogłem zaprzeczyć, że dzień był bardzo ładny. Śpiewały ptaki, ukryte gdzieś w czeluściach okazałych drzew. Cichy, dopełniający wszystko szum liści rozlegał się prawie wszędzie, sprawiając, że było to prawie idealne miejsce.
Prawie, właśnie.
Do końca nie byłem pewien, co sprawiało, że to nie było aż tak bardzo perfekcyjne. Myśli o Save? One powinny być raczej umileniem, dopełnieniem wszystkiego, a nie przeszkodą. Savannah wróciła do mojej głowy w najmniej oczekiwanym momencie. Jak na kogoś, kto na co dzień nie miał problemów z kontaktami z płcią przeciwną, zdecydowanie za często o niej myślałem.
Nawet jeśli nie chciałem, to i tak do mnie powracała. Ze zdwojoną siłą.
Ciężko westchnąłem. Wszedłem do stajni, a następnie poszedłem do Walkera. Szybko go oporządziłem, nie chcąc zbytnio przeciągać tego wszystkiego, a następnie osiodłałem wierzchowca. Wyprowadziłem go z boksu i powolnym krokiem wyprowadziłem na zewnątrz, gdzie na niego wsiadłem. Chwilę potem byłem już w trasie, chcąc zapomnieć o wszystkim i skupić się wyłącznie na sobie i Walkerze.
Pomyślałem, że chętnie poćwiczyłbym cross, jednak samemu było to zbyt niebezpieczne. Niebezpieczne. Ostatnio robiłem parę rzeczy, które wydawały się niebezpieczne, jednak naprawdę takie nie były. No, może trochę, jednak to nic nie zmieniało.
Ryzyko esencją życia.
Cicho westchnąłem po stwierdzeniu, że jednak na razie wolałbym przejąć się jedynie rozpoznawaniem nowych terenów. Po jakiejś godzinie spokojnego kłusa skręciłem z powrotem do akademii, gdyż już, najprościej mówiąc, to wszystko zdawało się nudne.
Pod stajnią zauważyłem znajomą sylwetkę. Stłumiłem uśmiech i zsiadłem z Walkera tuż przed wejściem. Stał tam nie kto inny, jak Savannah. Uśmiechnąłem się do niej i zapytałem:
– Czekasz na kogoś?

Save?
kompletny brak weny, weno, wróć, nie blokuj się

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz