czwartek, 10 sierpnia 2017

Od Blair - Zadanie 6

Dzisiejszego dnia obudziłam się zaskakująco wcześnie. Kiedy spojrzałam na ekran telefonu widniała dopiero godzina wpół do ósmej. Aż sama byłam zdziwiona swoim zachowaniem, ponieważ z reguły śpię do południa, ale tym razem zwlekłam się z łóżka i na dzień dobry zapaliłam mojego ulubionego black devila. Podeszłam do lustra i kiedy w nie spojrzałam zaśmiałam się sama z siebie. Wyglądałam tragicznie, wory pod oczami miałam praktycznie pod połowy policzków. Wzięłam telefon i odruchowo sprawdziłam instagram. Zabrałam Nukę na spacer i w trakcie zadzwoniłam do mojego brata żeby opowiedzieć mu o tym miejscu.
Po powrocie do pokoju doszłam do wniosku, że świetnym pomysłem byłoby wybranie się w poranny teren i zapoznanie się z okolicą. Nie znałam tego miejsca najlepiej, ale uznałam, że nie będę nikogo pytać o nic, ani prosić o pomoc. Ubrałam się w miarę szybko w luźny strój jeździecki i udałam się do
stajni. Idąc między boksami doszłam do wniosku, że nie będę stresować Fijera od razu biorąc go w teren w obcym miejscu. Weszłam do boksu ogierka i przytuliłam go na powitanie. Fijero zarżał, a ja pocałowałam go w chrapki i szepnęłam mu parę słówek na ucho. Dałam mu kilka smakołyków i wyszłam z boksu, a potem ze stajni kierując się w stronę tej dla koni akademickich. To był najlepszy pomysł na jaki mogłam teraz wpaść, ponieważ te konie są spokojne i dobrze znają te tereny więc nie musiałam się martwić. Kiedy znalazłam się już w stajni nie mogłam się zdecydować, ale ostatecznie wybrałam śliczną gniadą klacz - Arystokratkę. Przyniosłam jej sprzęt i oporządziłam ją spokojnie. Było to bardzo przyjemne ponieważ klacz była bardzo grzeczna.
Kiedy już obie byłyśmy gotowe wyszłam ze stajni kierując się w stronę ścieżki prowadzącej do lasu. Było bardzo rześko i dość pochmurnie. W końcu dosiadłam Arystokratki, wyciągnęłam telefon puściłam muzykę i zapaliłam papierosa ruszając żywym stępem. Trzymałam się głównego szlaku i nie zjeżdżałam na boczne dróżki. W końcu ruszyłam kłusem i zagalopowałam, miałam wrażenie, że ścigałam się z wiatrem to było cudowne uczucie. Świetnie dogadywałam się z klaczą, bardzo dobrze reagowała na moje sygnały i wykonywała polecenia w stu procentach. Nagle zauważyłam przeszkodę crossową, na którą bez namysłu ruszyłam. Arystokratka aż rwała się do skoku. Przeskoczyłyśmy ją
bez większych trudności i ruszyłyśmy dalej przed siebie dzikim galopem. Nawet nie zauważyłam kiedy zboczyłyśmy z wyznaczonej ścieżki. Czułam się taka wolna i szczęśliwa, ale nie trwało to długo. Nagle klacz zaczęła się wyrywać i pędzić do przodu jak poparzona. Chwilę musiałam się z nią posiłować żeby uspokoiła się.
Kiedy udało mi się zmusić konia do zwolnienia zauważyłam na naszej drodze uroczego liska. Niestety tylko dla mnie był on uroczy, ponieważ klacz stanęła dęba na widok jego rudej kity. Spadłam dosyć mocno uderzając głową o ziemię. Gdy w końcu zorientowałam się co się wydarzyło po Arystokratce nie było już śladu. Zostałam tylko ja i ten lis. Zwierze nie było agresywne, popatrzyło na mnie obojętnym wzrokiem i uciekło w krzaki. Podniosłam się z ziemi i zauważyłam krew na ścieżce. Niestety upadłam bardzo niefortunnie rozcinając sobie łuk brwiowy. Zaczęło mi się kręcić w głowie więc znowu usiadłam na ziemi i wyciągnęłam telefon. Oczywiście okazało się, że nie mam zasięgu. "Ku*wa" pomyślałam. Nie wiedziałam co mam zrobić, nie miałam pojęcia gdzie jestem, ani gdzie jest Arystokratka więc ledwo wstałam i ruszyłam przed siebie bez celu.
Szłam tak przez ponad dwie godziny. Byłam coraz bardziej zmęczona, a głowa bolała mnie i krwawiła coraz bardziej. Musiałam znaleźć konia, nie wyobrażałam sobie powrotu do akademii bez Arystokratki tym bardziej, że nawet nie wiedziałam jak tam wrócić. Wszystkie drogi zlewały mi się i zaczynałam się zastanawiać czy nie chodzę w kółko. Byłam na siebie wściekła, że nie powiedziałam nikomu o tym że wyjeżdżam. Teraz mogą nawet nie zorientować się, że mnie nie ma w końcu jestem nowa i mało kto mnie kojarzy. W końcu udało mi się dojść do jakiegoś rozwidlenia i zgodnie z intuicją wybrałam ścieżkę w prawo. Został mi już ostatni papieros z paczki więc zapaliłam go i poszłam przed siebie.
Niestety droga, którą sobie wybrałam była ślepą uliczką. Byłam tak zirytowana, że zaczęłam krzyczeć wszystkie przekleństwa jakie były możliwe, nawet po szwedzku. Doszło do tego, że łzy zaczęły lecieć po moich policzkach ze złości. Stałam jeszcze chwilę przed krzakami, które kończyły drogę i kiedy miałam zawracać z powrotem usłyszałam za nimi ciche drżenie. Serce zaczęło mi bić mocniej i od razu rzuciłam się na nie. Przedostanie się przez tą gęstwinę nie było takie łatwe, ale kiedy mi się to udało ujrzałam przepiękny widok na ogromne jezioro i akademię. Uradowałam się jeszcze bardziej kiedy zobaczyłam moją zaginioną klacz pasącą się wesoło nad brzegiem jeziora. Podeszłam do niej i przytuliłam ją z całej siły. Od razu wsiadłam i ruszyłam szybko w stronę szkoły.
Kiedy w końcu wjechałam na brukowaną uliczkę ucieszyłam się niesamowicie. Wiedziałam, że ten cały wyjazd w teren to był zły pomysł. Podjechałam pod stajnię i od razu podeszły do mnie jakieś trzy dziewczyny.
- Ej wszystko w porządku?! Krwawisz strasznie mocno! - powiedziała jedna
- Tak nic mi nie jest. Miałyśmy drobne przygody z Arystokratką, ale już dobrze. - powiedziałam uśmiechając się i pomijając wszystkie szczegóły
Dziewczyny wyglądały na przerażone, a ja zabrałam klacz do stajni. Rozsiodłałam ją i zostawiłam w boksie. Kiedy szłam już w stronę gabinetu pielęgniarki dziewczyny, które poznałam dotrzymywały mi towarzystwa. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze i mogłam uznać ten dzień za udany.

+70PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz