wtorek, 22 sierpnia 2017

Od Joshuy cd. Milesa

Spojrzałem na moment w górę, przyglądając się całemu przodu domu Milesa. Przyjemnie. Tak normalnie. Nic wielkiego, ale nie przeszkadzało mi to. I z tego powodu naszła mnie myśl, że miałbym ogromny kłopot, gdyby nagle spytał o to czy nie chciałbym mu pokazać swojego miejsca zamieszkania, do którego nie chcę wracać. Chyba, że pokazałbym mój dom w Oslo, o ile nikt tam nie mieszka. Nadal pamiętam adres...
Przeniosłem spojrzenie na matkę Milesa i uśmiechnąłem się serdecznie, pierwszy wyciągając rękę w jej stronę.
- Miło mi panią poznać - kobieta uśmiechnęła się promiennie, również podała mi dłoń i wykonała ruch, do którego nigdy w życiu nie byłem przyzwyczajony. Którego nie spodziewałbym się od nikogo, tym bardziej obcego, jeśli mogę tak określić mamę chłopaka. Przyciągnęła mnie do siebie i przytuliła, a ja miałem wrażenie, że cały momentalnie sztywnieję w dezorientacji. Po chwili puściła mnie, kierując wzrok na syna, który zmierzył ją chyba dosyć poważnym spojrzeniem. Nie wiem, bo obecnie patrzyłem na nią nadal wewnętrznie zakłopotany. Wzruszyła ramionami i przeniosła spojrzenie na stojącą za mną Raven. Obudziłem się i ułożyłem sobie odpowiednie słowa w głowie.
- Nie ma problemu żeby została i weszła do domu? - zapytałem.
- Pewnie, że nie - odpowiedziała.
- Skoro ją zabraliśmy to raczej, że nie - wtrącił Miles, a ja zmierzyłem go spojrzeniem. Odwrócił wzrok i chrząknął głośno - No. To ten...
- Wchodźcie śmiało, chyba że już się nie przyznajesz do swojego domu - stanęła w przejściu i otworzyła szczerzej drzwi.
- Mamo, proszę cię - chłopak wszedł do środka pierwszy, a ja tuż za nim nieco ostrożniej.
- Spodziewałam się, że po jakimś czasie nas odwiedzisz, ale nie, że aż tak szybko - kobieta cofnęła się parę kroków, stając w głębi korytarza i przyglądała nam się z nadal wyrysowanym uśmiechem na twarzy. Miałem wrażenie, że jej spojrzenie przebija mnie na wylot, dlatego z nieschodzącym, delikatnym uśmiechem, spuściłem głowę w dół, zamykając drzwi za sobą. Do jednej rzeczy ta grzywka się przydaje. Zasłania cały świat i daje poczucie odcięcia się od reszty. A to było czasem pomocne i przydatne. Taka dodatkowa ochrona przed kontaktem wzrokowym i odwrócenie uwagi od siebie, której zwyczajnie nie lubiłem. Nie rozumiałem po co ludzie się we mnie wpatrują, chyba że rzeczywiście widzą we mnie coś strasznego. Bo raczej nic ciekawego w mnie nie ma.
- A nie cieszysz się z mojego powrotu? - Miles uśmiechnął się do mamy, która poruszyła ramionami ucieszona - Tata jest?
- Wróci za chwilę - odpowiedziała, opierając się o ścianę. Chłopak kiwnął głową, a ja kątem oka zobaczyłem jak spogląda w moją stronę. Nie odwzajemniłem spojrzenia, dyskretnie rozglądając się dookoła - A... Ian? - dodał ciszej, chyba w nadziei, że nie usłyszę, gdy podszedł bliżej kobiety. Pokręciła głową.
- Wyjechał na kilka dni. Chcecie coś do picia? - zmieniła temat i skierowała tym razem spojrzenie na mnie. Znowu.
- Wody proszę... jeśli można - zacisnąłem usta. Kiwnęła głową i spojrzała na Milesa. Wrócił spojrzeniem na nią.
- Może być - potwierdził i ruchem ręki zaprosił mnie do środka pomieszczenia. Kuchnia była połączona z jadalnią. To jedna rzecz, która przypominała mój dom, w którym także pomieszczenie gdzie jadała rodzina było otwarte i łączyło się z kuchnią. Może inaczej, rzadko jadała pełna, ale ogromny stół spełniał swoją rolę i wymogi właścicielki, która w kuchni i tak bywała nie często, ale co jakiś czas, ugotowała nieco. Poza tym, wszystko się tu różniło. Nie byłem na górze, ale mogłem się założyć, że i tak znajdę dużo różnic. Przede wszystkim było tu jasno, tym samym sprawiało wrażenie przytulnego. Nawet niby ciemna farba jednego z oddalonych pokoi wydawała się przez wbijające do środka światło jaśniejsza. U mnie było ciemno. Utrzymywane w stonowanych kolorach i pomimo dużych, czasem ogromnych okien, które miały dawać złudne poczucie oświetlenia tego wszystkiego, nie spełniały większej funkcji niż tylko szklana bariera, oddzielająca życie w czterech ścianach, a toczące się wydarzenia poza nimi. Dlatego tak przyjemnie było wychodzić, chociaż na tył, do ogrodu. Czuło się ulgę od przytłaczającej ciemności tego wszystkiego. I z tego co zdążyłem zauważyć to garderoba Milesa też wielce nie kontrastowała z jego domem. Dziwne, że zwróciłem na to uwagę, ale jakoś nie zauważyłem by kiedykolwiek, przez ten okres czasu, założył na siebie coś czarnego, a nawet ciemnego. Tak jak mój pokój. Utrzymywałem go w jasnych kolorach, w co na całe szczęście nie wnikała Samantha, obrończyni ładu jeśli chodzi o dom. Była taką perfekcyjną panią, pomimo tego, że sama go nie sprzątała. Nawet wtedy, gdy moje podejście do wszystkiego się zmieniło, nadal było jasno. Wkurzałem się, że to okno jest tak małe, ale mogąc wychodzić na rozpięte gałęzie drzewa, które rosło obok płotu sąsiadów, jakoś przeżywałem ten fakt. I pomyśleć, że moi nie mogli znieść tej wdzięcznej rośliny i bez serca ją wyciąć. Ulgą było to, że rosło pod drugiej, lepszej stronie.
- Wyluzuj, Josh. Nie jesteśmy na jakimś ogromnym spotkaniu dyrektorskim - słowa chłopaka zmusiły mnie do przeniesienia całej uwagi na niego, zostawiając jakże ciekawe ściany domu w świętym spokoju.
- Jestem całkiem... wyluzowany - opuściłem brwi, słysząc jak Miles parska cicho pod nosem. Nie widzę nic śmiesznego w tym.
- Widać, relaks pełną klasą normalnie - zadrwił, a ja przewróciłem oczami, wracając do oglądania pomieszczenia- Ale serio... nie musisz się tu jakoś wielce spinać. Kwieciste wypowiedzi zostaw sobie na inną okazję.
- Mówię normalnie - zaprzeczyłem, mając wrażenie, że to forma obrony przed natarciem na moje dziwne przyzwyczajenia i krytykę.
- Nikt nie mówi w taki sposób w domu - i tu wewnętrznie przyznałem mu rację. Odpowiedziałbym, że to jest kwestia twardego wychowania, kiedy to za każdym razem, gdziekolwiek, przy swojej cudownej rodzinie musiałem zachować się jak wzorowy syn. Mówienie za każdym razem dziękuję, proszę to był standard. Wzruszyłem jedynie ramionami, dając otoczeniu tylko niepewne poczucie wygranej. Dlatego czułem jak Miles próbuje się spojrzeniem wyszukać czy faktycznie przyznałem mu rację, czy też jednak trzymam się swojego miejsca. Wlepiłem spojrzenie w podłogę, lecz nadal mając na sobie wzrok chłopaka, zaśmiałem się cicho i odwróciłem z powrotem w jego stronę.
- Przestaniesz się we mnie tak wpatrywać?
- Co się śmiejesz? Nie wpatruję się - prychnął, unosząc szklankę z wodą na wysokość swoich ust i powtórzył mój ruch sprzed chwili, odwracając głowę, jak i całe ciało bokiem do mnie.
- Oczywiście - skinąłem głową.
- Jestem u siebie. Mogę robić co chcę, jasne?
- Jak słońce, książę - w tym samym momencie do kuchni weszła pani Lisa... nie pani, nie wiem jak powiedzieć, określić odpowiednio i usiadła obok syna. Więc temat zszedł raczej na typowe pytania jak jest w akademii i czy dobrze się tam czuje, a gdy sprawa została zbadana dosyć szczegółowo, przeszło na mnie. Tak, więc było wiadomo, że Norweg ze Szkocji, jako również nowy nabytek uniwerku. Więcej nie rozczulałem się nad sobą, a tym bardziej nad sprawą Amber, którą dosyć konkretnie przerwał mi Miles, widząc do czego rozmowa zmierza. Miałem wrażenie, że sam nie chce zaczynać, bo sytuacja z tamtego ranka nie była kolorowa, dlatego podczas drogi nawet nie wspomniał o tym. W sumie to mu dziękowałem. To dziwne, że ona po prostu tak odpuściła. Myślałem, że będzie trudniej, między innymi dlatego się tak obawiałem, ale widocznie nie było czego. Jak zwykle może po prostu za bardzo się przejąłem.
Po skończonej rozmowie, podczas której bawiłem się w większości szklanką, na której dnie nadal znajdowała się woda, był czas na pokazanie pokoju. Zostałem lakonicznie poinformowany przez chłopaka, że tam, w określonej części korytarza jest pomieszczenie zakazane, jak się okazało, pokój jego brata. Od razu zmienił temat, gdy przeniosłem na niego pytające spojrzenie i ruszył przed siebie. Co mogę powiedzieć o reszcie dnia? Było całkiem inaczej. W dobrym słowa znaczeniu. Poznałem również ojca Milesa, który okazał się całkiem przyjemnym mężczyzną. Mówił, że nadal nie stracił nadziei iż jego syn nabierze nieco trochę więcej ciała. Po raz pierwszy się roześmiałem, zaraz potem rzucając w stronę chłopaka przepraszające spojrzenie z przyznaniem, że to akurat było całkiem zabawne, a jego reakcja słodka. Po kolacji nastał wieczór, który spędziłem w swoim pokoju, czyli tak jak byłem przyzwyczajony. Spojrzałem na leżącą obok Raven, przypominając sobie o wieczornym, zresztą już całkiem spóźnionym spacerze. W tym samym czasie, gdy wstawałem spod łóżka, które okazało się całkiem wygodnym oparciem, a podłoga jakże miękkim materacem, do pokoju wszedł Miles. Nie pukał, ale skoro to jego dom, nie mogę od niego tego wymagać. Stanął w przejściu i spojrzał na smycz, którą trzymałem obecnie w dłoni, wskazując na nią ręką.
- Idę na spacer - klepnąłem Raven po udzie, a ona natychmiast poderwała się do góry i zbiegła na dół, tym samym zostawiając nas samych w pokoju.
- Tak po ciemku? - odprowadził białego owczarka wzrokiem.
- A chcesz iść ze mną? - rzeczywiście odebrałem to jako pytanie czy może prośbę, licho wie co. Naturalnie, nie widziałem w tym problemu, jednak on chyba już tak.
- Nie. Znaczy tak... Znaczy mogę - zmienił ton na obojętny.
- To znaczy tak czy nie?
- Nie pytaj - mruknął.
- Ktoś się boi ciemności - sprowokowałem go.
- Że ja? - odwrócił się, zakładając bluzę na siebie i zmierzył mnie zażenowanym spojrzeniem.
- Nie poradziłbyś sobie na północy gdzie jest dzień i noc polarna - skrzywiłem się, czując jak coś uderza mnie w plecy. Podniosłem głowę do góry i z pytającym wyrazem twarzy spojrzałem na chłopaka. Zrobił zdziwioną minę, szybko rozejrzał się po pomieszczeniu i zatrzymał wzrok na pierwszym, lepszym przedmiocie jakim był niedaleko stojące krzesło.
- Krzesło! No wiesz co? - pokręcił głową z dezaprobatą - Przepraszam za nie. Zachowuje się karygodnie - uniosłem brew do góry, łapiąc w dłoń smycz i podchodząc bliżej - Ale to naprawdę krzesło zrobiło, nie ja - cofnął się krok do tyłu.
- Dlatego krzesło będzie prowadziło Raven - wcisnąłem mu w dłonie smycz i wyszedłem z pokoju.
- To mogę robić za każdym razem - prychnął lekceważąco. Uśmiechnąłem się pod nosem, zaglądając ukradkiem do kuchni, z której było widoczne światełko dobiegające z głównego pokoju. Jak sobie pan życzy.
- Dobrze. Będziesz ją wyprowadzał, a to wcale nie jest takie łatwe. Zapamiętam - otworzyłem po cichu drzwi i wszedłem na dwór, skąd zimne powietrze owiało mnie dookoła. Nie miałem bluzy, bo z przyzwyczajenia jej nie zabrałem, ale teraz poczułem ten momentalnie chłodny wiatr. Szybko się przyzwyczaję.
Wyszliśmy na zewnątrz, a z racji tego, że było już naprawdę ciemno, raczej trzymaliśmy się drogi. Nie chodnika, ale drogi, bo Miles stwierdził, że chodzenie po wyznaczonych ścieżkach jest zwyczajnie nudne i przereklamowane. Poza tym, o tej godzinie rzadko jeżdżą tu samochody, więc jego życiu nic nie grozi. Więc przystałem na propozycję spaceru pośrodku drogi, oddając smycz w ręce chłopaka.
- I co? - odparł dumnym, zadowolonym głosem.
- Co? - uniosłem brwi.
- Tak mnie straszyłeś, że biały diabeł z niej, a ona taka grzeczna...
- Mhm - mruknąłem pod nosem, odwracając głowę.
- Czyli... przyznajesz?
- Ale co? - odparłem rozbawiony.
- No Joshua! - krzyknął, po chwili rozglądając się dookoła czy w którymś z domów nie zapaliły się światła.
- Nie krzycz, bo dzieci obudzisz - odpowiedziałem po chwili ciszy. Spiorunował mnie spojrzeniem - Dobra, przyznam ci twoją świetność w wyprowadzaniu psa, ale zanim to zrobię...- przerwałem, tym razem sam się rozglądając - Raven! Mysz! - krzyknąłem, będąc świadomy braku skupienia Milesa na psie, a gdy ta nastawiła uszy i szarpnęła do przodu, miałem już niemal pewność, że chłopak straci równowagę i jakże pięknie upadnie na asfalt. Słowo "mysz" działało na psa jak płachta na byka. Zaśmiałem się pod nosem w miarę cicho. A jednak się utrzymał na nogach - Nic ci nie jest? - spytałem z troską. Jego zdezorientowana mina zmieniła się automatycznie. Zmrużył oczy i warknął pod nosem.
- Zrobiłeś to specjalnie!
- Powiedziałeś, że możesz z nią wychodzić. W pokoju jest spokojna, ale na zewnątrz budzi się w niej instynkt wilka - wzruszyłem ramionami - Tylko jej nie puść, bo będziesz jej szukał.
- Oczywiście - prychnął.
- No oczywiście. Myślisz, że ci to odpuszczę? - zatrzymałem się i wyprostowałem. Wiem, że wyglądam na takiego, a nawet zachowuję się jakbym miał za chwilę rzucić wszystko, zignorować i zostawić za sobą, wypominając konsekwencje tego czynu do końca życia, ale jeśli chodzi o odpuszczanie to była całkiem inna sprawa. Byłem konkretny w tych sprawach, tyle mogę powiedzieć i tak określić. Czy poprawnie? Nie wiem.

Miles?

Administracion, 2032 słowa +

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz