wtorek, 29 sierpnia 2017

Od Lewisa C.D. Hailey

Westchnąłem, jeszcze chwilę rozglądając się wokół. Ona miała rodziców, z którymi mogła porozmawiać. Trzeba to zapamiętać i dawać jej czas na rozmowę, w końcu jej życie nie kręci się tylko wokół mnie. Po chwili podążyłem jej śladami, a kiedy się zrównaliśmy, objąłem ją ramieniem, delikatnie przyciągając do siebie. Zadarła główkę, posyłając mi jeden ze swoich cudownych uśmiechów. Podobno kiedy ktoś jest zakochany, wyolbrzymia piękna obiektu swoich uczuć... Może to prawda, ale zawsze uważałam Hailey za ładną. Zresztą interesowało się nią wielu chłopaków, których wtedy obserwowałem i restrykcyjnie selekcjonowałem, a teraz na myśl o nich zalewała mnie fala złości i żółci. Naprawdę mogłem nie zauważyć, że jesteś dla niej ważniejszy niż pozostali? Musiałem się zgubić w gęstej mgle bólu, niepewności i braku poczucia własnej wartości. Westchnąłem. To na szczęście minęło. Na szczęście, ponieważ teraz byłem szczęśliwy, spokojny i mogłem przespać chociaż te pięć godzin, a coraz częściej spałem nawet dłużej.
Po dojściu do głównego deptaka kręciliśmy w lewo, gdzie prowadziły nas oznaczenia. W samym środku ogrodu, znaleźliśmy dzięki pomocy jednej z pracownic białe, kręte schody, które miały nas zaprowadzić do restauracji. Zaczęliśmy wchodzić po nich na górę, jednak były na tyle wąskie, że Hailey musiała iść przede mną. Dopiero kiedy wyszliśmy ponad otaczające ścieżkę krzewy, mogliśmy zobaczyć, jak wysoko sięgają te schody.
Restauracja znajdowała się na poziomie co najmniej trzeciego piętra. Cała platforma została przyczepiona do szklanego dachu ogrodu, przez również białe pręty, które dobrze komponowały się ze szklaną podłogą oraz barierą wokół. Bluszcz rósł na wcześniej wspomnianych prętach, a także linkach umocowanych do konstrukcji sufitu oraz na półokrągłym łuku nad wejściem, a zwisając dawał magiczne wrażenie. Restauracja te nie miała więcej niż cztery metry wysokości. Okrągłe stoliki były ustawione na środku sali, zaś prostokątne przy bokach platformy, wszystkie były z białego drewna, okryte białymi obrusami, a przy nich stały krzesła tego samego koloru. Niezwykłego klimatu dodawało oświetlenie. Stanowiły je szklane kule, przywiązane w pewien sposób na białych, cienkich linkach do dachu. Wewnątrz nich znajdowały się już zapalone świeczki. Warto również wspomnieć, że przeszklony dach ukazywał niebo.
Zostaliśmy zaprowadzeni, do stolika dla dwojga, więc mogliśmy podziwiać widok roztaczający się w tej wysokości. Zamówiliśmy lekkie dania i butelkę białego wina, a kiedy kelnerka odeszła, Hailey pochyliła się do mnie.
- Pięknie tutaj - szepnęła zachwycona.
- Cieszę się, że ci się podoba - odparłem uśmiechnięty.
- A co, panu Draxlerowi się nie podoba? - zapytała unosząc brew, rozejrzałem się po restauracji krytycznym okiem.
- Są ładniejsze widoki - przyznałem, wracając do niej spojrzeniem.
- Na przykład? - zapytała już chyba lekko poirytowana.
- Na przykład ty, jeszcze śpiąca o poranku - uśmiechnąłem się jeszcze szerzej mówiąc to, a ona przygryzła wargę i spuściła wzrok na malutki bukiecik niezapominajek, który znajdował się na stoliku. - Mam nadzieję, że odpowiedź była miłym zaskoczeniem.
- Owszem, nawet bardzo miłym... A co to się stało, że pewien przystojny mężczyzna mi tak słodzi?
- Właściwie to nic... oprócz tego, że cię kocham - uniosła wzrok i spojrzała mi w oczy.
- I jeszcze powiedz, że chcesz się ze mną zestarzeć...
- Tak. Chcę się z tobą zestarzeć. Jednak będziemy starzeć się powoli i w takich oto miejscach - odparłem śmiertelnie poważnie.
- Proszę, proszę - oparła łokcie na stole, a podbródek ułożyła w koszyczku, splecionym ze swoich palców. - To mrzonka czy raczej obietnica?
- Myślę, że raczej obietnica. Gdybyś nie była najważniejszą osobą w moim życiu, to pewnie bym się zawahał, ale w tej sytuacji... - westchnąłem, uciekając głową i wzrokiem w bok, do widoku ogrodu, jednak po chwili Hailey odwróciła do mnie moją głowę, całując mnie.
- Podoba mi się ta otwartość, choć jest nowa - zachichotała.
- Przygotuj się, bo coraz więcej będzie otwartości i pewności.
- I twierdzisz, że jesteś gotowy na życie ze mną, dzielenie każdego lepszego lub gorszego dnia? - uniosła brew.
- Tyle wytrzymałem, to wytrzymam do końca moich dni. Przynajmniej nasze życie, nie będzie nudne - wyszczerzyłem się, a ona posłała mi gniewne, jeśli nie wściekłe, spojrzenie.
- A... dzieci? - tego pytania się bałem. Skrzywiłem się.
- Boję się... - przyznałem. - Zresztą wiesz dlatego, ale myślę, że jeśli zajdziesz w ciążę, to nie będę z tym walczył.
- I nie będziesz panikował, biegał wokół stołu wrzeszcząc, że nie poradzisz sobie? - zaśmiała się, a ja się nachmurzyłem.
- Wyobrażasz sobie mnie w takiej sytuacji? - zapytałem, a ona zamyśliła się na chwilę.
- Tak i wydaje mi się to być całkiem realnym, Lewis.
- Na pewno nie biegałbym wokół stołu - mruknąłem, a ona wybuchnęła śmiechem, starając się, aby nie był on za głośny.
- No dobrze, ty byś siedział jak wryty na kanapie, a wokół niej biegałby Zain, na początku krzycząc, że nie poradzisz sobie bez niego, a później, że zostanie wujkiem - zachichotaliśmy.
- Nic nie poradzę, że trafił mi się taki ekscentryczny przyjaciel - wzruszyłem ramionami. - Zawsze mogło być gorzej. Mógłbym mieć wokół tylko samych Dominiców. To by było przerażające... a moje życie albo niebezpieczne, albo nudne.
- A z Zainem, jest bezpieczne? - uniosła brew.
- Tak... jeśli odpowiednio zabezpieczy się go przez zrobieniem krzywdy sobie oraz innym. On ma naprawdę jakiś szósty zmysł, który wpycha go w ramionami kłopotów.
- Chyba ramiona Brooke - poruszyła wymownie brwiami.
- Przecież mówię, że kłopotów - mruknąłem, a ona zachichotała.
- A jeśli Zain tak myśli o mnie i naszym związku?
- To ja mu bardzo ładnie i delikatnie wytłumaczę, że jak nie zajmie się sobą oraz swoim związkiem, to go może spotkać pewna nieprzyjemność z mojej strony.
- A jak to nie zadziała?
- To zagrożę, że naślę na niego Dominica, to zawsze działa - odparłem pewnie.

Hailey?
Przepraszam, że tak krótko...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz