niedziela, 13 sierpnia 2017

Od Alice CD Cole'a

Wakacje. Nad uniwersytetem zawisła chmura nudy i lenistwa. Na treningach nie było prawie nikogo. Wszyscy gdzieś powyjeżdżali zostawiając życie akademickiej społeczności daleko w tyle. W sumie miało to jakieś plusy. Mogłam dać Demensowi trochę luzu. Co chwilę pojawiali się jacyś nowi instruktorzy. Najczęściej „na zastępstwo” i w odwiedziny do właścicieli. Bywało to trochę irytujące gdyż nie mieli bladego pojęcia o nas, o naszym poziomie itd. Jedni uczyli nas wsiadania na konie a drudzy ustawiali 4 – metrowe poprzeczki. Cóż… Życie.
Był piękna, wietrzna… Bodajże środa (?). Wczorajszy trening z jakimś włoskim pacanem dał mi porządnie w kość. Obolała, nadal wpół śpiąca zwlekłam się na śniadanie. Nieświadoma zupełnie co robię przełknęłam znienawidzoną, tutejszą jajecznicę i powlokłam się dalej do stajni. Szybko odnalazłam boks Dema, wreszcie zakodowałam sobie w pamięci drogę do niego. Uchyliłam drzwiczki i wślizgnęłam się do środka.
- Bosko… - jęknęłam oglądając otarcia na grzbiecie mojego ogiera.
Na treningu z mojego nieujarzmionego konika spadłam trzy razy (z powodu otarć jeździłam na oklep). Miałam małe nieprzyjemności z tego powodu ale jakoś to przeżyłam.
~***~
Po powrocie rzuciłam się na łóżko, wtuliłam się w kocyk i przyrzekłam sobie, że żadna siła mnie stąd nie wyciągnie. Zamknęłam oczka i… Piiip. Mój telefon zawibrował. Aż wzdrygnęłam się z obrzydzeniem. Kto tu mi wysyła wiadomości kiedy próbuję się zdrzemnąć na chociażby małą chwilkę?!
Zaczęłam po omacku uderzać ręką w blat stolika szukając w ten sposób cholernego urządzenia. Coś spadło na płytki (czyżby lampka nocna?), tym samym rozbudzając mnie jeszcze bardziej. W końcu złapałam za telefon i odczytałam wiadomości.
“Aby wygrac wielkie pieniadze wyslij SMS o tresci ‘kasa’ za 4,43 €“
Prychnęłam i rzuciłam telefon na fotel aby ponownie zwinąć się w ‘gąsienicę’.
Ktoś zapukał do drzwi. Drgnęłam a moje kocury obżarciuchy jak na rozkaz wskoczyły mi na kark i przyglądały się w milczeniu drzwiom. Wkrótce w drzwiach pojawiła się uśmiechnięta twarz Cole’a.
- Mam propozycję nie do odrzucenia – powiedział odsuwając krzesło ze stoliczka i siadając na nim okrakiem.
Mimowolnie uśmiechnęłam się i postanowiłam, że wybaczę mu to niespodziewane najście zasypiając później.
- To jak jedziemy gdzieś na wakacje?
Przekręciłam się na plecy i bacznie przyglądając się chłopakowi zamrugałam powiekami. Przyznam, zaskoczył mnie.
- Niezobowiązujący wyjazd. Przyda się mi po całym roku jak i tobie po ostatnich kilku tygodniach – tłumaczył dalej.
Utkwiłam wzrok w podłodze. Ostatnie tygodnie… Pfu… Nie wiem czy to dobry pomysł. Poczułam na sobie pytający wzrok Cole’go. Zauważył chyba, że coś nie tak. Nie, nie powiem mu przecież. Na szybko wymyśliłam jakieś wytłumaczenie.
-Demens jeszcze nie wydobrzał całkiem. Może źle znieść podróż… - starałam się aby to zabrzmiało jak naturalniej choć dobrze i ja i Cole wiedzieliśmy, że z moim dzikusem już wszystko w porządku. Wiedziałam, że ta odpowiedź nie zadowoliła chłopaka oraz doskonale wie, że coś ukrywam ale dzięki Bogu nie pytał już o nic więcej w tym temacie.
-Konie zostają w Morgan. Spokojnie, będą pod dobrą opieką. Poproszę ojca żeby się nimi zajął. - uśmiechnął się tym swoim charakterystycznym uśmieszkiem drapieżnika próbującego sprytem przechytrzyć ofiarę.
Kiwnęłam głową w zamyśleniu ale zaraz wróciłam na ziemię.
-Kto miałby z nami pojechać? - przybrałam poważny ton w którym była domieszka żalu i pretensji.
- Jeśli nie masz nic przeciwko… -zaczął.
- No kogo zaś zabierasz? Paczkę przyjaciół których w ogóle nie znam? Może rodzinkę, która nigdy nie mogła zaakceptować… - byłam gotowa już wyjść ze swoimi drobnymi uwagami ale nie zrobiłam tego.
- Pojedziemy tylko my. We dwoje, tak jak kiedyś, pamiętasz?
Aż podniosłam się z łóżka. Wróciłam myślami do przeszłości. Miałam ochotę rzucić się na Cole’a i wykrzyczeć nasze, ustanowione chyba z 15 lat temu hasło: “Z Tobą zawsze, według obietnicy 55 z artykułu wiecznej przyjaźni, mój wierny przyjacielu!”. A jeśli nie to chociażby go mocniutko przytulić ale coś mnie powstrzymało. Pomiędzy nami przez te lata wyrosła dziwna bariera. Cały czas gdy teraz ze sobą rozmawialiśmy w powietrzu dało się czuć to napięcie. Nie umiałam zachowywać się przy nim całkiem naturalnie. Zmienił się nie do poznania. Był dla mnie kimś obcym. Nie chciałam by to tak wyglądało. Chciałam go takiego jak kiedyś.
- I co ty na to? – odezwał się w końcu Cole.
- … - spojrzałam mu w oczy i uśmiechnęłam się. – Z przyjemnością.
Trwała przez chwilę niezręczna cisza.
- Gdzie? – spytałam.
Cole posłał mi wymowne spojrzenie.
- Hm… Niespodzianka! – zaśmiał się. – Wyjeżdżamy jutro o 5 nad ranem. Radzę Ci się już pakować.
- Chyba żartujesz?!
Brunet pokręcił głową i zniknął na korytarzu.
~***~
Walczyłam ze sobą. Nie chcę nigdzie jechać! Chcę zostać tu, w Morgan. Tu czuję się znacznie bezpieczniej. Wolę zostać chociażby zamknięta na cztery spusty w moim, cieplutkim i milutkim pokoju niż jechać cholera wie gdzie, SAMA z CHŁOPAKIEM, którego nie widziałam z 8 lat, z którym nie mam pozałatwianych dawnych spraw, który jest teraz dla mnie zupełnie obcą osobą. Co może zdarzyć się po drodze? A jeśli… Mam chyba jakąś fobię… Przecież spędziłam z nim tyle lat. W życiu by mnie nie wykorzystał. Chciało mi się płakać ale obiecałam sobie, że nie uronię tu już ani jednej łzy (tia, na pewno mi się uda dotrzymać obietnicy).
Leżałam tak na środku pokoju, na zimnej podłodze pośród sterty rzeczy, które pakowałam. Wzrok wbiłam w biały sufit. Nagle ktoś zapukał do drzwi.
- Można? – do pokoju wszedł, tak jak się spodziewałam, Cole.
- Tak – usiadłam po turecku i pociągnęłam nosem.
Przyglądał mi się przez chwilę z rękami w kieszeniach.
- Wszystko okej? – spytał w końcu z troską ale wydawał się nieco zdegustowany moim zachowaniem.
- Tak! – wrzasnęłam w odpowiedzi. Po co to mi było? Nie wiem.
- O co ci chodzi? – chłopak zmarszczył brwi.
- NIC – warknęłam cicho. – Po co tu przyszedłeś?
- Możesz mi powiedzieć… - zignorował moje pytanie.
- Jestem po prostu zmęczona po treningu?
- Nie udawaj.
- Pogadamy później, jestem teraz zajęta – ochłonęłam już trochę.
- Chciałem zapytać czy nie masz nic przeciwko żebyśmy pojechali razem, moim jeepem.
- Nie ma mowy, jadę swoim.
- Nie ma potrzeby żebyśmy jechali na dwa auta pomijając fakt, że twoje wciąż stoi u mechanika. – uśmiechnął się.
- Wygrałeś – westchnęłam i dałam mu znak żeby wyszedł.
Wskoczyłam na łóżko.
Zapowiada się ciekawie…
~***~
Rano. Było jeszcze całkiem ciemno gdy się obudziłam. Właśnie pakowaliśmy walizki do jeepa Cole’a. Pomijając fakt, że moje pierdoły zajmowały cały bagażnik to pozostało całkiem sporo miejsca. Moje koteły miały siedzieć mi kolanach w przeciwnym razie zostałyby pożarte przez Kenn’ego (to pies, prawda? xd) siedzącego z tyłu.
- Wyglądasz na wyspaną - zaśmiał się widząc moje dołki pod oczami,
Miałam ochotę mu przywalić. Heh… Wcale to nie przez niego nie mogłam spać w nocy.
- Człowieku… - jęknęłam i zdobyłam się na słaby uśmiech.
- To nic. Będziesz spać przez całą drogę. – odwzajemnił mój gest. – Jeszcze jest wcześnie. Ja idę jeszcze parę spraw uzgodnić z ojcem a ty możesz iść coś przekąsić, stołówka jest otwarta.
Kiwnęłam głową. Nagle zakręciło mi się w głowie. Oparłam się o drzwiczki samochodu. Coś ukuło mnie w brzuch. Oddychając ciężko dopadłam drzwi do budynku i wbiegłam do ubikacji. Naciągało mnie okropnie. Cholera, co jest?! W końcu z moich ust wydobyła się żółta wydzielina. Już lepiej…
Blada jak ściana przemyłam sobie twarz i powlekłam się na stołówkę choć i tak nie miałam apetytu.
Wyjechaliśmy punktualnie o umówionej 5:00. Praktycznie 1/4 drogi przespałam. Mieliśmy parę przystanków w tym jeden w przeuroczej knajpce „Lion Meal” na Whaltom Gray 2. Z
zewnątrz wyglądała jak stare, powojenne ruiny ale za to w środku istny majstersztyk współczesnej inżynierii i mody. Ściany były wyłożone cegłą w brudnym, rudym kolorze. Przypominały mi kolorem budynki w jednej wsi na Ukrainie. Mimo późnej pory w knajpie nie było zbyt dużo osób. Głównie tubylcy. Zostaliśmy wręcz siłą zaciągnięci do stołu i zmuszeni do wyjaśnień „skąd?”, „dokąd?”, „po co?”, „czym?”. Poznałam tam niejaką Katrine z którą miałam przyjemność pogadać gdy Cole opowiadał historie z podróży do Włoch. Okazało się, że ta przemiła kobieta pod 50 – siątkę miała podobny problem co ja teraz. Była z pochodzenia Niemką ale zaraz po urodzeniu przeniosła się do Hiszpanii i uważa się za rodowitą jej mieszkanką.  Wie o tym kraju więcej niż powinna ale do rzeczy. Poznała tam swojego „Amore” i nie słuchając próśb matki wyniosła się z domu do ukochanego. Wszystko było dobrze aż… do ślubu. Diego (bo tak miał na imię) okazał się damskim bokserem i spłodził Katrine czwórkę chłopców, którzy również nie mieli za grosz szacunku do kobiet. Zdesperowana żona i matka wyniosła się do … i tam zapomniała o wszystkim co do tej pory jej psuło życie. Zamieszkała z Boby’m, staruszkiem, który wydawał się najbardziej wciągnięty w żywą debatę o prawach Czarnych z Cole’ m i „zespołem”.
- Teraz już mogę w spokoju czekać na śmierć – stwierdziła na koniec Katrin i przyłączyła się do Boby’ego.
Silna kobieta.
Rozejrzałam się za moim towarzyszem. Siedział w rogu knajpki otoczony gośćmi. Przed nim stało kilka kufli po piwie. Założę się, że wypił przynajmniej z trzy takie. Normalnie, tak jak go znałam, Cole nie tknął by się pełnego kieliszka ale przy tym towarzystwie… Trudno mu się dziwić. Właśnie barman z zadowoleniem niósł kolejny kufel w stronę mężczyzn. Widać czekał na jakieś widowisko ale się nie doczekał.
- Chodź, musimy już stąd iść – szarpnęłam za ramię lekko nieobecnego Cole’a w stronę wyjścia.
Trochę się ociągał ale chwilę potem posłusznie poszedł za mną.
Ludzie byli tam bardzo serdeczni i nie chcieli nas wypuść ale w końcu wytłumaczyliśmy im jakoś, że przed nami długa podróż i nie możemy się zatrzymywać na tak długo.
- Gdzie kluczyki? – spytał opierając się o drzwi.
- Teraz ja kieruję – uśmiechnęłam się wpakowując chłopaka na miejsce pasażera.
- Nie – przerwał. – Wie…  Esz gdzie…
- Masz tu włączoną nawigację. Poradzę sobie.
Chwilę potem on usnął na dobre. Przykryłam go moim różowym kocykiem od babci i pod głowę podłożyłam misia – poduszkę. Słodko wyglądał.
Naćpana Coca – Colą zapaliłam silnik jeepa i ruszyłam w ciemną noc.
~•••~
Gdy chłopak już na dobre wytrzeźwiał natychmiast zarządził zmianę i znów zasiadł za kierownicą. Zmęczona „nocką” zasnęłam.
- Zobacz – szepnął szturchając mnie w ramię.
Od razu się przebudziłam. Na tylnych siedzeniach rozłożył się Kenny a na nim… Black rozgościł się na głowie psa a Ginger zadomowił na tułowiu. Po prostu musiałam zrobić zdjęcie.
~•••~
Został jeszcze 1 dzień, 5 godzin i 11 minut podróży, która dłużyła się w nieskończoność. Do tego w pewnym momencie zgubiliśmy się i nasz czas dotarcia opóźnił się o jakieś 4 godziny. Dwa razy jakiś zwierz wyskoczył nam na drogę z czego za pierwszym razem o mało co nie uderzyliśmy w niebieskiego peugota.
Moje koty nie opuszczały ani na chwilę psa Cole’go co było nie dość, że urocze co bardzo wygodne gdyż nie musiałam na każdym postoju z nimi wychodzić żeby się nie pozabijały w aucie.
Nafaszerowana lekami przeciwbólowymi wcale nie czułam się lepiej niż przed wyjazdem. Nie chciałam żeby moje wakacje przepadły w WC nad obrzyganym kiblem.
~•••~
Zatrzymaliśmy się na poboczu, Cole wyłączył silnik i wyszedł z auta. Chwilę potem usłyszałam jak otwiera bagażnik.
-Coś się stało? - spytałam nieco rozbudzona.
Uśmiechnął się.
-Ależ nic!
-Co ty zaś knujesz…? - zaśmiałam się wesoło.
Chłopak wrócił do samochodu i zatrzasnął za sobą drzwi.
-Obróć się - rozkazał.
-Co? - zamrugałam zdziwiona powiekami.
-No nie bój się, po prostu odwróć głowę.
Zmarszczyłam brwi ale posłusznie wykonałam polecenie. Poczułam ciepły materiał na czole i powiekach.
-Co to?
-Apaszka - odpowiedział.
-A po co jeśli można wiedzieć?
-Niespodzianka.
Westchnęłam i przyłożyłam zmęczoną głowę do szyby.
~•••~
-Daleko jeszcze? -jęknęłam wycierając pot z czoła.
Nie widziałam przez materiał gdzie jesteśmy ale moja wyobraźnia podpowiadała mi, że znajdujemy się na pustyni, w wielkim piekarniku.
-Nie - odpowiedział obojętnie przyjaciel.
Ręką wymacałam kieszonkę w drzwiach samochodu w poszukiwaniu wody. Upiłam jej łyk oblewając nią bluzkę.
-I… To tutaj! -wykrzyknął pełen dumy Cole.
-Mogę już to zdjąć z twarzy? - spytałam znudzonym głosem.
-Nie, musisz jeszcze trochę wytrzymać.
Pomógł mi wysiąść z samochodu i asekurując przed upadkiem poprowadził mnie po schodkach w dół. Usłyszałam szum fal i krzyki egzotycznych ptaków. Byliśmy nad morzem.
Cole odwiązał mi wreszcie apaszkę z głowy a moim oczom ukazał się cudowny morski krajobraz. Staliśmy teraz na ogromnej skale. Wokół nas pięły się do góry wysokie palmy. Rozpoznałam to miejsce. Jak mogłabym zapomnieć? Z emocji zacisnęłam dłoń na ręce chłopaka. Tajlandia… Niesamowita Tajlandia!  Bez
namysłu pociągnęłam go w dół, w stronę plaży. Na dole zatrzymałam się na chwilę i rozejrzałam. Budka powinna być raczej na południe… Zdjęłam czarne adidasy z nóg i rzuciłam je za siebie. Cole uczynił to samo ale buty zabrał do ręki (moje też przy okazji). Ciągnąc za sobą bruneta pobiegłam wzdłuż morza ślizgając się na gorącym miękkim piachu wymijając rzesze turystów. Po paru minutach biegu zatrzymałam się i zdyszana wskazałam palcem na malutki domek obity czarnymi deskami, pomalowany w różnych kolorach. Na dachu widniał widoczny już z daleka, napis w niemieckim języku; “Robin und seine magischen kaninchen Donut” co w przetłumaczeniu znaczyło “Magiczny Robin i jego królik Pączek”. Byliśmy tu z Colem 10 lat temu, tu w tej budce, u Wielkiego Magika na niewielkim spektaklu. Pamiętam, zgubiliśmy się wtedy i nasi rodzice szukali nas cały dzień a my przestraszeni trafiliśmy do tego (wówczas) młodego Niemca. Postanowił pomóc nam w odnalezieniu rodziny w zamian za rozmowę, opowiadania, wieści z Europy i obiecaliśmy, że wrócimy do niego jak już dorośniemy.
Teraz domek tego mężczyzny przypominał bardziej obity deskami, spory wychodek. Nie zastaliśmy nikogo w środku, właściwie nie było możliwości wejścia do środka. Na drzwiach była przybita kartka z krzywym napisem “NA SPRZEDAŻ”.
-Chyba zwinął interes - zaśmiał się Cole.
- Ale czemu…
- A myślisz, że wysiedziałaby w tej norze zbite 30 lat? - brunet wytarmosił moje włosy na co zareagowałam stanowczym sprzeciwem.
- Oszalałeś?! Wiesz jak ciężko potem rozczesać kołtuny?! - odwróciłam plecami do niego udając obrażoną.
Roześmiany chwycił mnie za rękę i rzucił:
- Powinniśmy już być w hotelu, po tak długiej podróży padam z nóg.
- Hm? A nie możemy jeszcze tu zostać przez chwilkę? - spojrzałam na niego błagalni.
Żadnej reakcji z jego strony, twarz kamień. Jedynie ten, zawsze nie na miejscu, uśmieszek nadawał mu status człowieka.
-Będzie jeszcze czas nacieszyć urokami tego miejsca a teraz ubieraj pantofelki i zapraszam do karocy.
Z westchnieniem powlokłam się na “parking”.Wpakowałam się z powrotem do jeepa i przyłożyłam nos do szyby.
Ludzki piekarnik… Zaraz sama klimatyzacja padnie z przegrzania...
~•••~
- Prze pani! Wysiadka! - zawołał mój przyjaciel gasząc silnik.
Wróciłam na ziemię i ziewając przeciągnęłam się.
Zza szybą piął się dumnie do góry wielki apartamentowiec. Budynek zdobiły rzadkie, tutejsze kwiaty i niemal przeważały swoją różnorodnością nudną biel ścian i murów. Nad wejściem połyskiwała złota tablica “ตาทอง ★★★★” a pod nią jeszcze jedną zapisana mniejszą czcionką w angielskim języku “Golden Eye ★★★★”.
Obładowani bagażami ruszyliśmy w kierunku wejścia. Za nami grzecznie podreptały nasze zwierzątka rozglądając się dookoła. Zaraz po przekroczeniu progu naszym oczom ukazał się obszerny hol, ozdobiony w typowo egzotycznym stylu. W rogu stała niewielka figurka Buddy ale pełniła raczej funkcję ozdoby niż świętej figury. Wydawała się nie pasować do tego miejsca.
- Dzień dobry, Cole Steward, zarezerwowaliśmy tu pokój.
- Witam. Cole Steward, tak? - odpowiedział recepcjonista oschłym głosem otwierając coś na komputerze. - Mhy… Mój kolega zaprowadzi państwa na górę.
Czarnoskóry chłopak stojący obok westchnął i odebrawszy od nas bagaże wskazał w kierunku windy.
- Tu tutaj - młody murzyn miał wyraźny kłopot z angielskim czego najwyraźniej się wstydził.
Otworzył szeroko przed nami drzwi i wręczył złotą kartę z logo firmy, która produkowała zamki “na kartę”.
Wnętrze było było połączeniem modernizm i tradycyjnej, regionalnej sztuki.
Przy ścianie stało duże, małżeńskie łóżko a naprzeciwko niego wisiał telewizor z olbrzymim ekranem.  Spojrzałam na Cole’a ze zdziwieniem.
- Hej, ja zarezerwowałem pokój z dwoma łóżkami - zwrócił się do Czarnego.
- Ja jedynie od… Od… Prowadzuję do pokoju - wzruszył ramionami.
- Możesz już się iść wykąpać, pewnie jesteś wykończona. Idę spróbować załatwić osobne pokoje. - rzucił do mnie wychodząc.
- Dobrzę… - mruknęłam do siebie i usiadłam na środku dywanu próbując się dokopać do szamponu, mydełka, szczoteczki, pasty i tego typu rzeczy. W końcu udało mi się wydobyć z czeluści mojej walizki potrzebne przybory (w tym między innymi aspirynę). Powlokłam się ociągając do łazienki. Rozebrałam się rzucając moje spocone, wymięte cichy na drugi
koniec łazienki. Napełniłam wannę wrzącą wodą i zanurzyłam się w niej po szyję.
 Przymknęłam zmęczone powieki szukając realnej alternatywy pomiędzy błogim snem a powrotem do rzeczywistości
. Po paru minutach usłyszałam pukanie do drzwi.
- Wszystko okey? - odezwał się zaniepokojony Cole.
- Oczywiście - rozbudziłam się i wystrzeliłam z wanny niczym proca. - Czemu pytasz?
- Siedzisz tam od dwóch godzin! - zaśmiał się brunet.
- Przepraszam, już wychodzę! - odpowiedziałam wycierając się w mięciutki ręcznik.
Straciłam poczucie czasu. Pff… Co ze mnie za egoistka…
Najszybciej jak tylko mogłam przebrałam się w swoją piżamę kigurumi i niemal wybiegłam z łazienki.
- Sorki… - posłałam blady uśmiech przyjacielowi.
- Nic się nie stało…
- Co z pokojami? - spytałam.
Westchnienie.
- Nie ma mowy o drugim pokoju czy też przeniesieniu się do dwuosobowego. Trzeba “zerezerwować sobie miejsce przynajmniej 10 dni przed wyjazdem”! - Cole zacytował próbując naśladować głos recepcjonisty. - Byłem wręcz przekonany, że wykupiłem ten większy…
- I cio teraz? - jęknęłam.
- No… - zaczął brunet otwierając swoją torbę.
Chyba nie będę musiała spać z tobą w jednym łóżku, prawda? Moja psychika nie jest na to gotowa!  
- Jeśli tak bardzo chcesz mogę spać na podłodze - uśmiechnął się szeroko.
Mi pasi ale tak na zimnej podło…
- Ni… - chciałam jeszcze coś powiedzieć ale towarzysz zniknął już za drzwiami łazienki.
Przesunęłam walizki pod łóżko i część ich zawartości włożyłam do obszernej szafy oraz niewielkiej, drewnianej półki. Skończywszy stanęłam na środku pokoju i nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Miałam jeszcze zażyć tabletki na ból głowy. Sięgnęłam więc do plecaka po wodę i opakowanie jakiejś brytyjskiej firmy farmaceutycznej. Wysypałam sobie z pięć tabletek na dłoń i popiłam je butelką wody “Evian” kupionej na granicy Indii z Pakistanem. Nakarmiłam jeszcze nasze pupile i położyłam się już do łóżka. Jutro jadąc na plażę mamy powieść je do hotelu dla zwierząt.
W końcu w sypialni pojawił się Cole. Kątem oka obserwowałam jak krząta się przy szafie a następnie rozkłada sobie posłanie na dywanie. Wreszcie położył się na ziemi i opatulilł się w koc. Zaraz potem oblazły go moje koty szukając jakiegoś wygodnego miejsca na jego plecach. Kenny parę razy warknął z niezadowolenia ale ostatecznie dopuścił sobie porachunki z samcami.
Leżałam chwilę w milczeniu.
- Cole, śpisz? - szepnęłam.
Cisza.
- Mhyyy… - odezwał się nieprzytomnie.
Sama nie wierząc, że to robię ześlizgnęłam się z wysokiego łóżka i ułożyłam się obok chłopaka.
- Cole…
- Tak...?
- Co się działo z tobą przez te lata?
- A co?
- Tęskniłam...

Cole?

Pseprasam, że tak długo :/
Propo tych leków przeciwbólowych - mam pewien pomysł na dalsze opka ale nie wiem czy go wdrożę w życie ^^

3033 słów C’:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz