poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Od Milesa C.D. Joshuy

To było nikczemne z jego strony, że zostawił mnie samego z tą bandą dzieci. Niby się ich nie bałem, ale odczuwałem jakąś niewytłumaczalną niechęć do nich. Zaprowadzili mnie do "więzienia" a na straży zostawili najmniejszą dziewczynkę, która wyglądała na bardzo smutną. Usiadłem na piasku, a ona naprzeciwko mnie. Paluszkiem rysowała kwiatuszki na kremowym podłożu.
- Hej mała, co ty taka smutna jesteś? - przemogłem się wreszcie i zapytałem.
- Bo oni mówią, że jestem za mała i za wolna - odparła cichutko, a mi zrobiło się jej żal. Podsunąłem się bliżej i pogładziłem ją po główce.
- To normalne, ponieważ jesteś młodsza, a oni nie powinni być tacy niemili - odparłem. Dziewczynka spojrzała na mnie, po czym się przytuliła, podniosłem więc ją i posadziłem sobie na kolanach. - Dla mnie to jesteś idealna. Oni ci pewnie zazdroszczą.
- Czego? - miała takie ładne błękitne oczka. Przypominały mi o Adrienie...
- Na pewno tych ślicznych warkoczyków - złapałem za jeden z nich i połaskotałem ją po nosku, kitką. Miała taki serdeczny śmiech. Trochę sobie porozmawialiśmy o bajkach i lizakach, ponieważ ze względu na młody wiek, dziewczyna, jak się okazało Emily, była ekspertem w tych dziedzinach. Nagle ktoś przysłonił słońce, rzucając na nas cień. Zadarłem głowę, ale przez padające ostre światło, nie byłem pewny czy to Josh.
- Co to za spoufalanie się z więźniem? - zapytał śmiejąc się, wtedy już miałem pewność.
- Żadne spoufalanie, tylko pocieszam ci żołnierza - wyjaśniłem.
- Pocieszasz? - zdziwił się.
- Tak, bo Emily czuje się niedoceniona przez rówieśników - mruknąłem i mocniej przytuliłem dziewczynkę, która w najlepsza bawiła się moimi włosami.
- Dlaczego? - zainteresował się Josh.
- Nie interesuj się zdrajco - wystawiłem mu język.
- Potrafisz grać w łapki? - zapytała nagle dziewczynka.
- Potrafię - uśmiechnęła się i zeszła z moich kolan, siadając naprzeciwko. Wyciągnęła do mnie rączki i zaczęliśmy grę, podczas której oczywiście dawałem jej wygrać, a ona była swoimi zwycięstwami wyraźnie szczęśliwa. Po jakimś czasie dołączyła do nas większa grupka, a przywódca wrogiego obozu powiedział, że przegraliśmy i muszę zostać stracony.
- Ale... w jakim sensie stracony? - zapytałem niepewnie, wywołując śmiech u Joshuy.
- Najczęściej karą śmierci jest skok ze zjeżdżalni - odparł chłopiec.
- Ja tam proponuję zakopać go po głowę w piaskownicy - odparł Josh, a ja posłałem mu nienawistne spojrzenie, przez co zaczął się śmiać jeszcze głośniej, a Emily podeszła i przytuliła się do mnie.
- Nie zakopujcie Milesa - mruknęła do reszty.
- Właśnie, nie zakopujcie mnie - poparłem. Po naradzie dowódca ogłosił, że wystarczy im jedynie skok ze zjeżdżalni. Dosyć niechętnie puściłem, nadal mnie przytulającą dziewczynkę i wdrapałem się po drabince na górę i stanąłem w niegrodzonym miejscu, obok rury, po której zjeżdżało się w dół. Musiałem oczywiście wykonać skok w pełni zadowalający instruującą mnie grupkę dzieci. Tak więc po kilku minutach sprzeczek uderzyłem plecami o piasek i dech mi odjęło.
- Nieźle uderzył... - mruknął smutno ktoś z tłumu. Przewróciłem się na bok i zacząłem kasłać. Po chwili kucnął przy mnie Josh, delikatnie łapiąc mnie za ramię.
- Wszystko dobrze? - zapytał. Uniosłem głowę patrząc wzrokiem kipiącym ze złości.
- Chciałeś mnie zakopać ty zdrajco! - zerwał się na równe nogi, a ja za nim. Zostawiliśmy w tyle grupkę dzieciaków, biegnąc przed siebie slalomem, byle dalej i szybciej. Wydzierałem się na niego, a Josh śmiał się w najlepsze. Wspominałem, że to szybko cholera? Powtórzę, jest równie szybki co ja, a to utrudniało. Śmignął między dziewczynkami, które bawiły się skakanką, a ja się w nią zaplątałem. Wykorzystał ten czas na sprint do huśtawek, gdzie złapał się poprzecznej rurki, do której przyczepione są łańcuchy, podciągnął i rozsiadł się na niej. To chyba jakiś żart jest. Nie wierzyłem własnych oczom, kiedy patrzyłem gdzie on wlazł. Przecież tam trzeba się podciągnąć, jakoś przeleźć, podnieść się, obrócić, usadowić tyłeczek na tej rurze i jeszcze jakoś się utrzymać. Czy to możliwe, że zwyczajnie nie zauważyłem tych jego mięśni i wyrzeźbionych bicepsów? Powolutku podszedłem bliżej, aż stałem praktycznie pod nim. Delikatnie pociągnąłem za nogawkę jego spodni.
- Przepraszam pana - odparłem tonem małego dziecka.
- Co się stało, młodzieńcze? - wyraźnie podłapał o co mi chodziło.
- Bo ja bym bardzo ładnie poprosił, aby pan zszedł, ponieważ obawiam się, że gdy pana zrzucę, to pan sobie coś połamie...
- Już kilkanaście razy miałem coś połamanego, moje dziecko.
- Proszę, niech pan zejdzie.
- Obawiam się, że na dole czeka na mnie jakiś wściekły pingwin, gotów zostać mięsożercą i rozerwać mnie na strzępy - odparł i zaczął bujać nogami, przez co musiałem odskoczyć, ratując swoje życie... a przede wszystkim głowę przed kopnięciem w nią.
- Pingwin? Gdzie? - zrobiłem obrót, szukając zwierzątka.
- Właśnie słodziutko zrobił obrót - zaśmiał się.
- Tak? - zdziwiłem się, jednak nie wytrzymałem i w końcu wybuchnąłem. - No złaź!
- Nie zejdę - mruknął.
- Proszę...
- A co ja za to będę miał? - mogę się założyć, że skrzyżowałby ręce, gdyby mógł... Teraz na szczęście było to niemożliwe. Przez chwilę zastanowiło mnie, od kiedy on jest taki zaborczy i zbuntowany?
- Hm.... coś... ci... za to dam? - zaproponowałem, a w mojej głowie zrodził się bardzo ciekawy plan.
- A co mi dasz? - uniósł brew.
- Coś bardzo dobrego i na pewno będzie to miłe - odparłem całkowicie spokojnie, z kamienną twarzą.
- Hmmm... - zastanowił się, mrużąc oczy, ale w końcu zaskoczył. Podszedł do mnie i teraz skrzyżował ręce. - Więc co dostanę? - zbliżyłem się jeszcze do niego.
- To... - złapałem do za skrawek koszuli i przyciągnąłem do siebie, łącząc nasze wargi w stosunkowo krótkim, jednak intensywnym uśmiechu. Po tej chwili puściłem jego koszulkę i wygładziłem ją na nim, poprawiłem mu włosy. - No... i zapamiętaj sobie, że ja ci nie dam zostać zdrajcą.
- To tylko zabawa Miles - odparł wpatrując się w moje usta. Dopiero po jakimś czasie uniósł wzrok do moich oczu.
- Może i tylko zabawa, ale się wczułem! - to zdanie było jakoś w moim odczuciu bardzo dwuznaczne. Zastanawiało mnie, czy on też to zauważy. Jego usta wykrzywiły się w uśmiechu, którego nie potrafiłem rozgryźć. - Szkoda mi się zrobiło tamtej małej dziewczynki - przyznałem, pocierając dłonią kark.
- Właśnie widziałem, że bardzo się z nią zaprzyjaźniłeś.
- Bo... bo wiesz... - urwałem. Opowiadanie mu o sobie to angażowanie się? Chyba tak. Więc może lepiej przemilczeć? Chyba tak będzie lepiej... ale chcę mu powiedzieć. Głupie uczucia.... Czy ja właśnie użyłem słowa uczucia?! O nie... Miles, nie! Uspokój się i uciekaj!
- Co wiem? - nie naciskaj tak! Przestań się na mnie patrzeć! I przestań się tak uśmiechać! Dlaczego nie mogę wmówić sobie, że ten jego uśmiech wcale nie jest taki piękny i pociągający? - Powiesz mi w końcu? Ziemia do Milesa!
- Co... a... a chcesz? - spuściłem głowę i tylko zerkałem na niego.
- Nie wiem, bo nie powiedziałeś o co chodzi, ale że zaryzykuję i chcę - odparł uważnie mi się przyglądając.
- Bo... ja zawsze chciałem mieć siostrę - uśmiechnąłem się szeroko. - Tylko nie taką już wyrośniętą, ale właśnie malutką. Mającą jakoś cztery, no maksymalnie sześć lat. Bawiłbym się z nią w księżniczkę i rycerza, nosiłbym na barana, zabierał na karuzelę, łyżwy, kopowałbym jej lizaki... A trafił mi się Ian.
- Właściwe to o co wam poszło? - zainteresował się. O to, że jestem bi, a moją największą miłością był chłopak...
- O to... Szczerze mówiąc o to, jaki jestem. Nigdy się nie dogadywaliśmy i nawet nie próbowaliśmy tego nie okazywać przy rodzicach. Mama wiele razy mnie prosiła, żebym z nim porozmawiał, ale... nie mogę... i nie chcę. Może kiedyś... W sumie to nadal liczę, że on mnie jednak przeprosi.
- Czyżby odezwały się zranione uczucia Milesa Younga? - uniósł brew.
- Zbyt nieważne w moim życiu osoba, żebym dla niej nadwyrężał moje uczucia - odparłem pewnie. - Chodźmy na konika bujanego! - zmieniłem temat, a on przekręcił oczami. Dosłownie w podskokach dotarłem do tej niby prostej dźwigni dwustronnej, a która dawała tyle radości. Josh wlókł się za mną.
- To jest zdecydowanie zły pomysł Miles - mruknął. - Jesteśmy za wysocy. Za duzi i... tylko popsujemy to. Zresztą tutaj jest więcej matek, które się na nas gapią.
- Cicho bądź Josh i siadaj! - usadowiłem się do jednej ze stron i pociągnąłem nogi go klatki piersiowej. Chłopak początkowo był niechętny, ale widząc mnie w tej pozycji tylko się roześmiał i usiadł po drugiej stronie. Zaczęliśmy się bujać jak małe dzieci, krzycząc przy tym jak jacyś opętani. Nasza radość nie trwała zbyt długo, ponieważ rzuciła się na nas jakaś nie za miła starsza pani, wrzeszcząc, nazywając nas huliganami i grożąc wezwaniem policji. Ratowaliśmy się obaj ucieczką, na szczęście kobietka nie próbowała nas nawet gonić. Wkrótce znaleźliśmy się poza terenem palacu zabaw i chichocząc ruszyliśmy dalej.
- Miles, zacząłem się robić trochę głodny - odparł nagle.
- Głodny? - zamyśliłem się. - Do porządnej knajpki mamy dosyć daleko, więc po drodze możemy zajść na jakąś zapiekankę lub inne owocki można na szybko. To trochę zmniejszy głód, a jak dojdziemy bliżej centrum, to zjemy porządnie, co? - zaproponowałem.

Josh?


1506 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz