niedziela, 27 sierpnia 2017

Od Joshuy cd. Milesa

Ups. Nie miało tak wyjść. Spodziewałem się tego, że będę cały mokry. Dosłownie cały mokry, niemal czując spływające kropelki po moim ciele, ale nie zamierzałem zalewać ogrodu i przy okazji domu. Chociaż, czy tak źle wyszło?
- Teraz lepiej skorzystaj z tej mądrej główki i wymyśl jakieś dobre wytłumaczenie - 
- Dlaczego ja?
- Bo to ty zacząłeś. Twoja wina, twój dom, ogród nie twój, ale nie trzeba było ganiać za mną z wężem, a raczej łapać, trzymać i oblewać - wzruszyłem ramieniem, posyłając mu złośliwy uśmiech. Po tej zakończonej bitwie, Raven wychyliła się spod niedaleko stojącego stołu ogrodowego, na którym zresztą także było pełno wody. Całe szczęście, że poduszki zostały wyniesione, bo byśmy musieli je suszyć suszarką. A to żmudna i nudna praca.
- Sam się o to prosiłeś - pokazał swoje białe ząbki w szerokim uśmiechu, mierząc mnie spojrzeniem. Spojrzałem w dół, na całą przemoczoną koszulkę, która nieprzyjemnie przykleiła się do mojej klatki piersiowej, brzucha, odrysowując dokładny kształt wszystkiego. Przygryzłem skórę policzka od wewnątrz, delikatnie się krzywiąc. Nie przeszkadzał mi fakt, że byłem mokry, ale czułem na sobie spojrzenie Milesa, takie przeszywające i oceniające. Przyglądał się, a ja nie znosiłem tego uczucia. Właściwie nie wiem dlaczego.
- Pójdę się przebrać - na chwilę zwróciłem na niego spojrzenie i skierowałem w stronę także zalanego wodą tarasu aby przejść do środka domu.
- Nie musisz - odparł pocieszającym tonem, przez co uśmiechnąłem się sam do siebie dosyć nieświadomie.
- Wysuszę się - postawiłem na swoim, zdejmując buty i skarpetki przed wejściem. Naprawdę było wszystko mokre, wszystko do suszenia, dlatego potrzebna mi łazienka i torba. Koniecznie. Zamknąłem za sobą drzwi, już w przejściu ściągając koszulkę i szukając dla niej optymalnego miejsca wysuszenia. Przebrałem się, omijając lustro z daleka, bo ze zwykłej znajomości moich cudownych włosów, które opadły mi na twarz, i które zaczesałem do tyłu, widok musiał być przerażający. Tak myślałem. Zawsze tak myślę i nie wynikało to z mojej niskiej samooceny, ale po prostu z faktu, że tak było. Ze zwyczajnego, stwierdzonego faktu, nie potrzebując nawet dowodów na to.
Zszedłem na dół, napotykając krążącego po korytarzu chłopaka, który nadal miał na sobie mokre ubrania. 
- A ty jeszcze mokry? Przeziębisz się... - minąłem go, udając się do kuchni. Pomimo, że przed chwilą oblewałem się wodą, mając ją wszędzie, byłem spragniony. Sięgnąłem po swoją nocną towarzyszkę, znaczy butelkę, która i tak należała już do mnie, biorąc porządne łyki wody.
- To miłe, że się o mnie martwisz - oparł się o ścianę w wejściu do pomieszczenia.
- To co tu jeszcze robisz? - uniosłem brew. Nie będę się nawet z nim droczył, bo z tego co zauważyłem, jest zdolny przynieść węża z ogrodu i powtórzyć wszystko, nawet za cenę zalania domu. Spuścił głowę, tak jakby oceniając swój rzeczywisty stan i chyba stwierdził, że przebranie się to nie jest głupi pomysł. Potwierdziłem wyrazem twarzy.
- Zaraz wracam, pójdę jeszcze po coś z dworu - zawrócił i wyszedł przez taras, nawet nie zauważając jak unoszę na niego niepewne spojrzenie. Obiecuję, że jak obawy z wężem się potwierdzą to nie wyjdę z pokoju przez następne dni. Wsłuchałem się w ciszę domu, po chwili widząc pukającego w okno od kuchni Milesa. Ten jeszcze nie polazł się przebrać... Zawinąłem się ręką, w której trzymałem butelkę. Po chwili chłopak był z powrotem w domu.
- Możesz mnie nie straszyć? - odezwał się pretensjonalnym tonem.
- Przepraszam. Za chwilę oberwiesz tą butelką - uśmiechnąłem się, słysząc ciche parsknięcie. Gdy poszedł na górę, ja skierowałem się w stronę salonu. Przebrał się dosyć szybko i zszedł na dół, od razu wchodząc do kuchni.
- Nie uderzyłbyś mnie butelką, prawda? - spytał, odkręcając wodę w kranie i zmoczył ręce. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Dlaczego nie? - zapadła chwila ciszy. Nie długa.
- Po prostu nie i tyle. Nie dałbyś rady, bo bym ci oddał. Nie byłoby to trudne, zważywszy na to, że po prostu dałbym tobie radę - odwróciłem głowę w jego kierunku.
- To chodź tu chuderlaku i udowodnij, że jesteś silniejszy - rzuciłem mu wyzywające spojrzenie. Odwrócił się, patrząc na mnie znad ramienia, powoli wykrzywiając usta w uśmiechu.
- Naprawdę chcesz przegrać? - wytarł ręce ręcznikiem i podszedł.
- Rzadko mówię, że jestem w czymś lepszy, ale w tym przypadku mogę stwierdzić, że po prostu z tobą wygram - wzruszyłem ramionami - Nie będę musiał się starać - prowokowałem go, odwracając głowę. Naturalnie, że to podziałało. Stanął za sofą, ale w idealnym momencie przesunąłem się i zleciał ramieniem na miękki materiał, zahaczając o najgorszą rzecz jaką mógł tylko dotknąć. Nie czekając, rzuciłem się na ratunek rzeczy, której przetrwanie równało się z naszym ocaleniem życia.
Przytrzymałem stolik, niemal od razy łapiąc wazon drugą ręką i z delikatnym przerażeniem, upewniałem się, że na pewno stoi. Nastała chwila ciszy, w której to przyglądałem się cennej porcelanie, a szczerze mówiąc, nie chciałbym widzieć dodatkowego wkurzenia na twarzy matki Milesa. Usłyszałem głośno wypuszczane powietrze z płuc przez chłopaka, który oparł się plecami o mnie w czasie, gdy nadal trzymałem wazon, również czując ulgę. Może jednak dobrym pomysłem jest się odsunąć od stoliczka.
- Dzięki Bogu, że to nie spadło - puściłem wazon, cofając ręce i obejrzałem się za siebie, widząc tylko jak Miles podnosi ręce i zaczesuje sobie włosy do tyłu.
- Możesz ze mnie zejść? - zmarszczyłem czoło, będąc pewnym, że właśnie się szeroko uśmiecha - Chciałbym się wyprostować, jeśli pozwolisz - pokręcił głową - Zwalę cię z tej sofy na podłogę - za prośbą nie, to znajdę inny sposób.
- Jest wygodnie, dlaczego miałbym się ruszać? - westchnąłem, przewracając oczami.
- Jak powiem proszę, też nie zadziała? - nie dostałem werbalnej odpowiedzi, dlatego przekręciłem się na tyle ile byłem w stanie i wypchnąłem Milesa, który upadł na podłogę, pod sofą. Z całkiem silnym impetem, bo widziałem jak się krzywi na twarzy. Posłałem mu zadowolony uśmiech, rozkładając się sam wygodnie i założyłem dłonie za głowę. Chłopak uklęknął, szukając spojrzeniem dla siebie miejsca. Zignorowałem to.
- Ej no...
- Siedź tam - mruknąłem, słysząc jak nabiera powietrza do płuc by zaraz walnąć jakąś szybką, złośliwą i stosowną odpowiedź. Nawet złapał mnie za ramię bym także znalazł się na podłodze, ale przez te kilka razy, kiedy mnie przytrzymywał, zdążyłem wymyślić jakąś zapobiegawczą metodę. Oczywiście zrzucił mnie z miejsca, ale nie zdołał przewrócić na plecy. Chwyciłem jego nadgarstek, wykręcając rękę do tyłu na tyle delikatnie by nie zrobić mu żadnej krzywdy. Jego plecy dotknęły na chwilę mojej klatki piersiowej, lecz zaraz leżał twarzą przy podłodze, a na nadgarstku nadal był wyczuwalny mój ucisk. Przytrzymałem go na tyle długo aż przestał się kręcić i próbować wyrwać. Zaśmiał się, ostatni raz, subtelnie sprawdzając czy na pewno nie ma żadnej szansy, ale chyba stwierdził, że nie będzie próbował i uspokoił się. Więc oddałem mu luz na biodrach, nadal trzymając rękę na łopatce i przyciskając go do podłogi. Druga była unieruchomiona.
- Puszczaj - warknął, ale tylko się wyszczerzyłem, triumfując.
- Grzeczniej - odpowiedziałem stanowczym tonem - Bo będziesz tak leżał przez cały czas.
- Błagam, nie wybijaj mi barku - stęknął - Jest mi potrzebny.
- Dobra, puszczam cię - najpierw zabrałem rękę z jego łopatki, następnie puściłem nadgarstek, siadając na nogach obok niego. Przewrócił się na bok i usiadł, łapiąc się za rękę z delikatnym skrzywieniem.
- Ała. To bolało - spojrzał na mnie spod opuszczonych brwi.
- Nie przesadzaj, dziewczynko - prychnąłem - Delikatnie cię trzymałem - wróciłem na sofę.
- Wykręciłbyś mi rękę...
- Jakbyś się dłużej wiercił i walczył to zrobiłbym to mocniej - potwierdziłem skinieniem głowy - Siadaj - wskazałem miejsce obok siebie. Podniósł się, opadając obok.
- Specjalnie usiadłeś od strony stolika żebym cię nie ruszał? - sprytne zgranie.
- Nie. Raczej żebyś nie stwarzał zagrożenia dla niego i przy okazji dla siebie, również dla mnie i wszystkiego, gdy twoja mama zauważyłaby brak tej cennej rzeczy u... - przerwałem, przyglądając się mu - Słuchasz mnie? - natychmiast podniósł spojrzenie do góry, przez chwilę przyglądając się w ciszy, a następnie wykrzywił usta w uśmiechu i wyprostował się, kiwając głową.
- Jasne - wiedziałem, że gdybym spytał co mówiłem to by mi zapewne nie odpowiedział, ale nie czułem żalu. To co czasem mówię nie ma znaczenia, w żaden sposób nie wpływa to na świat, więc po prostu kiwnąłem głową i spojrzałem przed siebie. Chyba odebrał to jako urazę dla mnie - Naprawdę cię słuchałem - usiadł bardziej w moją stronę.
- Okey. Nie ma problemu - chciałem aby to zabrzmiało jak najbardziej prawdziwie, ale widocznie się nie udało.
- Josh, serio przez cały czas cię słuchałem...
- Miles - powtórzyłem jego ruch - Tłumaczysz się. Znowu... - przechyliłem lekko głowę w bok, unosząc dyskretnie brwi - I mówiłem, że nic się nie dzieje takiego - zmrużył oczy, ale ostatecznie odpuścił.
- I nie prawda... nie tłumaczyłem się - mruknął.
- Znowu zlecisz na podłogę - szepnąłem sam do siebie, ale na tyle słyszalnie, że chłopak odwrócił głowę w moją stronę. Zwróciłem pytające spojrzenie na niego - No co? Nic nie mówiłem przecież.
- Słyszałem...
- Wiesz co... chyba zlecę ci zadanie oprowadzenia mnie po okolicy - zmieniłem temat, utrzymując powagę na twarzy.

Miles?
Chyba nie jest źle, a nawet dobrze...

1508 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz