środa, 30 sierpnia 2017

Od Ryana cd. Tessy

Uśmiechnąłem się na widok podekscytowania Tessy słonecznikiem, który wyrósł całkiem wysoki. Dla mnie równał się on jedynie z latającymi wokół owadami, które za chwilę przypałętają się na liście rośliny. Już miałem pytać, czy go nie zerwać, jednak stwierdziłem, że dziewczyna jeszcze się z nim przewróci, zabije lub Bóg sam wie, co innego.
Na niebie nie widziałem żadnej, chociażby najmniejszej chmurki. Słońce było wysoko na szczycie, więc pomyślałem, że musiało być koło dwunastej. Cienie były stosunkowo krótkie, dzięki czemu jedynie utwierdziły mnie w tym przekonaniu. Mieliśmy chociaż szczęście, że nie było sto stopni w cieniu – jak to zwykle w letnie dni było całkiem ciepło, ale przyjemnie.
– Powiesz mi coś o sobie? – zapytała nagle Tessa, szybko zmieniając temat.
Wzruszyłem ramionami. Od razu pomyślałem, ile właściwie mogłem jej powiedzieć i w drodze do najbliższej miejscowości zacząłem opowiadać.
– Więc tak: jak już wiesz, mam na imię Ryan. Wychowałem się w Londynie, mam młodszą o dwa lata siostrę Laurę… – przerwałem, zastanawiając się, co ciekawego wydarzyło się – albo po prostu było – w moim życiu. – Może zdążyłaś już zauważyć, że interesuję się motorami, oprócz tego czasami słucham Marsów… O, jeszcze interesuję się piłką nożną – głównie Arsenalem… a, i jestem niesamowicie przystojny, ale to drobny szczegół – zaśmiałem się, lekceważąco machając ręką.
– Taak – przytaknęła ze śmiechem Tessa, odgarniając włosy z twarzy.
Posłałem jej niby-oburzone spojrzenie, jednocześnie wsuwając kciuki w szlufki bojówek. Była o wiele niższa, jednak ani trochę nie odejmowało jej to uroku – wręcz dodawało, zresztą jak zwykle w takich sytuacjach. Zawsze mogłem powiedzieć, że to ja urosłem za wysoki…
– Kiedykolwiek w to wątpiłaś? – zapytałem, udając posępny ton.
– A skądże. – Machnęła ręką, po czym przyspieszyła kroku.
Zza zakrętu powoli wyłaniało się miasteczko. Sam nie mogłem uwierzyć, jak szybko wyszliśmy z uniwerku i pokonaliśmy te prawie dwa kilometry, jednak liczyło się to, że droga nie wydłużyła się niemiłosiernie. Po chwili zaczęliśmy mijać budynki mieszkalne oraz różne sklepy, jednak swoje kroki skierowałem do lodziarni. Serce momentalnie mi stanęło, kiedy zobaczyłem mechanika, ale stwierdziłem, że pójdę tam potem, w końcu musiałem coś zrobić z kawasaki.
Przynajmniej miałem nadzieję, że dało się z nim coś zrobić.
Po chwili z uśmiechem satysfakcji otworzyłem przeszklone drzwi do lodziarni. Przepuściłem w nich Tessę, po czym sam ruszyłem za nią. Moje nozdrza dobiegł świeży zapach lodów waniliowych oraz pieczywa, które stało na półkach pod ścianą. Pod oknami stało parę stolików z krzesłami, a w witrynie sklepowej stały porcje najróżniejszych, nawet nieznanych mi ciast.
– To co wybierasz? – zapytałem, sięgając do tylnej kieszeni po portfel.
– A co mogę…? – odparła pytaniem, jednak zobaczyłem, jak oczy jej się zaświeciły na widok gałkowych lodów.
– Co dusza zapragnie, „madame” – powiedziałem najbardziej majestatycznym tonem, na jaki było mnie stać.
Ta energicznie skinęła głową i zaczęła mówić do sprzedawczyni jakieś zawiłe nazwy. Przeraziłem się, widząc, ile tego wszystkiego wzięła i kiedy zrobiła krok do tyłu z chyba parunastoma gałkami na stosunkowo małym rożku, podszedłem do kasy, podrapałem się po karku i powiedziałem skromnie:
– Poproszę ten z automatu z polewą… – szybko rzuciłem spojrzenie na dostępne sosy – …o smaku toffi.
Sprzedawczyni uśmiechnęła się i odwróciła, by oddać moje zamówienie. Kiedy otrzymałem już tego loda i usłyszałem kwotę do zapłacenia, o mało nie otworzyłem ust ze zdziwienia. Jedną ręką jakoś wygrzebałem sumę równą prawie trzydziestu funtom, jednak największym wyzwaniem okazało się włożenie reszty do odpowiedniej kieszeni. W końcu mi się to udało i z uśmiechem satysfakcji odwróciłem się, by wyjść z lokalu. Widziałem, że Tessa chciała usiąść na jednym z krzeseł i te swoje multum gałek zjeść tutaj, jednak jedynie pokręciłem głową i gestem wskazałem jej drzwi.
– Czemu wyszliśmy? – zapytała już na zewnątrz.
– Znam ładniejsze miejsce – powiedziałem z zawadiackim uśmiechem, kierując swoje kroki w stronę rynku miasta.
Tessa wzruszyła ramionami. Chwilę potem siedzieliśmy już na ławce naprzeciw fontanny. Dobrym pomysłem było to, że zrobiono park w praktycznie samym centrum miasta. Drobne, miastowe ptaki ćwierkały schowane gdzieś w drzewach. Kiedy wodziłem wzrokiem po okolicy, ujrzałem kwiaciarnię ukrytą za świerkami. Stłumiłem uśmiech zadowolenia i rzuciłem do Tessy, gwałtownie wstając ciągle z lodem w ręku.
– Zaraz wró… – przerwałem natychmiast, kiedy zobaczyłem, jak resztka deseru spadła na bruk. – Ojej – wyrwało mi się, kiedy zacząłem przyglądać się posłusznemu rożkowi, który cały czas trzymał się w mojej dłoni.
– No i widzisz… trzeba było uważać – powiedziała luźnym tonem Tessa, zlizując kolejną już gałkę.
– A-ale to nie specjalnie! – zawołałem dramatycznym tonem, jednak machnąłem ręką. – Dobra, za chwilę wrócę. Poczekasz minutkę? – Tessa skinęła głową, więc odwróciłem się i pochłonąłem resztki rożka, jednocześnie idąc do kwiaciarni.
Kiedy wszedłem do środka, wokół mnie roztoczył się zapach różnorakich kwiatów. Poczułem, że nie był to zbytnio dobry pomysł – nie miałem zielonego pojęcia, jakie rośliny lubiła Tessa. Wspominała coś o kaktusach, jednak nie wiedziałem, czy byłaby chętna posiadać kolejnego. Rozejrzałem się wokół i stwierdziłem, że najwyżej go wyrzuci przez okno i wybrałem jakiegoś wyglądającego przyzwoicie. Zapłaciłem parę funtów i z uśmiechem satysfakcji wróciłem do Tessy.
– To dla ciebie! – powiedziałem z uśmiechem, wręczając jej roślinę.

Tessa?
zawsze możesz wyrzucic tego kaktusa przez okno

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz