sobota, 19 sierpnia 2017

Od Julesa do Milesa

Droga z Cardiff do Londynu trwała już jakieś trzy godziny. Kawałek za nami jechał wujek Paul razem z przyczepą, w której znajdowała się Hurricane. My ciągnęliśmy za sobą mój motocykl, bez którego nie miałem zamiaru ruszać się z domu. Zdziwiło mnie trochę, że ojciec chce osobiście zawieźć mnie do Morgan Univeristy, ale oczywiście zgodziłem się. Odkąd tylko wyruszyliśmy, starałem się za wszelką cenę nie patrzeć mu w oczy. Chyba nie byłbym w stanie dłużej go okłamywać i tak już zdecydowanie za długo mi się to udaje.
- Chcesz zajechać na jakieś zakupy do Londynu? - spytał, zatrzymując się na światłach.
- Nie ma takiej potrzeby. - Wzruszyłem ramionami.
Ojciec westchnął ciężko i wydaje mi się, że w jednej chwili wyraźnie posmutniał.
- Co się z tobą dzieje, Jules?
- A co ma się dziać? - burknąłem, odwracając wzrok.
- Widzę, że coś jest nie tak. Zauważyłem to jakiś czas temu. Sama nagła decyzja o zamieszkaniu w internecie już mnie zaniepokoiła, a teraz ten wyjazd. Uciekasz przed czymś? Przed kimś?
Zatroskanie w jego głosie zdecydowanie mi nie pomagało, wręcz przeciwnie. Wszystko stawało się o wiele trudniejsze, a ja nie miałem pojęcia, jak długo będę w stanie to ciągnąć.
- Nie.. to znaczy.. to długa historia, tato. Nie mam ochoty o tym rozmawiać.
- Coś ci grozi? Jesteś w niebezpieczeństwie?
- Nie. Jest w porządku, tylko.. poznałem kogoś i nie wyszło. Potrzebuję trochę czasu, żeby to wszystko sobie przemyśleć.
Brawo Jules! Cudownie! Kolejne kłamstwo. Mógłbym to robić każdemu, bez żadnych skrupułów, ale nie własnemu ojcu. To tak cholernie boli, że nie mogę mu powiedzieć prawdy.
- Chodzi o dziewczynę? - Zmarszczył brwi, a w jego głosie słychać było lekkie rozbawienie.
- Śmieszy cię to?
- Nie, ale.. nie sądziłem, że jakaś dziewczyna może ci zawrócić w głowie. To raczej.. hm.. nie w twoim stylu, nieprawdaż?
Wiedział, że kłamię. Jestem tego pewny. Może uda się to jeszcze jakoś odkręcić.
- Chodzi o Milesa - westchnąłem, opierając głowę o szybę.
- Tak myślałem. Nie musiałeś wcale kłamać, przecież jesteś dorosły i nie zabroniłbym ci wyjazdu tylko że względu na przyjaciela.
- Tęsknię za nim. Jest dla mnie jak brat.
- A dla mnie jak drugi syn - zaśmiał się. - Taki fajny chłopak, a tak ciężko miał w życiu. Wiesz, co u jego mamy?
- Bez zmian. Jedyny plus, że jej stan chwilowo się nie pogarsza.
Na moment zapadła cisza i naprawdę mu za to dziękowałem. Nie mam ochoty na jakiekolwiek rozmowy, bo coraz bardziej łapią mnie wyrzuty sumienia. Resztę drogi nie odezwał się ani słowem, ale nie był na mnie zły. Ciągle się martwił, bo podejrzewał, że mam problem z czymś innym, z czymś, o czym nie chcę mu powiedzieć.
- Mama dała ci "kieszonkowe"? - spytał, przejeżdżając przez bramę akademii.
- Ta - mruknąłem, przypominając sobie, jak przed wyjazdem wspomniała, że przelała mi coś na konto.
Ojciec zaparkował przed wejściem do, jak mniemam, akademika i wyjął z kieszeni portfel.
- Tylko nie mów mamie. - Uśmiechnął się szeroko i puścił mi oczko podając plik pieniędzy.
- Tato, poradzę sobie, nie musisz...
- Ale chcę. Ostatnio masz bardzo zły humor, może pojedziecie gdzieś z Milesem, zostało wam jeszcze trochę wakacji - powiedział, po czym dosłownie wcisnął mi pieniądze do rąk. - A tak poza tym, to gdzie jest Miles? Jeszcze nie wybiegł ci na powitanie?
- Nie wie, że przyjechałem. Nie powiedziałem mu.
- Czyli pewnie się z nim nie spotkam, no cóż, pozdrów go ode mnie. - Uśmiechnął się szeroko.
Ojciec od zawsze lubił Milesa i faktycznie traktował go jak drugiego syna. Był stałym bywalcem w naszym domu, a czasem przebywał w nim nawet częściej niż ja. Ciągle kłócił się z moją siostrą i to nie było tak, że się nie lubili. On był dla niej jak taki typowy, denerwujący starszy brat, robił jej na złość na każdym możliwym kroku, nie wspominając, że kompromitował ją przed każdym chłopakiem, który do niej przychodził. Kiedyś zdarzyło mu się wpaść do jej pokoju i krzyknąć, że zostawiła zużytą podpaskę na pralce. Camilla wciąż to pamięta i wydaje mi się, że już od dawna planuje zemstę. Wtedy skończyło się tylko na tym, że nalała mu żelatyny do butów i wrzuciła jego telefon do basenu. Całe szczęście był wodoodporny, ale to ja musiałem po niego nurkować.
Ojciec wypakował wszystkie moje bagaże z samochodu, a ja w tym wszedłem do budynku. Bez problemu odszukałem sekretariat, bo kto by nie zauważył ogromnego napisu SEKRETARIAT nad drzwiami? Zapukałem i zaraz usłyszałem dźwięcznie proszę. Wszedłem niechętnie do środka i od razu zauważyłem za biurkiem panią Ruby. To z nią załatwiałem wszystkie formalności, więc bez problemu ją rozpoznałem.
- Dzień dobry. - Kobieta uśmiechnęła się szeroko. - Jules Montclare, prawda? 
- Tak.
- Chodź, pokażę ci boks twojej klasy, zaprowadzimy ją, a potem wrócimy po twój plan treningów i klucze do pokoju.
Uśmiech nie schodził z jej twarzy, a mnie od razu zaczęła irytować ta nadmierna uprzejmość.
Wyszliśmy na zewnątrz, a właścicielka od razu wdała się w rozmowę z moim ojcem, który właśnie zdjął mój motocykl z przyczepy. Wujek Paul już wyprowadził Hurricane z boksu, więc podszedłem do niej, by trochę ją uspokoić. Nie podobała jej się zmiana miejsca, ale niestety będzie musiała się przyzwyczaić. Nie zamierzam zbyt szybko stąd wracać, a klaczy na pewno będzie tutaj lepiej.
- Spokojnie, mała. Przyzwyczaisz się do tego miejsca - szepnąłem, głaszcząc ją po szyi.
Hurricane kilka razy szarpnęła głową, jednak zaraz się uspokoiła, wiedząc, że i tak nic nie zmieni. Pani Ruby zaprowadziła nas do stajni i wskazała na odpowiedni boks. Klacz bez problemu weszła do środka i zaraz dopadła się do poidła.
- Tam jest siodlarnia - odezwała się dyrektorka, wskazując na drzwi, znajdujące się na końcu stajni - jak zaniesiesz swój sprzęt, przyjdź do sekretariatu i wydam ci klucze.
Kiwnąłem głową i wyszedłem na zewnątrz. Ojciec rozmawiał z wujkiem Paulem, chyba o czymś ważnym, bo żywo przy tym gestykulował. Wyjąłem z bagażnika siodła, ogłowia i resztę sprzęty Hurricane i we trójkę udało nam się zabrać wszystko za pierwszym razem. Bez problemu odnalazłem swoją szafkę i miejsce na ekwipunek klaczy.
- Jules, coś się stało? - spytał Paul, gdy tylko ojciec wyszedł z pomieszczenia.
- Nie, czemu pytasz? - mruknąłem pod nosem.
- Widzę, że coś jest nie tak. Zazwyczaj jesteś bardziej.. hm.. obojętny, a teraz martwisz się nad czymś.
- Jak będę chciał porozmawiać, to się do ciebie odezwę - rzuciłem i wyszedłem z siodlarni, zostawiając go za sobą.
Wyszedłem ze stajni, po drodze zerkając na Hurricane. Klacz już zdążyła zapoznać się z koniem z boksu obok i nie wyglądała, by chciała zaraz podjąć próbę ucieczki, bądź popsucia czegoś. Mam nadzieję, że chociaż ona szybko się zaaklimatyzuje, ja na pewno będę mieć z tym problem.
Ojciec wyjął wszystkie moje bagaże i wspólnie udaliśmy się do sekretariatu. Pani Ruby wydała mi plan treningów i dwa klucze do pokoju numer 18, który postanowiłem sam odnaleźć, w końcu nie może być to takie trudne.
- To chyba tutaj - westchnął ojciec, zatrzymując się przy drzwiach.
To na pewno tutaj. Może jednak powinienem mu powiedzieć, zanim wyjedzie? Cholera, nie mogę. Nie dam rady.
- Do zobaczenia, synu. Bądź grzeczny, uśmiechaj się częściej, bo wezmą cię za jakiegoś ponurego satanistę, czy coś w tym stylu. O! Pamiętaj, żeby pozdrowić ode mnie Milesa i.. nie zrób nikomu dziecka, okej?
- W porządku, tato - zaśmiałem się, chyba pierwszy raz w tym tygodniu, raczej nie należał on do najlepszych, w sumie jak cały ten miesiąc.
- Gdybyś chciał porozmawiać, albo czegoś byś potrzebował...
- Odezwę się - wtrąciłem.
- Powodzenia. - Uśmiechnął się i poklepał mnie po ramieniu.
Stałem przez dłuższą chwilę przed drzwiami i wpatrywałem się jak odchodzi. Dopiero gdy zniknął mi z pola widzenia, wziąłem głęboki wdech i wszedłem do pokoju. Postawiłem bagaże obok łóżka i znając życie będą stały tam przez kilka dni, dopóki nie wkurzy to Milesa i sam ich nie rozpakuje. No właśnie, będę musiał go niedługo poszukać. Najpierw muszę zapalić, bo chyba nie dam sobie rady.
Podszedłem do okna i otworzyłem je na oścież. Wyjąłem z kieszeni całą paczkę, jednak zanim zdążyłem wziąć papierosa, usłyszałem pukanie do drzwi. Odłożyłem fajki na parapet, mając nadzieję, że nikt ich nie zauważy i podszedłem do drzwi. Otworzyłem je i od razu zauważyłem znajomą mi twarz.
- Jezus Maria! To naprawdę ty! - Usłyszałem jedynie krzyk i nie zdążyłem się w porę zorientować, że Miles planuje rzucić się na mnie i to dosłownie.
Oboje runęliśmy z hukiem na podłogę.
- Też za tobą tęskniłem - jęknąłem, czując ból, rozchodzący się po moich plecach. - Skąd wiedziałeś?
- Spotkałem twojego tatę po drodze - mruknął, nic sobie nie robiąc z tego, że oboje leżymy na podłodze, a raczej to ja leżę, bo Miles wylądował na mnie.
- Wiesz, że gdyby ktoś tu teraz wszedł i nas zobaczył, to.. wyglądałoby to co najmniej dziwnie?
- Dlaczego tak uważasz? - burknął pod nosem.
- No nie wiem, może dlatego, że leżymy na podłodze wtuleni w siebie? Ktoś uzna, że przerwał nam upojną chwilę.
- Przeszkadza ci to?
- Nie - zaśmiałem się.
Oczywiście, że mi nie przeszkadzało. Wreszcie mam przy sobie mojego najlepszego przyjaciela!
Miles? <3
dla administracji: 1514 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz