poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Od Joshuy cd. Milesa

Plac zabaw... Czy tylko on miał takie nietypowe pomysły? Znaczy nie, że mi się nie podobało, pomysł dosyć oryginalny i nawet ciekawy. Poza tym, ten uśmiech decydował o wszystkim. Trudno odmówić... Po drugie, każdy człowiek, któremu mówiłem o swojej adopcji reagował podobnie. I nie było to złe i kłopotliwe, wręcz przeciwnie, bardzo miłe, ale zawsze zdawałem sobie sprawę, że inaczej mówiłbym gdybym nie zmienił rodziny adopcyjnej. Wszystko zależy od punktu widzenia i jednej, drobnej, a może i ogromnej zmiany.
Obejrzałem się za siebie, wyszukując wzrokiem sylwetkę dziewczyny, między którą a Milesem było wyczuć spięcie. To było dosyć dziwne spotkanie i wydaje mi się, że kolejne również nie należałoby do tych przyjemnych.
Po przejściu dosyć niedużej odległości, po mojej lewej pojawiła się wolna przestrzeń i faktycznie, były widoczne rzeczy typowe dla placu zabaw. Zresztą nie musiałem się przyglądać, bo chłopak uśmiechnął się szeroko i wyprzedził mnie, wolno podbiegając do linii rozpoczynającego się terenu. Spokojnym krokiem szedłem jego śladem, widząc jak momentalnie się zatrzymuje i rozgląda. Nie wiedziałem dlaczego stanął, toteż zrównałem się z nim i uważnie przyjrzałem każdej rzeczy wokół.
- O nie... dzieci - usłyszałem z boku, automatycznie odwracając głowę w stronę niewidocznie, ale jednak, skrzywionego Milesa.
- To tylko na oko siedmioletni mali ludzie, dla których obecnie największy sens ma zabawa - wzruszyłem ramionami, idąc po piasku w stronę huśtawek - No chodź, bo zawrócę i już mnie więcej na plac zabaw nie zaciągniesz - chłopak delikatnie zdziwiony zmianą, ruszył za mną. Opadłem na jedną z huśtawek, opierając ręce na łańcuchowych linkach.
- Przychodziłem tu, gdy byłem mały. Wtedy jeszcze nasze relacje z Ianem nie wyglądały... zresztą - urwał i westchnął. Wbiłem spojrzenie w piasek, ignorując krzyki bawiących się nieco dalej dzieci. Chłopak odepchnął się od ziemi, wprawiając huśtawkę w ruch, tym samym prowokując mnie do zrobienia czegoś podobnego. Zdążyłem się przyzwyczaić chyba do jego, jak to określić... odmienności i sprzeciwu, bo zamiast kołysać się tak jak normalny człowiek, on robił to w bok. Ostatecznie, wyczuwając na sobie jego natarczywe spojrzenie, powtórzyłem ruchy - Już myślałem, że za sztywny jesteś żeby się bawić - przewróciłem oczami.
Za sztywny? Co za bezczelny typ, którego natura obdarzyła przekonującym uśmiechem i tylko to ratowało go z sytuacji. No może kilka innych rzeczy również...
- Chcecie się z nami pobawić? - przed nami stanęła na oko ośmioletnia, mała dziewczynka. Lubię dzieci, które są odważne i śmiałe. Można z nimi porozmawiać, bo nie widzą oporów.
- Nie - odparł niepewnie Miles. Zmarszczyłem brwi, kątem oka go obserwując.
- Może być zabawnie - przerzuciłem spojrzenie z twarzy małej dziewczynki na Milesa, który wpatrywał się w dziecko, jakby co najmniej miało go za chwilę kopnąć albo zrobić inną krzywdę. Zmierzył mnie spojrzeniem jakby z delikatnym niedowierzaniem, że na to poszedłem. Prawdę mówiąc, co nam szkodzi. Chociaż w wieku dwudziestu jeden lat, poznam co to zabawa, choć w przeszłości często chodziłem na plac zabaw z Rose. Wstałem z huśtawki i poszedłem za dziewczynką, słysząc że Miles jednak się decyduje i truchta cicho za mną.
- Naprawdę? - usłyszałem od strony ramienia.
- Dlaczego nie? W końcu ktoś miał się rozluźnić, prawda? - podeszliśmy do grupki dzieci, które od razu zaczęły roszady. To było fajne, bo nie potrzebowały nawet poznać naszego imienia.
- Bawimy się w bazy. Ja wybieram swoją drużynę, a drugą dowodzi Evan. Kto zdobędzie flagę przeciwnika, wygrywa - więc w wyniku wyboru, trafiliśmy do osobnych drużyn. Problem u mnie polegał na tym, że byłem nieco za wysoki by stanąć pod zjeżdżalnią, czyli naszą bazą, więc musiałem się schylić, a wręcz niemal położyć na ziemi.
- Dobra, każdy zna plan działania. Zabieramy im flagę i szybko do bazy - chłopiec rozdzielał każdemu zadania jak poprawny przywódca. Ta zaciętość dzieci była w pewien sposób zabawna. Ciekawe było czy jak byłem młodszy, też brałem wszystko za bardziej poważne niż było.
- Tego dużego trzeba obezwładnić, bo się wkradnie na nasz teren - pokiwałem głową - Jak się będzie zbliżał to go po prostu przewróćcie. Nie da rady - po uzgodnionym planie, przystąpiliśmy do zabawy. Złapałem moją małą podopieczną, dziewczynkę, która mogła mieć z pięć lat najwięcej i obszedłem drugą zjeżdżalnię. Problem był w tym, że oni siedzieli na wysokości. Widać, że Miles wczuł się w zabawę, złączył dłoń w broń, krzycząc stój.
- Mam małe dziecko na rękach - podniosłem dziewczynkę do góry - Jestem prawem chroniony.
- Wykorzystanie sytuacji - obruszył się.
- Powiedziałbym coś, ale to byłoby niestosowne przy dzieciach - zaśmiałem się - Sammy, dalej go obezwładniać - powiedziałem do małej brunetki, która z uśmiechem uwiesiła się na Milesie. Wkrótce dołączyły do niej inne dzieci - Dawaj, bij go, lej, bez litości, on nawet nie czuje - po prostu śmiałem się z widoku leżącego Milesa, który zasłaniał się przed małą dziewczynką.
- Josh! Bo za chwilę ty będziesz leżał! To jest znęcanie się!
- Oj Miles, Miles... bije cię mała dziewczynka - pokręciłem głową - Chodź, idziemy zanim nas złapią - pobiegliśmy do swojej bazy, chowając się przed przeciwną drużyną. Po chwili drugi raz już nie mogłem ze śmiechu, gdy widziałem Milesa udającego dżdżownicę pod zjeżdżalnią. Tam faktycznie było naprawdę nisko, więc nie dziwiłem się, że nie mógł wejść.
- Ty się odsuń od naszej flagi, złodzieju jeden - pociągnąłem go za nogi, przytrzymując.
- Mam pełno piachu w buzi - skrzywił się, na co tylko jeszcze głośniej się zaśmiałem.
- Do więzienia! - krzyknęła moja towarzyszka.
- Właśnie, piąteczka - schyliłem się, przybijając z nią dłonie - Nie macie szans. Jesteśmy we dwójkę obrońcami idealnymi - nie wiem jak Miles zmieścił się także na samej górze zjeżdżalni, ale naprawdę śmiesznie i słodko wyglądał skulony.
- A mogę stąd uciec? - spytał z góry.
- Nie ma mowy, bo cię złapiemy i wykonamy bezwzględny wyrok - pokręciłem głową z poważną miną.
- Ucieknę przez zjeżdżalnię - wyszczerzył się.
- Utkniesz w tej zjeżdżalni - spojrzałem na zakrytą całkowicie rurę.
- Nie - przeciągnął.
- Zobaczysz. Masz klaustrofobię?
- Nie.
- To chociaż coś. Za duży tyłek już masz, nie zmieścisz się - uśmiechnąłem się.
- Sprawdzimy? - schylił się, a ja w tym samym czasie usiadłem w wylocie i poczułem uderzenie na kręgosłupie - Mówiłem, że się nie zmieścisz. Takie dziecko z ciebie jak te wszystkie dookoła - zaśmiałem się.
- Wypuść mnie, bo faktycznie nabawię się klaustrofobii - wstałem i pomogłem mu się wyciągnąć. Spojrzał na mnie złowrogo.
- Mamy czym cię przekupić, prawda? - spojrzałem na Sammy, która z kieszeni wyciągnęła lizaka i podała go chłopakowi. Miles uśmiechnął się szeroko.
- Dobra, mogę za to zostać waszym więźniem... - potarł oko - Jak tylko przestanie mnie to boleć.
- A co jest?
- Coś mi wpadło - skrzywił się.
- Sammy, idź pilnować flagi, jak będą się zbliżać to przyjdź i ich odgonimy - dziewczynka pobiegła dalej, a ja podszedłem do chłopaka bliżej - Pokaż...
- Nie - pokręcił głową. Zamierza dyskutować jeszcze...
- Nie ruszaj się - powiedziałem stanowczo, chwytając go za żuchwę, tym samym unieruchamiając głowę - Nie chcę cię pozbawić tych pięknych oczek...
- Myślałeś kiedyś o zostaniu lekarzem? - zapytał po chwili ciszy, delikatnie mnie tym pytaniem zastanawiając.
- Nie, choć moi opiekuni byliby zapewne szczęśliwi z tego wyboru. W końcu może powiedzieliby, że coś osiągnę w życiu - prychnąłem - Ale moja mama była lekarzem, pracowała w szpitalu na oddziale intensywnej terapii... ale z jej nauk niewiele pamiętam - wyciągnąłem rzęsę i poklepałem go po ramieniu - Dzielny chłopiec - wyszczerzyłem się i odwróciłem tyłem, by schować rzęsę pomiędzy palcami, które złączyłem - A teraz zgaduj, gdzie jest. Jak zgadniesz... podobno to przynosi szczęście - tej rzeczy także nauczyła mnie mama i za każdym razem, gdy ściągała mi rzęsę z policzka, robiła dokładnie to samo. Czasem udawało mi się zgadnąć gdzie jest, czasem nie, ale za każdym razem dostawałem buziaka w czoło i to mi się podobało. Nie potrzebna była wielka nagroda, jedynie mała oznaka miłości, ta chwila czasu i skupienia na mnie i dla mnie.
- Jest aż pięć możliwości - zastanowił się. Wzruszyłem ramieniem.
- Owszem, na tym polega cała trudność.
- A mam dwie szanse? - co za cwaniak. Pokręciłem głową - Kurde... no to pomiędzy serdecznymi. Strzelam - uniosłem oczy, napotykając niepewne spojrzenie Milesa. Odchyliłem wargi, aby coś powiedzieć, ale ostatecznie z moich ust nic się nie wydostało. Otworzyłem dłonie.
- Zgadłeś - uniosłem kąciki ust, patrząc na ucieszonego chłopaka. Naprawdę myślałem, że mu się nie uda. To wbrew pozorom szczęście żeby wybrać tą jedną możliwość z pięciu.
- To teraz spotka mnie szczęście? - uniósł brew.
- Wnioskując z tego co mi mówili... powinno - chłopak odwinął swoją nagrodę od Sammy.
- Ale to dziecko jest już moje - wskazał na małą dziewczynkę.
- Spadaj. To moja druga połówka, która rozdaje darmowe lizaki i jest ze mną w drużynie - spojrzałem na swoje ubrania, które obecnie były całe w piachu. Otrzepałem się, spoglądając na zadowolonego towarzysza.
- On będzie naszym jeńcem wojennym - skinąłem głową w kierunku chłopca.
- Widzisz, zostałeś naszym zakładnikiem...
- Nawet nie zdążyłem uciec - wyciągnął lizaka z buzi.
- Odbędziesz proces jeśli się nie poddadzą - złapali go za bluzę i zaprowadzili pod wiszące obok piaskownicy linki. Obejrzał się, posyłając mi szybkie spojrzenie. Pomachałem mu wraz z Sammy, która stała tuż obok, uśmiechając się szeroko.

Miles?

1537 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz