sobota, 11 lutego 2017

Od Mirany

Jechałam do Morgan University pełna obaw. Byłam wręcz przerażona wiedząc, że jestem na obcym kontynencie, w obcym kraju. Po śmierci matki, ojciec tylko z tekstami „nie imprezuj tyle”, „opanuj się” i „nie pal tyle”, eh...... ile można słuchać takiego pieprzenia. Kiedy dowiedziałam się, że wysłał mnie aż tutaj wiedziałam, że po prostu ma mnie dość. Najpierw ja, potem moja Rossabell, po kolei zostałyśmy wysłane do Londynu. Trwało to niemiłosiernie długo, ale w końcu miałam mój samochód i mojego konia więc w końcu mogłam być spokojna.
Sama podróż z Londynu nie trwała zbyt długo może 40 minut. Jechałam razem z przyczepą więc nie mogłam wyciągnąć lepszych prędkości i droga trochę mi się dłużyła. Kiedy dojechałam na miejsce minęłam ogromną bramę i ujrzałam przepiękną stadninę z ogromnym murowanym podjazdem. Aż zaparło mi dech w piersiach. Wysiadłam z auta, zostawiając Xarę w środku i wyszłam kierując się w stronę budynku uniwersytetu. Idąc do głównego wejścia mijało mnie wiele osób. Wszyscy przyglądali mi się uważnie jakbym była jakaś inna, nie moja wina że mam tylko 1,5m wzrostu. Budynek był ogromny, czułam się jak mrówka wchodząc do niego. Wyszłam na 2 piętro tak jak pokierowało mnie kilka osób i ujrzałam wielkie drzwi z napisem "SEKRETARIAT". Zastałam tam właściciela pana Sama Stewarta, z którym byłam umówiona ma godzinę 16.00. Idealnie się złożyło bo udało mi się dotrzeć punktualnie. Posłałam mu wielki uśmiech i zaczęliśmy rozmawiać na temat
całego kompleksu uniwersytetu. Przedstawił mi regulamin, dał klucz do pokoju i zaczął zadawać mi całą masę pytań. Czułam się jak na przesłuchaniu, ale wiedziałam że muszę pokazać klasę.
Po jakimś czasie udaliśmy się na parking, abym mogła w końcu wyprowadzić Rosabell i pokazać jej nowy dom. Otwarłam przyczepę i wyprowadziłam klacz. Widziałam, że pan Stewart nie spuszczał ze mnie wzroku, jakby analizował każdy mój ruch. Przedstawiłam mu konia, a on lekko poklepał moją przyjaciółkę po szyi. Po chwili za auta wybiegła Xara i zaczęła przytulać się do mężczyzny. Uspokoiłam ją i ruszyłam za właścicielem kierując się w stronę stajni. Kiedy szłam przez duży korytarz ogarnął mnie dziwny lęk, "A co jeśli nic mi nie wyjdzie?" to zdanie cały czas chodziło mi po głowie, ale starałam się o tym nie myśleć. Podziwiałam konie przyglądające mi się z każdych stron, kiedy w końcu dotarliśmy do boksu Rosabell; był nowoczesny, duży i przestronny, po prostu idealny. Wprowadziłam klacz i ściągnęłam z niej derkę oraz ochraniacze transportowe. Koń lekko zarżał i szturchnął mnie w pierś, zachichotałam cicho i pogłaskałam go po chrapkach. Pan Stewart z dużym zadowoleniem słyszalnym w głosie powiedział:
- Mirano zaimponowałaś mi swoim podejściem i o 17.30 chciałbym przeprowadzić z tobą trening indywidualny określający twoje umiejętności, co ty na to?
Nie wiem czemu, ale te słowa były na ten moment czymś na co czekałam odkąd tutaj przyjechałam:
- Oczywiście 17,30 będę gotowa! - powiedziałam trochę ze zbyt dużym entuzjazmem.
- Dobrze więc widzimy się na hali. Do zobaczenia. - po tych słowach mężczyzna wyszedł ze stajni.
Byłam bardzo podekscytowana i od razu ruszyłam w stronę samochodu, aby zabrać wszystkie rzeczy Rosy (a była ich masa!). Kiedy już udało mi się je przytaszczyć do stajni, udałam się w stronę boksu. Spojrzałam na zegarek i zorientowałam się, że zostało mi niecałe trzydzieści minut. Lekko spanikowałam, ale po chwili już opanowałam emocje. Poszłam do siodlarni szukając mojej szafki gdzie schowałam wszystkie rzeczy niepotrzebne mi w tej chwili. Wychodząc zauważyłam bardzo przystojnego chłopaka przyglądającego mi się. Pomachałam mu, ale zanim się zorientowałam zniknął. Zastanowiłam się co zrobiłam nie tak, ale nie miałam na to zbyt wiele czasu. Lekko wyczyściłam klacz (ponieważ po podróży była czysta) i osiodłałam ją. Założyłam toczek, zamknęłam Xarę w boksie, aby nigdzie się nie pałętała  i ruszyłam w stronę hali znajdującej się zaraz obok stajni. Kilkoro jeźdźców stępowało przed nią i posłało mi kilka miłych uśmiechów.
Weszłam na halę, na której czekał już na mnie trener. Dopięłam popręg Rosabell i wsiadłam. Najpierw przez 10 minut stępowałam i rozmawiałam z panem Stewartem na temat samej jazdy. Byłam bardzo skupiona, kiedy moim oczom znów ukazał się chłopak, którego widziałam już wcześniej. Przyglądał mi się bardzo uważnie. Miałam wrażenie, że presja rośnie. Trening zaczęłam małą rozgrzewką czyli wyciąganiem kłusa i przejazdami przez cavaletti. Potem trochę ćwiczeń w galopie i pokazałam moje umiejętności w ujeżdżeniu. Najpierw ciągi, pół-piruety w kłusie, galop w miejscu i krzyżowanie w galopie, stęp hiszpański i kilka rzeczy, które umiałam bardzo dobrze. Potem przyszedł czas na skoki. Nie była to moja dyscyplina. Jeśli chodzi o jazdę konną to o wiele bardziej wolałam opanowanie i kontakt niż ekscytacje i porywczość. Skoczyłam kilka szeregów i pojedynczych przeszkód. Byłam bardzo zadowolona i z siebie i z konia. Z reguły trenuję ujeżdżenie więc tak dobrze przejechane parkury były dla mnie niemałym osiągnięciem. Oczywiście było kilka wpadek bo w końcu nikt nie jest idealny. Trener był bardzo zadowolony jak na pierwszy raz, podziękował mi i skończyliśmy.
Wróciłam do stajni i rozsiodłałam klacz. Posprzątałam wszystko w szafce w siodlarni i wróciłam jeszcze na chwilę do klaczy, żeby jej podziękować. Głaskając jej pyszczek, zauważyłam, że ktoś za mną stoi i uważnie mi się przygląda...


Ktoś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz