środa, 8 lutego 2017

Od Andy'ego

- Tylko spróbuj się częściej uśmiechać, może ubierz coś.. hm.. mniej czarnego? A! Wyjmij te kolczyki, musisz zrobić dobre wrażenie i... o matko! Ukryj te tatuaże, bo jak od razu je zobaczą mogą źle o tobie pomyśleć..- Mamo, uspokój się - westchnąłem ciężko słysząc jej podenerwowanie.
- Synku, ja naprawdę chcę dla ciebie dobrze. - Złożyła ręce i usiadła na rogu kanapy.
- Rozumiem i to doceniam, ale naprawdę sobie poradzę. Poza tym i tak już mnie widzieli, wiedzą i o kolczykach i o tatuażach, a poza tym to chyba nie jest zakazane.
- Dobra, dobra. Rób co chcesz, ale pamiętaj jedno: w Morgan University nie wolno palić!
- Oczywiście. - Wywróciłem oczami.
Na chwilę obecną i tak nie miałem w planach rzucać palenia i nikt mnie do tego nie zmusi, a to, że w uniwersytecie nie tolerują tej czynności to... cóż, często zabieram Aresa na spacery, więc poza terenami MU wszystko mi wolno. Obawiałem się kilku rzeczy, związanych z tak dużą zmianą jaką jest przeprowadzka, w pewnym sensie zatrzymanie swojej kariery muzycznej i oddanie się innej pasji. Oczywiście, że nie kończę ze śpiewaniem i moim zespołem, aczkolwiek jest to taka forma wakacji. Co prawda, będę miał tam dużo nauki, jednak myślę, że spokojnie sobie z nią poradzę.
- Pamiętaj, że za trzy godziny wyjeżdżamy - odetchnęła mama. 
Kiwnąłem głową i udałem się do kuchni. 
Od kilku dni jesteśmy w Londynie. Dałem trzy wywiady dla radia i jeden solowy występ, jednak nigdzie nie określiłem swojego miejsca pobytu na czas zawieszenia zespołu. Hephaestus został przetransportowany osobno i właśnie znajduje się w pobliskiej stajni. Rodzice opłacili kogoś z Morgan University, żeby przyjechał dziś po ogiera, a ja miałem jechać zaraz za nim. Nie byłem do końca pewny, czy mama wciąż chce odbyć tą żmudną podróż razem ze mną, bo jak to wcześniej powiedziała musi pożegnać się ze swoim synkiem. Przed nimi jeszcze długa podróż do Stanów, nie muszą się dodatkowo trudzić, żeby odprowadzić mnie pod same mury uniwersytetu. Wszystkie papiery są załatwione, jestem pełnoletni, więc raczej nie muszę mieć żadnej zgody od rodziców, no proszę was. 
Wyjąłem z lodówki puszkę Pepsi i wróciłem do salonu. Jak zwykle, gdy mi się nudzi to w telewizji nie leci nic ciekawego. Zacząłem przełączać po kolei kanały, aż trafiłem na MTV, gdzie właśnie leciała nasza piosenka. Zatrzymałem się na chwilę i tak, jak za każdym razem, gdy widzę nasz teledysk, zacząłem przypominać sobie, co ciekawego działo się podczas nagrywania. Nigdy nie było spokojnie i nigdy nie obyło się bez żadnych komplikacji. Kiedyś Ashley uderzył gitarą w kamerę i.. trzeba było kupić nową. O zalaniu instrumentów i w sumie wszystkiego szampanem to już nie będę wspominał! Z chłopakami zawsze coś się dzieje i między innymi właśnie za to ich uwielbiam. 
Zarzuciłem na siebie bluzę i wyszedłem na oblodzony balkon. 
Cholera, jak się zaraz nie wyjebię to będzie cud. Wyjąłem z kieszeni paczkę papierosów i wziąłem jednego z nich. Obracałem go przez chwilę w dłoniach, po czym z ciężkim westchnięciem włożyłem go do ust i wyjąłem zapalniczkę. Podpaliłem go i mocno się zaciągnąłem, a dym w krótkiej chwili wypełnił moje płuca. Delikatnie rozchylając usta wypuściłem go, obserwując jak rozchodzi się w powietrzu. 
- Matka ci nie mówiła, że tam nie wolno palić? - Usłyszałem śmiech taty.
- Mówiła, niestety.
- Niestety, że mówiła, czy niestety, że nie można? Ech.. mniejsza z tym. - Machnął ręką. - Po prostu bądź w miarę grzeczny. Co ja mówię? Człowieku, ty masz 22 lata i nadopiekuńczych rodziców!
- Nie jesteście nadopiekuńczy, jest dobrze. 
- Po prostu.. rozumiesz, że często nie było cię w domu. Koncerty, trasy, przyjaciele. Oczywiście ja nie narzekam, zawsze znajdywałeś czas dla rodziny. Martwimy się o ciebie i chcemy, żeby było ci jak najlepiej.
- Rozumiem i naprawdę to doceniam. - Uśmiechnąłem się. 
To przy moich rodzicach i przy członkach zespołu zazwyczaj się uśmiechałem. W innych przypadkach zdarzało mi się to sporadycznie, a przy nich było to normalne i takie oczywiste. 
- Będą szybciej, więc radzę ci się już przygotować - odezwał się na odchodne. 
Zaciągnąłem się jeszcze kilka razy i zostawiłem niedopałek papierosa w popielniczce. Wróciłem do "swojego" pokoju, gdzie od razu radośnie przywitał mnie Ares. Pies podbiegł do mnie i usiadł kawałek przede mną, czekając, aż go pogłaszczę. Wyciągnąłem dłoń w jego stronę i przejechałem nią po jego głowie. 
- Gotowy na kolejną podróż? - mruknąłem, kucając przy nim.
Ares zaszczekał kilkukrotnie, co postanowiłem uznać za bardzo entuzjastyczne tak. Ja szczerze przyznam, że nie miałem zbytniej ochoty się stąd ruszać. Najchętniej wróciłbym do domu i został tam przez dłuższy czas, jednak.. sam chciałem tu przyjechać. Sprawdziłem, czy na pewno wszystko miałem już spakowane i zaniosłem walizki do salonu. Obawiałem się trochę wyjścia z hotelu, bo z tego co wiem na dole czeka spora ilość osób. W sumie przyzwyczaiłem się do niewielkiej możliwości swobodnego wyjścia na miasto, aczkolwiek i tak było to trochę przytłaczające. 
- Odebrali już twojego konia i za niedługo będą w okolicy. Masz już wyjeżdżać i jechać... - zaczęła mama szukając czegoś w kieszeni spodni - ... o tutaj. Tam będzie czekał na ciebie pracownik z Morgan University i pojedziesz za nim.
Wziąłem od mamy kartkę u bez słowa schowałem ją do kieszeni. 
Nadeszła ciężką pora pożegnania, bo mama wciąż przeżywa jakby jej 10 letnie dziecko wyjeżdżało na wycieczkę w góry. Dostałem krótką reprymendę, odnośnie zachowania i kilku innych rzeczy, po czym pożegnałem się z rodzicami i zszedłem na dół. Ochroniarz czekał przy drzwiach, a Ares szedł zaraz przy mojej nodze. Jak się spodziewałem wyjście z hotelu nie było zbyt proste, bo zeszła się sporą ilość fanów. Zdążyłem zrobić kilka zdjęć i podpisać 5 płyt, po czym pakując walizki, wsiadłem do swojego samochodu. Ares rozłożył się wygodnie na tylnym siedzeniu, a ja wprowadziłem do GPS miejsce, do którego musiałem dojechać. 
Okazało się być bardzo blisko, bo około 5 km od centrum miasta. Z daleka już zobaczyłem przyczepę dla koni i zaparkował em zaraz obok. Dla pewności wysiadłem i zamieniłem kilka słów z kierowcą, który właśnie zjadał się hot-dogiem ze stacji benzynowej. 
*    *    *    *
- Już jesteśmy na miejscu - mruknąłem do psa, gdy zaczął niespokojnie kręcić się po samochodzie. 
Zaskomlał i ponownie położył się jak długi na tylnym siedzeniu. Zawsze strasznie męczyły go podróże, więc pewnie zaraz po przyjeździe, bedzie potulny jak baranek. Wjechałem na parking przy akademiku, a mężczyzna zatrzymał się bliżej stajni. Obróciłem się patrząc na Aresa, który z zaciekawieniem podniósł głowę i wyjrzał przez okno. 
- Jesteśmy na miejscu. - Uśmiechnąłem się do towarzyszą i wysiadłem z samochodu.
Otworzyłem tylne drzwi, a pies od razu wyskoczył ze środka, kręcąc się dookoła pojazdu. Powinienem założyć mu kaganiec i przypiąć smycz, ale jakoś nie miałem na to zbytniej ochoty. O tej porze pewnie i tak wszyscy są na zajęciach, w końcu jest dopiero południe. Podszedłem do bagażnika i wyjąłem z niego dwie walizki. Siodła przyjechały razem z ogierem, a ja miałem jeszcze ogłowia i kilka innych rzeczy, jak zgrzebła, czy ochraniacze. Zostawiłem bagaże koło samochodu i ze sprzętem Hephaestus'a udałem się w kierunku stajni. 
Chodnik pokryty był warstwą lodu i musiałem sporo się namęczyć, żeby utrzymać równowagę i przeżyć pierwszy dzień bez kontuzji. Widocznie nie zdążyli jeszcze zrobić z tym porządku. Wszedłem do środka stajni i zobaczyłem jak stajenny wprowadza Hephaestus'a do boksu. Koń niespokojnie podrywał głowę do góry, chcąc dokładnie sprawdzić gdzie się znajduje. Podszedłem bliżej niego i od razu zauważyłem, jak się uspokaja. Ares kręcił się przy moich nogach i co chwila próbował podgryzać nogawkę stajennego.
Zaniosłem sprzęt do siodlarni i wróciłem na chwilę do ogiera. Szybko się zadomowił i od razu zajął się przeżuwaniem świeżego siana. 
- Idź do sekretariatu, tam dostaniesz klucze do swojego pokoju. - Uśmiechnął się pracownik, na co kiwnąłem głową. 
- Ares, idziemy - zawołałem psa i udałem się w stronę wyjścia. 
Najpierw zabrałem walizki z auta i cudem udało mi się je donieść do środka. Wnętrze akademika było puste, nie dziwię się, w końcu jest jeszcze pora nauki, to znaczy szkoły. 
- Zostań tu - odezwałem się do psa, który posłusznie usiadł przy moich walizkach. 
Podszedłem do wielkich drzwi z napisem SEKRETARIAT i zapukałem kilkukrotnie. Po usłyszeniu cichego "proszę" wszedłem do środka. 
Przy biurku siedziała kobieta, jak mniemam właścicielka Morgan University. Zazwyczaj rozmawiałem z jej mężem, jeżeli chodziło o sprawy związane z moją nauką, więc nie miałem okazji jej poznać. 
- Dzień dobry - dobre maniery przede wszystkim.
- O, dzień dobry! Widzę nowego ucznia w naszych progach. - Uśmiechnęła się serdecznie. 
- Tak, jestem Andy. - Postarałem się odwzajemnić uśmiech.
- Andy Biersack jak mniemam. - Spojrzała na papiery walające się po jej biurku - Jestem Ruby Stewart, właścicielka MU. Wszelkie sprawy załatwiałeś z moim mężem, Samem, prawda?
- Tak. 
- Niestety nie ma go dzisiaj, ale.. - przerwała przerzucając kartki segregatora - widzę, że wszystko jest wypełnione.
Pani Ruby otworzyła szufladę i wyjęła z niej pęk kluczy. Odpieła jeden z nich i wyciągnęła go w moją stronę. 
- Pokój numer 60, a twoja grupa to trzecia. Tutaj masz swój plan, a o godzinie 14:30 jest obiad. - Uśmiechnęła się podając mi wszystko - Jeżeli będziesz miał jakieś pytania, to zazwyczaj można znaleźć mnie tutaj. O, są również zajęcia dodatkowe, jestem pewna, że będziesz chciał się zapisać na muzyczne. 
- Oczywiście, dziękuję. 
Miałem już wychodzić, jednak zatrzymał mnie głos kobiety. 
- Mam nadzieję, że wszystko będzie się dobrze układać i nikt nie będzie uprzykrzał ci nauki tutaj.
- Ja również. - Uśmiechnąłem się słabo i wyszedłem.
Doskonale wiedziałem, że nie miała na myśli innych uczniów, tylko paparazzi i dziennikarzy. Mam nadzieję, że jeszcze przez długi czas nie będą mieli pojęcia gdzie się znajduję. Gdy wyszedłem na hol, Ares posłusznie siedział przy walizkach. Podszedłem bliżej i chwyciłem bagaże.
- Idziemy - mruknąłem zmierzając w stronę schodów.
Pokój numer 60 był dość daleko, jednak widziałem, że w głębi korytarza jest ich więcej. Odstawiłem walizki i przekręciłem kluczyk w drzwiach. Gdy nacisnąłem na klamkę moim oczom ukazał się spory pokój, utrzymany raczej w jasnym barwach. Cóż.. spodziewałem się trochę ciemniejszego, ale przecież nikt raczej nie ma tu czarnych ścian. Wniosłem bagaże do środka, a Ares od razu rozłożył się wygodnie obok łóżka, Na samą myśl o rozpakowaniu tego wszystkiego robiło mi się niedobrze.
*   *   *   *
Nie wierzę, że przez całe dwie godziny rozpakowywałem walizki. Z resztą, jeżeli robi się to podczas słuchania muzyki i jednocześnie darcia mordy na pół akademika, to tak się dzieje. Dopiero, gdy usłyszałem kroki na korytarzu, domyśliłem się, że wszyscy wrócili z zajęć, więc trochę się uciszyłem. Przebrałem się w to i zerknąłem ukradkiem na zegarek i zorientowałem się, że za 5 minut jest obiad. Naciągnąłem buty na nogi i odszukałem wzrokiem Aresa.
- Tylko bądź grzeczny, zaraz wrócę - odezwałem się biorąc klucze z szafki.
Wyszedłem i zamknąłem drzwi na klucz. Okej, to teraz trzeba znaleźć stołówkę. Zakładam, że znajduje się na parterze, więc chyba tam powinienem w pierwszej kolejności sprawdzić.
Zszedłem po schodach, a hol okazał się już nie taki pusty. Na chwilę wzrok wszystkich spoczął na mnie, jednak zaraz zajęli się swoimi sprawami. Dobra, znaleźć stołówkę.
Udałem się w głąb korytarza i natrafiłem na wielkie drzwi nad którymi widniał napis STOŁÓWKA. No kto by pomyślał?
Wszedłem do środka i wynalazłem wzrokiem długą kolejkę po posiłek. Stanąłem na końcu i poczekałem na swoją kolej.
Gdy wziąłem już tacę z jedzeniem, usiadłem przy trochę bardziej oddalonym stoliku.
Zastanawiałem się trochę jak to będzie, czy kogoś tu poznam, czy ktoś mnie zna. Chyba wolałbym być im nieznajomy, jednak to mało prawdopodobne. Zabrałem się za posiłek i pogrążony w myślach nawet nie zauważyłem, gdy cała stołówka wypełniła się ludźmi. Po całej stołówce rozniosły się ich rozmowy, oraz cicha muzyka, płynąca z głośników. Aktualnie leciała piosenka Gun's N' Roses - Knockin' On Heaven's Door, aczkolwiek mało kto zwracał na to uwagę. Po skończonym posiłku odniosłem tacę w wyznaczone miejsce i wyszedłem.
Szybkim krokiem udałem się na górę, mając nadzieję, że Ares nie rozniósł całego pokoju. Gdy wszedłem do środka, ten podbiegł do drzwi dając mi znak, że chce wyjść na spacer.
- Wiesz, że muszę ci założyć kaganiec? - skrzywiłem się biorąc smycz.
Pies zaskomlał cicho, jednak bez problemu pozwolił się ubrać. Zarzuciłem na siebie kurtkę i przytrzymałem go na krótkiej smyczy i wyszliśmy na korytarz. Zamknąłem drzwi, a Ares od razu pociągnął mnie w stronę schodów. Zeszliśmy na dół i udaliśmy się prosto do drzwi wejściowych. Gdy trochę się oddalimy odepnę mu smycz, niech się wyszaleje to szybciej pójdzie spać i nie będzie mnie męczył po nocach. Ledwo zdążyliśmy wyjść z akademika, gdy kawałek dalej zauważyłem dziewczynę, która upadła po poślizgnięciu się na lodzie. A nie mówiłem, że trzeba z tym zrobić porządek? Podszedłem bliżej i wyciągnąłem dłoń w jej stronę.


Ktoś? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz