sobota, 11 lutego 2017

Od Andy'ego cd. Sherie

Pierwszy dzień okazał się dość ciężki, zważywszy na fakt, że trzeba zacząć wcześniej wstawać, a ja jeszcze nie przyzwyczaiłem się do zmiany czasu. Zawsze podczas większych tras koncertowych, to właśnie ja byłem wiecznie zmęczony. Chłopacy dużo lepiej radzili sobie ze zmianami stref czasowych ode mnie, aczkolwiek muszę przyznać, że ze mną mogło być gorzej. Budzik zadzwonił o 7:30, a ja chwilę później byłem już na nogach. Jakie to szczęście, że dzisiaj sobota i nie mam żadnych zajęć, poza dodatkowym treningiem. Hephaestus musi się trochę rozruszać, bo od poniedziałku zaczynamy się przygotowywać do zawodów, a znając tego lenia, nie będzie miał na to najmniejszej ochoty. 
Ogarnąłem się i zdążyłem jeszcze nakarmić Aresa, aby punktualnie zejść na stołówkę. Większość uczniów była już na miejscu i zajęła prawie wszystkie stoliki. Od razu wypatrzyłem ten, przy którym siedziałem wczoraj i który okazał się wolny. Wziąłem tackę i ustawiłem się w kolejce. Dziś na śniadanie była jajecznica, naleśniki i tosty, jednak ja postawiłem na to drugie. No bo ej, kto nie lubi naleśników? 
Po wzięciu swojego posiłku udałem się prosto do mojego stolika. Bacznie rozejrzałem się po całym pomieszczeniu, zauważając grupy, które zdążyły się już utworzyć. Nie mogę jednak narzekać, bo mimo tego podziału zdążyłem już poznać kilka osób, a mówiąc kilka mam na myśli dwie. Shane'a - sąsiada z pokoju obok oraz Theo, chłopaka z mojej grupy. Wydają się w porządku, reszta pewnie nie miała by problemu z nawiązaniem nowej znajomości, ale aż tak mi na tym nie zależy. 
Wciąż zastanawiam się nad zajęciami dodatkowymi, chodzi mi głównie o te muzyczne. Musiałbym zapytać się pani Ruby, gdzie i kiedy się odbywają. 
Moje rozmyślania przerwała pewna osoba, która właśnie zatrzymała się przy moim stoliku.
- Cześć. Mogę się przysiąść? - zapytała. 
Przyglądałem się jej przez chwilę. Miała ciemnobrązowe włosy, zielone oczy i liczne piegi ozdabiające jej twarz. Już ją widziałem, wydaje mi się, że mieszka blisko mojego pokoju. 
Kiwnąłem nieznacznie głową na jej pytanie i powróciłem do spożywania naleśników.  Dziewczyna usiadła na przeciwko mnie i również zabrała się za jedzenie.
- Nie narzucam się? - spojrzała w moją stronę, chcąc się upewnić. 
Pokręciłem przecząco głową, jakoś nie miałem dziś zbytniej ochoty na nawiązywanie nowych znajomości. Resztę posiłku dokończyliśmy w ciszy, która dla mnie nie była wcale niezręczna, nie wiem jak dla dziewczyny. Chyba powinienem ją zapytać jak się nazywa, czy coś w tym stylu. 
- Jestem Sherie - przedstawiła się, zanim zdążyłem zapytać. 
Odłożyła sztućce na talerz i odsunąwszy krzesło, wstała od stolika. 
- Andy - odpowiedziałem.
Dziewczyna obdarzyła mnie serdecznym uśmiechem i odniosła talerz. Nie chciałem być niemiły, ale również nie chciałem być zbyt miły. To trochę pojebane, niczym moja psychika i tok rozumowania, no ale cóż. Wstałem chwilę po Sherie i poszedłem w jej ślady. Odniosłem talerz i udałem się w stronę głównego holu. Kilka osób wciąż kręciło się wchodząc i wychodząc z akademika, powodując chłodny przepływ powietrza przez pomieszczenie. Poszedłem w kierunku schodów, żeby wrócić do swojego pokoju. Aresowi należy się spacer, a ja bardzo chętnie bym zapalił, a na terenie MU to raczej mało możliwe. 
Pies leżał spokojnie przy moim łóżku, co wydawało mi się trochę podejrzane, jednak bez słowa zabrałem jego smycz z szafki. 
- Wiesz, że musisz mieć kaganiec? Znowu - mruknąłem zapinając mu obrożę na szyi.
Ares zaskomlał cicho. Co prawda nie był groźny, wobec mnie, a z faktu, że jest tu bardzo krótko i nikogo nie zna, mógłby zachowywać się dość agresywnie.
Zarzuciłem na siebie kurtkę i po założeniu psu kagańca, przypiąłem mu smycz i wyszliśmy z pokoju. Wiedziałem, że już nabrał dużo energii i będzie chciał biegać. Po oddaleniu się od akademika pozwolę mu na to, jednak w pobliżu wolę nie ryzykować. 
Na zewnątrz było dość chłodno, jednak powoli zza chmur wychylało się słońce. Mam serdecznie dość zimy, wolałbym, żeby w końcu było lato, albo bardzo ciepła i słoneczna wiosna, Ares wyciągnął mnie w stronę ścieżki, jednak wcześniej chciałem zajrzeć do Hephaestus'a. Zaciągnąłem psa do stajni, a ogier właśnie wychylił głowę z boksu. Widocznie nie miał zbyt dużego problemu ze zmianą otoczenia, bo co chwila zaglądały do niego konie z sąsiednich boksów. Dobrze, że chociaż on nie ma problemów z nawiązywaniem znajomości.
 Po chwili Ares zaczął szczekać i wyciągać mnie w stronę wyjścia. 
- Dobra, dobra. Już idziemy - mruknąłem.
Gdy opuściliśmy stajnię, pies wyrwał się w stronę akademika, zauważając, że ktoś wychodzi ze środka. Udało mi się odwrócić jego uwagę i skierować w stronę pobliskiego lasu. Przetrzepałem obie kieszenie kurtki, jednak poza paczką Marlboro nie znalazłem nic więcej. Cholera, musiałem gdzieś zgubić zapalniczkę.
Osobą, która właśnie opuszczała budynek była Sherie i pomyślałem, że mógłbym spytać się jej o jakieś zapałki, czy coś. Podszedłem bliżej, jednocześnie przytrzymując Aresa, żeby nie zaczął skakać na dziewczynę.


Sherie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz