niedziela, 12 lutego 2017

Od Sherie Do Andy'ego

Po śniadaniu udałam się do swojego pokoju. Za parenaście minut mam zajęcia, więc chyba jeszcze zdążę wyjść na zewnątrz się przewietrzyć.
Jak chciałam tak zrobiłam, ubrałam kurtkę i buty, wzięłam torbę i zamknęłam drzwi na klucz. Ruszyłam szybkim krokiem do drzwi prowadzących na dwór. Było chłodno i biało.
Dalej poruszałam się w szybkim tempie, ale ostrożniej, aby się nie przewrócić. Nie potrzebuję pięćdziesiątego siniaka do kolekcji. 
W końcu stanęłam w miejscu, gdzie był sam lód. Zero śniegu.
Sam lód.
Przypomniały mi się łyżwy. Jedna noga w przód, druga noga w przód, jedna, druga, jedna, druga...
Szybko załapałam rytm i z oblodzonej drogi zrobiłam sobie lodowisko. Nie obyło się bez upadku, oczywiście. 
Gdy podniosłam wzrok z własnych stóp zauważyłam pochodzącego do mnie Andy'ego razem z psem. Pomachałam mu z uśmiechem.
— Cześć ponownie! — przywitałam go.
— Masz może zapalniczkę? — zapytał.
— Mam zapałki. Mogą być?
— Jasne.
Szukanie ich w mojej torbie zajęło mi minutę, po której Andy ściskał w dłoni małe pudełeczko, a ja opakowanie cukierków.
— Chcesz? — wyciągnęłam je w jego stronę.
— Czemu nie — wyciągnął sobie jednego i włożył do kieszeni. Trzymał psa z dala ode mnie, ja nie prostestowałam. Po chwili staliśmy obok siebie, ja jadłam cukierki, a on palił.
Spojrzałam na zegarek.
— Za pięć minut zajęcia. To nara — poderwałam się do biegu po śniegu. Na lekcje się spóźniłam, no bo jakżeby inaczej.

Andy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz