- Tak strasznie dziękuję - pociągnęłam nosem, mimo iż wiedziałam, że nie jest to najelegantsze zachowanie. - Jeszcze nikt, nigdy, nie zrobił dla mnie czegoś tak cudownego.
Watson przysunął swoje usta do mojego policzka, składając na nim czuły pocałunek.
- Dla ciebie wszystko, Sam - niby tylko cztery, proste słowa, ale wywołały u mnie kolejny potok łez. Dopiero gdy otarłam dłonią twarz i uświadomiłam sobie, że mój tusz do rzęs spłynął razem ze słoną Niagarą, sięgnęłam po chusteczkę, chcąc uratować pozostałości i tak delikatnego makijażu. Po dłuższej chwili, kiedy w końcu udało przywrócić mi się swoją twarz do w miarę normalnego stanu i przyjęłam różnokolorowy bukiet. Przeniósłszy spojrzenie na stolik i postawione na nim parujące jedzenie, znowu naszła mnie chęć na płacz. Udało mi się jednak uspokoić, co do najłatwiejszych nie należało. Uczucie ogromnego szczęścia zlewało się z falą wzruszenia, a ja nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Czy ruszyć w kierunku stolika, a może ponownie objąć Maxa. Widząc targające mną emocje, chłopak ponownie się ukłoniwszy, gestem zaprosił mnie do spoczęcia na krześle.

W połowie pałaszowania placka z serem zadarłam głowę do góry, szukając na niebie Wielkiego Wozu. Znalazłam go po niecałej minucie i uśmiechnęłam się na sam jego widok.
- Patrz - zwróciłam się do Maxa, kiedy przełknęłam swoją porcję. - Wielki Wóz, mój ulubiony.
Nie było to kłamstwem, lubiłam ten gwiazdozbiór. Może to dlatego, że nie potrafiłam znaleźć żadnego innego.
- Zobacz tutaj - szatyn wskazał na inne miejsce na nieboskłonie, a ja spojrzałam w tamtym kierunku. Poza plątaniną jasnych kropek nie dostrzegałam nic innego. - Jednorożec.
Wpatrywałam się w niego z osłupieniem, nie mogąc niczego dostrzec. Dopiero, kiedy Max podszedł do mnie i stanąwszy obok mnie nakierował moją dłoń w odpowiednie miejsce, dostrzegłam konia z rogiem.
- Znasz jakieś jeszcze? - wydęłam wargi, spoglądając na niego z ciekawością. Starałam się stwarzać pozory zaznajomionej z astrologią, ale marnie mi to wychodziło.
- Szczerze? - zrobił dramatyczną pauzę, szczerząc się szelmowsko. Dopiero, gdy trzepnęłam go w ramię, zaczął mówić. - Troszkę.
Uniosłam brwi, chcąc by kontynuował.
- Tam, trochę wyżej Sam, jest Wielka Niedźwiedzica, a jeśli przesuniesz dłoń w tę stronę, jeszcze odrobinę, tam jest Lew - wymienił jeszcze kilka gwiazdozbiorów, ale po wymienieniu królewskiego zwierzęcia, się pogubiłam. Po spałaszowaniu pizzy, kucnęliśmy przy brzegu Tamizy i po tym, jak zaproponowałam puszczanie kaczek, staraliśmy się rzucać znalezione uprzednio kamyki tak, aby odbiły się od powierzchni rzeki jak najwięcej razy. Nie było to proste, bo prąd utrudniał zdobycie punktów. Chociaż w puszczaniu kaczek po stawie lub jeziorze byłam mistrzynią, tutaj nic mi nie wychodziło. Po jakiejś setnej próbie podeszłam do Maxa, obejmując go od tyłu i opierając podbródek na jego ramieniu. Zazwyczaj nie było to takie proste, dzieliło nas przecież około dwudziestu centymetrów. Bez obcasów była w porównaniu z nim maleńka.
- Jeszcze raz dziękuję - gdy szatyn odwrócił twarz w moją stronę, musnęłam jego usta swoimi, po chwili łącząc je w delikatnym pocałunku.
Maxieł? <3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz