czwartek, 9 lutego 2017

Od Cole'a CD Mary

Promienie słoneczne wpadające przez okno do pokoju nie dały mi długo pospać. Otworzyłem oczy i spojrzałem na zegarek - 6:15. Jęknąłem i przewróciłem się na drugi bok. Dopiero teraz zorientowałem się, że nie jestem u siebie. Byłem w pokoju Mary. Uśmiechnąłem się pod nosem. Nie było jej w pobliżu. Domyśliłem się, że dziewczyna jest w łazience, bo usłyszałem nucenie jakiejś piosenki. Nie do końca słyszałem słowa przez zamknięte drzwi. Gdy Mara wyszła spojrzała na mnie.
- Chciałaś się przekonać, że prysznic to dobra scena?- zaśmiałem się
- Nie mówili ci, że nie ładnie podsłuchiwać?- odparła żartobliwie bez wahania dziewczyna i podeszła do łóżka
Chwyciłem ją za ręce i pociągnąłem w swoją stronę. Dziewczyna wylądowała obok mnie, śmiejąc się. Za dziewczyną uniósł się słodki zapach perfum.
- Ślicznie pachniesz- powiedziałem i wtuliłem się w dziewczynę
****
6:35 - za dwadzieścia piec minut zaczynał się trening, a my dalej leżeliśmy w pokoju dziewczyny i rozmawialiśmy o feriach. Nie mieliśmy do tego wcześniej okazji, co mnie bardzo zdziwiło.
- Nie chcę nic mówić, ale za dwadzieścia piec minut rozpoczyna się trening, a ty jestes w rozsypce- zaśmiała się Mara i usiadła na łóżku
- Widzę, że komuś spieszy się na trening- odparłem
Mara wzruszyła ramionami. Usiadłem na skraju łóżka. Musiałem teraz się ubrać i wraca do siebie, i przygotować do treningu. Tyle meczącej pracy.
- Nie chce mi się- sapnąłem i podniosłem się z łóżka
Mara tylko przypatrywali się jak się ubieram.
- Będziesz teraz tak patrzyła?- spytałem i spojrzałem rozbawiony w stronę dziewczyny, która zdążyła się podnieść i podejść bliżej
- Tak- odparła i posłała mi promienny uśmiech
Zrobiłem kilka kroków w stronę dziewczyny. Staliśmy przez moment blisko siebie. W końcu objąłem dziewczynę w tali i przyciągając ją bliżej do siebie pocałowałem. Mara oparła dłonie na mojej klatce piersiowej i odwzajemniła gest.
- Do zobaczenia na treningu- szepnęła gdy się od siebie "oderwaliśmy"
****
Avenger dzisiaj o dziwo był dość niespokojny. Nie miał zamiaru stać spokojnie przy siodłaniu i zakładaniu ochraniaczy, co wolałem zrobić ze względu na poranny trening skokowy. Nie dosyć, że późno wyszedłem z domu to jeszcze on musiał pokazać, że jest dzisiaj nie w sosie. Założyłem ochraniacze - jest postęp. Zostało mi dziesięć minut, a koń nie miał jeszcze założonego ogłowia i siodła. Postanowiłeś wyprowadzić ogiera przed boks. Przywiązałem jego uwiąż i nałożyłem siodło. Przy zapinaniu popręgu dał mi znać, że nie ma ochoty na trening. Odpąłem kantar i podałem wędzidło, ktore przyjął bez problemu, chociaż to. Wiedziałem, że byłem spóźniony. Wsiadłem na grzbiet konia i ruszyłem na ujeżdżalnię.
Cała grupa, za wyjątkiem mnie, podjeżdżała do trenera, mojego ojca. Posłałem mu przepraszające spojrzenie i wjechałem na ścianę aby rozgrzać konia. Avenger niemiłosiernie żuł wędzidło. Moj ojciec zaczął ustawiać kilka niewielkich przeszkód na rozgrzewkę. Trzy stacjonaty i dwa wyższe oksery. Po krótkiej rogrzewce, ojciec objaśnił nam po krótce co i jak i zaczęliśmy skakać. Byłem ostatni, więc gdy ostatnia osoba przeskoczyła bezbłędnie mini tor, przyszła moja kolej. Ogier zarzucił łbem, po czym popędziłem go do kłusa, a następnie do galopu. Szedł spokojnie i pierwszą stacjonaty pokonał bez większych starań, poprowadziłem go na okser. Lekko się zawahał, ale pokonał ją również czysto. I myślałem, że będzie tak do końca, bo koń uwielbiał skakać. Ale na ostatniej przeszkodzie, okserze, wszytko się posypało. Avenger stanął jak wryty przed preszkodą i z całą swoją mocą posłał mnie nad przeszkodą, na druga stronę, na ziemię. Wylądowałem na plecach. Co za bestia! Wziąłem kilka głębszych oddechów. Przymknąłem oczy. Ziemia była zaskakująco wygodna. Mógłbym tak leżeć dopóki nie stanął nademną mój ojciec i nie zaczął zadawać pytań. Uniosłem się i usiadłem. Spojrzałem na ojca i zapewniłem, że nic mi nie jest. Nie raz już spadłem z konia. Avenger spokojnie stał przed przeszkoda, ktorej nie pokonał. Wiedział, że przegiął. Tata kazał mi zabrać konia do stajni i pójść do pielęgniarki. Tak na "wszelki wypadek". Spojrzałem w stronę Mary, która jako jedna z pierwszych pokonała tor, bez większych problemów, posyłając jej uśmiech. Nie wiem czy wywnioskowała z tego, że nic mi nie jest. Podszedłem do kasztana. Chwyciłem wodze i udałem się w stronę wyjścia.
****
Ogier stał spokojnie podczas rozsiodływania. Był potulny i spokojny. Na koniec tracił mnie w ramie swoim pyskiem i spojrzał na mnie tymi swoimi wielkimi ślepiami. Zaśmiałem się pod nosem i rozbawiony przewróciłem oczami. Pogładziłem go po pysku i poszedłem odłożyć sprzęt do siodlarni.
****
Szedłem korytarzem szkolnym. Zaraz miała zacząć się biologia. Wszedłem do sali. Przy ławkach siedziało już kilka osób i prowadziło ożywiona rozmowę. Mara siedziała w jednej z tylnych ławek i kreśliła coś w zeszycie. Gdy się dosiadłem pod urosła wzrok znad zeszytu.
- I jak? Byłeś u pielęgniarki?- spytała lekko zaniepokojona dziewczyna
Moja cisza mowila sama za siebie.
- Cole- odpowiedziała przeciągając słowo
W tym momencie weszła do sali nauczycielka, a za nia pozostali uczniowie. Gdy wszyscy siedzieli na swoich miejscach zaczęto sprawdzać obecność.
- Po lekcjach jedziemy do miasta?- spytałem szeptem, w stronę dziewczyny
Mara spojrzała zaciekawiona.
- Co ty na to aby pojechać na pizze?- spytałem i się uśmiechnąłem

Mara? :* Mam ochotę na pizze dlatego taki super pomysł xd wybacz za błędy pisałam z telefonu x3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz