piątek, 17 lutego 2017

Od Mirany

Odkąd zamieszkałam na uniwersytecie czułam się świetnie, w końcu byłam w swoim żywiole. Wstałam tak wcześnie, że postanowiłam w końcu wybrać się pierwszy raz sama na przejażdżkę po okolicznym lesie, który już całkiem dobrze poznałam. Kiedy budzik wskazywał 7.00 byłam już gotowa do wyjścia do stajni. Bardzo cieszyłam się, że mam jednoosobowy pokój bo nikt mi głowy nie zawracał od rana i wice wersa. Zabrałam ze sobą toczek i wyszłam z pokoju. Zeszłam na dół i szybkim krokiem poszłam do stajni. Zauważyłam, że dużo osób jeszcze spało, bo na korytarzu było bardzo cicho. Udałam się do boksu mojej ukochanej Roski. Podeszłam do drzwi i zobaczyłam, że moja pupilka skończyła już pałaszować śniadanko. Uśmiechnęłam się do niej, nazwałam małym grubaskiem grubaskiem i poszłam po sprzęt. Kiedy wszystko sobie przygotowałam weszłam do boksu i zaczęłam oporządzać klacz: najpierw wyczyściłam ją porządnie, zaplotłam jej warkoczyki i osiodłałam. Koło 8 byłam już gotowa do wyjazdu, zapięłam toczek i wszyłam z Rosabell ze stajni. Dopięłam popręgi i wsiadłam.
Ruszyłam prosto przed siebie energicznym stępem. Jechaliśmy po bardzo wyraźnie zaznaczonej ścieżce. Spokojnie oddychałam po prostu cieszyłam się ciszą i rześkim powietrzem. Po pewnym czasie ruszyłam kłusem i przez dłuższy odcinek jechaliśmy z Rosiczką, która pięknie wyciągała ten chód. Było cudownie. Słoneczko świeciło, było dość mroźnie, ale przyjemnie i ogólnie humor mi świetnie dopisywał. W końcu ruszyliśmy galopem. Zrobiłyśmy co najmniej 3 km ścigając się same
ze sobą po czym przyszedł czas na przerwę. Przeszłam do stępa i wyciągnęłam telefon żeby puścić muzykę, ale w tej chwili klacz zaczęła niepokojąco wierzgać. Wyłączyłam telefon i próbowałam uspokoić konia, ale ten wpadł w szał, ruszył galopem przed siebie i zanim zdążyłam cokolwiek zrobić leżałam na ziemi i parzyłam jak mój wierzchowiec znika wśród drzew. Pomyślałam: „No Ku**a zajebiście….” I podniosłam się z ziemi. Stojąc zorientowałam się, że nie mam pojęcia gdzie jestem. Wyciągnęłam ponownie telefon, ale niestety jak to bywa nie było zasięgu. Przeklinałam w myślach, ale nie panikowałam bo z reguły reaguję na takie rzeczy na wyj***niu. Otrzepałam się i udałam się w prosto przed siebie. Po drodze wypaliłam połowę paczki fajek.
Szłam jakąś godzinę kiedy ujrzałam przed sobą ogromne jezioro. Miałam wrażenie, że nigdy nie wrócę na uniwersytet kiedy moim oczom ukazał się nikt inny jak Rosabell skubiąca świeżutką trawę. Wkurzyłam się niesamowicie, ale ucieszyłam się na jej widok. Podeszłam do konia, przytuliłam go i wyszeptałam mu parę brzydkich rzeczy do ucha. Wsiadłam i ruszyliśmy szybkim galopem przed siebie. Po parunastu minutach byłam już pod stajnią. Zsiadłam i zaprowadziłam Rosę do boksu. Kiedy kończyłam rozsiodływać konia zadzwoniła do mnie siostra i zaczęła zadawać masę pytań. Na połowę nie odpowiadałam tylko skończyłam ogarniać konia i wyszłam ze stajni w jednej ręce trzymając telefon, a w drugiej zapaloną fajkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz