Odkąd zamieszkałam na uniwersytecie czułam się
świetnie, w końcu
byłam w swoim żywiole. Wstałam tak wcześnie, że postanowiłam w końcu
wybrać się
pierwszy raz sama na przejażdżkę po okolicznym lesie, który już całkiem
dobrze
poznałam. Kiedy budzik wskazywał 7.00 byłam już gotowa do wyjścia do
stajni.
Bardzo cieszyłam się, że mam jednoosobowy pokój bo nikt mi głowy nie
zawracał
od rana i wice wersa. Zabrałam ze sobą toczek i wyszłam z pokoju.
Zeszłam na
dół i szybkim krokiem poszłam do stajni. Zauważyłam, że dużo osób
jeszcze
spało, bo na korytarzu było bardzo cicho. Udałam się do boksu mojej
ukochanej Roski. Podeszłam do drzwi i zobaczyłam, że moja pupilka
skończyła już pałaszować śniadanko. Uśmiechnęłam się do niej, nazwałam
małym grubaskiem grubaskiem i
poszłam po sprzęt. Kiedy wszystko sobie przygotowałam weszłam do boksu i
zaczęłam oporządzać klacz: najpierw wyczyściłam ją porządnie, zaplotłam
jej
warkoczyki i osiodłałam. Koło 8 byłam już gotowa do wyjazdu, zapięłam
toczek i
wszyłam z Rosabell ze stajni. Dopięłam popręgi i wsiadłam.
Ruszyłam prosto przed siebie energicznym stępem. Jechaliśmy
po bardzo wyraźnie zaznaczonej ścieżce. Spokojnie oddychałam po prostu
cieszyłam się ciszą i rześkim powietrzem. Po pewnym czasie ruszyłam kłusem i
przez dłuższy odcinek jechaliśmy z Rosiczką, która pięknie wyciągała ten chód.
Było cudownie. Słoneczko świeciło, było dość mroźnie, ale przyjemnie i ogólnie humor mi świetnie dopisywał. W końcu
ruszyliśmy galopem. Zrobiłyśmy co najmniej 3 km ścigając się same
ze sobą po
czym przyszedł czas na przerwę. Przeszłam do stępa i wyciągnęłam telefon żeby
puścić muzykę, ale w tej chwili klacz zaczęła niepokojąco wierzgać. Wyłączyłam
telefon i próbowałam uspokoić konia, ale ten wpadł w szał, ruszył galopem przed
siebie i zanim zdążyłam cokolwiek zrobić leżałam na ziemi i parzyłam jak mój
wierzchowiec znika wśród drzew. Pomyślałam: „No Ku**a zajebiście….” I
podniosłam się z ziemi. Stojąc zorientowałam się, że nie mam pojęcia gdzie
jestem. Wyciągnęłam ponownie telefon, ale niestety jak to bywa nie było zasięgu.
Przeklinałam w myślach, ale nie panikowałam bo z reguły reaguję na takie rzeczy
na wyj***niu. Otrzepałam się i udałam się w prosto przed siebie. Po drodze
wypaliłam połowę paczki fajek.
Szłam jakąś godzinę kiedy
ujrzałam przed sobą ogromne
jezioro. Miałam wrażenie, że nigdy nie wrócę na uniwersytet kiedy moim
oczom
ukazał się nikt inny jak Rosabell skubiąca świeżutką trawę. Wkurzyłam
się
niesamowicie, ale ucieszyłam się na jej widok. Podeszłam do konia,
przytuliłam
go i wyszeptałam mu parę brzydkich rzeczy do ucha. Wsiadłam i ruszyliśmy
szybkim galopem przed siebie. Po parunastu minutach byłam już pod
stajnią.
Zsiadłam i zaprowadziłam Rosę do boksu. Kiedy kończyłam rozsiodływać
konia zadzwoniła do mnie siostra i zaczęła zadawać masę pytań. Na połowę
nie odpowiadałam tylko skończyłam ogarniać konia i wyszłam ze stajni w
jednej ręce trzymając telefon, a w drugiej zapaloną fajkę.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz