Mimo, że wstałem tego ranka o dość późnej godzinie, udało mi się nie spóźnić na dzisiejszy trening skoków z panią Ruby Stewart. Miałem świadomość, iż ta konkurencja szła mi słabo, ale bez ćwiczeń nie stanę się lepszy, a nigdy nie wiadomo co i kiedy może się przydać. Dzisiaj na przykład skorzystałem z umiejętności przygotowania płatków z mlekiem. Na śniadanie w stołówce nie starczyłoby mi już czasu, a przy okazji mogłem ogarnąć trochę swój wygląd. Gdy byłem gotowy na "podbój świata" zszedłem szybko po schodach, a następnie do stajni. Rozejrzałem się za znajomą twarzą Allijay, ale nigdzie jej nie dostrzegłem. Zabrałem się za czyszczenie mojego wierzchowca, wzdychając głęboko. Varath podczas wykonywanej przeze mnie czynności stał spokojnie. Miałem szczęście, że posiadałem takiego konia. Z moim lękiem do tych zwierząt było to bardzo ważne. Nie ukrywam, iż wiele zawdzięczam także kochanej Allijay, bez której, nie dość, że strasznie bym się tu nudził i miał niemiłosiernie pocharatane plecy, to jeszcze uciekałbym z każdym gwałtowniejszym ruchem jakiegoś wierzchowca. Muszę jej to kiedyś uświadomić, odwdzięczyć się. Chcę, żeby wiedziała jak bardzo ją lubię, a jednocześnie nie chcę, by się przy mnie przez to krępowała. Nagle, moją głęboką zadumę przerwał głos osoby, o której właśnie myślałem. A konkretnie jedno ciche słówko "cześć". Odwróciłem głowę w stronę Allijay, ale zdążyłem zobaczyć jedynie jej brązowe włosy znikające za ścianą stajni. Zapatrzyłem się w tamto miejsce, a Varath najwidoczniej się zorientował, bo uniósł znacząco łeb i uderzył mnie lekko pyskiem. Zdezorientowany skierowałem na niego wzrok.
-Egh... A ty jesteś niecierpliwy... -skomentowałem zachowanie konia.
Po następnych kilku minutach wyprowadziłem zwierzę z boksu i razem udaliśmy się na zajęcia ze skoków.
Szło mi dziś wyjątkowo dobrze. Do tego stopnia, że straciłem poczucie czasu. Trening skończył się dokładnie w momencie, gdy chyba po raz piąty spadłem z Varatha. Sam traktowałem to jako dowód mojego zapału, bo z każdym kolejnym upadkiem podnosiłem się jeszcze bardziej zdeterminowany i nie popełniałem ponownie tego samego błędu.
-Shane! -zawołała mnie pani Stewart, gdy już wszyscy wraz z końmi udali się do stajni, a ja wciąż leżałem na ziemi.
-Tak? -podniosłem się do siadu.
-Wstawaj -zaśmiała się. Wstałem natychmiast i wziąłem głęboki oddech. -Idzie ci coraz lepiej. Jestem z ciebie dumna -uśmiechnęła się delikatnie.
Na moje usta również wkroczył uśmiech. Sam byłem z siebie dumny.
-Gdybyś jeszcze się mocniej trzymał w siodle i nie spadał... -westchnęła.
-Staram się... -odparłem głaszcząc mojego wierzchowca po szyi
-Dobrze, a teraz już idź na lekcje. I koniecznie umyj twarz -poleciła, po czym poszła w swoją stronę.
Odprowadziłem Varatha do boksu i rozsiodłałem. Chwyciłem cały ekwipunek, po czym odniosłem do siodlarni. W drodze powrotnej wpadłem na Allijay, tak jak wtedy, gdy się poznaliśmy. Niewiele myśląc przytuliłem ją do siebie, po prostu, bez konkretnego powodu. Dziewczyna była chyba zbyt zaskoczona, by odwzajemnić uścisk, ale oczywiście nie miałem jej tego za złe. Ominąłem szarooką i w podskokach poszedłem do swojego pokoju. Byłem pewny, że się odwróciła w moją stronę, ale nie skomentowała zachowania tego blondyna, co nim jestem ja. Miałem wtedy mnóstwo energii, mimo, że nie wiedziałem skąd się tak nagle wzięła.
Do śniadania zostało jeszcze 10 minut, więc wróciłem do swojego mieszkania i dokładnie umyłem twarz. Była cała w piasku oraz błocie, ale szybko doprowadziłem się do normalnego stanu. Akurat wtedy wybiła godzina ósma. Już po chwili znalazłem się pod drzwiami Allijay, która teraz powinna iść jeść śniadanie. Schowałem się za rogiem, a gdy zamknęła swoje królestwo na klucz, po cichu podszedłem do niej i zanim zdążyła się odwrócić delikatnie, niezbyt gwałtownie podniosłem ją na ręce.
-Witaj, księżniczko -przywitałem się, prezentując jednocześnie jeden ze swoich uroczych uśmiechów.
-Cześć Shane -odparła, lekko zszokowana moim nagłym pojawieniem się.
-Pozwoli pani, że zaniosę cię na śniadanie? -zapytałem kulturalnie.
-Skoro już tu jesteś i sprawia ci to przyjemność... -odpowiedziała rozluźniając się nieco w moich ramionach.
-Przebywanie w twoim towarzystwie to sama przyjemność -zapewniłem, a następnie zaniosłem księżniczkę do jadalni oraz, tak jak wczoraj, przyniosłem jej śniadanie, za co mi podziękowała.
-A ty nie jesz? -spytała, gdy usiadłem naprzeciw.
-Nie, zjadłem wcześniej, w domu. Ale chętnie ci teraz potowarzyszę -uśmiech na moich ustach jeszcze bradziej się poszerzył.
~*~
Skończył się właśnie wieczorny trening. Stałem przed wejściem do stajni, wpatrując się w zachmurzone, ciemne niebo. Na szczęście świeciły się latarnie, które oświetlały najbliższą okolicę.
-Shane? -usłyszałem za sobą głos Allijay.
Odwróciłem się, obdarzając szarooką pytającym spojrzeniem. Odpowiedziała tym samym, jakby chciała się upewnić, czy wszystko w porządku. Podeszła do mnie kilka kroków, ale wciąż dzieliła nas spora odległość. Tym razem to ja się zbliżyłem i delikatnie wziąłem ręce dziewczyny w swoje dłonie. Zdziwiona podniosła na mnie wzrok. Uśmiechnąłem się szczerze, patrząc jej w oczy. W tym momencie z nieba lunął deszcz. W jednej chwili staliśmy się cali mokrzy. Z głośnika umieszczonego na jakiejś latarni usłyszeliśmy głos "Na osłodę życia, a co!", a następnie wesołą, energiczną muzykę. Zaśmiałem się, nie odrywając wzroku od szarych tęczówek mojej towarzyszki. Ta uśmiechnęła się radośnie, mimo spływajacych jej po twarzy strug wody. Sam pewnie wyglądałem podobnie, mokrzy, ale uśmiechnięci.
-Droga Allijay... -zacząłem, kładąc jedną ze swoich rąk na plecach, drugą trzymając dłoń dziewczyny, ukłoniłem się nisko. -Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zatańczysz ze mną w ten deszczowy wieczór?
Allijay? <3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz