Nie czułem głodu, toteż nie miałem powodu odwiedzać
stołówki. Od razu skierowałem swe kroki na zewnątrz, a potem w stronę stajni.
Chciałem zobaczyć co słychać u mojej Hopeful i, jeśli oczywiście go spotkam,
ofuknąć Maxa. Otwarłem drzwi i podążyłem cicho wzdłuż stajennego korytarza.
Przy boksie numer 8 dostrzegłem postać brata, który zamykał właśnie bramkę. Max
napotkał mój wzrok i posłał mi łobuzerski uśmiech.
- Hej, piękny poranek dziś mamy, nieprawdaż? – wyszczerzył się
Rzuciłem mu przesiąknięte irytacją spojrzenie spode łba. Czy
jemu sprawiało przyjemność wyprowadzanie mnie z równowagi zaraz z rana?
- Jak cholera. – odburknąłem, nie zatrzymując się – Ja się
zemszczę.
Max słysząc moją groźbę roześmiał się tylko.
- Za piętnaście minut przed stajnią! Jedziemy na cross. – rzucił jeszcze przez
ramię i zniknął w boksie Newtona
Przewróciłem oczami i przyspieszyłem kroku. Będąc już przy
boksie Hope cicho odsunąłem zasuwę i wślizgnąłem się do środka. Klacz stała
spokojnie z ugiętą tylną nogą, drzemiąc jednak na dźwięk otwieranej bramki
zwróciła łeb w moją stronę i zarżała cicho na przywitanie.
- Cześć, mała. – pogładziłem ją po aksamitnej sierści na
szyi – Co powiesz na krótką przejażdżkę?
Siwka wypuściła z chrap powietrze, dmuchając mi nim w twarz
i trącała mnie w ramię. Zaśmiałem się cicho, uznając to za ‘tak’. Poklepałem ją
po łopatce i wyszedłem z boksu. Podreptałem do siodlarni po cały osprzęt i
szczotki klaczy i po chwili stałem już z powrotem przy siwej. Położyłem
wszystko w kącie i zabrałem się za czyszczenie. Energicznymi ruchami sunąłem
szczotką wzdłuż jej grzbietu, pozbywając się kurzu oraz drobinek słomy. Kiedy
sierść klaczy niemal lśniła czystością chwyciłem kopystkę i wyczyściłem jej
wszystkie cztery kopyta. Następnie zarzuciłem na jej grzbiet pomarańczowy
czaprak, a potem siodło z brązowej skóry. Założyłem jej również ogłowie, a jako
ostatnie były owijki w tym samym kolorze co czaprak. Wyprowadziłem gotową siwkę
przed stajnię, gdzie umówiłem się z Maxem. Zastałem go siedzącego na grzbiecie
swojego gniadosza. Gadał z jakąś dziewczyną na karym koniu. Nie rozpoznałem jej
od razu, ale sekundę później dotarło do mnie, że to Sammy.
- Sammy… - zaczął Max, podjeżdżając do mnie
- Nie kończ. Jedź ze swoją dziewczyną, ale przysięgam, że
jak następnym razem obudzisz mnie tak wcześnie tylko po to żeby mi odmówić, to
nogi z dupy powyrywam. – odparłem, wskakując na grzbiet Hope
Max posłał mi wdzięczne spojrzenie i poruszył ustami
wypowiadając nieme słowo ‘dzięki’. Przewróciłem oczami, dodając łydki Hope,
która ochoczo ruszyła stępem. Postanowiłem, że pojedziemy na zwykłą przejażdżkę na zwykłej ścieżce zamiast crossu.
***
Po godzinnej przejażdżce myślałem, że zaraz odpadnie mi nos. Tak wcześnie rano mróz dawał się znacznie bardziej we znaki. Wprowadziłem klacz do stajni i potarłem ręce, czując jak przyjemnie ciepłe powietrze panujące w budynku owiewa moją twarz. Zatrzymaliśmy się dopiero przy boksie Hope. Przywiązałem siwkę do krat i spojrzałem w dół na jej kopyta. Jęknąłem w duchu widząc zabłocone nogi Hopeful. Błoto sięgało aż do jej kolan. Poszedłem na koniec stajennego korytarza po wiadro z wodą i gąbkę. Co chwilę zerkałem na klacz. Wiem, że nieodpowiedzialnie jest zostawiać uwiązanego konia samego, ale znałem moją Hope i wiedziałem, że będzie grzecznie stać. Tak też było. Nie ruszyła się nawet o centymetr, cały czas wpatrując się we mnie. Kiedy napełniłem już plastikowe wiadro letnią wodą skierowałem swe kroki z powrotem w stronę siwki. Wodę niosłem oburącz. Widziałem jak z naprzeciwka zbliża się dziewczyna z przeciwsłonecznymi okularami na nosie. Zagapiłem się trochę na nią i kiedy byłem zaledwie kilka kroków przed nią potknąłem się o własne nogi. Na sekundę straciłem równowagę rozchlapując wodę prosto pod stopy nieznajomej. Dziewczyna zatrzymała się i odskoczyła nieco do tyłu, potykając się. Przewróciła się. Zakląłem w duchu swoją niezdarność. Odstawiłem prędko wiadro na bok i podbiegłem do niej.
- Cholera, przepraszam. - wydusiłem, siląc się na uśmiech - Nic ci się nie stało?
Zaskoczona uniosła swój wzrok na moją wyciągniętą rękę.
Vicky? ;3 Wiem, końcówka do dupy xdd
***
Po godzinnej przejażdżce myślałem, że zaraz odpadnie mi nos. Tak wcześnie rano mróz dawał się znacznie bardziej we znaki. Wprowadziłem klacz do stajni i potarłem ręce, czując jak przyjemnie ciepłe powietrze panujące w budynku owiewa moją twarz. Zatrzymaliśmy się dopiero przy boksie Hope. Przywiązałem siwkę do krat i spojrzałem w dół na jej kopyta. Jęknąłem w duchu widząc zabłocone nogi Hopeful. Błoto sięgało aż do jej kolan. Poszedłem na koniec stajennego korytarza po wiadro z wodą i gąbkę. Co chwilę zerkałem na klacz. Wiem, że nieodpowiedzialnie jest zostawiać uwiązanego konia samego, ale znałem moją Hope i wiedziałem, że będzie grzecznie stać. Tak też było. Nie ruszyła się nawet o centymetr, cały czas wpatrując się we mnie. Kiedy napełniłem już plastikowe wiadro letnią wodą skierowałem swe kroki z powrotem w stronę siwki. Wodę niosłem oburącz. Widziałem jak z naprzeciwka zbliża się dziewczyna z przeciwsłonecznymi okularami na nosie. Zagapiłem się trochę na nią i kiedy byłem zaledwie kilka kroków przed nią potknąłem się o własne nogi. Na sekundę straciłem równowagę rozchlapując wodę prosto pod stopy nieznajomej. Dziewczyna zatrzymała się i odskoczyła nieco do tyłu, potykając się. Przewróciła się. Zakląłem w duchu swoją niezdarność. Odstawiłem prędko wiadro na bok i podbiegłem do niej.
- Cholera, przepraszam. - wydusiłem, siląc się na uśmiech - Nic ci się nie stało?
Zaskoczona uniosła swój wzrok na moją wyciągniętą rękę.
Vicky? ;3 Wiem, końcówka do dupy xdd
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz