czwartek, 16 lutego 2017

Od Charlotte CD Nialla

Przewróciłam oczami, kiedy Niall podprowadził mnie pod samą karuzelę, puszczając dopiero, gdy miałam wybrać swojego wierzchowca. Dopiero po dłuższej chwili zdecydowałam się wsiąść na fioletowego kucyka z różowo - fiołkową grzywą i rogiem, przypominającego Twilight Sparkle, jednorożca z ulubionej bajki mojej ośmioletniej sąsiadki.Do zadka klaczopodobnego stworzenia przyczepiona była niewielka złota karoca. Blondyn wybrał za to nędzną imitację Rainbow Dash (tak naprawdę była dużo ładniejsza od mojej Sparkle) i puszczając na moment uchwyt, zerknął na mnie. Wtedy cała maszyneria ruszyła, a ja pisnęłam zaskoczona, kurczowo chwytając za drąg. Za każdym razem, kiedy konik podnosił się do góry, wzmacniałam chwyt. Robiłam to do czasu, kiedy zdałam sobie sprawę, że moje kłykcie zbielały, a palce cholernie ścierpły. Po chwili udało mi się przyzwyczaić do bujania i nawet zaczęłam czerpać z niego radość. Chociaż rodzice zaadoptowali mnie stosunkowo dawno, w wesołym miasteczku była tylko raz, może dwa. W dodatku w grę nigdy nie wchodziły karuzele, bo te, które stały u nas, były stare i brzydkie. Ta tutaj lśniła tysiącem lampek, a koniki wyglądały na nowe. Po zejściu z atrakcji jeszcze przez dłuższy czas kręciło mi się w głowie, a zawroty zniknęły dopiero po dobrej minucie.
- To teraz gdzie mnie zaciągniesz? - poprawiłam swój szalik, bo mróz zaczął szczypać mnie w policzki i naciągnęłam czapkę na uszy. Niall przerzucił spojrzenie z mojej twarzy na mapkę.
- Cóż. Jest jeszcze strzelnica, basen z kulami i kolejki - zmarszczył lekko nos, wymieniając nazwy dostępnych "placów zabaw".
- Jeśli się nie mylę, basen z kulami to jest... - nie dane było mi dokończyć, bo uradowany Niall pociągnął mnie za sobą w stronę sporego, podłużnego pojemnika z wodą, po której unosiły się ogromne dmuchane piłki. Na szczęście nie było dużej kolejki, toteż po chwili zamknięto nas już w kulach i pozwolono nam na rozpoczęcie zabawy. W naszym wypadku były to wyścigi połączone z przepychankami i tysiącem potknięć. Następnym miejscem, które odwiedziliśmy był bar urządzony s stylu labiryntu luster. Na samym środku mieliśmy podobno znaleźć niewielkie miejsce do posiedzenia, ale z każdym krokiem, kończącym się spotkaniem ze szklaną taflą, miałam coraz większe wrażenie, że nigdy tam nie dotrzemy. Dopiero, gdy pozwoliłam Irlandczykowi prowadzić, znaleźliśmy niewielkie pomieszczenie. Ściany pokrywało niebiesko - białe drewno, a różnokolorowe siedzenia i obrusy, nadawały restauracji radosny charakter. Na każdym stoliku stał niewielki bukiecik, a w jednym z rogów, wisiał duży telewizor z podłączonymi do niego mikrofonami. Dotarło do mnie, że to musi być sprzęt do karaoke, a dosłownie w tej samej chwili dwie dziewczyny uruchomiły zabawę i zaczęły śpiewać. Szło im naprawdę dobrze, a kiedy zakończyły swoją rundę, ich wysiłki zostały nagrodzone brawami.
- Idziemy? - Niall spojrzał na mnie, a w jego oczach błyszczały radosne iskierki.
Przewróciłam oczami.
- Żartujesz sobie? Skompromituję się - zdecydowanie odmówiłam. - Ale ty idź, nieźle ci to wychodzi.
- Charlie, jedna piosenka. Proszę - nienawidziłam jego miny kota ze "Shreka". Czułam się wtedy jak najgorsza wiedźma, odmawiając temu biedakowi.
Zmrużyłam oczy, lustrując go przez chwilę wzrokiem.
- Dobra - ustąpiłam, mrucząc pod nosem kilka niezbyt ładnych słów. - Ale ja wybieram piosenkę.
- Okej - jego entuzjazm po chwili udzielił się również mnie i kiedy Horan podał mi pilota, odszukałam jeden ze swoich ulubionych utworów. Po chwili usłyszeliśmy pierwsze takty I'm Still Standing i dzieląc tekst na kilka części, zaczęliśmy nasz cover. Z początku śpiewałam z pewną dozą niepewności, ale widząc, że Niall jest całkowicie rozluźniony, również postarałam się uspokoić. Reszta wieczoru minęła nam równie dobrze, a kiedy wróciliśmy do akademika z lekkim smutkiem pożegnałam się z blondynem, który jeszcze kilka dni temu okropnie mnie irytował.

Walentynki. Najgorszy dzień w roku zaraz po... co ja się oszukuję. Nie ma gorszego. Kiedy tylko wyszłam z pokoju w oczy rzuciły mi się radosne pary, wymieniane podarunki i całe mnóstwo kwiatów. Aż dziwne, że z sufitu nie sypały się płatki róż, a śnieżnobiałe gołębie nie roznosiły poczty. Można stwierdzić, że miłosny nastrój jednak mi się udzielił, bo zamiast ponownie wcisnąć się w ciemne ubrania, zdecydowałam się na jasnokremowy sweter i jeansy do tego. Ze szczerą radością powitałam dopiero widok stołówki, gdzie nałożywszy sobie tego i owego, zasiadłam do śniadania.

Nialler? ;D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz