niedziela, 26 lutego 2017

Od Pameli do Andy'ego

Budzik nie zdążył dziś zadzwonić, bo zanim jego irytujący odgłos rozbrzmiał w moich uszach, i w całym mieszkaniu, wyłączyłam go. Ta noc była jedną z gorszych - już od dobrych kilku tygodni nie miałam aż takich realistycznych koszmarów, a tu nagle znowu... Wciąż się powtarzają. Schemat ciągle jest taki sam. Dziś przynajmniej powstrzymałam płacz i mój brat nie musiał przychodzić do mnie w środku nocy, żeby mnie uspokoić. Podziwiam go, że ma do mnie taką cierpliwość - naprawdę jest aniołem.
 Spałam zaledwie dwie godziny, ale już dłużej nie mogłam znieść tej bezczynności. Dobijało mnie leżenie na łóżku w całkowitym bezruchu, wpatrując się w sufit przy nikłym świetle niebieskawej lampki nocnej i słuchając miarowego tykania zegara w kształcie kota, który zawisł na przeciwległej ścianie jakieś pół roku temu. Owinęłam się puchatym, różowym kocem, niegdyś należącym do Aidy, przełożyłam Joy'a z mojego brzucha na poduszkę i opuściłam moje łóżko. Zabranie koca było dobrym pomysłem, bo w mieszaniu panował niesamowity chłód. Podeszłam do grzejnika i dotknęłam go dłonią, ale pożałowałam tego, bo nagromadziło się na nim sporo "kotków" z kurzu, które teraz były na mojej dłoni. Zimny. Znów zepsuło się ogrzewanie.  Powoli i bardzo ostrożnie, uważając na skrzypiącą podłogę, wyszłam z pokoju. Zrezygnowana powlekłam się do łazienki, by z rana wystraszyć się własnego odbicia w lustrze. I faktycznie, było tak źle jak się spodziewałam. Cera bledsza niż zwykle, opuchnięte powieki, oczy zaczerwienione, a pod nimi sino-szare cienie. Paradoksalne jest to, że w ciągu dnia przysypiam na stojąco, a nawet chodząc, a cierpię na bezsenność. Lubię spać, ale tylko wtedy, kiedy nie jestem sama, albo za dnia. Wtedy mi się udaje.
Przemyłam twarz zimną wodą, bo oczywiście ciepłej nie było, oraz umyłam zęby, by wreszcie wziąć się za nakładanie lekkiego makijażu. W zasadzie nałożyłam tylko tyle, by zakryć mój stan emocjonalny, te worki pod oczami wszystko zdradzały. Nie chcę, żeby Theo martwił się o mnie. Stella też bardzo się mną przejmuje, a przecież wiem, że oboje mają inne problemy. Nie chcę dokładać im więcej.
 Byłam już spakowana, więc, nie mając zbyt wiele do roboty, wzięłam się za przygotowywanie śniadania. Nie wiedziałam na co będą mieć ochotę, dlatego zrobiłam naleśniki i tosty francuskie z serem. Zawsze lubiłam gotować, ale czasem nie miałam już na to siły, w zasadzie najczęściej właśnie tak się działo. To kolejny paradoks - bardzo lubię gotować, ale nienawidzę jeść. Byłam w połowie pracy, a była siódma, czyli zaraz wszyscy zaczną wstawać. Theo ma być w pracy na dziewiątą, chyba, że znów mu coś wyskoczy. Stella nie pracuje, bo nie może znaleźć sobie pracy, ale pewnie Aida postawi ją wcześniej na nogi.
 Nie myliłam się - po półgodzinie rozległ się płacz małej i zaraz potem głosy Theo, który zaczął się ubierać do pracy, i Stelli. Nie czekałam długo na to, by się zjawili, ale na szczęście zdążyłam skończyć robienie śniadania i w tej chwili wpatrywałam się w kawałek naleśnika na moim widelcu, próbując zmusić się do przełknięcia choćby tego małego kęska, by nie niepokoić nikogo.
 - O, już nie śpisz? - zagadnęła Stella, wchodząc do pomieszczenia z Aidą na rękach.
W odpowiedzi skinęłam tylko głową i zmusiłam do bladego uśmiechu. Nie czułam się najlepiej. Dziś miałam wyjechać na Uniwersytet Morgan, ale to wcale mi się nie uśmiechało. Wolałabym zostać z nimi i żyć tak, jak żyłam do teraz, jednak nie mogę całe życie zawracać im głów. Muszę stanąć na nogi, a oni muszą w końcu ode mnie odetchnąć.
 - Hej, Pam, mówię do ciebie! - Theo pomachał mi dłonią tuż przed nosem, na co prychnęłam cicho.
 - Zamyśliłam się. - odparłam tylko, nadal wpatrując się w kawałek jedzenia nabity na widelec, który jakby utknął w połowie drogi do moich ust.
 - Dobrze się czujesz? - zapytał, a ja tylko skinęłam głową, uparcie gapiąc się na to jedzenie - Wszystko w porządku? - zadał kolejne pytanie, łapiąc mnie za dłoń spoczywającą na stole.
Podniosłam wzrok znad widelca i, siląc się na kolejny uśmiech, spojrzałam mu w oczy.
 - W porządku. Nie martw się. - wzięłam kawałek naleśnika do ust, zmuszając się do przełknięcia, nienawidzę uczucia, kiedy przełykam. - Tylko trochę się denerwuję... Wiesz, dziś wyjeżdżam.
 - Och, moja mała siostrzyczka dorasta. - wyszeptał, teatralnie ścierając z policzka niewidzialne łzy.
Wychyliłam się przez stół i trzepnęłam go w ramię, kara musi być. Nie tylko ja wpadłam na taki pomysł, bo Stella w tym samym momencie pacnęła go w tył głowy.

Pociąg mknął po torach z zawrotną szybkością. Obserwowałam przez okno przedziału smugę barw - różnych odcieni szarości aż do bieli. Cały krajobraz rozmywał się w jedną wielką wstęgę niezidentyfikowanych rzeczy, które nie miały tożsamości. Obok mnie w transporterze spał spokojnie Joy, który nigdy niczym się nie przejmował, czego zawsze mu zazdrościłam. Taki królik to ma fajne życie - tylko śpi i je, z przerwami na mizianie i głaskanie, które ludzie zapewniają mu z niebywałą przyjemnością. On nie musi się niczym martwić ani niczym przejmować, w zasadzie nic go nie obchodzi. Fajnie mu. Za to mnie w tej chwili zżerał strach. Od środka. Żałowałam, że nie pozwoliłam odprowadzić się na peron - Theo pomógłby mi się uporać z moimi emocjami, ale teraz nie chcę do niego dzwonić i go martwić. Jest w pracy, więc powinien skupić się właśnie na niej i tylko na niej. Czułam się źle, ale nie mogę ciągle na nim polegać, muszę wreszcie zacząć radzić sobie sama. Trzeba zacząć myśleć pozytywnie - tam ludzie mnie nie znają, więc nie będą patrzeć na mnie przez pryzmat przeszłości, w ich głosie nie będę dosłuchiwać się litości. Zaczynam od nowa.
 Kilkugodzinna podróż była dla mnie zaskakująco wyczerpująca, mimo iż wcale mi się nie dłużyła - wręcz przeciwnie, upłynęła zaskakująco szybko. Zawsze kiedy chcę coś odwlec czas przyspiesza. Nawet rozwrzeszczana banda rozpieszczonych bachorów nie przeszkadzała mi tak, jakbym się tego po sobie spodziewała. Naprawdę te potwory były nieznośne. Trójka, a robiła tyle rabanu co przynajmniej dwa tuziny normalnych dzieci. Kiedy jeden z chłopców przyklejał gumę do żucia do włosów swojej siostry ich matka nawet nie zareagowała. Ale ja nie zwracałam na to zbyt dużej uwagi. Żołądek ściskał mi się ze stresu i to była jedyna rzecz, którą byłam w stanie odczuć w tej chwili. Brakowało mi powietrza, ale nawet nie byłam w stanie ruszyć się, by uchylić okno. Nie chciałam, żeby ktoś z przedziału zwrócił mi uwagę na chłód jaki panuje na zewnątrz. Nie miałam podstawy, żeby bać się otworzyć to cholerne okno, ale i tak się bałam, nawet wtedy, gdy zdałam sobie sprawę z bezsensowności takiego zachowania. Dlatego do końca podróży dusiłam się w tym ciasnym przedziale. Musiałam wyglądać naprawdę źle, bo w pewnej chwili jakiś starszy pan zapytał się mnie czy dobrze się czuję. Odpowiedziałam, że tak, ale, jak nietrudno się domyślić, kłamałam.

 Kilka godzin później stałam przed bramą wjazdową mojego nowego domu. Jeju... ale dziwnie to brzmi. Albo brzmi dziwnie tylko w mojej głowie. Mimo wszystko nie próbowałam wypowiedzieć tego na głos, by się przekonać. Wzięłam kilka głębokich wdechów i powoli ruszyłam żwirowaną drogą, ciągnąc za sobą dwie  duże walizki. Trochę ciężko było mi iść, ale jakoś sobie poradziłam, choć przyszło mi na myśl, że chciałabym to zobaczyć z perspektywy kogoś innego, bo na pewno wyglądam komicznie. Dalej się bałam, ale myśl, że mam coś do zrobienia bardzo mi pomagała. Chciałam szybko dotrzeć do budynku i załatwić wszystkie sprawy związane z zakwaterowaniem.

 Cicho zapukałam do drzwi opatrzonych napisem "SEKRETARIAT". Odczekałam kilka minut i zapukałam ponownie, bo niestety, nie uzyskałam odpowiedzi. Stałam wpatrując się w drzwi jeszcze jakieś kilkadziesiąt sekund. Ja to zawsze mam takie szczęście. Zorientowałam się mniej więcej gdzie znajduje się akademik i, oczywiście bez klucza do pokoju, ani nawet przydziału, udałam się w jego stronę. Wolę czekać tam niż tutaj. Poczułam jak mój telefon wibruje lekko, więc wyciągnęłam spojrzałam na niego. SMS od Theo - Wszystko w porządku? Nawet się nie zastanawiając odpowiedziałam, że tak. Nie chcę go martwić.
 Usadowiłam się wygodnie na schodach przed drzwiami akademika. Oparłam się o jedną z walizek, a na drugiej położyłam nogi. Wyciągnęłam Joy'a z transportera i zaczęłam go głaskać, kładąc na kolanach. Poprawiłam sukienkę, która lekko się podwinęła i włożyłam na uszy słuchawki. Nigdy nie patrzyłam na tytuł piosenki - wybierałam losową palylistę i po kilku pierwszych nutach starałam się zgadnąć tytuł, to jedna z naprawdę bardzo niewielu rzeczy, w których byłam dobra. Tak zrobiłam i tym razem i już po pierwszej nucie poznałam piosenkę Black Veil Brides - Heart Of Fire. Zaczęłam poruszać nogą w rytm muzyki.
I wtedy stało się coś naprawdę bardzo dziwnego - zobaczyłam jak Andy Biersack idzie sobie spokojnie w moim kierunku i, tak jak ja, ma na uszach słuchawki. Jezu, ze mną jest na prawdę coś nie tak, bardzo nie tak. Spojrzałam jeszcze raz. I BYŁ. Nadal szedł w moim kierunku, na jego twarzy widziałam ten jego charakterystyczny uśmiech.
 Ogarnij się.
 On jest normalnym człowiekiem.
Spojrzałam automatycznie na swoje dłonie, nie chcąc, by już pierwszego dnia ktoś uznał mnie za szurniętą. Nagle poczułam jak coś zimnego szturcha mnie w ramię. Spojrzałam w tamtym kierunku i moim oczom ukazał się duży czarny pies. Momentalnie zerwałam się na równe nogi, przyciskając do siebie Joy'a.  I oczywiście potknęłam się na stopniu i upadłam na swoje walizki, robiąc koło siebie niezłe zamieszanie. Słuchawki zsunęły mi się
 - Błagam zabierz go! - pisnęłam cicho.
Nie myślałam racjonalnie i nie obchodziło mnie, że to stworzenie ma na sobie kaganiec. Chciałam tylko, żeby ktoś go ode mnie zabrał. Andy patrzył na mnie z nieco ironicznym uśmiechem, ale minę i tak miał nieodgadnioną.
 I to się nazywa dobre pierwsze wrażenie...
 Mimo wszystko chłopak podszedł do mnie, ściągając z uszu słuchawki.
 - W porządku? - zapytał z tym samym uśmieszkiem.
 - Będzie w porządku, kiedy go weźmiesz. - wymruczałam cicho, nie mając nawet śmiałości na niego spojrzeć. Byłam zajęta obserwacją dobermana, który, nie wiem jak i czemu, ale stanowił dla mnie potencjalne zagrożenie. To dawało mi pretekst, żeby nie utrzymywać z chłopakiem kontaktu wzrokowego.
Czułam jak moje policzki płoną z zażenowania. Chciałam zniknąć. Świetne pierwsze spotkanie z idolem, nie przeżyłam czegoś takiego nawet we śnie.

Andy?^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz