sobota, 11 lutego 2017

Od Xianmei C.D. Andy'ego

-Tato... Wiem że się martwisz... Jasne... Zadzwonię potem - gdy mój ojciec odłożył słuchawkę telefonu, głęboko westchnęłam.
Przez kuchenne drzwi, wychyliła się mała Amatis. Miała zaledwie 10 lat i tak przypominała ojca... Podeszłam do niej i pogłaskałabym po głowie.
-Czy mama dzisiaj wyląduje w Monachium? - zapytała dziewczynka.
Przecedziłam jej długie włosy przez palce. Nie miałam ochoty odpowiadać na to pytanie. Źle czułam się z myślą że już w poniedziałek lecę do Londynu, a potem autobusem do Morgan University. Ama zostanie z jakąś obcą kobietą... Thereshą Graysmark. A ja wraz z Palais do Danse, Panią Peregrine i Doctorem wylądujemy daleko, i zapewne będziemy się znakomicie bawić. Zamiast odpowiedzieć na pytanie, pozostawiłam siostrę samą sobie i zamknęłam się w pokoju. W przypływie nagłej chęci, wybrałam numer do Enocha. Mój chłopak, sławny ze względu na to że potrafi robić niesamowite konstrukcje. No i z tego powodu że chodzi ze MNĄ. Córką sławnego menadżera który sprawił że Dominic Sherwood jest niesamowicie sławny (mój wymysł). Tylko czasami. Odebrał po trzecim sygnale. Milczał jakby czekał na to co mu zaraz powiem, ale ja uparcie patrzyłam w żółty sufit swojego pokoju.
-Co jest? - zapytał od niechcenia.
Jak zwykle. Szorstki i chłodny. Niezbyt rozmowny. Pełen sarkazmu.
-Nie mów tak do mnie. To tak jakbym była rzeczą - warknęłam.
Westchnięcie po drugiej stronie słuchawki, sprawiło że miałam łzy w oczach. Trzymałam sie go jak tylko się dało. Sama nie wiem czemu... Po prostu go kochałam. Ale on traktował mnie jak powietrze.
-Jestem zajęty. Robię wywiad do CNNMadrit.
I tym sposobem się rozłączył. Nie zapłakałam. Żadna łza nie zabłyszczała na moim policzku. Po prostu odłożyłam telefon na biurko i sięgnęłam pod łóżko. Po każdej rozmowie z Enochem piłam, paliłam i robiłam co się da aby zapomnieć o bólu jaki odczuwałam w piersi. Z tym wiązała się także żyletka.
***
Następnego dnia nic nie zjadłam. Nakarmiłam psy i wyciągnęłam Amatis na spacer po stadninie w której trzymam Palais. Już jutro mnie tu nie będzie. Enoch znajdzie jakąś dziewczynę na kilka nocy, ale nadal będzie utrzymywał że jestem najlepszym co ma. Idiota. Wsiadłam w autobus trzymając siostrę za rękę. Wysiadłyśmy o przystanek za późno bo zapatrzyłam się w plakat przedstawiający jedną z kukiełek Enocha. Potem okazało się że Palai jest strasznie brudna, a na koniec musiałam zrobić kółko okok toru crossowego z Palais na której grzbiecie siedziała Ama.  Teraz marzyłam o tym aby zostawić wszystko już teraz.
***
Odebrałam Palais de Danse od jednego ze stajennych Morgan. Od pani Stewart otrzymałam kluczyk do pokoju oraz regulamin i inne kartki. Peregrine od razu pobiegła w kierunku stajni, a stajenny zaprowadził mnie do odpowiedniego boksu. Klacz zaczęła zajadać się sianem i owsem. Zagwizdałam na oba psy i zapinając im smycze zrobiłam kilka kroków w stronę budynku mieszkalnego, gdyż obiad przegapiłam. Szłam powoli łapiąc wzrokiem wszystkie detale. Trzeba przyznać że było to piękne dopóki Strange mnie mocniej nie pociągnął a ja wywaliłam się na lodzie. Podszedł do mnie jakiś chłopak i podał rękę. Zignorowałam to. Sama się podniosłam i złapałam obie smycze. Kość ogonowa zaczęła pulsować, ale nie okazałam bólu.
-Hej... Nic ci nie jest? - zapytał.
Dopiero teraz zauważyłam tatuaże wystające spod kurtki, kolczyki i czarne włosy. Skądś go kojarzę... Ale nie wiem skąd.
-Na to wygląda - mruknęłam i ruszyłam dalej.
-Jestem Andy Biersack. Jeśli chcesz to chyba mógłbym ci pomóc. Choć jestem tu nowy.
Przystanęłam i westchnęłam obracając się na pięcie w stornę Andy'ego.
-Xianmei Chung. Nie ma takiej potrzeby panie Biersack - rzekłam oschle i kontynuowałam przerwaną podróż.
Ms. Peregrine wydała z siebie szczeknęcie, a ja aż podskoczyłam gdy obok mnie znalazł się duży pies. Niewątpliwie większy od mojej suni. Doctor Strange tak się trząsł że zabrałam go na ręce i ominęłam - jak sié domyśliłam - psa Andy'ego Biersack'a.

Andy? W końcu mam wenę ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz