sobota, 18 lutego 2017

Od Maxa CD Samanthy

Po tym jak Sammy odkryła, że zjadłem wszystkie żelki (po prostu nie mogłem się powstrzymać) z powrotem objąłem ją ramieniem. Wtuliła się we mnie i nasza uwaga znów skupiła się na filmie.
Szczerze powiedziawszy początek filmu nie był dla mnie jakoś specjalnie emocjonujący. Zaczynał się jak typowy damski wyciskacz łez z szczęśliwym zakończeniem gdzie główni bohaterowie na koniec zostają parą, biorą ślub i mają gromadkę dzieciaków. Jednak kiedy fabuła zaczęła się rozkręcać film wciągnął mnie bardziej. Samo zakończenie, w którym o dziwo nie było żadnego ślubu (głównych bohaterów oczywiście) i płatków róż lecących z nieba, zaskoczyło mnie. Myślałem, że Lou w porę przekona Willa by jednak zmienił swoją decyzję, a tu proszę. Chciałem podyskutować sobie na temat tej zaskakującej końcówki filmu z Sammy, ale dziewczyna zasnęła oparta o moje ramię. Kiedy napisy końcowe wpełzły na ekran laptopa zamknąłem go z cichym kliknięciem. Nadal trzymałem go na kolanach, wpatrując się w uroczą twarz śpiącej Sam. Wyglądała na taką spokojną, a ciepłe światło świec ustawionych na parapecie podkreślało jej delikatne rysy. Za nic nie chciałem jej obudzić i najdelikatniej jak potrafiłem podłożyłem pod jej głowę swoją poduszkę. Następnie sięgnąłem po laptopa aby go odłożyć na biurko, ale w tym samym momencie dziewczyna podniosła się szybko i przeczesała dłonią włosy.
- Wybacz, nie chciałem cię budzić. Miałem zamiar odłożyć laptopa – szepnąłem, uśmiechając się lekko
- Nic się nie stało – odparła zaspanym głosem i przetarła oczy.
Sammy, prawie na wpół przytomna, zsunęła stopy z łóżka i włożyła je w miękkie, różowe papucie. Podniosła się, a gdy zamierzała wykonać pierwszy krok zachwiała się. Dobrze, że w porę zareagowałem, bo zaliczyłaby bolesne lądowanie twarzą na podłodze.
- Może ci pomóc? – zaśmiałem się cicho.
Nigdy nie widziałem jej takiej śpiącej, a w tych różowych kapciach, za dużej koszulce i rozczochranych włosach wyglądała naprawdę uroczo. Chciałem by spędziła u mnie tę noc, jednak nie miałem zamiaru być zbyt nachalnym. Powtarzałem sobie: Nie śpiesz się. Przyjdzie jeszcze na to czas. Nie martwiłem się regulaminem uniwerku.
Sam w odpowiedzi pokręciła przecząco głową. Nadal kucając, pocałowałem ją delikatnie w czubek głowy.
- W takim razie, dobranoc. – posłałem jej ostatni uśmiech, a ona wychodząc pomachała mi na do widzenia.
Kiedy zniknęła za drzwiami cichutko je zamykając podniosłem się i zgasiłem wszystkie świeczki. W pokoju zapanowała gęsta ciemność i do włącznika musiałem doczłapać po ciemku z rękami wystawionymi niczym lunatyk. Napotkałem wreszcie gładką ścianę a zaraz potem pod palcami poczułem włącznik. Szybko ogarnąłem swoje łóżko, nakarmiłem Shiręę i wpełzłem pod kołdrę, by po chwili zapaść w głęboki sen.

***
Dzisiejszy poranek zdecydowanie nie należał do tych przyjemnych. Nie dość, że na treningu spadłem chyba z dziesięć jak nie więcej razy w błoto, nie zdążyłem na śniadanie, to jeszcze spóźniłem się na pierwszą lekcję.
Wślizgnąłem się najciszej jak potrafiłem do klasy i niczym zawodowy ninja przemykałem między ławkami, pędząc do swojej. Myślałem, że jak zwykle na początku lekcji będzie zgiełk i harmider, a tym czasem zastała mnie cisza i spokój. Pomyślałem, że albo przeleciało już pół lekcji, albo był… Cholera, sprawdzian!
- O! Powitajmy gorąco pana Watsona! – pan Mark podniósł wzrok znad sterty papierów
Zamarłem w przygarbionej postawie jednak po chwili wyprostowałem się, głupio się uśmiechając. Kompletnie nie wiedziałem co zrobić lub powiedzieć, co zdarza mi się rzadko, więc dalej stałem jak słup soli. Pan Mark wstał zza biurka i podszedł do mnie. Jego mina wyrażała dość dziwne zadowolenie, a w jego oczach iskrzyło się rozbawienie. Przynajmniej miał dobry humor i może moje spóźnienie tym razem ujdzie mi płazem. Powiadają: nadzieja matką głupich, więc nie liczyłem na nic szczególnego. Nauczyciel sprawiał wrażenie czekającego na moje daremne próby usprawiedliwiania się, ale nie miałem zamiaru tego robić.
- Masz jakąś wymówkę? – odezwał się, podając mi złączone kartki testu
- Nie, proszę pana. – odparłem, uspokajając swój oddech po szaleńczym biegu - I przepraszam za spóźnienie.
Pan Mark uśmiechnął się i odwracając się na pięcie odszedł z powrotem na przód klasy.
- W takim razie, usiądź. – powiedział na odchodne i spojrzał na zegarek – Przypominam, że zostało ci pół godziny.
Po zajęciach przyszedł czas na obiad i kolejny trening. Mojej uwadze nie uszedł walentynkowy wystrój na stołówce i… No, wszędzie. Właściwie dzięki niemu uświadomiłem sobie, że to już dzisiaj. Pewnie myślicie: O, Max zapomniał o prezencie i będzie szykował coś na ostatnią chwilę. Jednak zaskoczę was, bo prezent przygotowałem ponad tydzień temu! Chciałem, żeby ten dzień, nasze pierwsze walentynki, Sammy zapamiętała na dłużej. Toteż cały ten czas moją głowę zaprzątał wybór odpowiedniego prezentu dla niej. Przejrzałem niezliczoną ilość internetowych poradników, pytałem inne dziewczyny co chciałyby dostać od swojego chłopaka i szczerze, to oprócz kwiatów nic innego nie pasowało mi na prezent dla Sam. Postanowiłem, że stworzę coś sam. Może wyjdzie to kijowo, ale miałem nadzieję, że Sammy to doceni.Poprosiłem nawet Samsa żeby pomógł mi z organizacją tego wszystkiego. Na moje szczęście zgodził się.
Szedłem właśnie korytarzem do mojego pokoju, by móc się przebrać z ‘’końskich ciuchów’’ na te czystsze, kiedy zauważyłem opartą o ścianę Sammy. Wyglądała jakby na kogoś czekała, a po tym jak co chwilę zerkała w moją stronę domyśliłem się, że tym kimś jestem ja.
- Hej. – przywitałem się, szczerząc się w swoim standardowym uśmiechu
- Wesołych walentynek! – Sammy przytuliła mnie mocno
Odwzajemniłem uścisk. Przytknąłem usta do jej pachnących włosów i szepnąłem na ucho cztery słowa: Zapomniałem, że to dzisiaj. Dziewczyna spojrzała na mnie marszcząc brwi, a ja próbowałem ukryć uśmiech, cisnący mi się na twarz.

- Zapomniałeś? – powtórzyła, patrząc na mnie z niedowierzaniem
- Nie no, żartuję. – roześmiałem się, całując ją w policzek – Prezencik czeka na ciebie już od tygodnia.
Sammy uderzyła mnie lekko zaciśniętą pięścią w ramię.
- Czemu zawsze musisz tak robić. – zaśmiała się. Było to bardziej stwierdzenie niż pytanie, ale i tak na nie odpowiedziałem
- Bo lubię cię denerwować.
Dziewczyna prychnęła i przewróciła oczami, uśmiechając się lekko. Następnie pomachała mi przed oczami jakimiś skrawkami papieru.
- Proszę.
Chwyciłem je i przyjrzałem się im bliżej. To były bilety na mecz siatkówki. Dwa kluby: Polonia London i London Docklands miały walczyć o wstęp na mistrzostwa kraju. Data wskazywała na 14.02., czyli dziś o godzinie 19.00. Spojrzałem na Sammy, która wpatrywała się we mnie w oczekiwaniu mojej reakcji. Uśmiechnąłem się szeroko i mocno przytuliłem dziewczynę.
- Dzięki! – podziękowałem entuzjastycznie
- To sio do pokoju się przebrać. Za pięć minut przy moim samochodzie. – zakomenderowała Sam, posyłając mi uśmiech
- Tak jest, kapitanie! – zasalutowałem jej, otwierając drzwi swojego pokoju
- A, no i weź też Sama. Mam trzy bilety. – dodała, będąc już przy schodach
W pokoju szybko podbiegłem do szafy. Przejrzałem jej zawartość i wyciągnąłem kraciastą koszulę oraz ciemne spodnie. Przebrałem się, wyszorowałem zęby i przeglądając się w lustrze łazienki przeczesałem palcami włosy. Gotowy zjawiłem się dokładnie pięć minut później na parkingu.
- A gdzie masz Sammy’ego? – usłyszałem pytanie i natychmiast złapałem się za głowę, przypominając sobie o bracie

- Kurde, zapomniałem o nim. Czekaj, lecę po niego – zawróciłem i pobiegłem z powrotem do akademika
Udało mi się przekonać brata żeby z nami jechał, a po drodze do samochodu Samanthy obgadaliśmy zmieniony plan. Sam skłamał, że Hopeful, jego klacz, nie najlepiej się czuje. Przekonał Sammy, żebyśmy jechali na dwa auta i w razie czego, będzie mógł szybko wrócić do Morgan.
Kiedy siedzieliśmy już na trybunach i czekaliśmy na rozpoczęcie rozgrywek wierciłem się na siedzeniu i rozglądałem dookoła. Przyznam, że na ostatnim meczu byłem z tatą wieki temu i to jeszcze był mecz koszykówki. Nigdy nie miałem okazji oglądać zawodowych siatkarzy w akcji, więc byłem mega podekscytowany. Hala była ogromna. Sklepienie wisiało jakieś dziesięć metrów nad naszymi głowami, a wokół boiska rozstawione były trybuny. Sammy udało się zaklepać nam miejsca w drugim rzędzie, skąd był świetny widok. Po kilku minutach na boisko weszli siatkarze i rozpoczął się mecz. 
Tak jak się spodziewałem, mecz przyniósł nam sporo emocji. Oba kluby szły łeb w łeb. W ich grze widać było profesjonalizm i nieme porozumienia między zawodnikami. Z każdym zdobytym punktem czy to Polonii London czy London Docklands kibice podnosili się z krzykiem ze swoich miejsc. Powiem, że choć było głośno, to uczucie towarzyszące temu wrzaskowi było niesamowite. Pod koniec meczu dałem znak Samowi. Chłopak kiwnął głową i pożegnał się z Sammy. Mówił, że napisał do niego Cole, bo Hope znowu zrobiła się niespokojna. Tak naprawdę obaj wiedzieliśmy, że to nie prawda.
Będąc już przy samochodzie Samanthy, czułem się jakbyśmy wracali nie z meczu siatkówki, ale z głośnego koncertu rockowego. Kiedy dziewczyna wyciągnęła z torebki kluczyki do swojego Minicoopera wyrwałem je z jej palców i uśmiechnąłem się chytrze. 
- Teraz czas na mój prezent. 
Podszedłem do drzwi od strony pasażera i otwarłem je, by Sam mogła wsiąść. Wsiadając, dziewczyna zmierzyła mnie wzrokiem, ale nie protestowała. Okrążyłem samochód i usiadłem za kierownicą. Zapiąłem pas, włożyłem klucz do stacyjki i spojrzałem na Sam. Następnie wyciągnąłem z kieszeni spodni czerwoną chustkę.
- Muszę zasłonić ci oczka. - uśmiechnąłem się

- Nie ma mowy. - zaprotestowała
- Ale wtedy to nie będzie niespodzianka! 
Dziewczyna westchnęła i zamknęła oczy, pozwalając zawiązać sobie chustkę. Starałem się to zrobić delikatnie. Chwilę potem byliśmy już w drodze. Podróż nie trwała długo, bo już po kilku minutach byliśmy na miejscu. Zaparkowałem w pobliżu naszego miejsca docelowego i pomogłem dziewczynie wysiąść z samochodu. 
- Mogę już to zdjąć? - zapytała odrobinę znużonym tonem
- Nie. - odparłem i ze śmiechem wziąłem Sammy na ręce
Sam krzyknęła i uczepiła się palcami mojej kurtki. 
- Max! Postaw mnie na ziemi! - rozkazała, ściągając z oczu opaskę
- Nigdy! - zaśmiałem się 
Postawiłem Sam na nogi dopiero po przejściu jeszcze kilku kroków. Na widok przygotowanego stolika i świeczek uśmiechnąłem się jeszcze szerzej. Czyli Samuel zdążył to wypakować i odjechać. Z tego miejsca by świetny widok na Tamizę, która pod osłoną nocy nie wyglądała na tak zanieczyszczoną, i oświetlone, powoli kręcące się London Eye

Było ciemno, a porozstawiane losowo świeczki nie były zapalone, więc wyciągnąłem z kieszeni zapalniczkę i podchodząc po kolei do każdej podpalałem knot. Po chwili wszystko wokół oświetlało blade światło świec i odległych latarni.
Sammy nadal stała w miejscu i przyglądała się temu wszystkiemu. Na jej twarzy dostrzegłem zaskoczenie. Korzystając z okazji wyciągnąłem bukiet kolorowych róż z prowizorycznego wazonu zrobionego ze słoika i podszedłem do dziewczyny. 
W kwiaciarni długo zastanawiałem się nad kolorem kwiatów. Nie potrafiłem się zdecydować, więc wziąłem po trochu z każdego rodzaju. 
- Proszę, panno Garcia. - ukłoniłem się po raz wtóry naśladując gentelmana z przesadnym angielskim akcentem - Żółty kolor oznacza radość. Zielony to życie i nadzieja, różowy... No cóż, nie pamiętam do końca co znaczył, ale też coś pozytywnego. W każdym razie, fioletowy oznacza szlachetność, biały dobro, a czerwień uczucie. Chciałbym ci tego wszystkiego życzyć, Sammy. Wesołych walentynek.


Sammy? ^^ Końcówka do dupy, wiem
1772 słów jak rok I rozbioru Polski xdd

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz