Szczerze powiedziawszy początek filmu nie był dla mnie jakoś specjalnie
emocjonujący. Zaczynał się jak typowy damski wyciskacz łez z szczęśliwym
zakończeniem gdzie główni bohaterowie na koniec zostają parą, biorą ślub i mają
gromadkę dzieciaków. Jednak kiedy fabuła zaczęła się rozkręcać film wciągnął
mnie bardziej. Samo zakończenie, w którym o dziwo nie było żadnego ślubu (głównych bohaterów oczywiście) i
płatków róż lecących z nieba, zaskoczyło mnie. Myślałem, że Lou w porę przekona
Willa by jednak zmienił swoją decyzję, a tu proszę. Chciałem podyskutować sobie
na temat tej zaskakującej końcówki filmu z Sammy, ale dziewczyna zasnęła oparta
o moje ramię. Kiedy napisy końcowe wpełzły na ekran laptopa zamknąłem go z
cichym kliknięciem. Nadal trzymałem go na kolanach, wpatrując się w uroczą
twarz śpiącej Sam. Wyglądała na taką spokojną, a ciepłe światło świec
ustawionych na parapecie podkreślało jej delikatne rysy. Za nic nie chciałem
jej obudzić i najdelikatniej jak potrafiłem podłożyłem pod jej głowę swoją
poduszkę. Następnie sięgnąłem po laptopa aby go odłożyć na biurko, ale w tym
samym momencie dziewczyna podniosła się szybko i przeczesała dłonią włosy.
- Wybacz, nie chciałem cię budzić. Miałem zamiar odłożyć laptopa –
szepnąłem, uśmiechając się lekko
- Nic się nie stało – odparła zaspanym głosem i przetarła oczy.
Sammy, prawie na wpół przytomna, zsunęła stopy z łóżka i włożyła je w
miękkie, różowe papucie. Podniosła się, a gdy zamierzała wykonać pierwszy krok
zachwiała się. Dobrze, że w porę zareagowałem, bo zaliczyłaby bolesne lądowanie
twarzą na podłodze.
- Może ci pomóc? – zaśmiałem się cicho.
Nigdy nie widziałem jej takiej śpiącej, a w tych różowych kapciach, za dużej
koszulce i rozczochranych włosach wyglądała naprawdę uroczo. Chciałem by
spędziła u mnie tę noc, jednak nie miałem zamiaru być zbyt nachalnym.
Powtarzałem sobie: Nie śpiesz się.
Przyjdzie jeszcze na to czas. Nie martwiłem się regulaminem uniwerku.
Sam w odpowiedzi pokręciła przecząco głową. Nadal kucając, pocałowałem
ją delikatnie w czubek głowy.
- W takim razie, dobranoc. – posłałem jej ostatni uśmiech, a ona
wychodząc pomachała mi na do widzenia.
Kiedy zniknęła za drzwiami cichutko je zamykając podniosłem się i
zgasiłem wszystkie świeczki. W pokoju zapanowała gęsta ciemność i do włącznika
musiałem doczłapać po ciemku z rękami wystawionymi niczym lunatyk. Napotkałem
wreszcie gładką ścianę a zaraz potem pod palcami poczułem włącznik. Szybko
ogarnąłem swoje łóżko, nakarmiłem Shiręę i wpełzłem pod kołdrę, by po chwili
zapaść w głęboki sen.
***
Dzisiejszy poranek zdecydowanie nie należał do tych przyjemnych. Nie dość, że na treningu spadłem chyba z dziesięć jak nie więcej razy w błoto, nie zdążyłem
na śniadanie, to jeszcze spóźniłem się na pierwszą lekcję.
Wślizgnąłem się
najciszej jak potrafiłem do klasy i niczym zawodowy ninja przemykałem między
ławkami, pędząc do swojej. Myślałem, że jak zwykle na początku lekcji będzie
zgiełk i harmider, a tym czasem zastała mnie cisza i spokój. Pomyślałem, że
albo przeleciało już pół lekcji, albo był… Cholera, sprawdzian!
- O! Powitajmy gorąco pana Watsona! – pan Mark podniósł wzrok znad
sterty papierów
Zamarłem w przygarbionej postawie jednak po chwili wyprostowałem się,
głupio się uśmiechając. Kompletnie nie wiedziałem co zrobić lub powiedzieć, co
zdarza mi się rzadko, więc dalej stałem jak słup soli. Pan Mark wstał zza
biurka i podszedł do mnie. Jego mina wyrażała dość dziwne zadowolenie, a w jego
oczach iskrzyło się rozbawienie. Przynajmniej miał dobry humor i może moje
spóźnienie tym razem ujdzie mi płazem. Powiadają: nadzieja matką głupich, więc
nie liczyłem na nic szczególnego. Nauczyciel sprawiał wrażenie czekającego na
moje daremne próby usprawiedliwiania się, ale nie miałem zamiaru tego robić.
- Masz jakąś wymówkę? – odezwał się, podając mi złączone kartki testu
- Nie, proszę pana. – odparłem, uspokajając swój oddech po szaleńczym biegu - I przepraszam za spóźnienie.
Pan Mark uśmiechnął się i odwracając się na pięcie odszedł z powrotem
na przód klasy.
- W takim razie, usiądź. – powiedział na odchodne i spojrzał na zegarek
– Przypominam, że zostało ci pół godziny.
Po zajęciach przyszedł czas na obiad i kolejny trening. Mojej uwadze
nie uszedł walentynkowy wystrój na stołówce i… No, wszędzie. Właściwie dzięki niemu uświadomiłem sobie, że to już
dzisiaj. Pewnie myślicie: O, Max
zapomniał o prezencie i będzie szykował coś na ostatnią chwilę. Jednak
zaskoczę was, bo prezent przygotowałem ponad tydzień temu! Chciałem, żeby ten
dzień, nasze pierwsze walentynki, Sammy zapamiętała na dłużej. Toteż cały ten
czas moją głowę zaprzątał wybór odpowiedniego prezentu dla niej. Przejrzałem
niezliczoną ilość internetowych poradników, pytałem inne dziewczyny co chciałyby
dostać od swojego chłopaka i szczerze, to oprócz kwiatów nic innego nie
pasowało mi na prezent dla Sam. Postanowiłem, że stworzę coś sam. Może wyjdzie
to kijowo, ale miałem nadzieję, że Sammy to doceni.Poprosiłem nawet Samsa żeby pomógł mi z organizacją tego wszystkiego. Na moje szczęście zgodził się.Szedłem właśnie korytarzem do mojego pokoju, by móc się przebrać z ‘’końskich ciuchów’’ na te czystsze, kiedy zauważyłem opartą o ścianę Sammy. Wyglądała jakby na kogoś czekała, a po tym jak co chwilę zerkała w moją stronę domyśliłem się, że tym kimś jestem ja.
- Hej. – przywitałem się, szczerząc się w swoim standardowym uśmiechu
- Wesołych walentynek! – Sammy przytuliła mnie mocno
Odwzajemniłem uścisk. Przytknąłem usta do jej pachnących włosów i
szepnąłem na ucho cztery słowa: Zapomniałem, że to dzisiaj. Dziewczyna
spojrzała na mnie marszcząc brwi, a ja próbowałem ukryć uśmiech, cisnący mi się
na twarz.
- Zapomniałeś? – powtórzyła, patrząc na mnie z niedowierzaniem
- Nie no, żartuję. – roześmiałem się, całując ją w policzek – Prezencik
czeka na ciebie już od tygodnia.
Sammy uderzyła mnie lekko zaciśniętą pięścią w ramię.
- Czemu zawsze musisz tak robić. – zaśmiała się. Było to bardziej
stwierdzenie niż pytanie, ale i tak na nie odpowiedziałem
- Bo lubię cię denerwować.
Dziewczyna prychnęła i przewróciła oczami, uśmiechając się lekko.
Następnie pomachała mi przed oczami jakimiś skrawkami papieru.
- Proszę.
Chwyciłem je i przyjrzałem się im bliżej. To były bilety na mecz
siatkówki. Dwa kluby: Polonia London
i London Docklands miały walczyć o
wstęp na mistrzostwa kraju. Data wskazywała na 14.02., czyli dziś o godzinie 19.00.
Spojrzałem na Sammy, która wpatrywała się we mnie w oczekiwaniu mojej reakcji. Uśmiechnąłem
się szeroko i mocno przytuliłem dziewczynę.
- Dzięki! – podziękowałem entuzjastycznie
- To sio do pokoju się przebrać. Za pięć minut przy moim samochodzie. –
zakomenderowała Sam, posyłając mi uśmiech
- Tak jest, kapitanie! – zasalutowałem jej, otwierając drzwi swojego
pokoju
- A, no i weź też Sama. Mam trzy bilety. – dodała, będąc już przy
schodach
W pokoju szybko podbiegłem do szafy. Przejrzałem jej zawartość i
wyciągnąłem kraciastą koszulę oraz ciemne spodnie. Przebrałem się, wyszorowałem
zęby i przeglądając się w lustrze łazienki przeczesałem palcami włosy. Gotowy
zjawiłem się dokładnie pięć minut później na parkingu.
- A gdzie masz Sammy’ego? – usłyszałem pytanie i natychmiast złapałem
się za głowę, przypominając sobie o bracie
- Kurde, zapomniałem o nim. Czekaj, lecę po niego – zawróciłem i
pobiegłem z powrotem do akademika
Udało mi się przekonać brata żeby z nami jechał, a po drodze do
samochodu Samanthy obgadaliśmy zmieniony plan. Sam skłamał, że Hopeful, jego klacz,
nie najlepiej się czuje. Przekonał Sammy, żebyśmy jechali na dwa auta i w razie
czego, będzie mógł szybko wrócić do Morgan.
Kiedy siedzieliśmy już na trybunach i czekaliśmy na rozpoczęcie
rozgrywek wierciłem się na siedzeniu i rozglądałem dookoła. Przyznam, że na
ostatnim meczu byłem z tatą wieki temu i to jeszcze był mecz koszykówki. Nigdy
nie miałem okazji oglądać zawodowych siatkarzy w akcji, więc byłem mega
podekscytowany. Hala była ogromna. Sklepienie wisiało jakieś dziesięć metrów nad
naszymi głowami, a wokół boiska rozstawione były trybuny. Sammy udało się
zaklepać nam miejsca w drugim rzędzie, skąd był świetny widok. Po kilku
minutach na boisko weszli siatkarze i rozpoczął się mecz.
Tak jak się spodziewałem, mecz przyniósł nam sporo emocji. Oba kluby szły łeb w łeb. W ich grze widać było profesjonalizm i nieme porozumienia między zawodnikami. Z każdym zdobytym punktem czy to Polonii London czy London Docklands kibice podnosili się z krzykiem ze swoich miejsc. Powiem, że choć było głośno, to uczucie towarzyszące temu wrzaskowi było niesamowite. Pod koniec meczu dałem znak Samowi. Chłopak kiwnął głową i pożegnał się z Sammy. Mówił, że napisał do niego Cole, bo Hope znowu zrobiła się niespokojna. Tak naprawdę obaj wiedzieliśmy, że to nie prawda.
Będąc już przy samochodzie Samanthy, czułem się jakbyśmy wracali nie z meczu siatkówki, ale z głośnego koncertu rockowego. Kiedy dziewczyna wyciągnęła z torebki kluczyki do swojego Minicoopera wyrwałem je z jej palców i uśmiechnąłem się chytrze.
- Teraz czas na mój prezent.
Podszedłem do drzwi od strony pasażera i otwarłem je, by Sam mogła wsiąść. Wsiadając, dziewczyna zmierzyła mnie wzrokiem, ale nie protestowała. Okrążyłem samochód i usiadłem za kierownicą. Zapiąłem pas, włożyłem klucz do stacyjki i spojrzałem na Sam. Następnie wyciągnąłem z kieszeni spodni czerwoną chustkę.
- Muszę zasłonić ci oczka. - uśmiechnąłem się
- Nie ma mowy. - zaprotestowała
- Ale wtedy to nie będzie niespodzianka!
Dziewczyna westchnęła i zamknęła oczy, pozwalając zawiązać sobie chustkę. Starałem się to zrobić delikatnie. Chwilę potem byliśmy już w drodze. Podróż nie trwała długo, bo już po kilku minutach byliśmy na miejscu. Zaparkowałem w pobliżu naszego miejsca docelowego i pomogłem dziewczynie wysiąść z samochodu.
- Mogę już to zdjąć? - zapytała odrobinę znużonym tonem
- Nie. - odparłem i ze śmiechem wziąłem Sammy na ręce
Sam krzyknęła i uczepiła się palcami mojej kurtki.
- Max! Postaw mnie na ziemi! - rozkazała, ściągając z oczu opaskę
- Nigdy! - zaśmiałem się
Postawiłem Sam na nogi dopiero po przejściu jeszcze kilku kroków. Na widok przygotowanego stolika i świeczek uśmiechnąłem się jeszcze szerzej. Czyli Samuel zdążył to wypakować i odjechać. Z tego miejsca by świetny widok na Tamizę, która pod osłoną nocy nie wyglądała na tak zanieczyszczoną, i oświetlone, powoli kręcące się London Eye.
Było ciemno, a porozstawiane losowo świeczki nie były zapalone, więc wyciągnąłem z kieszeni zapalniczkę i podchodząc po kolei do każdej podpalałem knot. Po chwili wszystko wokół oświetlało blade światło świec i odległych latarni.
Sammy nadal stała w miejscu i przyglądała się temu wszystkiemu. Na jej twarzy dostrzegłem zaskoczenie. Korzystając z okazji wyciągnąłem bukiet kolorowych róż z prowizorycznego wazonu zrobionego ze słoika i podszedłem do dziewczyny.
W kwiaciarni długo zastanawiałem się nad kolorem kwiatów. Nie potrafiłem się zdecydować, więc wziąłem po trochu z każdego rodzaju.
- Proszę, panno Garcia. - ukłoniłem się po raz wtóry naśladując gentelmana z przesadnym angielskim akcentem - Żółty kolor oznacza radość. Zielony to życie i nadzieja, różowy... No cóż, nie pamiętam do końca co znaczył, ale też coś pozytywnego. W każdym razie, fioletowy oznacza szlachetność, biały dobro, a czerwień uczucie. Chciałbym ci tego wszystkiego życzyć, Sammy. Wesołych walentynek.
Sammy? ^^ Końcówka do dupy, wiem
1772 słów jak rok I rozbioru Polski xdd
1772 słów jak rok I rozbioru Polski xdd
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz