Tak... to Quintano. Ale ten gościu to nie Raffaele ^^ |
to jego będzie mi brakować najbardziej. Założyłem
mu kantar i czarną lonżę. Siwek ochoczo ruszył w ślad za mną. Otworzyłem bramę do hali i wprowadziłem Quinto na sam środek. Gdy cmoknąłem, koń ochoczo ruszył kłusem, dookoła mnie. Raz delikatnie uderzyłem batem w ziemię, a koń skręcił w prawo. Usłyszałem jak drzwi do hali się otwierają.
-To ty jeszcze nie w pokoju? Miałeś się pakować, Raffe! - usłyszałem głos Enzo.
Zaśmiałem się delikatnie. Akurat on, znał mnie jak nikt. Ale zdziwiło go to że nawet teraz, jestem w stanie trenować konia młodszej siostry. Nie mam własnego konia. Ale ojciec obiecał że na czas pobytu w MU, da mi jakiegoś z tych które trenowałem. Jednak Quinto to koń Camy, a ja nie odbiorę jej ukochanego wierzchowca który chodzi pod wszystkimi - jak marzenie. Westchnąłem i nakazałem Siwkowi stanąć. Koń momentalnie się zatrzymał. Poklepałem go i zaprowadziłem w stronę brata.
-Miałem. Ale Cama musiała jechać na dodatkowe lekcje z gry na gitarze - posłałem mu uśmiech.
Enzo pokręcił głową. Jak zwykle, z ogromną uwagą zacząłem przyglądać się jego ciemnorudym włosą. Miał je po babci Helen. Niestety kobieta ta zmarła gdy miałem zaledwie 3 lata. Znam ją tylko
ze zdjęć. Cama nie zna jej w ogóle. Usłyszeliśmy kroki. O nie... Kolejna osoba do towarzystwa? Enzo wyczuł mój nastrój i poklepał mnie po plecach. Do hali, uroczystym krokiem wparadował ojciec, a wraz z nim matka i Tiffany - dziewczyna Enzo. Ojciec podszedł do mnie tak szybko że omal nie wypuściłem z ręki lonży Quintano, gdy zaczął się śmiać.
-Mam już dla ciebie idealnego konia - zdusił śmiech, bo matka zmierzyła go chłodnym spojrzeniem co nie jest w jej stylu - Słyszałeś o nowej dostawie koni, z Meksyku?
Zmarszczyłem brwi. Tiff trąciła mnie w rękę, więc oddałem jej Quintano.
-Tak.
Enzo wytrzeszczył oczy. O czym ja jeszcze nie wiem? Matka jednak stała z twarzą o wyrazie kamiennym. Tiffany szybko wyszła z hali, ciągnąć za sobą siwego wierzchowca, który wyraźnie stawiał opór. Chciał wiedzieć co tak ważnego się tu dzieje.
-Mam 4-latkę, której nikt jeszcze nie trenował. To wielkie wyzwanie, ale sobie poradzisz co? Nazwiesz ją jak chcesz bo klacz nie ma jeszcze imienia - wyrzucił z siebie ojciec.
Nie dałem po sobie poznać złości. Jak mógł? Tóż przed moim wyjazdem? Konia od podstaw? Przełknąłem nerwowo ślinę.
***
Czterolatka położyła uszy po sobie gdy Jack, jeden ze stajennych, usiłował wprowadzić ją do przyczepy. Kłapała zębami, rzucała łbem i grzebała kopytem w ziemi. Poprosiłem by mężczyzna oddał mi klacz. Na odchodne szepnął coś w stylu Diablica. Gdy chwyciłem za postronek, klacz uskoczyła w bok, ale zaparłem się mocno.
-Spokojnie mi sorpresa - zwróciłem się do klaczy.
Carmen uśmiechnęła się lekko na to jak zwróciłem się do klaczy. Uwielbiała język hiszpański którego uczył ją Diego Velazquez podczas naszego pobytu w San Sebastian na zawodach konnych gdzie startowałem na Queen of Missisipi. Wpadłem na cudowne imię dla tak
niespokojnej klaczy jak ta. Enzo skrzywił się gdy klacz stanęła dęba, a ja straciłem równowagę i upadłem pod jej kopyta. Ta skorzystała z okazji i uciekła w kierunku łąki gdzie złapała ją Tiffany. Imię... Ach tak. Zamierzałem nazwać ją po prostu Daily Suprise. Czyli coś w stylu dzienna niespodzianka. Czy tam codzienna. Chodziło głównie o słowo niespodzianka.
***
Jakimś cudem udało mi się wyprowadzić klacz z przyczepy po długiej podróży. Obiecałem mamie że zadzwonię, ale obecnie marzyłem o tym żeby się położyć, a Suprise nie ułatwiała zadania. Po trzeciej próbie wprowadzenia klaczy do stajni, po prostu postanowiłem na razie odstawić ją na łąkę. Ojciec wpadł na szalony pomysł - dać mi niczego nie nauczoną klacz do Akademi z niesamowitymi dzieciakami. Wypuściłem Gniadą na pastwisko gdzie od razu zaczęła brykać koziołki i tarzać się w trawie. Mimo woli uśmiechnąłem się do siebie.
Ciekawe jak moja kochana niespodzianka sprawuje się pod siodłem i czy rozumie podstawowe komendy jak "rusz". Nagle moją uwagę przykuła jakaś dziewczyna zmierzająca w stronę łąki. Ciężko było mi określić jej dokładny wygląd, ale wiedziałem jedno - zmierza na pastwisko na którym jest Suprise i jeszcze jakiś rumak. Zanim zdążyłem ją ostrzec, weszła na łąkę. Gniada położyła uszy po sobie i rzuciła się na dziewczynę.
-Uważaj! - zawołałem i rzuciłem się w kierunku Daily.
W ostatniej chwili przytrzymałem klacz za kantar i uspokoiłem ją. Ciężko dyszała, ale ani jej, ani dziewczynie nic się nie stało. Już w pierwszy dzień klacz narobiła mi kłopotów. Ciekawe co spotka mnie jutro.
Jakaś dziewczyna chętna?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz