sobota, 11 marca 2017

Od Arieli do ...

Czeka mnie długa droga... Westchnęłam.. W głębi duszy nie chciałam nigdzie jechać, nie chciałam nic ze sobą robić. Jedyną rzeczą, która najbardziej kusiła, była chęć wyrwania się z tego wariatkowa.
Podeszłam do lustra i zajęłam się zmywaniem rozmytych resztek tuszu spod moich oczu. Przeczesałam szczotką włosy, które już po chwili nabrały objętości i zaczęłam się ubierać. Znalazłam bluzkę, która wydała mi się być idealna na tę okazję:
Założyłam do tego legginsy z wyrysowanymi kośćmi i oczywiście glany:
Znalezione obrazy dla zapytania glany tumblr
Strój sam w sobie się uzupełniał. Gdy byłam już ubrana, zajęłam się nakładaniem tapety. Po wszystkim spakowałam najważniejsze rzeczy, kosmetyki, żarcie dla Donovana i parę innych pierdół. Kiedy wybiła jedenasta złapałam za plecak i zarzuciłam go sobie na plecy, w jedną rękę złapałam torbę z ciuchami, a w drugą klatkę ze szczurem..
***
Całą drogę myślałam jak tam będzie? Czy znajdę kogoś z kim będę mogła porozmawiać? Czy tradycyjnie wszyscy od razu mnie znienawidzą...
Setki myśli kłębiły się w mojej drodze. Kierowca w pewnym momencie się zatrzymał..
-Jesteśmy -powiedział krótko -a teraz wypierdalaj
Wywróciłam oczami i złapałam za swoje rzeczy. Szczur wyraźnie pokazywał, że nie chce już siedzieć w klatce, dlatego uchyliłam drzwiczki, a ten od razu wdrapał się na moje ramię. Poszliśmy do sekretariatu gdzie powiadomiłam panią od papierkowej roboty o tym, że już jestem.
Dostałam klucz do pokoju, numer 8. Nie jest tak źle.. Pomyślałam i od razu zaczęłam się rozpakowywać, oczywiście zaraz po tym jak odstawiłam czerwonookiego na łóżko, a jego klatkę na biurko. Zajęłam się rozwieszaniem plakatów, które na szczęście znacznie przyciemniły ten pokój. Zasłoniłam trochę żaluzje, bo słońce strasznie świeciło mi po oczach. Usiadłam na łóżku, a Donovan wgramolił się na moje kolana.
Czekałam na cud. Miałam nadzieję, że dziś dadzą mi spokój, ale nie, bo oczywiście ktoś musiał się zjawić. Ktoś, kogo imienia nie zdążyłam poznać, bo tylko powiedział mi o tym, że już pięć minut temu zaczęły się moje zajęcia i już dawno powinnam być w stajni. Nawet mnie tam nie zaprowadził, tylko musiałam sama jak głupia biegać i szukać tej durnej stajni, a trochę mi to zajęło, bo przez moje roztrzepanie wyszłam tylnym wyjściem...
Doszłam na miejsce. W końcu znalazłam stajnie. Cholera! Stajnia stajnią, ale z tego co zdążyłam się dowiedzieć, tutaj trzymają konie prywatne, stajnia z końmi stajennymi (gra słów tak bardzo) jest po drugiej stronie. Pędem się do niej udałam. Nie miałam nawet pełnego, jeździeckiego wyposażenia. Znalazłam trenerkę, która miała prowadzić moje zajęcia. Pozostało mi tylko wybrać konia..
- Myślę, że Silvan będzie najlepszy - usłyszałam głos zza moich pleców
Odwróciłam się i zobaczyłam tego samego chłopaka co wcześniej
- Skąd wiesz? - zapytałam
- Jestem tu już trochę i jeździłem już na paru koniach stajennych, on była najspokojniejszy- uśmiechnął się, robił wrażenie przemiłego chłopaka, jednakże ja wolałam nie nawiązywać z nim bliższej relacji, jednak coś mnie podkusiło i musiałam zapytać
- Jak ty w ogóle masz na imię? - uniosłam jedną brew w oczekiwaniu na odpowiedź

Ktosiu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz