niedziela, 12 marca 2017

Od Erika

Siedziałem właśnie na lekcji łaciny. Niezbyt lubiłem ten język i wolałem uczyć się innych. Ale cóż... Jest on obowiązkowy... Szkoda, że mieliśmy z Zoey tylko cztery dni na przystosowanie się... Mogli dać nam z tydzień. Wtedy nie musiałbym tutaj siedzieć. Westchnąłem i odchyliłem się na krześle. Czekałem tylko na dzwonek oznajmiający koniec zajęć na dzisiaj. Nawet nie słuchałem tego, co mówił do nas nauczyciel. Po prostu patrzyłem się przed siebie nieobecnym wzrokiem. Wziąłem głęboki wdech i ciężko wypuściłem powietrze. Nagle usłyszałem natarczywy, głośny dźwięk. Dzwonek oznajmiający koniec zajęć. Odetchnąłem z ulgą. Spakowałem szybko swoje rzeczy do plecaka i niemalże wybiegłem z sali lekcyjnej. Będąc na korytarzu zwolniłem. Ruszyłem do wyjścia z uniwersytetu. Po chwili byłem już na świeżym powietrzu. Zaciągnąłem się nim. Na moich ustach pojawił się lekki uśmiech. Wyciągnąłem telefon i włączyłem ekran, aby sprawdzić godzinę. Wyświetlała się trzynasta trzydzieści osiem. Z tego co pamiętam to obiad był wydawany w godzinach czternasta dwadzieścia do czternastej pięćdziesiąt. Powinienem dać radę jeszcze chwilę potrenować z Mortalem. Szybko - niemalże biegiem - ruszyłem do budynku mieszkalnego. Wbiegłem na swoje piętro. Zaraz stałem przed drzwiami z numerem siedemdziesiąt jeden. Wyciągnąłem klucz z kieszeni i włożyłem w zamek. Po chwili drzwi się otworzyły. Od razu po wejściu rzuciłem plecak na łóżko. Przebrałem się w strój jeździecki. Kask chwyciłem w rękę z zamiarem założenia go później.
- Rephaim, idziesz ze mną? - zapytałem psa leżącego na mym łóżku.
Ten słysząc moje słowa, od razu zerwał się na nogi. Podbiegł do mnie, wesoło merdając ogonem.
- No to idziemy - powiedziałem jakby do siebie.
Wyszliśmy z pokoju, który zaraz zamknąłem na klucz. Szliśmy powoli korytarzem. Na szczęście Rephaim nie był jak niektóre psy, które wiecznie plątają się pod nogami. Ten szedł grzecznie obok mnie i łbem dumnie uniesionym do góry. Po chwili znaleźliśmy się na zewnątrz. Swoje kroki skierowaliśmy do stadniny, która znajdowała się jakieś dziesięć minut piechotą od budynku, gdzie mieszkałem. Początkowa wersja była taka, że od razu pójdę do mego ogiera. Jednak gdzieś tak w połowie drogi zmieniłem plany. Postanowiłem najpierw iść do siodlarni i zabrać sprzęt Immortala. Jak zdecydowałem tak zrobiłem. Podczas gdy ja zbierałem rzeczy Flame'a, Rephaim czekał przed pomieszczeniem. Po kilku minutach z dodatkowym bagażem poszedłem do stajni. Wszedłem wraz z psem do środka i odnalazłem odpowiedni boks. Akurat widziałem jak ogier szykował się do zaczęcia kopania o ściany, ale kiedy mnie zobaczył zrezygnował. Otworzyłem bramkę i wpakowałem się do niego. W czasie kiedy Immortal Flame witał się ze swym psim przyjacielem zacząłem go oporządzać. Poszło mi to szybko i sprawnie. Założyłem jeszcze kask. Mogliśmy ruszać. Wyprowadziłem swych zwierzęcych towarzyszy z boksu i razem wyszliśmy ze stajni. Trzymałem ogiera za ogłowie prowadząc na parkur. Może i nie był w tym najlepszy, ale czasami nawet to przydałoby się poćwiczyć. Nie był on daleko więc zaraz byliśmy na miejscu. Weszliśmy na niego. Rozejrzałem się wokół. Zauważyłem, że było kilka niewielkich przeszkód porozstawianych. Takie mi wystarczą.
- Rephaim. Zostań tutaj, aby nic ci się nie stało - powiedziałem do psa, który od razu usiadł grzecznie.
Uśmiechnąłem się do siebie. Wsiadłem na Mortala. Lekko nacisnąłem jego boki dając znak, że może ruszać. Ten od razu się mnie posłuchał. Na początku poprowadziłem go na takie malutkie przeszkody, które bez najmniejszego problemu pokonywał. Potem ruszyłem na trochę większe. Byliśmy już przy przeszkodzie... Wtedy nagle Mortal zahamował i dopiero wtedy przeskoczył. Jednak ja poleciałem do przodu. Noga wyleciała mi poza strzemię i przeleciała na drugą stronę tak, że stanąłem nią na ziemi. Nie powiem. Zabolało trochę.
- Immortal! Stój! - krzyknąłem.
Ogier posłuchał mnie niemalże od razu. Spojrzał na mnie jakby nie rozumiał czemu na niego krzyczę. Pokręciłem jedynie głową i całkowicie zszedłem z niego. Zaprowadziłem go do Rephaima, uważając na bolącą nogę. Przywiązałem ogiera do płotu. Wtedy to mimo wszystko postanowiłem usiąść na ziemi. Uwolniłem nogę z buta. Odsunąłem trochę nogawkę spodni i przyjrzałem się bolącej kostce. Na szczęście nie wydawało się być to niczym poważnym. Zwykłe stłuczenie. Odetchnąłem z ulgą. Zsunąłem nogawkę i założyłem but. Wstałem i podszedłem do Imm.
Wyobraźcie sobie, że to Rephaim i Imm
Westchnąłem i ponownie pokręciłem głową. Ściągnąłem z niego cały sprzęt, zostawiając jedynie ogłowie - zabrałem jedynie z niego wędzidło. Puściłem go wolno i pokiwałem głową do Rephaima na znak, że może iść się chwilę pobawić. Ten od razu wstał i podbiegł do ogiera.Chwilę pobiegał wokół niego. Jednak zaraz ruszył na niewielką przeszkodę. Biegł na nią, a Mortal szedł za nim. Po chwili znalazł się przy niej i bez problemu przeskoczył ją. Flame także. Uśmiechnąłem się na ten widok. Uwielbiałem patrzeć na tą parkę. Byli dla mnie jak rodzina. Westchnąłem. Nagle zauważyłem jak Rephaim się zatrzymuje i wpatruje w jeden punkt. Ogier stanął obok niego i nie podzielając jego zainteresowania, zaczął po prostu kopać kopytem w piasku. Chciałem dowiedzieć się co tak bardzo zaintrygowało mego pupila. Powoli odwróciłem się i zobaczyłem...

Ktosiu? Kogo zobaczył Erik?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz