czwartek, 30 marca 2017

Od Yekateriny

Miałam w planach spędzić tę sobotę w łóżku z laptopem i zacząć oglądać jakiś serial. Jednak to wszystko zepsuła pewna biało-szara kupka futra. Kiedy miałam sięgnąć za laptopa pouczyłam że klawiatura jest mokra, powąchałam swoje palce i z głośnym dźwiękiem uderzenia puściłam komputer. Wytarłam palce w pościel i gdyby wzrok mógł zabijać moja kicia byłaby już martwa. Nie wierze, to coś naszczało mi na MacBook'a. Nie było co się rozczulać, jedyne co mi zostało to iść potrenować z Gavim. Było jeszcze wcześnie więc może hala będzie wolna. Pośpiesznie ubrałam pierwsze lepsze bryczesy i sweter, skarpetki i wzięłam toczek. Spięłam włosy w niechlujny kucyk i tylko nałożyłam na twarz trochę korektora pod oczy, żeby nie wyglądać jak zombie. Założyłam sztyblety i sztylpy. Wyszłam z pokoju i zeszłam ze schodów, po drodze porwałam tylko kromkę chleba z stołówki w której powoli zbierali się ludzie. Jedząc swoje "śniadanie" zmierzałam w stronę stajni, błagam tylko żeby Gavilian nie wpadł na to, że błoto to najlepszy przyjaciel konia. Otworzyłam drzwi do stajni, panował tak półmrok, światło wpadało jedynie przez górne drzwiczki prowadzące do małych padoków dla każdego konia. Podeszłam do boksu mojego księcia. Wałach skubał siano zawieszone w siatce na ścianie boksu. Cmoknęłam a koń momentalnie odwrócił się w moją stronę. Wyciągnęłam z kieszeni kawałek marchewki. Koń z zadowoleniem parsknął i podszedł do mnie, chwycił zębami warzywo, a ja pogładziłam go po jedwabistej, złocistej sierści. Kiedy zwierze skończyło jeść przysmak założyłam mu kantar i wyprowadziłam przed boks. Nie było najgorzej, było kilka sklejek na grzbiecie i pod popręgiem, ale zawsze mogło być gorzej. Chwyciłam za zgrzebło i zaczęłam dokładnie czyścić każdą nawet najmniejszą sklejkę, kiedy skończyłam wzięłam szczotke z miękkim włosiem żeby oczyścić sierść konia od kurzu i innych tego typu brudów. Kiedy Gavi już lśnił czystością przyszedł czas na najbardziej znienawidzoną czynność wałacha (chwila napięcia); czyszczenie kopyt. Złapałam za staw pęcinowy wierzchowca, cmoknęłam kilka razy ale koń nie reagował. Całym swoim ciężarem naparłam na nogę wałacha. Kiedy w końcu dał za wygraną wyczyściłam dokładnie cały brud uważając by nie zahaczyć o strzałkę.
Zostawiłam na chwile konia samego, poszłam do siodlarni po sprzęt. Wzięłam swój brązowy popręgi, siodło i ogłowie. Potem podeszłam do swojej szafki gdzie wisiały wszystkie moje czapraki. Ściągnęłam z wieszaka
różowy i zamknęłam ją na klucz który wsadziłam do kieszeni. Podeszłam do Gaviliana i zaczęłam go siodłać, kiedy wszystko co miało być na grzbiecie już tam było, zorientowałam się że nie mam ochraniaczy. Wróciłam do siodlarni, wzięłam brązowe ochraniacze na przednie i tylne nogi. Wracając wzięłam jeszcze dwa smaczki dla konia z pojemnika który zawsze stał w siodlarni, wsadziłam je do kieszeni bryczesów.
Wróciłam do konia i skończyłam go siodłać, podciągnęłam mu popręg do końca. Wyprowadziłam go ze stajni. Poprowadziłam wałacha na hale.
Otworzyłam drzwi i weszłam razem z Gavilianem do środka, zostawiłam otwarte wejście. Podeszłam do krzyżaka który był tam postawiony, lekko go obniżyłam, miał coś koło 50 cm na środku. Następnie ruszyłam w stronę stacjonaty, tą akurat podwyższyłam na wysokość 80 cm. Położyłam przed nią jednego drążka. Potem zrobiłam jeszcze jednego oksera wysokości 70 cm i piramidkę której najwyższa przeszkoda miała około metr. Na koniec ustawiłam jeszcze drążki do cavaletti. Wróciłam do Gaviego, energicznie grzebał kopytem w piasku. Uśmiechnęłam na widok zachowania wałacha. Poklepałam go po szyi i jeszcze raz poprawiłam popręg. Wsadziłam nogę do strzemienia i podciągnęłam się, kiedy siedziałam już w siodle ustawiłam sobie długość strzemion. Zaczęłam stępować. Zrobiłam najwolniejszym chodem trzy kółka, potem ruszyliśmy spokojnym kłusem. Najechałam na trzy drążki położone na środku hali. Wierzchowiec dostawał łydkę przed każdym drągiem, podnosił wysoko nogi więc nie potknął się ani razu. Wałach zachowywał się dziś bardzo spokojnie, wykonywał wszystkie polecenia a jego ruchy były płynne. Nie wyrywał się do przodu ani nie zachowywał się jakby przed chwilą uciekł z psychiatryka. Mimo ze było to aż dziwne postanowiłam później to wykorzystać. Teraz wyładuje swoją energie, a potem, kiedy już będzie spokojniejszy poćwiczymy te zło które nazywane jest ujeżdżeniem. Popędziłam konia do galopu. Zrobiłam jedno kółko zanim najechałam na krzyżaka. Dałam łydkę Gaviemu by go pobudzić jakieś trzy metry przed przeszkodą,
zaczęłam liczyć kroki konia. Wałach wybił się w idealnym momencie, potem z gracją wylądował po drugiej stronie przeszkody. Poklepałam zwierze po szyi i nakierowałam na oksera. Kazałam wałachowi przyspieszyć, wykonał moje polecenie. Zaraz przed przeszkodą poprawiłam przysiad. Koń wybił się a potem z gracją wylądował. Nie zwalniając nakierowałam rumaka na okser. Znowu pokonał przeszkodę bez żadnego problemu. Została nam tylko jednak przeszkoda. Zbliżaliśmy się do piramidy. Koń gwałtownie przyspieszył i wybił się trochę za wcześnie, mimo to wylądował wręcz idealnie. Zwolniłam i poklepałam Gaviego po szyi. Wtedy do ujeżdżalni ktoś wszedł


<Ktoś? Błagam niech tym razem ktoś odpisze>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz