niedziela, 19 marca 2017

Od Erika CD Carmen

Powoli odwróciłem się i zobaczyłem jakąś dziewczynę. Miała jasną cerę i kruczoczarne włosy, które były spięte w wysokiego koka. Siedziała na swym koniu i wpatrywała w sytuacje przed sobą. Jej wzrok przechodził ciągle pomiędzy mną, Mortalem i Rephaimem.
- Pozwalasz im się tak bawić? - usłyszałem nagle zdanie, które padło z ust nieznajomej.
- A czemu by nie? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
- Nie wiem czy to dobry pomysł - powiedziała jedynie dziewczyna.
Zaśmiałem się krótko, pokręciłem głową niedowierzająco i spojrzałem na nią. Mój wzrok wyrażał jedno. Serio? Pochyliłem lekko głowę w dół i zacząłem mówić, ponownie zaczynając patrzeć się na dziewczynę:
- O co ci chodzi? Twój pies bądź koń? - zapytałem z zadziornym uśmiechem na ustach.
Widziałem jak ta już ma się odezwać. Ale no cóż. Przerwałem jej.
- To było pytanie retoryczne - prychnąłem i kontynuowałem. - Nie wiem co interesuje cię mój koń i pies. Bawią się. I co z tego? Jak widzisz nikomu nic się nie stało. Zresztą. Nie muszę ci się z niczego tłumaczyć. Nie twoja sprawa.
Tym razem nikt się nie odezwał. Zapadła pomiędzy nami cisza, przerywana jedynie cichym świszczeniem wiatru i ciężkimi oddechami mego konia. Po prostu staliśmy i mierzyliśmy się wzrokiem. Po chwili jednak odwróciłem spojrzenie, które powędrowało do Immortala. Noga już bolała mnie o wiele mniej. Nie chcąc kończyć jeszcze treningu podszedłem do sprzętu ogiera. Najwyżej weźmiemy tylko te małe przeszkody.
- Rephaim! Chodź tutaj! Mortal też! Wracajcie! - krzyknąłem do mych towarzyszy.
Po chwili Reph siedział obok mych nóg, a Imm stał kawałek dalej. Zgarnąłem rzeczy i zacząłem zakładać je na ogiera. Nie zajęło mi to wiele czasu. Zaraz koń był gotowy. Uśmiechnąłem się pod nosem. Już miałem na niego wsiadać.
Jednak Mortal miał widocznie inne plany. Odsunął się kilkanaście kroków w tył. Wtem stanął dęba. Uniósł wysoko przednie nogi i poruszył nimi w powietrzu. Co tym razem wpadło mu do głowy?! Patrzyłem na niego uważnie, aby spróbować rozpoznać jego kolejny ruch. Ten opadł na ziemię. Od razu puścił się w galop. Będąc przy płocie zgrabnie wybił się i skoczył. Tylne nogi podniósł wysoko. Już po chwili znajdował się po drugiej stronie. A co skurczybyk! Tamte przeszkody mu przeszkadzają i nie daje rady, ale płot to już bez problemu przeskoczy! 
Widziałem jak na początku ruszył prosto, ale potem zmienił kierunek i skręcił w lewo. Na początku biegł galopem. Jednak zaraz przeszedł w cwał. No cóż... Jemu to przychodziło z łatwością. Szybko śmigał pomiędzy drzewami. Grzywa powiewała mu przez wiatr, który sam utworzył przez bieg. Po chwili niestety straciłem go z pola widzenia. Wtem poczułem jakbym obudził się z jakiegoś transu. Nie mogłam stać tak tutaj i patrzeć w miejsce gdzie ostatni raz widziałem ogiera. Musiałem biec za nim. Jednak tak na pewno nie dam rady... Wiem! Zoey miała dzisiaj iść poćwiczyć ujeżdżanie na czworoboku. Od razu nie zwracając uwagi na nieznaną dziewczynę pobiegłem tam. Słyszałem za sobą uderzenia łap. Rephaim był za mną. Jak dobrze, że sam zrozumiał. Po chwili byłem na miejscu. Rozejrzałem się. Na szczęście była tam Zoey na kasztanowym koniu.
- Zoey! - krzyknąłem.
Zaraz dziewczyna stała obok mnie.
- Co jest? - zapytała od razu.
- Musisz mi pomóc. Mortal uciekł, a na nogach go nie dogonię. Mogę pożyczyć konia? - zapytałem z nadzieją i zaraz dodałem. - Jeżeli bardzo chcesz to możesz oczywiście ze mną jechać.
- Oczywiście. Trzeba go odnaleźć - powiedziała. - A! I tak. Jadę z tobą.
Po chwili obydwoje siedzieliśmy na koniu. Wyjechaliśmy z czworoboku. Nie martwiłem się o Rephaima. Wiedziałem, że prędzej czy później nas znajdzie. Minęło kilka minut zanim znaleźliśmy się na miejscu gdzie ostatnio widziałem ogiera. Zmierzaliśmy powoli szlakiem odcisków kopyt jakie zostawił po sobie Immortal. Szliśmy sam nie wiem ile. Po jakimś czasie wyszliśmy z lasu. Droga prowadziła pod górą. Nie mając innego wyjścia ruszyliśmy ją. Po chwili znaleźliśmy się na klifie. Rozejrzałem się.
Wtem zauważyłem go. Stał kawałek od nas. Z racji, że na górze wiało, grzywa Mortala, jak i ogon poruszały się na różne strony. Patrzył się przed siebie. Co jakiś czas poruszał łbem. Uśmiechnąłem się na ten widok. Mimo wszystko nadal go uwielbiałem. Zszedłem powoli z konia, na którym przyjechaliśmy z Zoey. Powoli podszedłem do ogiera. Ten tylko spojrzał na mnie, ale nie zmienił swojej "pozycji". Pogłaskałem go po szyi. Następnie powoli wszedłem na niego. Poklepałem go jeszcze po boku i przycisnąłem nogi do jego ciała. Sprawiłem, że obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni. Na szczęście był posłuszny i nie sprawiał już żadnych problemów. Westchnąłem i spojrzałem na Zoey. Dałem jej rękom znak, że możemy ruszać. Ta tylko uśmiechnęła się lekko. Po chwili ruszyliśmy. Tym razem jednak nie jechaliśmy przez las. Bardziej na jego obrzeżach. W pewnym momencie natrafiliśmy na jezioro.
Przy jego brzegach znajdował się piasek. Zwolniłem. Powoli jechałem przez niego. Kopyta Mortala, jak i konia Zoey z każdym korkiem zatapiały się w mokrej "brei". Lubiłem takie chwile. Kiedy można było po prostu pospacerować i zrelaksować się. Spojrzałem przed siebie. Tam ujrzałem zarys czyjeś sylwetki. Osoba ta siedziała na koniu. Skupiłem na niej swój wzrok. Po chwili rozpoznałem w niej tą samą nieznaną mi dziewczynę co wcześniej.

Carmen?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz