sobota, 11 marca 2017

Od Raffaele'a C.D. Ady

-Czego?
Głos dziewczyny ociekał ironią i złością. Miałem ochotę, ogromną ochotę, sobie pójść i nie oddawać jej telefonu... Ale coś mnie powstrzymało.
-Zapomniałaś telefonu panno "czemu i czego" - mruknąłem podawając jej elektronikę - A tak w ogóle to nazywam się Raffaele Valenciano. I przykro mi z powodu głupiego ojca dającego mi niewyszkolone konie w najmniej odpowiednich momentach.
Dziewczyna pokiwała głową i chciała zamknąć drzwi. Jednak szybko je przytrzymałem i posłałem jej nieustępliwe spojrzenie. Dziewczyna wzruszyła ramionami nie wiedząc o co mi chodzi lub przynajmniej udając.
-Ja powiedziałem jak się nazywam. Teraz twoja kolej - powiedziałem stanowczo.
Przewróciła oczami i po długim czasie zdecydowała się odpowiedzieć.
-Adriana Skowrońska. Mi nie jest przykro.
I zatrzasnęła drzwi. Uniosłem brwi i z irytacją, naśladując dziewczynę, przewróciłem oczami. Ruszyłem w kierunku przydzielonego mi pokoju - 23. Wchodząc do pomieszczenia westchnąłem przeciągle. Obiecałem Enzo że zadzwonię czy Suprise niczego mi nie zrobiła. Usiadłem na stołku przy pianinie które wcześniej tu przywieziono. Wyjąłem telefon z kieszeni i wybrałem numer do brata.
-Hej młody! - powitał mnie Enzo.
Zaśmiałem się.
-Hej En. Bez ciebie tu pusto. 
-Wiem. Wolałbym jednak usłyszeć czy Daily Suprise niczego ci nie zrobiła - powiedział zatroskany.
Mimowolnie się uśmiechnąłem. Jak zwykle martwił się o mnie. Czasami jednak nawet nie zdawał sobie sprawy z tego że brzmi jak nasza matka.
-Nie. Nie zrobiła. 
-Nie lubisz ze mną gadać co? Zagraj coś dla mnie skoro już i tak nie gadamy.
Prośba Enzo, wcale nie zrobiła na mnie wrażenia. Nawet gdy byliśmy zmęczeni po szkole, prosił żebym zagrał mu ulubioną piosenkę zmarłej matki Carmen. Otóż... Historia jest taka że Cama jest kompletnie z nami nie spokrewniona. Vivianne, nasza 60 letnia niania zmarła już 12 lat temu i grała tą piosenkę specjalnie dla swej córki, Carmen która myśli że jest naszą rodzoną siostrą. Nasi rodzice jednak są w wieku 59 i 58 lat. Zaczęli jako nastolatkowie i właśnie dlatego Vivianne stała się naszą opiekunką. I mimo tego że Viva była nianią, to bardzo ją kochali. Obecnie nam wszystkim jej brakuje.
-Okej... 
Odłożyłem telefon i włączyłem głośno mówiący. Pozwoliłem sobie na chwilę przypomnienia melodii z dzieciństwa i zacząłem grać. Utwór zawsze kojarzył mi się ze smutkiem i pięknem.
Ale cóż... Czasami warto sobie coś przypomnieć. Zapamiętałem jeszcze część słów piosenki.
"Sen po marynarza przyjdzie, 
Aby kiedyś odejść.
Jest jak liść co wiruje na mocy wiatru,
Płyń więc barko moja,
Pogoda sprzyja i wiatr nam sprzyja,
Płyń po kres horyzontu gdzie znajdziesz wschód słońca.
Płyń mój marynarzu, płyń."
Vivienne bowiem zakochała się w rybaku, który zmarł podczas wielkiego sztormu. Po drugiej stronie słuchawki zrobiło się wyjątkowo cicho.
***
Poranne wstawanie. Rzecz, za którą wyjątkowo bym nie płakał. Jednak życie nie jest przyjemne w obyciu z jeźdźcami. Cały obolały po wczorajszych konfrontacjach z Daily, powlokłem się do stajni. O Aniele... Ile ja bym dał za Queen. Kiedy po wielu kłapnięciach zębami, klacz łaskawie dała się oporządzić, przyszedł czas na siodłanie. Co ciekawe klacz stała wyjątkowo spokojnie i żuła
 wędzidło. Nieco zaskoczony, pogłaskałem klacz po szyi co sprawiło jej lekką przyjemność. Czyżby nasz diabełek nieco uległ? Dalej nieco zaskoczony, poprowadziłem klacz do reszty grupy. Trenerka powiedział szaloną rzecz w chwili gdy wypatrzyłem Adę pośród jeźdźców z naszej grupy. Zdziwił mnie także widok Mary Todd-Brighton na swej kasztance.
-Ściągajcie siodła. Dzisiaj jeździmy na oklep.
Wszystkim zaparło dech w piersiach. Zapewne jeszcze nigdy tego nie robili. Ja tak, ale nie na tej szalonej czterolatce. Posłusznie rozpiąłem popręg a w ślad za mną, inni uczniowie. Odłożyłem siodło
na ogrodzenie.
-Pierwszy pojedzie pan Raffaele Valenciano - oznajmiła trenerka.
No nie. Zrobię z siebie błazna. Wskoczyłem na grzbiet klaczy, tak delikatnie jak tylko było to możliwe. Na razie była spokojna. Popędziłem ją do kłusa, następnie galopu.
Najeżdżając na przeszkodę, przygotowałem się do nagłego zatrzymania klaczy. Jednak szybko przekonałem się że nic podobnego nie nastąpi. Pozostało tylko odliczać. Raz, dwa, trzy... Teraz! Posłałem klaczy sygnał łydkami a ta wzbiła się w powietrze podkurczając kopyta. Bez problemu wylądowaliśmy po drugiej strony przeszkody i zatrzymaliśmy się tuż przed trenerką. Ta zaklaskała z uznaniem.
-Nieźle jak na nowego i nową klacz - uniosła brwi.
Uśmiechnąłem się triumfalnie i pogłaskałabym klacz po gniadej szyi. Ta lekko parsknęła w odpowiedzi. Chyba odkryłem potencjał Daily Suprise. Klacz faktycznie z każdym dniem coraz bardziej mnie zaskakuje. W pozytywnym sensie.

Ada? 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz