niedziela, 12 marca 2017

Od Carmen C.D. Erika

Obudziło mnie znajome bzyczenie telefonu komórkowego. Czego można chcieć o tej porze? 
-Tak? - mruknęłam do słuchawki.
-Wstawaj leniwa kobieto. Od 15 minut jem śniadanie, chyba zabrakło już bułeczek bo Maria nie chce ich dawać. Chodź tu Cama!
-Już już, Raphael. Daj mi 10 minut.
-To jest...
Nie zdążył dokończyć gdyż się rozłączyłam. W pośpiechu ubrałam jeansy, oraz czarną koszulkę, a na to szarą bluzę i swoje Air Max'y. Niezbyt orientowałam się we wszystkich korytarzach Akademickich mimo wczorajszego oprowadzania które zafundowała mi Mara, wraz z Cole'm i Raffe'm. Cole okazał się być całkiem miłym chłopakiem. Nie dziwię się że zostali parą. Są do siebie bardzo podobni, a jednocześnie bardzo różni. Podobno Mara kiedyś przyjaźniła się z Bellą ale wczoraj sobie zażartowała że od jej wyjazdu jest skazana na towarzystwo samych mężczyzn. Stanowiłem więc miłą odmianę w jej kręgach towarzyskich. Szybko zbiegłam schodami i przez dziedziniec, udałam się do obszernej stołówki. Stanęłam w kolejce po jedzenie. Kiedy jedna z kucharek nałożyła mi tosty, zajęłam się wypatrywaniem brata. Po chwili znalazłam go w towarzystwie - jak się spodziewałam - Mary i Cole'a. Ciekawa jestem jaka była ta Bella... I jakie miała konie. Przysiadłam się do rozmawiających na temat Marvel'a "dzieciaków" i włączyłam się do rozmowy.
***
Po wykańczających lekcjach, postanowiłam pojechać w teren. Zajęcia grupowe konne obowiązują mnie dopiero od dnia jutrzejszego, a więc nieśpiesznie udałam się w kierunku stajni dla naszych koni. Quinto powitał mnie radosnym parsknięciem i otarł się o moje ramię.
-Koniec tych pieszczot kolego. Od dzisiaj zaczynamy intensywny trening.
Koń popatrzył na mnie, jakby błagał o jeszcze jeden dzień wolnego. Jednak ja zignorowałam to i
poszłam po sprzęt, do siodlarni. Siodłanie poszło mi wyjątkowo zgrabnie. Dzięki Bogu Mara zdążyła oprowadzić mnie po torze cross'owym. Quintano, niezbyt zadowolony z dnia jeździectwa klasycznego, zaczął się ociągać. Przewróciłam oczami.
-Dalej worku ziemniaków - zaśmiałam się.
Koń, jakby obrażony, ruszył przed siebie (kłusem) z wysoko uniesionym łbem. Po prostu nie mogłam powstrzymać śmiechu. Wybrałam łatwą leśną trasę. To tu podobno Mara złamała nogę. Uważnie
No uznajmy że to Cama na Quintano ^^
przyglądałam się tutejszej przyrodzie. Nigdzie się nie śpieszyłam więc pozwoliłam Quintano na kłus. Ścieżka w pewnym momencie skręcała w lewo. Za zakrętem ujrzałam pierwsze przeszkody. Nie pozostawało nic innego jak pierwszy raz zaufać Quinto w
sprawie skoków. Nie znałam za dobrze tej
trasy. Przyłożyłam łydkę za popręg. Siwy natychmiast zareagował. Płynnie ruszył galopem choć zawahał się tuż przed przeszkodą. Mimo to zgrabnie wylądował po drugiej stronie oksera. Nakierowałam go na rów z wodą. Koń niechętnie wykonał polecenie i wzbił się w powietrze, ale o krok za wcześnie. Tylne kopyta wpadły do wody która mnie obryzgała. Zniesmaczony ogier, przeszedł w kłus mimo że nie wydałam mu takiego polecenia.
Zirytowana zawróciłem go i ponownie nakierowałam na przeszkodę. Tym razem zostało mu nieco zapasu, ale uskoczyła w bok tuż po wylądowaniu. Utrzymałam się w siodle tylko po to aby za chwilę koń nagle się zatrzymał. Kompletnie na to nieprzygotowana, spadłam do
przodu.
-Quintano! - zawołałam.
Koń popatrzył na mnie jakby kompletnie nic nie rozumiał. Westchnęłam i z powrotem wsiadłam na konia. Popędziłam go do ponownego galopu. Zniechęcony rumak ruszył.
-Dalej Quintano! Zachowujesz się jak źrebak - mruknęłam pod nosem.
Ogier jednak bynajmniej przyjął to jako pochwałę. Bo... Już po chwili, idealnie przeskoczył drewno. Zdziwiona nagłą poprawą, poklepałam zwierzę po szyi. Tor skończył się po kolejnych 10 błędach. Na koniec skoczyliśmy bezbłędnie. Były to ułożone obok siebie gałązki. Co prawda siedziałam zbyt
prosto, ale udało się... Na koniec zauważyłam chłopaka którego koń z psem skakali przez przeszkody. Przystanęłam na chwilę. Kiedy mnie zauważył postanowiłam zagadać.
-Pozwalasz im się tak bawić? - zapytałam.

Erik?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz